W połowie lutego rozmawialiśmy o operacji dolnośląskiej. Wyliczając grzechy Armii Radzieckiej, mówił Pan o lekceważeniu przeciwnika, warunków terenowych i tak dalej. Kiedy słucham doniesień z walk na Ukrainie, mam wrażenie, że sytuacja się powtarza. Toczka w toczkę, jak powiedzieliby Rosjanie.
Daleki jestem od snucia prostych porównań, przecież zmieniają się warunki, technologie, myśl wojskowa i mamy gotowy przepis na anachronizm historyczny. Ale w tym przypadku można się pokusić o pewne analogie. Zacznijmy od tego, że w 1945 roku Rosjanie zauważyli jedynie, że w czasie ofensywy styczniowej niemiecki front „rozsypał się” w jednej chwili. Usłyszeli i zapamiętali tylko to „puff”. Nic poza tym. Nie przyjęli do wiadomości, że to „puff” nie było wcale takie jednoznaczne, bowiem nie wypaliły ich plany zdobycia Berlina w połowie lutego. Jak wiemy, zajęło im to znacznie więcej czasu, a walki, które toczyli, były naprawdę krwawe.
I po tych 80. latach nadal lekceważą przeciwnika?
Błędy popełnione wówczas nigdy nie zostały przez Rosjan przemyślane, przetworzone i przerobione. Wie pani , we wspomnieniach generała Omara Bradleya, przewodniczącego Kolegium Połączonych Szefów Sztabów w czasie II wojny światowej jest taki charakterystyczny fragment. Otóż Bardley w rozmowie z Żukowem, już po wojnie, pokazuje mu trały przeciwminowe i opowiada: „Tu mamy trały. Jedzie 10 czołgów przez pole minowe, te trały eksplodują i tak robimy szlak dla kolumny pancernej”. Żukow popatrzył na niego i odpowiedział: No, taaak, u nas jest inaczej. Puszczamy pułk czołgów, armia pancerna rusza, kiedy wylecą na minach i oczyszczą drogę.
Trałów Rosjanie nie mieli?
Ależ mieli, ale tego typu myślenie „puścimy pułk czołgów, 60 z nich wyleci w powietrze, ale przetrze drogę armii pancernej”, to jest coś, co nazywamy kulturą organizacyjną, kulturą pamięci i kulturą dowodzenia. I to się nie zmieniło w armii rosyjskiej. Niezależnie od nowoczesnego sprzętu i nowych zasad taktycznych. Myślę, że dowódcy armii, które działają na Ukrainie, nie zaprotestują przed szefostwem, choć powinni, ale oni się boją. To jest zupełnie inna kultura organizacyjna, od tej, którą dzisiaj mamy. Podobnie jak hierarchizacja dowodzenia i odpowiedzialność wyższych oficerów.
Zasady taktyczne się zmieniły? Tak jak osiemdziesiąt lat temu wszystko zaczęło się od ostrzału artyleryjskiego, po którym w pole ruszyły „pancerne kułaki”...
Zapominamy, że armia rosyjska jest bardzo mocno sprofilowana. Co z tego, że Rosjanie mogą zmobilizować jakieś 900 tysięcy żołnierzy, jeśli ponad połowa jest przeznaczona do nieograniczonej, globalnej wojny atomowej. Także dominujące uzbrojenie sprofilowano do takiej właśnie wojny. W związku z tym ten cały sprzęt i doktryna, nie nadają się do wojny konwencjonalnej.
Rosjanie nie wiedzieli, że rozpętują wojnę konwencjonalną?
To nie jest li tylko problem myślenia rosyjskiego. Dokładnie tak samo myśleli Amerykanie i przez wiele lat to także do nich nie docierało. Mimo że w 1957, czy też w 1956 roku generał James Maurice Gavin napisał książkę, tłumaczoną zresztą na rosyjski, a później na polski, zatytułowaną „Wojna i pokój w erze przestrzeni międzyplanetarnej”. Generał Gavin sformułował tam tezę ostrzegawczą. Przestrzegał, iż fakt, że armia amerykańska jest w stanie prowadzić wojnę jądrową ze Związkiem Radzieckim, nie oznacza, że potrafi też prowadzić wojnę konwencjonalną. Amerykanie musieli się tego na uczyć w Wietnamie, po czym znowu zapomnieli. I kiedy weszli do Iraku, ściągnęli starych repów, żołnierzy w stanie spoczynku, żeby im pokazali, jak dróg pilnować!
Bo nie mieli już sprzętu do patrolowania i kontrolowania dróg.
Rosjanie nie wykorzystali amerykańskich doświadczeń?
Pękali ze śmiechu, kiedy oglądali filmy z Afganistanu, gdzie pokazywano kolumnę wozów bojowych, które jechały po drodze z prędkością dwóch kilometrów na godzinę, a na przodzie biegły psy niuchające ładunki wybuchowe. Rosjanie się śmiali, Amerykanie się nie śmiali, nazwali to wojną psów. I co teraz widzimy? Rzucenie kolumn pancerno-zmechanizowanych, jak to się po polsku określa, czyli czołgów, transporterów opancerzonych i bojowych wozów piechoty, wyglądało tak, jakby wojska Układu Warszawskiego miały zająć Niemcy Zachodnie. Tereny z inną strukturą miast, wsi i inną strukturą dróg. A tu się nagle okazało, że drogi na Ukrainie są wąziutkie i krótkie pobocza błotniste, wszędzie jest bagno i kurza twarz to nie działa.
Ale ta inna infrastruktura nie jest chyba przeszkodą dla nowoczesnej armii?
Okolice Kijowa jeszcze w XVII wieku w Polsce nazywane były Polesiem Kijowskim, to oznacza przecież błota i bagna. Oczywiście nawet taki trudny teren można pokonać, ale trzeba się do tego przygotować. W czasie II wojny światowej Rosjanie dwa miesiące szykowali się do operacji Bagration, podczas której musieli pokonać błota na białoruskim Polesiu. Budowali specjalne drogi z drewnianych bali dla czołgów. I dzisiaj tak powinni zrobić, bo choć trudno porównywać najnowsze T 90 z T 34 z czasów II wojny światowej, to w jednym są podobne: oba grzęzną w błocie.
Dużo tych błędów.
Tak. Tyle że moim zdaniem, dla Rosji nadal jest to wojna średniej intensywności, gdyby była wysokiej, to przed atakiem na Ukrainę zgromadziliby na zapleczu ogromne składy amunicji, paliwa i żywności. I być może ogłosiliby powszechną mobilizację.