Zawołani po imieniu, wywołani z niepamięci

Materiał informacyjny Instytutu Pileckiego
„To prawda, że totalitaryzm usiłuje stworzyć owe strefy zapomnienia, w których mają zniknąć wszelkie czyny, dobre i złe (…) Strefy zapomnienia nie istnieją (…) na świecie żyje po prostu zbyt wielu ludzi, by zapomnienie mogło stać się faktem. Przynajmniej jeden człowiek zawsze utrzyma się przy życiu i zda relację” – w słowach zapisanych przez Hannę Arendt w książce „Eichmann w Jerozolimie” mieści się coś więcej niż prorocza dla Niemców zapowiedź, że nie ma zbrodni, która mogłaby pozostać niewykryta i którą można zupełnie zatrzeć. Niemożność całkowitego zapomnienia obejmuje wszystkie ludzkie uczynki. Magdalena Łobodzińska

Mijają trzy lata od narodzin programu „Zawołani po imieniu”, poświęconego Polakom, którzy stracili życie za pomoc Żydom. 24 marca 2019 r. Instytut Pileckiego upamiętnił rodzinę piekarzy: Mariannę, Leona i Stefana Lubkiewiczów ze wsi Sadowne w północno-wschodniej części Mazowsza, zamordowanych przez Niemców 13 stycznia 1943 r. za podanie Żydom chleba. Pięćdziesięcioro troje upamiętnionych do tej pory „Zawołanych” łączy jedno – stracili życie za pomoc, za to, że dali schronienie, ubranie czy wodę. W żadnym kraju zachodniej Europy pomoc Żydom nie była zagrożona śmiercią; Polaków mordowano bez sądu, bez wyroku. Czy śmierć za pomoc wprowadzona na gruncie niemieckiego okupacyjnego prawa była w historii Europy czymś wyjątkowym? Tak, tak samo jak czymś unikatowym i wyjątkowym było w historii Europy zjawisko XX-wiecznego nazistowskiego totalitaryzmu. Totalitarny model zarządzania sięgnął po wyjątkowe narzędzie egzekwowania posłuszeństwa: śmierć za pomoc.

Niezależnie jak zakwalifikujemy ratowanie Żydów w okupowanej przez Niemców Polsce – jako akt heroizmu, wypełnienie chrześcijańskiego przykazania miłości czy skrajny brak wyobraźni – za pomoc groziła śmierć. Położenie na szali własnego życia i życia najbliższych to złamanie porządku miłosierdzia, zachowanie heroiczne. Jaki sens ma podejmowanie ryzyka, jeśli ginie ratowany i ratujący? W etyce katolickiej ten sens jest czytelny, ale jak interpretować go w porządku świeckim? Czy da się racjonalnie wytłumaczyć, dlaczego Niemcy uznali polskie życie za warte mniej niż życie – chociażby – holenderskie?

Hannah Arendt przywołuje we wspomnianej już książce relację niemieckiego lekarza wojskowego Petera Bamma. Choć dotyczy wymordowania Żydów Sewastopola, ma wymiar uniwersalny: „Jest rzeczą pewną, że każdy, kto ośmieliłby się ponieść śmierć zamiast tolerować milcząco zbrodnie, złożyłby swe życie w daremnej ofierze. Nie znaczy to, że ofiara taka byłaby pozbawiona moralnego sensu. (…) Nikt z nas nie był dogłębnie przekonany, że moglibyśmy ponieść tego rodzaju praktycznie bezużyteczną ofiarę w imię wyższego sensu moralnego”. Arendt nazywa w powyższym fragmencie coś bardzo ważnego – sens bezużytecznej ofiary.

Większość „Zawołanych po imieniu” i ich rodzin nie uratowała nikogo. Kreśląc założenia programu, mierzyliśmy się zatem z tym, co w przytoczonej przez Arendt relacji określone jest jako wyższy sens moralny – z poświęceniem siebie za drugiego człowieka bez osiągnięcia celu, bez szczęśliwego zakończenia. Lokalne wspólnoty zareagowały żywiej niż mogliśmy oczekiwać. Potępić donos i uczcić lokalnych bohaterów, nazwać ich po imieniu, wraz z tymi, których ukrywali, jeśli tylko znane są ich nazwiska. Bezimienni dotąd bohaterowie znaleźli swoje miejsce dzięki programowi „Zawołani po imieniu”, którego jedynym kryterium – czy nie najbardziej restrykcyjnym? – jest zginąć za pomoc Żydom w czasie okupacji niemieckiej. Program kładzie też nacisk na miejsce, na zaangażowanie lokalnej społeczności w pielęgnowanie pamięci o swoich bohaterach i przekazywanie tej pamięci następnym pokoleniom, przede wszystkim jednak rodzinom, to im najbardziej potrzebne jest spotkanie z innymi podobnie osieroconymi, wspólnota straty. Potrzebne jest też forum, gdzie mogą swobodnie mówić.

Każda historia jest osobna, ale okoliczności i konsekwencje są bardzo podobne. Sprawców zawsze osnuwa mgła. Wyłaniają się z niej anonimowi mordercy w mundurach niemieckich formacji policyjnych. Napadają znienacka, biją, torturują, upokarzają i zabijają – pojedyncze osoby, całą rodzinę lub tylko dorosłych, na oczach dzieci. Często podpalają dobytek, żeby nic nie zostało. Czasem przypadek sprawia, że część rodziny zachowuje życie, obserwując z daleka, jak płonie ich dom, a w nim bliscy.

Kto zapytał o sprawców? O pociągnięcie do odpowiedzialności tych, którzy uderzali drągami, bili rzemiennymi batami, wymierzali kopniaki policyjnymi butami i w końcu dokonywali egzekucji. W pięćdziesięciu trzech upamiętnionych przypadkach ustaliliśmy tożsamość tylko jednego sprawcy. Pozostali są niezidentyfikowani, nierozliczeni, poumierali we własnych łóżkach. Ich potomkowie nie wiedzą, co robili dziadkowie i ojcowie między 1939 i 1945 rokiem w powiecie węgrowskim i tysiącach innych miejsc w Polsce, całą traumę dźwigają rodziny zamordowanych. Powojenni Niemcy nie odpowiadają za zbrodnie przeszłych pokoleń, ale nie zostali przecież w żaden sposób impregnowani od wiedzy, świadomości zbrodni popełnionych na Polakach i na Żydach. Dlatego dążenie do identyfikacji sprawców jest i będzie ważne. Pamięć o niemieckiej okupacji w Polsce powinna zejść na poziom niemieckich rodzin.

Henryk i Stanisława Budziszewscy ze wsi Żebry-Laskowiec, rodzice dwóch nastoletnich synów i jednego niemowlaka, dali schronienie rodzinie żydowskiej, także z trójką dzieci. Zimą 1943 r. na ich podwórzu pojawiła się niemiecka żandarmeria i Gestapo. Znaleźli kryjówkę i wyprowadzili obie rodziny na podwórze. Aby ocalić rodziców, potrzebnych młodszemu rodzeństwu, osiemnastoletni Wacek Budziszewski wystąpił z szeregu i przed niemieckim tłumaczem Gestapo zapewnił, że sam przyprowadził Żydów, rodzice i rodzeństwo nic nie wiedzieli. Wziął „winę” na siebie. Gestapo wywiozło rodzinę żydowską i zamordowało w nieznanym miejscu. On został zabrany na posterunek, dwukrotnie skatowany na przesłuchaniach, a następnie wysłany bydlęcym wagonem do KL Stutthof jako więzień winny czynu określonego w archiwalnych dokumentach jako „zakwaterowanie Żydów”. Umarł kilka tygodni później jako więzień numer 19988. W tym czasie jego rodzina, z maleńkim Konstantym, w ramach kary za „zbrodnię” syna została wysłana do Królewca, do niewolniczej pracy. Matka i ojciec nigdy nie uporali się z poczuciem winy z powodu śmierci syna. Niemal 80 lat później pan Konstanty Budziszewski odsłaniał kamień z nazwiskiem brata. Czekał na upamiętnienie Wacława wiele dekad.

Zwykle kara śmierci to wykonanie sądowego wyroku, to sala sądowa, sędzia, prokurator i obrońca. Na pięćdziesięciu trzech „Zawołanych po imieniu” tylko jedna osoba, Karolina Juszczykowska, mieszkanka Tomaszowa Mazowieckiego, za pomoc Żydom została skazana przez niemiecki Sąd Specjalny na śmierć. Generalny gubernator Hans Frank odmówił jej prawa łaski – została zamordowana przez ścięcie głowy we frankfurckim więzieniu Preungesheim.

Tu podaj tekst alternatywny
Upamiętnienie Wacława Budziszewskiego w miejscowości Nur 22 września 2019 r. Na zdjęciu prof. Magdalena Gawin, dyrektor Instytutu Pileckiego wraz z Konstantym Budziszewskim, bratem zamordowanego przez Niemców za pomoc Żydom.

Dlaczego wiadomo o tej grupie tak mało? Gdzie podziały się wywiady z Ocalonymi, z dziećmi i członkami rodzin? Odpowiedź jest złożona. Pierwsze zaniedbanie wynika z długich dekad komunizmu. Drugie stąd, że los „Zawołanych” nie jest doświadczeniem masowym – zgodnie z dominującą narracją, kto Żydów ratował, ten przeżył, bo kara śmierci wprawdzie groziła, ale nie była wykonywana (sic!). Po trzecie śmierć na skutek donosów była zbyt kontrowersyjna, by się nią szerzej zajmować.

Tu podaj tekst alternatywny
Instytut Pileckiego upamiętnił m.in. rodzinę piekarzy: Mariannę, Leona i Stefana Lubkiewiczów ze wsi Sadowne.

Ta kwestia zasługuje na rozwinięcie. Indywidualny donos w żadnym stopniu nie obciąża całych wspólnot lokalnych. Odpowiedzialność zbiorowa była używana przez niemieckich okupantów i nie może mieć zastosowania ani we współczesnej narracji historycznej, ani w publicystyce – donosy w żadnej mierze nie obciążają żyjących rodzin ofiary ani też jej samej. Co więcej, argument ten nigdy nie był stosowany wobec ofiar komunistycznego systemu, które również traciły życie na skutek donosów. Każdy totalitarny system wspiera się na policji, której zadaniem jest zbudowanie sieci informatorów i donosicieli. Nie znaczy to, że informatorzy i donosiciele są zwolnieni z moralnej odpowiedzialności. Dlatego właśnie najważniejszym zadaniem lokalnych wspólnot jest potępienie donosów i uczczenie cichych bohaterów, przedstawicieli cywilnego oporu.

Czwartym z kolei powodem milczenia był zapewne mechanizm, w ramach którego aktywność jednych obnaża bierność drugich. Konsekwencją, w kontekście pomocy Żydom lub jej braku, jest moralna niewygoda, kamyk w bucie – zniknie, kiedy zgaśnie pamięć o „aktywnych”. Skąd jednak bezdyskusyjne uznanie faktu, milcząca zgoda na to, że zostaliśmy przez Niemców potraktowani inaczej niż narody zachodnioeuropejskie, że nas mordowano? Czy kwestię pomocy komukolwiek za cenę życia własnej rodziny, nawet całej wsi, można rozpatrywać w kategorii powinności czy obowiązku? W warszawskim Domu bez Kantów na stałej wystawie poświęconej „Zawołanym po imieniu” wybrzmiewają słowa ocalałego z Holokaustu pisarza Romana Fristera: „Jakie ja mam prawo ich potępić? Dlaczego niby mieli oni ryzykować życie własne i swoich rodzin dla żydowskiego chłopca, którego nie znali? Czy ja zachowałbym się inaczej? Znałem odpowiedź również na to pytanie. Nie podniósłbym nawet małego palca, aby im pomóc. Wszyscy bali się jednakowo”.

Tu podaj tekst alternatywny
Hanna Arendt: na świecie żyje po prostu zbyt wielu ludzi, by zapomnienie mogło stać się faktem

Historie „Zawołanych po imieniu” mogą być traktowane przez jednych jako usprawiedliwienie braku masowej pomocy, przez innych jako wzór heroizmu. Ze śmiertelnego strachu o bliskich wyłamywały się osoby szczególnie dobre i niezwykle odważne, decyzje o ukrywaniu lub przyjęciu pod wspólny dach ściganych i skazanych na śmierć Żydów podejmowało się każdego dnia na nowo.

Historia jednak się nie skończyła, a obecna wojna i dramat narodu ukraińskiego, zaatakowanego przez Rosję, otwierają na nowo temat pomocy. Program „Zawołani po imieniu” zyskuje tym samym aktualną symbolikę, staje się moralną przestrogą przed nienawiścią towarzyszącą konfliktom zbrojnym. Dziesiątki tysięcy Polaków pomagają uchodźcom ukraińskim. Otwierają swoje mieszkania i domy, niosą pomoc w setkach punktów recepcyjnych, w ośrodkach dla uchodźców. Z wielkim zaangażowaniem, z poczuciem słusznej sprawy, bez strachu o siebie i bliskich. Śmierć za pomoc to model zarządzania, który stosowany był po to, żeby upokorzyć, zniszczyć naturalne ludzkie odruchy. Oby nigdy nie stał się znowu naszym udziałem. Właśnie teraz pomyślmy o Polakach, którzy pomagali – w najgłębszym konflikcie wartości – i zginęli w imię wyższego sensu moralnego.

Fragmenty zeznań:

Irena Kamińska, z d. Lubkiewicz, córka zamordowanych w Sadownem : „O godzinie 22.00 dnia 13 stycznia 1943 roku żandarmi z karnej ekspedycji rozstrzelali wymęczonych i zbitych moich rodziców i brata na podwórku za ratownictwo Żydów w Polsce. Mnie zostawili jako małoletnią, ale cóż z takiego życia, kiedy odebrali mi zdrowie i chęć do życia”.

Janina Janczarska, wnuczka Franciszka Andrzejczyka, zamordowanego 20.03.1943 w Czyżewie-Sutkach: „Trzeba było czekać aż 76 lat. Żałuję, że mój tata nie dożył tej uroczystości. Niezmiernie by się cieszył i by był dumny, że ojciec jego został tak uhonorowany. Tam, w Górze, jest sprawiedliwość i dziadek tej sprawiedliwości doczekał i na pewno będzie dzisiaj z góry na nas patrzył”.

Sharon Ben Shem da Silva, wnuczka rabina Ben-Shema (Rubina Feldschuh), ratowanego przez rodzinę Banaszków w Markach (Mariannę, Władysława, Stanisławę), zamordowanych w Pustelniku i Markach, jesienią 1943: „Myślę, że nie możemy oceniać nikogo. Nie oceniam nawet tych, którzy nie pomogli, bo nie każdy naraziłby tak swoją rodzinę. Naprawdę bardzo doceniamy to, że rodzina Banaszków zaryzykowała swoje życie, żeby ukryć moją rodzinę i innych ludzi, bo tam było więcej ludzi niż tylko moja rodzina. To jest coś niezwykłego, to wymagało wiele odwagi, bo wiedzieli przecież, że ich życie jest zagrożone (…) Nie wiem, co stałoby się z moim dziadkiem, gdyby nie znalazł schronienia u rodziny Banaszków. Oni uratowali jego życie. Na szczęście później udzielano mu pomocy, przedostał się do Izraela i założył nową rodzinę. Bez tego nie byłoby mnie na świecie. I dlatego jestem bardzo wdzięczna rodzinie Banaszków. Wiem, że ich rodzinę spotkał tragiczny koniec – bardzo nam z tego powodu przykro”.

Konstanty Budziszewski, brat Wacława, który poniósł śmierć w KL Stutthof: „W zabudowaniach moich rodziców we wsi Żebry-Laskowiec moja rodzina ukrywała rodzinę żydowską. Niemcy, kiedy dowiedzieli się o tym od jakiegoś złego człowieka, wyprowadzili wszystkich na podwórze. Zapytano mojego ojca, od kiedy są Żydzi w naszych zabudowaniach. Wacek wystąpił krok do przodu i powiedział, że to właśnie on przyprowadził tę rodzinę w nocy i wpuścił do naszych zabudowań. Wacław został dostarczony do obozu Stutthof, tam przeżył tylko trzydzieści trzy dni. Mam przy sobie dokumenty, które to wszystko potwierdzają”.

Zeznanie Alicji Wojny, „W czasie okupacji niemieckiej rodzice ukrywali Żydów w stodole. […] było to po żniwach 1943 roku […], obudziło nas stukanie. Ojciec otworzył drzwi i wyszedł na podwórze. Po chwili usłyszałam strzały, a gdy wyszłam z matką i rodzeństwem, widziałam wielu Niemców w mundurach, a za stodołą , która już płonęła, […] zobaczyłam zwłoki zastrzelonego ojca i Żydów. […] Matkę Niemcy zabrali ze sobą i powiedzieli, że po trzech dniach wróci do domu. Nie wróciła już nigdy […]”.

Przywołujemy imiona, aby oddać cześć bohaterom

Program „Zawołani po imieniu” ma ogromną wartość społeczną - to przede wszystkim wielki dar dla rodzin osób, które oddały swoje życie, ratując życie bliźnich. Te rodziny straciły najbliższych i środki do życia. W trudnej rzeczywistości powojennej zostali sami – bez matki, ojca, dziadka… O tym bohaterstwie przez lata się nie mówiło. Zostało milczeniem i bólem. To właśnie oni najbardziej dziś potrzebują usłyszeć wobec innych imiona swoich bliskich, którzy ryzykowali życie, aby ratować Żydów w ciemną noc nazistowskiej okupacji niemieckiej.

Inicjatywa Instytutu Pileckiego przywołuje imiona, aby oddać sprawiedliwość i cześć nieznanym bohaterom. Wychodzi do miejsc, gdzie żyli, do ich rodzin, do środowisk lokalnych. Odkrywa historie, przywołuje świadectwa, które poruszają głęboko. Uczestnicząc niejednokrotnie w wydarzeniach programu „Zawołani po imieniu”, mogłem się przekonać, jak ważne niesie przesłanie dla społeczności, w których żyły osoby ratujące Żydów.

Szczególnie cenną jest unikatowa i nowatorska idea spotkań w gronie rodzin, których członkowie ratowali ludność żydowską podczas II wojny światowej. Okazuje się, że miłość bliźniego aż do oddania życia za drugiego owocuje także szczególną więzią między tymi rodzinami. Wiele lat po wojnie ich świadectwo jest bardzo cenne i pozwala niejednokrotnie ocalić przed zapomnieniem dramatyczne wydarzenia, naznaczone niezwykłym heroizmem.

Atutem programu jest głęboka autentyczność. Wszyscy zaangażowani są częścią tych opowieści, świadectw, wydarzeń. To wszystko ich dotyczy osobiście. Także inicjatorka programu i kierująca nim Pani Profesor Magdalena Gawin przychodzi ze swoją historią rodzinną bardzo bliskiej osoby, która straciła życie, bo ratowała Żydów.

Osobom, które ratowały ludność żydowską, należy się uznanie i wdzięczność. W 1953 r. w Izraelu powstał Instytut Yad Vashem, by wyrazić wdzięczność Sprawiedliwym wśród Narodów Świata. Program „Zawołani po imieniu” to nasza wdzięczność wobec tak wielu spośród zwykłych polskich rodzin, którzy wykazali bohaterstwo w ratowaniu żydowskich sióstr i braci.

Ks. dr Paweł Rytel-Andrianik

Tu podaj tekst alternatywny
Projekt „Zawołani po imieniu” – drugi Zjazd Rodzin, wrzesień 2021

Polski fenomen

Aby uratować jednego Żyda czy Żydówkę, w akcję pomocy angażowały się, ryzykując życiem, dziesiątki osób. Najmniejszy nawet gest wymagał często wielu przygotowań i działań konspiracyjnych. To dlatego polscy Sprawiedliwi wśród Narodów Świata są wyjątkowym fenomenem. Musimy pamiętać, że nazwiska wielu spośród nich nie są znane, a liczne historie aż do dziś skrywają się w cieniu.

Instytut Pileckiego poprzez program „Zawołani po imieniu” podjął się ważnej misji uhonorowania Polaków, którzy zostali zamordowani za pomoc Żydom. Byli wśród nich m.in. Józef i Franciszka Sowowie z Wierzchowiska, bracia Domańscy z Rzążewa, rodzina Postków ze Stoczka. Te polskie rodziny przechowywały w podziemnych kryjówkach dziesiątki żydowskich uciekinierów z gett, pomagając zarówno znajomym, jak i obcym. Wszyscy ponieśli straszną śmierć z rąk Niemców, jako karę… za swoje człowieczeństwo.

Podobna jest do nich historia patrona naszego Instytutu, Emanuela Ringelbluma, który z ponad 30 innymi osobami ukrywał się pod opieką Polaków – rodziny Mieczysława Wolskiego – na warszawskiej Ochocie. Na skutek donosu wszyscy ratowani i ratujący zostali zamordowani przez niemieckiego okupanta. W historiach, takich jak ta, odnajdujemy sens niesienia pomocy nawet w najtrudniejszych warunkach i walki aż do końca.

Instytut Pileckiego wypełnia istotną lukę w opowiadaniu historii naszego kraju, nie można bowiem pomijać osób, które złożyły najwyższą daninę krwi.

W Żydowskim Instytucie Historycznym w Warszawie już od 75 lat gromadzimy wojenne świadectwa, szczególnie opowieści tych, którzy zostali zapomniani. To właśnie dzięki tym zbiorom i wieloletniej współpracy z Instytutem Yad Vashem przyczyniliśmy się do nadania wielu tytułów Sprawiedliwych. Dbamy o to, by pamięć o nich przetrwała i była odpowiednio uhonorowana, a wystawa stała świadczy o znaczeniu, jakie ma dokumentowanie działań zarówno zbrodniarzy wojennych, jak i szlachetnych postaw osób ratujących ofiary wojny.

Dr Monika Krawczyk, dyrektor Żydowskiego Instytutu Historycznego

Pamietajmy o każdym zgładzonym

Okupacyjne władze niemieckie wydawały rozporządzenia mające zastraszyć Polaków i odwieść ich od świadczenia jakiejkolwiek pomocy Żydom. Śmierć groziła każdemu, kto w jakikolwiek sposób udzielił pomocy ukrywającym się, represje dotykały również jego rodzinę. Zatem już na początku wojny niemieccy naziści skonstruowali prawne pojęcie śmierci za pomoc. Miało ono wywołać strach o siebie i najbliższych, który z czasem miał przekształcić się w jeszcze gorszą obojętność o los żydowskich sąsiadów.

Od mechanizmów, które doprowadziły do zbrodni Holokaustu, współczesny świat ciągle nie jest wolny, dlatego osoby i instytucje z całego świata przypominają tę okrutną historię. Jednak i w takiej roli można popełnić błąd, operując statystykami traktującymi ludzi anonimowo.

Pamiętajmy o każdym zgładzonym człowieku. Pamiętajmy też, że wśród ofiar są również nasi rodacy, którzy nieśli pomoc Żydom pod okupacją niemiecką i czynili to ze świadomością możliwych konsekwencji, zapewne pełni obaw. Wśród nich był Wacław Budziszewski, rolnik ze wsi położonej na granicy Mazowsza i Podlasia. W niemieckim nazistowskim obozie Stutthof został osadzony jako pierwszy więzień za „zakwaterowanie Żydów”, czyli za sprzeciw wobec terroru i obojętności. Ów sprzeciw przypłacił życiem...

Piotr Tarnowski, Dyrektor Muzeum Stutthof

Tu podaj tekst alternatywny

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia
Dodaj ogłoszenie