Czarownice Himmlera, czyli co esesmani z H-Sonderkommando badali w pałacu w Sławie

Dariusz Chajewski
Hrabia Heinrich Karl von Haugwitz, właściciel pałacu w Sławie, nie miał wiele do powiedzenia w starciu z SS i musiał udostępnić posiadłość hitlerowcom.
Hrabia Heinrich Karl von Haugwitz, właściciel pałacu w Sławie, nie miał wiele do powiedzenia w starciu z SS i musiał udostępnić posiadłość hitlerowcom. Gazeta Lubuska
W 1944 roku do pałacu w Sławie zwieziono skrzynie pełne książek i dokumentów. Dotyczyły czarownic i magów. Czy esesmani badali sposoby torturowania więźniów, czy też szukali cudownej, magicznej broni?

Położony nad jeziorem Sławskim pałac przez długi czas nie był wykorzystywany. Jego właściciel, hrabia Heinrich Karl von Haugwitz, bywał tutaj sporadycznie. Gdy bombardowania Berlina przynosiły coraz bardziej dotkliwe straty, w styczniu 1944 roku, zaczęto tu zwozić całe ciężarówki rozmaitych dokumentów, pojawili się ludzie w mundurach SS i inni, o wyglądzie naukowców.

Dopiero po wojnie mieszkańcy Sławy dowiedzieli się, że oto w ich miasteczku mieścił się VII oddział Głównego Urzędu SS. Jednak czym on się zajmował tak do końca nie wiadomo nawet dziś.

Pierwsi, którzy dobrali się do przepastnych piwnic sławskiego pałacu byli oczywiście ludzie, którzy do Schlesiersee (przed 1938 Schlawa) dotarli zanim ucichł huk dział.

- Urodziłam się i dzieciństwo spędziłam w miejscowości odległej 10 km od Sławy - opowiada kobieta mieszkająca przy sławskim rynku, sto metrów od pałacu. - Niewiele pamiętam. Wiem, że były tam dokumenty, które teraz są rozrzucone po świecie.

Jeszcze w latach 90. odnajdywano na strychach i w piwnicach dokumenty, a książki można znaleźć na niektórych sławskich półkach. I znów pojawili się naukowcy. Było wiadomo już, że są to... historycy. Przyjechali z Poznania i Krakowa. Tym razem towarzyszyli im oficerowie UB. Zbiór książek, maszynopisów, druków, rękopisów, akt podzielono na trzy części. Pierwszą oddano do Biblioteki Poznańskiej, drugą zarekwirowało UB, a ostatnią przekazano do dyspozycji archiwum poznańskiego, określając nazwą "Kartoteka Procesów o Czary"…

- Z tego co wiem to zawartość tego archiwum nigdy nie została porządnie przebadana - mówi Łukasz Orlicki, dziennikarz "Odkrywcy" autor licznych publikacji na ten temat. - Nie znam nawet żadnego artykułu, który na nim by się opierał. Zresztą jego losy były tak dziwne...

Heinrich Himmler (1900 - 1945). Nazistowski przywódca z obsesją pochodzenia narodu germańskiego, który polecił utworzenie H-Sonderkommando [1]
(fot. Bundesarchiv, Bild 183-R99621 /Wikimedia Commons)

A historia rozpoczęła się w czerwcu 1938 roku, gdy do rąk sekretarza generalnego naukowego towarzystwa Ahnenerbe Stowarzyszenie badań nad pradziejami spuścizny duchowej zajmujące się badaniem germańskiego dziedzictwa - trafiło pismo ze sztabu szefa SS Heinricha Himmlera. "Żąda się aby wszelkie badania nad procesami o czary zostawić wyłącznie w gestii SD (Służby Bezpieczeństwa SS - przyp. red), oraz, że Reichsführer SS "życzy sobie aby Gauleiter Steinecke oddał mu do dyspozycji na pewien czas wszystkie akta czarownic znajdujące się w archiwum w Lemgo (...)". Wówczas pojawiła się też nazwa jednostki, która miała zająć się historią polowań na czarownice: H-Sonderkommando…

Jednak już wcześniej obsesją Himmlera i jego towarzyszy było gromadzenie poseudonaukowych dowodów na wyższość germańskiej rasy, kultury. Stąd liczne "badania" archeologiczno-antropologiczne, studia nad religią i kultami. Instrumentem tychże poszukiwań było właśnie Ahnenberge, które szybko rozrosło się w potężną instytucję, a obsesja poszukiwań dowodów na germańską doskonałość prowadziła nie tylko do wypraw archeologicznych w różne zakątki świata, chociażby w poszukiwaniu świętego Graala, ale także do zbrodniczych eksperymentów medycznych.

Wydział VII SS zajmował się badaniami i oceną światopoglądu. W jego skład wchodził na przykład tzw. Archivamt, który zajmował się dokumentowaniem dziejów SS. Tutaj zajmowano się nie tylko badaniami historyczno-archiwalnymi, ale gromadzono informacje na temat ideologicznych przeciwników nazizmu. Na celowniku znaleźli się wszelacy podludzie (m.in. Żydzi i Słowianie), organizacje kościelne, liberalno-demokratyczne i wolnomularskie.

I tutaj pojawiło się H-Sonderkommando - jednostka nazwana tak w skrócie od niemieckiego "Hexe", czyli czarownica. Miała wąską specjalność - zdobywanie i analizowanie procesów o czary. Gromadzono tutaj informacje o kobietach i mężczyznach skazanych za uprawianie magii, nie tylko z Niemiec, Polski, czy innych państw Europy, ale także z USA, Meksyku i Indii. Wśród nich znalazły się oczywiście dokumenty z Zielonej Góry. Każda z tych osób miała założoną kartę - było ich 30 tys. A na niej wszystko, jak w policyjnej kartotece - od danych personalnych po przebieg procesu, świadków, tortury... Do tego całkiem poważnie brzmiące notatki esesmanów oceniające zasadność oskarżeń.

Po co to wszystko? Tutaj rozpoczynają się spekulacje. Pierwszy jest wątek "pragermański". W lipcu 1938 roku Haubtsturmführer Rudolf Brandt pisał do Himmlera: "badania H-Sonderkommando (...) zorientowane są na problemy takie jak: badanie demograficznych i rasowych skutków procesów o czary, ich ekonomiczno-historycznych następstw oraz oceny kobiety w procesach i ostatecznie przegląd dotychczasowego piśmiennictwa dotyczącego procesów o czary (...)".

Zresztą i wypowiedzi Himmlera sugerują, że kobiety oskarżone o uprawianie magii traktował jako ofiary katolicko-żydowskiej propagandy. Dla nich były uczestniczkami tajemnych bractw pielęgnujących rytuały i obrządki. Oczywiście starogermańskie. Sam Himmler stwierdził, że "Kobiety niemieckie dostarczyły najwięcej ofiar w procesach czarownic i kacerzy (...) kler wie dlaczego spalił pięć-sześć tysięcy kobiet. Właśnie dlatego, że uczuciowo i instynktownie trzymały się pierwotnej nauki i doktryny". Do tego Himmler był przeciwnikiem kościoła katolickiego, uznając czarownice jako jego ofiary, dowód wypaczenia chrześcijańskich idei.

Jednak zdaje się, że badania miały jeszcze jeden cel - powiedzmy - praktyczny. Członkowie H-Sonderkommando szczególnie starannie zajmowali się torturami stosowanymi podczas procesów, skrzętnie odnotowywali ich skuteczność i jakość uzyskanych zeznań. Do tego gromadzili ilustracje i opisy narzędzi oraz skutków ich działania. Czyżby był to początek wiedzy, w której kaci z SS doszli do perfekcji?

Jest jeszcze - jakby stanowiąc punkt wyjścia dla scenariuszy kilku głośnych gier komputerowych i hollywoodzkich filmów - wątek magiczny. A może Himmler poszukiwał cudownej magicznej broni? Może szukano opisów magicznych obrządków, artefaktów i tajemnej wiedzy? Sam Himmler podobno w to wierzył. "Przypadkowo stałem się świadkiem jednego z okultystycznych urojeń Himmlera, w które angażuje oficerów SS - wspominał Schellenberg. Podczas rozprawy przeciw von Fritschowi umieścił on w pomieszczeniu przyległym do sali przesłuchań około 12 najbardziej zaufanych funkcjonariuszy SS i polecił im, aby skoncentrowali swoją wolę i w ten sposób, siłą sugestii, wywarli wpływ na oskarżonego generała. Himmler był przekonany, że dzięki temu przesłuchiwany zacznie zeznawać prawdę".

(Źródła - K. Grünberg: "SS- czarna gwardia Hitlera", F. King: "Szatan i Swastyka. Okultyzm w Partii Nazistowskiej", W.Schellenberg W. "Wspomnienia", artykuły Łukasz Orlickiego dostępne w internecie)

DARIUSZ CHAJEWSKI, Gazeta Lubuska


[1] Zdjęcie udostępnione jest na licencji:

Creative Commons
Uznanie autorstwa - Na tych samych warunkach. 3.0. Niemcy

Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia