Nazistowski król Śląska zniknął z Katowic. Co się z nim stało? Może popełnił samobójstwo?
Fritz Bracht był cynicznym karierowiczem, zbrodniarzem hitlerowskim, jedynym spośród gauleiterów, który wybrał się osobiście do KL Auschwitz. Nie tylko zobaczył obóz, znajdujący się w jego jurysdykcji, ale też widział selekcję więźniów i to, jak ludzie znikają w komorze gazowej. Komendant obozu Rudolf Höss szczegółowo omówił wtedy działanie fabryki śmierci ze swoimi gośćmi z piekła rodem; szefem policji i gestapo Heinrichem Himmlerem oraz z Brachtem, hitlerowskim królem Śląska, uważanym za pupilka Hitlera. Obaj pogratulowali Hössowi skutecznej pracy.
Nic dziwnego, że Bracht ciężko przeżywał zbliżanie się Armii Czerwonej do Katowic. Miał 46 lat, na wiadomość, że 12 stycznia 1945 r. w stronę Górnego Śląska ruszyła zwycięska ofensywa Rosjan, dostał zawału serca. Mimo to przygotowywał obronę, kazał budować umocnienia, organizował Volkssturm - formację pospolitego ruszenia, szykował ewakuację ludności niemieckiej i zakładów przemysłowych. Niemcy zarzucali mu potem, że postępował chaotycznie i niewydolnie, jakby nie wierzył, że sowieci naprawdę nadejdą.
,,Popełniono kardynalny błąd, pozwalając mu decydować o obronie Śląska” - wspominał Brachta generał Wehrmachtu Hans von Ahlfen. Ale śląski gauleiter z zawodu był ogrodnikiem, miał tylko wykształcenie zawodowe, a zanim wstąpił do NSDAP, pracował jako ślusarz maszynowy. Uważano go jednak w partii za fanatycznego nazistę i dobrego mówcę.
Ale ,,Dziennik Zachodni” w 1945 pisał o nim, że Bracht co prawda lubił się pokazywać, lubił przemawiać, ale nie miał talentów krasomówczych. Gazeta tak go opisuje: ,,Był okazem typowego szkopa. Blondyn, krępy, o dobrze wypasionym karku, nie był postacią reprezentacyjną. Z natury był niesłychanie próżny”.
Podobno jednak Bracht miał słabość do swoich pracownic i chętnie uwodził maszynistki, ale też działaczki z nazistowskich organizacji kobiecej. Sławny był jego romans z kierowniczką katowickiej firmy ,,Boratyński” Neumannową, która dzięki tej znajomości spekulowała na dużą skalę. Kiedy jednak przesadziła i sąd specjalny skazał ją na karę śmierci, Bracht wyjechał do Berlina, bez interwencji w sprawie kochanki. W kołach partyjnych Brachta nazywano „Fritz der Galant” albo po prostu ,,Kokot”.
Dziennik pisze, że: ,,Wyelegantowany po ostatni guzik Bracht rezydował w gmachu Urzędu Wojewódzkiego, a mieszkał w luksusowo urządzonej willi w Giszowcu, strzeżonej pilnie przez SS i liczne patrole policji.”
Jest też mowa o żonie Brachta, która rzadko pokazywała się publicznie. Dopiero kiedy minister propagandy III Rzeszy Goebbels przeprowadzał totalną mobilizację sił roboczych w całej Rzeszy, Brachtowa wciągnęła się rzekomo do pracy w Hucie Baildon w Katowicach. Gazeta pisze: ,,Jak długo i jak tam pracowała, mogliby powiedzieć tylko zatrudnieni tam robotnicy. W każdym razie partia, a raczej gauleiter zrobił z niej bohaterkę pracy i przykład dla wszystkich kobiet śląskich.”
Fakty były jednak nieubłagane, Armia Czerwona szła jak burza.Bracht próbował zagrzać mieszkańców do obrony, wygłaszając głównie różne przemówienia, na przykład z okazji ukończenia tzw. „wału śląskiego“. Do jego budowy zaciągnięto prawie wszystkich mieszkańców, w tym chorych i starych. Bracht zapewniał: ,,Cała ludność w usypanych liniach fortyfikacyjnych stawi zwycięski opór nadchodzącej ze wschodu nawale.”
Nic z tego. Bracht, mimo że był hitlerowskim fanatykiem, zaczął przygotowywać swoją własną ucieczkę, w tajemnicy przed kolegami partyjnymi, jak twierdził ,,Dziennik Zachodni”. Podobno już w kilka dni po rozpoczęciu ofensywy Armii Czerwonej, z willi w Giszowcu wywożono samochodami urzędowymi meble oraz wszelkie skarby, które Bracht zdołał w czasie swojego urzędowania zrabować. I na długo przed wejściem sowieckich wojsk do Katowic, zniknął z miasta. Według ,,DZ”, Bracht z żoną uciekł do Niemiec, a stamtąd do Hiszpanii. Gazeta pisze: ,,Jedno jest tylko pewne, że jeżeli uda się Brachta pociągnąć do odpowiedzialności jako zbrodniarza wojennego, nie ujdzie on pomsty ludu śląskiego.”
A jednak uszedł. Historyk IPN Mirosław Węcki ustalił, że Bracht dopiero niemal w przededniu wkroczenia Rosjan do Katowic wyjechał chory do uzdrowiska kardiologicznego w Kudowie Zdroju. W tamtejszym szpitalu w willi ,,Grunwald” spędził jeszcze kilka miesięcy, pozbawiony już wszelkich stanowisk.
Jego stan zdrowia i samopoczucie oczywiście stale się pogarszało. W końcu zdecydował się wraz z żoną popełnić samobójstwo, gdy Armia Czerwona dotarła pod Kudowę. Jego lekarz, zanim uciekł, zostawił mu tabletki z trucizną. Według świadków, Brachtowie żegnali się ze znajomymi, a 9 maja 1945 roku zwłoki małżeństwa znaleziono w pokoju w willi ,,Grunwald”. Wezwany kudowski lekarz Fritz Becker stwierdził, że przyczyną śmierci pary było otrucie. Działający wciąż niemiecki burmistrz Kudowy wydał o samobójstwie Brachtów odpowiednie zaświadczenie.
Zostali pochowani na miejscowym cmentarzu ewangelickim, niemal równocześnie z innym niemieckim małżeństwem, które też popełniło samobójstwo. W Kudowie nikt się tym już nie interesował, wszyscy bali się Armii Czerwonej. Wiadomość o śmierci Brachta nie dotarła jednak do Katowic, tam uważano, że Bracht z powodzeniem uciekł.
Prokuratura w Katowicach wszczęła śledztwo w sprawie dalszych losów Brachta, ale nic pewnego nie udało się ustalić. Wielu świadków już wyjechało z Kudowy, chociaż jedna z kudowskich pielęgniarek zeznawała, że Brachtowie razem popełnili samobójstwo, chociaż nie widziała ich zwłok. Administrator cmentarza ewangelickiego też potwierdził śmierć Brachtów i pokazał nawet miejsce ich pochówku. W końcu jednak pod naciskiem opinii publicznej, domagającej się ukarania gauleitera, doszło do ekshumacji. Obecny przy tym lekarz, dysponujący tylko zdjęciem Brachta uznał jednak, że to nie on. Legenda o ucieczce ,,Kata Śląska” wciąż więc trwa.