Bezkresne otchłanie mórz i oceanów strzegą skarbów, bogactw i kosztowności utraconych przed wiekami. Świadomość, że gdzieś tam, pod wodą, spoczywają ogromne fortuny, od lat pobudza ludzką wyobraźnię i motywuje poszukiwaczy na całym świecie do badań.
Większość łowców skarbów powraca z wypraw z pustymi rękami, wielkimi długami i poczuciem głębokiego rozczarowania. Ale są i tacy, do których uśmiecha się los...
Pół miliarda dolarów u brzegu Florydy
Nuestra Señora de Atocha była przepięknym, ponad 30-metrowym galeonem, zbudowanym przez Hiszpanów w stoczni w Hawanie w 1620 roku. Od swoich europejskich odpowiedników różniła się materiałem, z którego została wykonana. Podczas gdy galeony produkowane na Starym Kontynencie konstruowano głównie z drewna dębowego, Nuestra Señora posiadała kadłub zbudowany z mahoniu, który sprawdzał się równie dobrze, a dodatkowo wyglądał oszałamiająco.
Z zewnątrz statek zamówiony przez króla Hiszpanii prezentował się więc naprawdę cudownie. Ale pod wspaniałą powłoką kryły się niestety niewidoczne dla oka zaniedbania konstruktorów, którzy postanowili oszczędzić na materiałach i przy budowaniu poszycia - mówiąc wprost - odstawili fuszerkę.
Na początku września 1622 roku galeon miał wyruszyć w rejs do Hiszpanii. Na jego pokład załadowano wielkie skarby, m.in. milion srebrnych monet peso, dziesiątki ton złota, srebra i miedzi, a także tytoń, barwniki oraz ponad 30 kilogramów szmaragdów. Towarów i kosztowności było tak dużo, że sam proces załadunku trwał... dwa miesiące.
Statek opuścił port w towarzystwie 27 innych jednostek. Dzień po wypłynięciu w konwój uderzył potężny huragan, który zatopił osiem statków - w tym wadliwie skonstruowany galeon Nuestra Señora. Z załogi liczącej 265 osób przeżyło tylko dwóch marynarzy i trzech niewolników.
Wrak galeonu osiadł dziewięć metrów pod wodą na dnie morza w pobliżu południowego wybrzeża Florydy. Hiszpanie błyskawicznie podjęli próbę odzyskania choć części ładunku, ale na początku października w okolicy przeszedł kolejny huragan, który spowodował rozrzucenie zatopionych skarbów na znacznym obszarze i wymusił zakończenie akcji ratunkowej.
Ponad 350 lat później amerykański poszukiwacz skarbów Mel Fisher postanowił odszukać zaginiony przed wiekami galeon. Jego badania trwały aż szesnaście lat, ale w końcu, w 1985 roku, wrak udało się odnaleźć. Po długiej batalii sądowej ze stanem Floryda, Fisher uzyskał prawo do pozostałości statku. Rozpoczął też wydobycie skarbów z dna morza.
Specjaliści oceniają, że cały ładunek Nuestra Señora de Atocha, który poszedł na dno wraz ze statkiem, był wart w przeliczeniu na dzisiejsze pieniądze od 400 do 500 milionów dolarów. Do tej pory wydobyto znaczną część kosztowności, ale pojedyncze artefakty wciąż są odnajdywane przez amatorskich poszukiwaczy w okolicy. W 2011 roku jeden z nurków natrafił na zakopany w mule szmaragdowy pierścień, którego wartość oszacowano na... pół miliona dolarów.
Niewyobrażalny skarb w rękach Kolumbii
W 1698 roku stocznię w Mapil w północnej Hiszpanii opuściły dwa bliźniacze statki: 45-metrowe, potężne, budzące zachwyt galeony San José i San Joaquín. Obie jednostki zostały włączone w skład hiszpańskiej Floty Skarbów podczas wojny o sukcesję hiszpańską.
Nocą 8 czerwca 1708 roku obładowana niewyobrażalnymi skarbami flota płynąca z Portobelo do Cartageny w dzisiejszej Kolumbii napotkała brytyjską blokadę. Doszło do bitwy morskiej, w trakcie której załodze San Joaquín udało się przedrzeć przez brytyjskie pozycje i umknąć przed pościgiem.
Bliźniaczy okręt - San José - nie miał tyle szczęścia. Wrogie statki osaczyły go i już szykowały się do abordażu, gdy nagle ciemność przeszył potężny wybuch. Z niewiadomych przyczyn prochownia atakowanego statku eksplodowała, zabijając 589 z 600 członków załogi i posyłając San José na dno Morza Karaibskiego.
Mimo że Brytyjczykom udało się splądrować kilka innych okrętów, cała akcja została uznana za porażkę, właśnie z powodu utraty San José. Wraz ze statkiem zatonął bowiem ładunek o szacunkowej wartości dzisiejszych 17 miliardów dolarów! To tyle, ile wynosi... PKB Malty.
O odnalezieniu utraconych skarbów długo nie mogło być mowy, ponieważ wrak osiadł na głębokości 600 metrów. W dodatku dokładne miejsce jego spoczynku było bardzo trudne do ustalenia. Amatorscy poszukiwacze, nęceni wizją znalezienia bajecznego skar-bu, próbowali swoich sił, ale bezskutecznie.
Dopiero w 2015 roku członkowie kolumbijskiej marynarki wojennej, przy użyciu autonomicznego pojazdu podwodnego REMUS 6000, zlokalizowali galeon. Kolumbijski rząd, który uznaje siebie za jedynego legalnego właściciela wraku, poinformował o odkryciu, ale miejsce spoczynku okrętu zostało zaklasyfikowane jako tajemnica państwowa. Kolumbia zamierza w najbliższych latach wydobyć całe złoto, srebro, kamienie szlachetne, dzieła sztuki i kosztowną biżuterię z dna morza.
Egipska Atlantyda odnaleziona
Odnalezienie wraku statku na głębokości kilkuset metrów pod poziomem morza z pewnością jest zadaniem bardzo trudnym. Ale już odkrycie zatopionego miasta niedaleko linii brzegu - przynajmniej w teorii - nie wydaje się aż tak karkołomnym zadaniem. A jednak Heraklejon, miasto poszukiwane przez badaczy i archeologów, pozostawało nieodkryte przez ponad tysiąc lat!
Początki osadnictwa na terenie Heraklejonu sięgają siódmego stulecia przed naszą erą. Po kilku dekadach od założenia to egipskie miasto portowe (znane również jako Thonis) stało się głównym punktem handlowym Egiptu. Napomknięcia o Heraklejonie pojawiają się w wielu antycznych przekazach i dziełach (m.in. Herodota), ale w pewnym momencie wzmianki na jego temat urwały się. Gdy stulecia później europejscy badacze analizowali dawne rękopisy, nie potrafili zlokalizować Heraklejonu na współczesnych mapach. W efekcie miasto uznano wręcz za legendę - podobnie jak mityczną Atlantydę.
Pod koniec XX wieku w Zatoce Abu Kir obok Aleksandrii prowadzono poszukiwania francuskich okrętów wojennych zatopionych przez Brytyjczyków w 1798 roku podczas bitwy w delcie Nilu. Naukowcy liczyli na odnalezienie szczątków statków, a tymczasem zupełnie nieoczekiwanie trafili na... starożytne zabudowania. Dalsze prace pozwoliły odkryć całe podwodne miasto - Heraklejon.
Okazało się, że czynniki naturalne - prawdopodobnie trzęsienie ziemi - spowodowały zatopienie miasta przed ponad tysiącem lat. Co absolutnie niezwykłe, warstwa mułu, która osiadła na ruinach, spowodowała, że zabudowania zachowały się w naprawdę doskonałym stanie. A wewnątrz budynków ekipa archeologów odnalazła pozostawione przez mieszkańców miasta kosztowności, biżuterię, dzieła sztuki wyroby ze złota, srebra i ceramiki. Jakby tego było mało, w zatopionym porcie natrafiono na idealnie zachowane egipskie i greckie statki.
Do dziś na terenie dawnego miasta Heraklejon prowadzone są badania, które z każdym rokiem przynoszą nowe, bezcenne odkrycia.
Wielkie bogactwa wciąż czekają na odnalezienie
Postępujący rozwój technologii sprawił, że w dzisiejszych czasach poszukiwanie zatopionych statków i zaginionych skarbów jest dużo łatwiejsze niż kiedykolwiek. A jednak - jak oceniają specjaliści - zdecydowana większość utraconych przez ludzkość bogactw wciąż spoczywa na dnie mórz i oceanów. Eksperci szacują, że wartość nieodkrytych dotąd skarbów wynosi biliony dolarów.
Wyobraźnię poszukiwaczy rozbudza zwłaszcza nieuchwytny dotąd wrak portugalskiej karaki Flor de la Mar, która zatonęła w 1511 roku podczas sztormu gdzieś w pobliżu dzisiejszej Malezji. Na jej pokładzie miały znajdować się kosztowności o wartości dzisiejszych 2-3 miliardów dolarów.
Poszukiwania „Kwiatu Morza” wciąż trwają i kto wie - być może w końcu pewien szczęśliwiec wydrze morskim głębinom kolejny wielki skarb?