Tomasz Stachura, Pomorzanin, jeden z najbardziej rozpoznawalnych polskich nurków, mówił jakiś czas temu o liście spoczywających na dnie statków i okrętów do odnalezienia i identyfikacji. Teczka z odkryciami grupy Baltictech, którą współtworzy, jest coraz obszerniejsza.
Nurkowie Baltictechu mają na koncie m.in. głośne odkrycie sprzed trzech lat. Jesienią 2019 r. odnaleźli na północ od Łeby szczątki statku Karlsruhe. Jednostka ta jako ostatnia wyszła z oblężonego przez Armię Czerwoną Królewca, czasie operacji Hannibal – ewakuacji ludności cywilnej i wojsk z Prus Wschodnich na zachód. Wrak przez lata spoczywał na dnie Bałtyku, kryjąc swoją historię. Dziś, po kilku wyprawach, został kompleksowo opisany i sfotografowany.
- Interesują nas wraki niezidentyfikowane. To na nich bardzo często skupiamy nasze poszukiwania – tłumaczy Tomasz Stachura.
Kolejne niemieckie jednostki – torpedowiec „Tiger” oraz bunkierka „Liselotte” są wśród najnowszych wrakowych znalezisk Tomasza Stachury i Baltictechu.
To mogą być „Tiger” i „Liselotte”
W 2017 roku nurkowie Baltictechu natrafili na ślad zatopionego tankowca. Szczątki statku spoczywają, jak podkreśla Tomasz Stachura, „na środku Bałtyku”.
- Mamy często informacje o wrakach „dalekich”, znajdujących się pod takimi współrzędnymi, że nie da się do nich zorganizować wypraw jednodniowych, dwudniowych. A dłuższa ekspedycja oznacza koszty. Dlatego takie wraki sprawdzamy niejako przy okazji, np. w czasie innego rejsu, innej wyprawy. I w takich okolicznościach, w 2017 roku trafiliśmy na dość dziwny wrak, o którym nic nie wiedzieliśmy. Obiekt jest duży, położony bardzo głęboko, bo na 91 metrach i aż ponad 100 km od od wybrzeży Polski – tłumaczy Tomasz Stachura.
Nurkowie odrobili część lądową pracy w archiwach. Miesiąc temu, wracając z wyprawy na Bornholm, znaleźli się w oznaczonej na mapie pozycji lokalizującej ów zatopiony obiekt.
- Zanurkowaliśmy. Warunki były dość trudne, ale udało się dotrzeć na dno. Tankowiec spoczywa z dziobem pogrążonym w osadach dennych, z uniesioną nieco rufą. Okazało się jednak, że w okolicy jest jeszcze jeden wrak, mocno zniszczony. Po wyposażeniu rozpoznaliśmy wstępnie, że jest to okręt wojenny, prawdopodobnie niemiecki. To była zagadka. Pomógł ją rozwikłać mój przyjaciel, Duńczyk Thomas Nielsen. Po powrocie z wyprawy dyskutowałem z nim o tej sprawie. I on na podstawie danych, które mu przekazałem powiedział: słuchaj, to są prawdopodobnie „Liselotte” i „Tiger”. I być może nie byłoby to zbyt interesujące, gdyby nie pewien historyczny związek – podkreśla Tomasz Stachura.
Nie nurkujemy do kawałka blachy
Wikipedia opisuje konstrukcję niemieckiego torpedowca o nazwie „Tiger”. Według notki to szósta jednostka z całej serii tzw. typu 24. To były stosunkowo spore, bo liczące ponad 90 m długości, szybkie i silnie uzbrojone okręty. „Tigera” przyjęto do służby w 1928 r. 27 sierpnia 1939 roku, czyli kilka dni przed wybuchem II wojny światowej torpedowiec został staranowany przez bratni, niemiecki niszczyciel. W czasie kolizji dziób torpedowca został ciężko uszkodzony. Okręt zatonął. Ofiar nie było, marynarzy przejął niszczyciel, który był sprawcą katastrofalnych uszkodzeń Tigera.
Z kolei „Liselotte Friedrich”, została zatopiona przez radzieckie lotnictwo, 9 maja 1945 roku, de facto już po zakończeniu II wojny światowej.
Podobnie jak w przypadku Karlsruhe, historyczne ślady odnalezionych wraków prześledził Tomasz Zwara z Baltictechu, który w archiwach porusza się równie dobrze jak kilkadziesiąt metrów pod wodą. „Liselotte Friedrich”, tzw. bunkierka o długości 49 m. została oddana do służby w 1927 roku, pod pierwszą nazwą „Sund”, z portem macierzystym w Hamburgu. Na początku września 1939 r., już po ataku hitlerowskich Niemiec na Polskę, jednostka została wcielona do Kriegsmarine. Co ciekawe, na dnie spoczęła po raz pierwszy w roku 1941, po natrafieniu na brytyjską minę w okolicach Cuxhaven, niedaleko ujścia Łaby. Statek został wówczas wydobyty i wyremontowany. Od 1940 r. bunkierka nosiła nazwę „Liselotte Friedrich”.
Jednostka ta odegrała rolę w ewakuacji żołnierzy niemieckich z Pomorza w ostatnich dniach II wojny światowej.
- W pierwszych dniach maja 1945 w rejonie Helu znajdowało się kilkadziesiąt tysięcy niemieckich żołnierzy. W tym czasie, w obrębie Zatoki Gdańskiej tylko dwa miejsca były nie zdobyte przez Rosjan: okolice Mikoszewa/ujścia Wisły oraz większa część Półwyspu Helskiego – pisze w swoim raporcie Tomasz Zwara. - Rozkaz kapitulacji w Helu ogłoszono 8 maja. Żaden statek po północy tego dnia nie mógł opuścić jakiegokolwiek portu. Wszystkie jednostki na morzu miały niezwłocznie skierować się do najbliższego portu. W portach zachodnich (na zachód od linii Świnoujścia) zakaz ten obowiązywał od 8 rano, 5 maja. Kriegsmarine ominęła ten zakaz i wysłała jednostki znajdujące się na morzu na Hel. W ten sposób powiększono flotę która miała ewakuować jak największą liczbę żołnierzy i uciekinierów z Helu, na zachód. Niemniej każda jednostka na morzu po godzinie 0:00, 9 maja mogła zostać zaatakowana przez sowieckie siły morskie i powietrzne. W tej sytuacji wszystkie zdatne jednostki wypłynęły z Helu 8 maja, aby uniknąć kapitulacji na miejscu i niewoli sowieckiej. Mały tankowiec „Liselotte Friedrich” z około 400 osobami na pokładzie, tankowiec „Julius Ruttgers” z około 400 osobami w eskorcie wypłynęli z Helu 8 maja (prawdopodobnie w konwoju znalazło się więcej jednostek). Na „Liselotte” znaleźli się między innymi żołnierze Luftwaffe ewakuowani nocą z 30 kwietnia na 1 maja łodziami motorowymi z rejonu Mikoszewa na Hel. Rankiem 9 maja nastąpił atak lotnictwa rosyjskiego. „Liselotte” została trafiona torpedą lotniczą. Nikt nie zginął (wg niektórych źródeł były ofiary śmiertelne), około 12 osób zostało rannych. Pasażerowie i załoga „Liselotte” zostali przejęte przez inne jednostki. Tankowiec był ostatnim, udokumentowanym statkiem zatopionym na skutek ataku, w operacji Hannibal.
Nurkowie Baltictechu tydzień temu ponownie byli na pozycji zatonięcia obu jednostek. Wykonali identyfikację za pomocą echosondy multibeam, porównując m.in. wielkość kadłubów z historycznymi danymi technicznymi, także identyfikując elementy charakterystyczne np. kształtu rufy, układ bulajów.
- Oba spoczywające blisko siebie wraki łączy pewna klamra. Mamy już wiedzę, że „Tiger” zatonął tuż przed rozpoczęciem II wojny światowej, a „Liselotte” tuż po jej zakończeniu. To nas poruszyło. To jest najciekawsza kwestia. To nie jest tak, że nurkujemy do jakiegoś kawałka blachy. W bardzo wielu przypadkach historia, która stoi za tymi wrakami, jest o wiele ciekawsza niż samo nurkowanie – zaznacza Tomasz Stachura.
CZYTAJ TEŻ:
Zabytki z bałtyckich głębin, czyli lunety, armaty, dzbany na wino i wraki w trójwymiarze
Bałtyckie, podmorskie Eldorado
Wyprawy na Bornholm, które pozwoliły zidentyfikować nurkom Baltictechu wraki „Tigera” i „Liselotte”, również skutkują pewnymi odkryciami.
- Bornholm jest idealną bazą w czasie bałtyckich wypraw, gdy trzeba zawinąć z morza na noc, do portu. A jego okolice to wrakowe Eldorado. Zwłaszcza po wschodniej stronie wyspy są przepięknie zachowane, drewniane żaglowce. Trafiliśmy np. na wrak „Christine” zatopiony na przełomie XIX i XX w. w wyniku sztormu, który wygląda jak nowy, jakby wczoraj zatonął. Zrobiliśmy bardzo porządną fotogrametrię tego tego wraku - mamy zatem „Christine” w 3D. Efekt tych prac zaprezentujemy niebawem.
Tomasz Stachura podkreśla wielką rolę nowoczesnej technologii w prezentowaniu podmorskiego dziedzictwa historycznego.
- Oprócz tego, że interesujemy się historią wraków, to chcielibyśmy też pokazać ich… piękno. Nie każdy może zejść na środku morza na głębokość 50 metrów i zobaczyć elementy ich konstrukcji. Taki wrak to jest także kapsuła czasu. Weźmy „Christinę”, która zatonęła z ładunkiem margielu, czyli materiału skalnego, który na początku XX w. służył do do wytwarzania cementu. Worki, w których znajdował się ten margiel, ustawione jeden na drugim, jeden obok siebie, już dawno zniknęły, ale on sam zastygł w takiej efektownej formie.
Napis z brązu
Jeszcze w maju tego roku nurkowie Baltictechu realizowali zadanie zlecone przez Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego Malty. Poproszono ich o inwentaryzację spoczywających wokół wyspy, na dużych głębokościach wraków.
- Na Malcie, ku naszej radości, jest bardzo dobre podejście do grup, de facto skupiających pasjonatów, takich właśnie jak nasza. Maltańczycy wykorzystują nurków technicznych, czyli takich, którzy są w stanie zejść na duże głębokości, do współpracy. Poniekąd wymuszają to warunki – wody wokół Malty są bardzo głębokie. Już niedaleko od brzegu głębokości sięgają 100 metrów. Zejście na taką głębokość przekracza możliwości rekreacyjnych nurków. Zresztą Timmy Gambin, szef katedry archeologii podwodnej jednej z maltańskiej uczelni, który koordynował projekt, sam jest aktywnym nurkiem. W czasie ostatniej wyprawy schodził z nami na 100 metrów bez najmniejszego problemu – podkreśla Tomasz Stachura.
Dzieje Malty, wyspy na Morzu Śródziemnym, między Sycylią a Tunezją, są nieodłącznie związane z morzem – żeglugą, handlem morskim. Ślady historii widać na morskim dnie. Także jej niedawną odsłonę, związaną z II wojną światową, gdy wyspa, będąca wówczas częścią brytyjskiego imperium, była pod niemal nieustannymi bombardowaniami lotnictwa niemieckiego i włoskiego.
- W wodach wokół Malty jest cała masa historycznych statków i okrętów, także takich sprzed naszej ery. Maltańczycy poprosili nas o sfilmowanie i fotogrametrię 3D kilku „głębokich” wraków, w tym polskiego niszczyciela ORP „Kujawiak” (odnaleziony on został w roku 2017 przez nurków z ekipy Wyprawy Wrakowe) – mówi Tomasz Stachura.
Przypomnijmy, ORP „Kujawiak”, niszczyciel eskortowy, zatonął w nocy z 15 na 16 czerwca 1942 roku, po wybuchu miny w pobliżu Valletty. Zginęło 13 członków załogi. Służba okrętu, do momentu tragicznej nocy, obfitowała w wiele ciekawych i szczęśliwie zakończonych epizodów.
- W czasie pracy przy wraku naszego niszczyciela trafiliśmy na znajdujący się na rufie napis z brązu z nazwą okrętu. Sfilmowaliśmy go. To bardzo ciekawy wątek naszej wyprawy na Maltę, związany z polską historią, z polską Marynarką Wojenną. Swoją drogą, po powrocie do Gdyni, z ciekawości odwiedziłem ORP „Błyskawicę”. I ten okręt ma emblemat ze swoją nazwą, w tym samym miejscu, w którym miał go ORP „Kujawiak”. Co ważne, płyta z nazwą „Kujawiak” ma być jeszcze w tym sezonie wydobyta i przekazana do zbiorów muzeum w Valletcie.
Ekspedycja "Odnaleźć Orła”
Zazwyczaj, o tej porze roku, Tomasz Stachura wraz zresztą ekipy, był na Morzu Północnym w ramach ekspedycji Santi Odnaleźć Orła. W tym roku wyprawy w ramach poszukiwań słynnego, polskiego okrętu podwodnego, który zaginął w maju/czerwcu 1940 r. wraz z całą załogą, nie będzie.
- Nie ukrywam, że nie mamy nowych informacji, które mogłyby nam podpowiedzieć, gdzie szukać miejsca spoczynku ORP „Orzeł” – podkreśla Tomasz Stachura. - Pandemia spowodowała, że przez ostatnie dwa lata prawie w ogóle nie mieliśmy dojścia do archiwów. Niemieckie zbiory były zamknięte dla badaczy, brytyjskie zostały otwarte, ale całkiem niedawno. Nadal oczywiście mamy świetne relacje z Duńczykami z Muzeum Wojny Morskiej w Thyboron, którzy prowadzą poszukiwania i badania. Jesteśmy gotowi do pracy, jeśli tylko pojawi się jakiś ślad. Z drugiej strony uważam, że nasza wieloletnia akcja spowodowała wydobycie ORP „Orzeł” z czeluści niepamięci. Już samo to jest olbrzymim sukcesem. Wiemy, że polscy politycy chcą w Edynburgu upamiętnić załogę okrętu, w planach jest film dokumentalny, a 11 października będzie w Gdyni premiera filmu „Ostatni patrol”. Nie chcemy przypisywać sobie wszelkich zasług, ale na pewno nasza akcja spowodowała, że o ORP „Orzeł” dużo się mówi.
Odkrywcy
W składzie wyprawy, która odkryła wraki Tigera i Liselotte byli: Tomasz Stachura, Tomasz Zwara, Marek Cacaj, Maciej Honc, Maciej Marcinkowski, Kamil Macidłowski, Paweł Wilk, Łukasz Pastwa, Bartłomiej Pitala.