Być może na miejscu Lucasa każdy z nas po prostu by się poddał. Ile bowiem można znosić niepowodzeń? Ile razy człowiek jest w stanie odbijać się od drzwi wytwórni filmowych, słysząc, że „ten pomysł na film jest fajny, ale nie ma szans na światowy sukces”? Odmówiło Walt Disney Productions, odmówiło Paramout, Universal także pokazał drzwi. A jednak George Lucas wierzył w swoje dzieło tak bardzo, że kolejne odmowy go nie zrażały. Nie brał też do siebie życzliwych porad, by skupił się na „standardowych”, dużo pewniejszych zysku gatunkach filmowych.
Pukał więc do kolejnych drzwi, aż w końcu znalazł chętnego do współpracy. W czerwcu 1973 roku Alan Ladd Jr., szef 20th Century Fox zgodził się wyłożyć pieniądze na film. Lucas wreszcie w spokoju mógł zabrać się do pracy nad pisaniem scenariusza. Cztery lata później na ekranach kin pojawiły się „Gwiezdne Wojny: Część IV - Nowa Nadzieja”.
„martwi mnie twój brak wiary”
Ladd nie był jednak wcale święcie przekonany, że idea George’a Lucasa na pewno wypali.
- Zainwestował we mnie, a nie w film - przyznawał po latach sam reżyser. Ladd widział ogromny talent w 29-letnim artyście, choć nie ukrywał, że nie rozumie technicznej strony całego projektu. Ale Lucasowi wcale to nie przeszkadzało. On wizję tego, co chce stworzyć, miał w głowie od dawna.
Choć w zasadzie niewiele brakowało, a dziś zamiast zachwycać się historią Luke’a Skywalkera czy innych postaci ze świata Gwiezdnych Wojen, z wypiekami na twarzy oglądalibyśmy perypetie... Flasha Gordona. Pierwotnie to film o tym superbohaterze Lucas chciał bowiem zrealizować.
- Bardzo chciałem zrobić film o Flashu Gordonie, którego uwielbiałem, ale nie mogłem uzyskać praw do postaci - opowiadał później.
- Kochałem komiksy i pierwsze, stare seriale o jego przygodach, mimo że były prymitywnie i kiepsko zrobione. Zacząłem się więc zastanawiać, co by się stało, gdyby zrobiono je naprawdę dobrze - dodawał.
Ostatecznie George’owi nie udało się nabyć praw do postaci Flasha. Po latach Francis Ford Coppola, który towarzyszył młodszemu koledze w negocjacjach, stwierdził, że „George był bardzo przybity, kiedy wrócił z ostatecznych rozmów z odmowną odpowiedzią”. Ale po jakimś czasie się rozchmurzył.
- Skoro nie chcą sprzedać mi Flasha, to wymyślę własną historię - zapowiedział.
Zabrał się więc do pracy. Przez długie tygodnie pracował po osiem godzin dziennie, wymyślając świat Star Wars, dziesiątki układów planetarnych, setki planet i przeróżnych postaci. To między innymi ta skomplikowana struktura uniwersum Gwiezdnych Wojen była odstraszająca dla wielkich wytwórni filmowych. Producenci byli przekonani, że masowy odbiorca po prostu nie zrozumie tak wielowarstwowego świata.
Tuż po premierze „Nowej Nadziei” musieli czuć się jak uduszony właśnie w tym filmie przez Dartha Vadera generał Motti, który tuż przed śmiercią usłyszał od lorda Sith legendarne słowa: „Martwi mnie twój brak wiary”.
„Luke, to ja jestem twoim ojcem”
Film, którego produkcja kosztowała niewiele ponad 11 milionów dolarów (co nawet jak na ówczesne standardy było skromnym budżetem, zwłaszcza jeśli mówimy o tak epickiej opowieści) zwrócił się już po... dwóch dniach. Do dzisiaj pierwsza część serii zarobiła prawie 800 milionów dolarów z samych tylko biletów kinowych.
Świat totalnie zwariował na punkcie Gwiezdnych Wojen. Dzieciaki od Los Angeles po Sydney biegały po podwórkach z kijami od szczotek imitującymi miecze świetlne i próbowały podnieść przedmioty za pomocą „mocy”. Mark Hamill, grający Luke’a Skywalkera oraz Carrie Fisher, odtwarzająca rolę jego siostry Lei, byli na ustach wszystkich. Rozpływano się nad genialnymi jak na tamte czasy efektami specjalnymi i choreografią. Film zdobył sześć Oscarów, a media zachwycały się dziełem Lucasa, który... zabierał się do prac nad kolejną częścią sagi.
Tym razem, by oszczędzić sobie stresujących trudów reżyserowania tak skomplikowanego obrazu, Lucas zlecił reżyserię Irvinowi Kreshnerowi. Sam postanowił bardzo mocno skupić się na rozwijaniu i dopracowywaniu efektów specjalnych, w ramach założonej przez siebie firmy Industrial Light & Magic, obsługującej Gwiezdne Wojny.
6 maja 1980 roku miała miejsce premiera „Imperium Kontratakuje”, czyli piątej części sagi. Piątej, ponieważ Lucas zaplanował ją następująco - najpierw w trzech filmach opowie historię Luke’a Skywalkera, a następnie nakręci kolejne trzy, skupiające się na chronologicznie wcześniejszych przygodach jego ojca, Anakina.
Taki zabieg tylko spotęgował popularność Gwiezdnych Wojen, wprowadzając do całej sagi szczyptę tajemniczości. I choć sfinansowane w całości przez Lucasa „Imperium” zdobyło „tylko” dwa Oscary, to do końca roku zarobiło ponad 400 milionów dolarów.
Dziś piąta część serii uznawana jest za jeden z kamieni milowych w historii kinematografii i to nie tylko ze względu na efekty specjalne czy genialną muzykę (tak jak w przypadku innych części, skomponował ją John Williams). Scena, w której Darth Vader wyjawia Luke’owi, że jest jego ojcem jest przez wielu nazywana jedną z najlepszych w dziejach kina.
„nigdy nie przejdę na ciemną stronę mocy”
Po premierze „Imperium Kontratakuje” spekulowano, że szóstą część może wyreżyserować Steven Spielberg. Faktycznie był on pierwszym wyborem Lucasa, ale ostatecznie nie doszło do porozumienia. W mediach przewijało się również kilka innych nazwisk, ale ostatecznie reżyserem został Richard Marquand. George Lucas znowu opłacił produkcję filmu i po raz kolejny bardzo mocno postawił na ulepszanie efektów specjalnych, by zaskoczyć widza czymś nowym.
Niespodziewanie problemem okazała się obecność Harrisona Forda wśród aktorów „Powrotu Jedi”. W przeciwieństwie do większości innych osób występujących w filmach, Ford w 1977 roku nie podpisał kontraktu od razu na trzy filmy. W międzyczasie jako Indiana Jones zagrał w „Poszukiwaczach Zaginionej Arki”, co sprawiło, że jego popularność gigantycznie wzrosła. Ostatecznie udało się dogadać i Ford wystąpił również w szóstej części sagi.
Premiera „Powrotu Jedi” (pierwotny tytuł miał brzmieć: „Zemsta Jedi”) odbyła się 25 maja 1983 roku - równo sześć lat po debiucie pierwszej części sagi. W pierwszym tygodniu film zarobił ponad 45 milionów dolarów, spłacając całkowite koszty produkcji. Znów na wiele tygodni świat opanowała kosmiczna gorączka. Luke Skywalker odmawiający Darth Sidiousowi przejścia na ciemną stronę mocy stał się wręcz ikoną. Wszyscy łaknęli i domagali się kolejnych filmów, a tymczasem Lucas podjął decyzję o... 16 letniej przerwie.
jedi powracają po raz kolejny... i kolejny
Jako przyczynę zaprzestania prac nad kolejnymi filmami podawał wypalenie, brak motywacji i chęć odpoczynku. Być może czuł również, że jeśli chodzi o jego konik, czyli efekty specjalne, to w latach 80-tych wiele więcej już nie wyciśnie. Dopiero kiedy obrazy generowane komputerowo osiągnęły wystarczająco wysoki poziom, Lucas wrócił do prac nad sagą. W 1993 roku zaczął pisać scenariusz „Epizodu I: Mrocznego Widma”, którego produkcja rozpoczęła się rok później. Za kamerą znów stanął sam Lucas, co tylko podsycało oczekiwania fanów serii.
Film ukazał się w 1999 roku i rozpoczął drugi etap boomu związanego z Gwiezdnymi Wojnami. Nowa ekipa aktorów - m.in. Liam Neeson, Ewan McGregor i Natalie Portman - podbiła serca fanów, poszerzając wielbicieli sagi o kolejne pokolenia. W 2002 roku Lucas zaserwował widzom „Atak Klonów”, a Hayden Christensen w roli Anakina Skywalkera został bożyszczem nastolatek (choć do jego umiejętności aktorskich były zastrzeżenia). Sagę zamknęła w 2005 roku „Zemsta Sithów”, w której dokonuje się przemiana Anakina w Dartha Vadera.
Mimo końca serii, zainteresowanie Gwiezdnymi Wojnami wciąż było żywe i zarażało kolejne pokolenia ludzi na całym świecie. Lucas i jego współpracownicy doszli więc do wniosku, że dobrze byłoby pociągnąć opowieść dalej. Stworzono więc serial animowany, spin-offy (m.in. o przygodach Hana Solo), wypuszczano gry komputerowe, osadzone w uniwersum serii, a w latach 2015-2019 światło ujrzały kolejne trzy części sagi. Z kolei 27 maja tego roku na platformie Disney+ zadebiutuje serial Obi-Wan Kenobi.
45 lat temu Gwiezdnym Wojnom prawie nikt nie dawał większych szans na sukces. Od tego czasu zarobiły w sumie ponad 10 miliardów dolarów.