Czwarta Rzesza. Termin przede wszystkim z kategorii teorii spiskowych - ale także pojawia w opracowaniach geostrategicznych. Wprawdzie nikt nie znalazł twardych dowodów na to, że dawni liderzy faszystowskich Niemiec próbowali po przegranej wojnie je odbudować i wrócić do władzy, ale poszlak to sugerujących jest bez liku. Już samo to, że z wyprzedzeniem opracowali trasy ucieczki z Niemiec po upadku Berlina, czy takie zdarzenia, jak wcześniej przygotowane miejsca schronienia w Ameryce Południowej, dostarczają wystarczająco dużo paliwa do tego, by spekulacje o Czwartej Rzeszy ciągnąć. Tym bardziej, że powszechnie wiadomo, że dawni funkcjonariusze nazistowskiego państwa po wojnie trzymali się razem, wspierając się i sobie pomagając. Służyły temu choćby takie organizacje jak ODESSA, konspiracyjna siatka utworzona przez dawnych oficerów SS.
Na szczęście Czwarta Rzesza nigdy nie powstała - i prawie na pewno nie powstanie również w przyszłości. Ale puśćmy wodze fantazji. Jak wyglądać by mogła? Trochę informacji mamy, bo losy byłych nazistów po wojnie są dobrze opisane. A jeśliby wyglądała jak Colonia Dignidad stworzona w 1961 r. przez Paula Schäfera w Chile, to dziś wszyscy wspominaliby Trzecią Rzeszę tak samo jak pacjent chory na złośliwą odmianę raka płuc z nostalgią wspomina takie schorzenia jak na przykład zakażenie meningokokami. Albo jak osoba złapana na pełnym morzu w małej łódce przez sztorm o sile 10 stopni w skali Beauforta miło wspomina poprzednią burzę, podczas której zmokła od stóp do głów. Dlaczego? Bo Paul Schäfer był nieodrodnym dzieckiem wszystkich okrucieństw, które wykreowała Trzecia Rzesza. Więcej - on ten system podniósł do wyższej potęgi, wykreował sytuacje, do których nie dochodziło nawet w obozach koncentracyjnych. W skrócie - przebił swoich poprzedników z Trzeciej Rzeszy, choć wydawać by się mogło, że to niemożliwe. Iście diabelska ewolucja okrucieństwa.
Postnazistowski doktor Jekyll i pan Hyde
Kim był Paul Schäfer? W czasie II wojny światowej nie zrobił kariery. Najpierw działał w Hitlerjugend, potem trafił do wojska, gdzie dosłużył się stopnia kaprala - szybszy awans utrudniał mu brak oka, które stracił w dzieciństwie. W 1945 r., gdy upadała Trzecia Rzesza, miał całe życie przed sobą - liczył sobie wtedy zaledwie 24 lata. Dziś w tym wieku kończy się studia i wpada w kryzys pierwszej ćwiartki życia. Jednak tuż po wojnie młodzież, która tej wojny choć dotknęła, miała jasno ukształtowaną wizję świata oraz miejsca samych siebie na nim.
Podobnie Schäfer. Od razu po wojnie związał się z protestanckim Kościołem anabaptystów. Został pastorem - a jego silna osobowość, magnetyczna charyzma sprawiły, że szybko wokół niego zgromadziła się niewielka wspólnota. W 1957 r. poszedł krok dalej. Założył blisko Bonn (stolicy nowego państwa, RFN) sierociniec, w którym zajmował się dziećmi pozostawionymi bez opieki w wyniku wojny. Tutaj także okazał się bardzo skuteczny w realizacji postawionych sobie celów. Stworzona przez niego placówka szybko zapełniła się dziećmi potrzebującymi dachu nad głową i opieki starszych.
Szybko jednak okazało się, że Schäfer ma dwie natury, jest kimś w rodzaju postnazistowskiego doktora Jekylla i pana Hyde’a. Za dnia był dobrym pastorem i troskliwym opiekunem sierot, natomiast w nocy stawał się oprawcą szczególnie zainteresowanym młodymi chłopcami, których sprowadził do założonej przez siebie placówki. Jednak jego grzeszne skłonności dość szybko zaczęły przynosić mu złą sławę. Jego sierocińcem zaczęła się interesować policja. Schäfer zrozumiał, że pali mu się grunt pod nogami. Działał szybko. Wraz z kilkoma kompanami wyjechał z RFN do Ameryki Południowej. Tam kupił 13 tys. hektarów ziemi blisko miejscowości Parral, znajdującej się 350 km od Santiago, stolicy Chile. I tam zaczął tworzyć swoje potworne opus magnum: Colonia Dignidad.
Wzorowa kolonia
Grupa baraków ustawionych w równych rzędach, które zostały otoczone płotem z drutu kolczastego. Do tego uzbrojeni strażnicy trzymający na krótkiej smyczy owczarki alzackie. Żadnego kontaktu ze światem zewnętrznym - to, co się działo wewnątrz, tam pozostawało. To właśnie Colonia Dignidad. Schäfer zaczął ją tworzyć w 1961 r. Otrzymał na to zgodę od ówczesnego prezydenta Chile Jorge Alessandriego.
Czym go Niemiec przekonał? Wartościami, na jakich zamierzał budowę swojej misji (takiego słowa używał) oprzeć. Dwa główne to: antykomunizm oraz baptyzm - wywodzący się z protestantyzmu nurt chrześcijaństwa, który akcentował znaczenie wolności i rozdziału Kościoła od państwa. Mówiąc o tych dwóch wartościach, Schäfer miał w głowie jeszcze jedną - antysemityzm (później okazał się ważnym ogniwem spajającym wspólnotę Colonia Dignidad). O tym jednak w chwili zakładania kolonii głośno nie mówił.
Początkowo w pobliżu Parral mieszkali tylko Schäfer oraz garstka jego współpracowników, razem z którymi przyjechał z Niemiec. Z czasem jednak kolonia się coraz bardziej rozrastała. Przywódca dbał o otoczenie, dobrą opinię wśród lokalnej ludności (gdy później zaczął mieć kłopoty, okoliczni wieśniacy dosłownie z widłami w ręku byli gotowi bronić go przed natarczywymi dziennikarzami i urzędnikami). Na terenie ośrodka powstała mała elektrownia dająca prąd, powstały budynki, zaczęto uprawiać ziemię. Wszystko wyglądało naprawdę bardzo przyjaźnie - przynajmniej na pierwszy rzut oka.
Nic dziwnego więc, że do Colonia Dignidad przyjeżdżało coraz więcej osób. Z Niemiec, a także z Chile. Dorośli, ale głównie dzieci - bo przecież Schäfer od początku chciał stworzyć kolonię, która będzie się opiekować najmłodszymi.
Szacuje się, że przez kolonię przewinęło się około 30 tys. dzieci, głównie chłopców. Relacje tych, którzy odważyli się nimi podzielić, szokowały.
Dyktator paranoik
Jako pierwszy o tym, co się działo w państewku Paula Schäfera, opowiadał Wolfgang Müller. Chłopak trafił do niej niemal od razu po jej otwarciu, ale w 1966 r. - gdy miał 20 lat - zdecydował się uciec. Chłopak dotarł do niemieckiej ambasady w Santiago de Chile, a tam błagał, by pod żadnym pozorem nie odsyłać go z powrotem do kolonii (dziś żyje w Niemczech pod zmienionym nazwiskiem).
Dlaczego? - pytali pracownicy ambasady. Odpowiedź chłopaka tak ich zszokowała, że w nią zwyczajnie nie uwierzyli. To sprawiło, że Schäfer mógł bez problemu dalej prowadzić swoją „misję”.
O czym opowiadał Müller? O tym, że Schäfer zaczął go gwałcić, gdy miał 12 lat. Regularnie, podobnie jak innych podopiecznych. Wszyscy mieszkający na farmie musieli non stop pracować, od świtu do nocy - to właśnie ten system sprawiał, że Colonia Dignidad była bardzo wydajna i mogła dzielić się żywnością z okolicznymi mieszkańcami.
Aby utrzymać wydajność, Schäfer stworzył specyficzny system, który zakładał regularne tortury, bicie, używanie elektrowstrząsów i szprycowanie podopiecznych narkotykami. Kierownictwo kolonii swobodnie eksperymentowało z najróżniejszymi używkami na podopiecznych. To wszystko sprawiło, że Müllera ogarniał paniczny strach na samą myśl o powrocie do kolonii.
Zarzuty, które wytoczył wobec Schäfera jego były podopieczny, były tak radykalnie brzmiące, że nikt w nie nie uwierzył. Trochę analogicznie, jak nikt na Zachodzie nie umiał uwierzyć w raporty Jana Karskiego czy Witolda Pileckiego o tym, co się działo w obozach koncentracyjnych - z prostej przyczyny, bo osobom słuchającym doniesień z terenów polskich zwyczajnie brakowało wyobraźni, by zrozumieć ogrom zbrodni Holokaustu. Tak samo w Chile do nikogo nie dotarło, co tak naprawdę robił Schäfer. Ten mógł to więc robić dalej.
Kolejne światełko ostrzegawcze zapaliło się w 1976 r., kiedy komisja praw człowieka ONZ zaczęła mówić o Colonia Dignidad nie jako o „misji”, tylko jako o zakładzie karnym. Rok później pojawiły się zarzuty o stosowaniu tortur. Schäfer szybko zareagował. Zarzuty wyśmiał, a Amnesty International, które je sformułowało, podał do sądu w RFN. Ta sprawa nie została zresztą rozstrzygnięta do dziś. Kolonia działała dalej.
Gorąco wokół kolonii zaczęło się robić dopiero w latach 80. Najpierw wypłynęły rewelacje Lotti Packmor, która opuściła ją ze swoim mężem i opowiadała historię o młodych chłopcach, którzy dostawali zastrzyki prosto w jądra, i o Schäferze, który na jej oczach bił młodą dziewczynę do krwi. Mówiła także o młodzieńcach, którzy zostali uzależnieni od narkotyków.
Później pojawiły się opowieści człowieka, który został przedstawiony jako Baar, a który należał do ścisłego kręgu decyzyjnego w kolonii. On z kolei opisywał Schäfera jako dyktatora paranoika, który jeździ po obozie w mundurze kuloodpornym mercedesem, wożąc ze sobą broń i ostrą amunicję.
Pod parasolem Pinocheta
Jednak dopiero w drugiej połowie lat 90. Schäferowi zaczął się palić grunt pod nogami. Mimo że piekło, które on stworzył w swojej placówce, było już dobrze udokumentowane, długo mógł się cieszyć pełną swobodą. W jaki sposób? Dopiero po tym, jak udało się ograniczyć jego działalność, wyszła na jaw jej bliska współpraca z reżimem Pinocheta. Colonia Dignidad wyświadczała takie „usługi”, jak przetrzymywanie wyjątkowo trudnych więźniów, tortury, testy broni chemicznej i biologicznej (m.in. gazu sarin), czy pomagała w handlu bronią. W zamian Schäfer miał gwarancję nietykalności oraz niewtrącania do jej spraw. Niemal tak jakby Colonia Dignidad była samodzielnym państwem, połączonym z większym sąsiadem jedynie wspólnymi biznesami.
Dopiero gdy w 1990 r. Augusto Pinochet stracił władzę, parasol rozwinięty dla kolonią został złożony. Ale trzeba było czekać kolejnych sześć lat, zanim ruszyło śledztwo. Zaczęło się pojawiać coraz więcej informacji, na przykład według ustaleń CIA i Centrum Szymona Wiesenthala w Colonia Dignidad swoje bestialskie eksperymenty prowadził Josef Mengele.
Pojawiały się też informacje o kolejnych porwaniach - dzieci, ale także dorosłych. Jedną z ofiar był 43-letni Boris Weisfeiler, żyjący w USA matematyk, który podróżował samotnie po chilijskich Andach. Ostatni raz widziano go w 1985 r., właśnie w pobliżu kolonii, stąd podejrzenie, że to Schäfer i jego współpracownicy zdecydowali się go uprowadzić.
Ostatecznie w 1997 r. władze Chile postawiły Schäferowi zarzut pedofilii, opierając się na zeznaniach 26 osób, które były przez niego molestowane w dzieciństwie. Jednak twórca „misji” zdążył uciec. Sądzono go in absentia, wyrok zapadł w roku 2004. Rok później udało się Schäfera złapać - ukrywał się w okolicach Buenos Aires w Argentynie. Skazano go na 33 lata więzienia i 1,5 mln dol. grzywny.
W 2010 r. Schäfer zmarł w więzieniu na serce. W chwili śmierci miał 88 lat. Co jest jednak w całej sytuacji najdziwniejszej (i najbardziej przygnębiające), to to, że makabryczne dzieło jego życia go przetrwało. Kolonia ciągle funkcjonuje - teraz nazywa się Villa Baviera i dalej żyje w niej około 150 osób. Kult lidera okazał się silniejszy niż jego życie.
Ciągle brakuje też precyzyjnej odpowiedzi na pytanie, jak to możliwe, że Niemcy zdołali stworzyć w Chile tak makabryczne miejsce zbrodni, działające przez tyle dekad. Władze w Berlinie od Schäfera się odcinają. W 2016 r. Frank--Walter Steinmeier, ówczesny szef MSZ, przyznał wprawdzie, że niemiecka dyplomacja popełniła błąd, przymykając oczy na działalność kolonii, ale jednocześnie dodał, że przecież Berlin nie może ponosić odpowiedzialności za to, co się działo w Chile. Przygnębiająca konkluzja - uciekanie od wyciągania wniosków z takich błędów może bowiem sprawić, że dramat Holokaustu kiedyś się powtórzy. I to jeszcze na bardziej okrutną skalę - tak jak mała IV Rzesza Schäfera była bardziej brutalna w swym systemowym stosowaniu przemocy od III Rzeszy.