Największa katastrofa tramwajowa w Poznaniu. "Tak makabrycznego widoku nie pamiętam"
- Pracuję już wiele lat w straży, ale takiego makabrycznego widoku nie pamiętam, wszędzie mnóstwo krwi, jęki, ciała leżące w rozmaitych pozycjach - wspominał na łamach "Głosu Wielkopolskiego" jeden z ratowników.
9 września 1993 r. poznańskie dzienniki donosiły: "Śmierć w zmiażdżonym wagonie", "Tramwajowa tragedia". Dzień wcześniej o godz. 14.45 na skrzyżowaniu ulic 28 Czerwca 1956 r. i Pamiątkowej rozpędzony tramwaj 105N wypadł z szyn i uderzył w ścianę narożnego budynku.
- Siedziałam dwa miejsca za motorniczym - mówiła dziennikarzowi "Głosu Wielkopolskiego" jedna z pasażerek - i widziałam, że jedziemy za szybko. Nie przypuszczałam jednak, że wagon może się wykoleić. Nagle poczułam, że się przewraca. Usłyszałam zbiorowy krzyk "Jezus Maria!", a potem polała się krew.
Pod stertami zmiażdżonego tramwaju uwięzionych zostało kilkanaście osób.
- Dach wagonu przyciśnięty był do budynku, nie można było go odsunąć od ściany dźwigiem, bo poruszenie wrakiem spowodować mogło jeszcze większe obrażenia uwięzionych pasażerów - opowiadał brygadier Marek Kordus, który dowodził akcją ratunkową.
- Na dodatek wagon stykał się z energetyczną szafką rozdzielczą, w każdej chwili mogło grozić porażenie prądem. Torowaliśmy sobie drogę hydraulicznymi rozpierakami i nożycami życia przeznaczonymi właśnie do rozcinania konstrukcji metalowych. W środku, jak się okazało, było 12 osób, wyciągaliśmy je kolejno, a lekarze natychmiast udzielali im pierwszej pomocy - dodawał.
"Strażacy dosłownie deptali po kałużach krwi"
Na miejscu zginęły 3 osoby m.in. obywatelka Bułgarii. Kolejne 2 zmarły w szpitalu. Za przyczynę wypadku uznano zbyt dużą prędkość. Motorniczy MPK nie zauważył, że na skrzyżowaniu przestawiona jest zwrotnica (w kierunku zajezdni przy Pamiątkowej). Pierwszy wagon przewrócił się na bok i uderzył w kamienicę, a następny wagon dopchnął go jeszcze bardziej do ściany.
Ratownicy jeszcze długo nie mogli się otrząsnąć po tym, co zobaczyli. - Mną wstrząsnął widok nieprzytomnego dziecka, obok którego leżała urwana ręka - wspominał jeden z nich. - Myślałem, że chłopak nie żyje, że to jego ręka, a była to dłoń kobiety. Strażacy dosłownie deptali po kałużach krwi. Wyciąganie poranionych trwało prawie dwie godziny. Nie można było szybciej. To był węzeł gordyjski.
Za winnego tragedii uznano motorniczego. Został skazany na karę trzech lat pozbawienia wolności.
Jesteś świadkiem ciekawego wydarzenia? Skontaktuj się z nami! Wyślij informację, zdjęcia lub film na adres: wydawca@glos.com