Francuz, który zginął za reportaż o Katyniu

Tomasz Plaskota
Polski Cmentarz Wojenny w Katyniu - świadek sowieckiego ludobójstwa
Polski Cmentarz Wojenny w Katyniu - świadek sowieckiego ludobójstwa FOT. TADEUSZ PŁUŻAŃSKI
Po odkryciu w 1943 r. dołów śmierci ze zwłokami polskich oficerów zamordowanych przez Sowietów, Niemcy starali się wykorzystać tragedię propagandowo. Jednym z nielicznych zachodnioeuropejskich dziennikarzy, który udał się do Katynia, był francuski publicysta Robert Brasillach. Reportaż, który napisał o masakrze polskich oficerów, zdecydował o jego losach.

Widziałem Katyń. Wszedłem w ten bezpośredni kontakt, którego nic nie może zastąpić. Zobaczyłem krajobraz, poczułem ten okropny odór, przeszedłem się tą przyjemną leśną ścieżką, która przykrywa tyle trupów, widziałem w porannym wietrze te wielkie doły wykopane w jasnobrązowej ziemi, dzikie drzewa, krzaki – pisał Robert Brasillach we wstrząsającym reportażu zatytułowanym „Widziałem doły Katynia”, który ukazał się 9 lipca 1943 r. na łamach „Je Suis Partout”. To, co zobaczył w czerwcu 1943 r. w Katyniu, zrobiło na nim wstrząsające wrażenie i tak je przedstawił czytelnikom. Reportaż przyczynił się do wzrostu nastrojów antysowieckich we Francji.

„Smród uderzył nas po twarzy”

Niemcy zgodzili się na wyjazd Brasillacha do Katynia nieprzypadkowo. Był bardzo znanym publicystą i redaktorem naczelnym największego paryskiego dziennika, „Je Suis Partout”. Słusznie spodziewano się, że jego artykuł przyniesie duży rozgłos medialny. - Nie opowiem tu o niczym, czego sam bym nie ujrzał – sygnalizował czytelnikom w reportażu pisanym „na gorąco”. Dla większego kontrastu, sowieckiej zbrodni przeciwstawił piękno tamtejszego krajobrazu. - W porównaniu z typową równiną rosyjską, niezdrową i ponurą powierzchnią bagien rzadko przecinanych przez lasy, okolice Smoleńska stanowią przyjemny kontrast. Urocze wzgórza tworzą między sobą niewielkie doliny, dobrze utrzymane lasy i ogrody. Mała wioska Katyń nie różni się z całą pewnością od innych wsi rosyjskich, ale nie widziałem jej. Widziałem tylko las na przestrzeni pięciu-sześciu kilometrów – nagromadzenie drzew i krzewów. Gdyby władza sowiecka znała pojęcie „weekendu”, z całą pewnością chętnie spędzałoby się je w Katyniu. Na początku lata, jeszcze blisko wiosny, wszystko tu jest zielone i pełne lekkiego uroku. Znacznie bliższe Janowi Jakubowi niż Tołstojowi. A jednak to tam – relacjonował. - I prawie natychmiast smród uderzył nas po twarzy – przerywał sielski nastrój wprowadzony przez opis przyrody i stawiał czytelnika przed grobami, by mógł poczuć to, co autor. - Wszyscy zebrani wokół tej mogiły zaczęli palić papierosy, aby zamaskować choć trochę przerażający odór: wśród nich są ludzie, którzy uczestniczyli w poprzedniej wojnie i widzieli jej pola walki. Wszyscy są pod wrażeniem. Mimo wszystko trzeba się pochylić, zobaczyć, poczuć – pisał. - Chciałbym, aby trochę tego smrodu dostało się pomiędzy wonne obłoki kadzideł bolszewizujących arcybiskupów – dodaje Brasillach.

Katyń to nie bluff - Nie ma żadnych wątpliwości, że mamy przed sobą ciała Polaków. Żaden szwindel nie byłby tutaj możliwy do przeprowadzenia. Ktoś mógłby się zapytać, czy nie urządzono dla nas wielkiej maskarady? Ależ specjalnie dla nas wykopano trupy, których z pewnością nie dałoby się zawczasu „przygotować”: ubrania są przyklejone do ciał, trzeba rozdzielać je nożem. Bez okazywania obrzydzenia, rosyjscy kopacze przecinają kieszenie i pokazują nam ich zawartość. Autentyczności papierów i ich datowaniu nie sposób zaprzeczyć. Gazeta, jakiś list – nic, co przekraczałoby miesiąc kwiecień roku 1940. Egzekucja mogła się dokonać kilka dni, może tygodni od tamtego czasu. Jest tylko jeden możliwy winny: sowiecki kat – nie miał wątpliwości autor. Wskazał jednak, dlaczego sięga po te wyjaśnienia. Już wtedy komunistyczna propaganda przekonywała, że za zbrodnię katyńską nie odpowiadają Sowieci: - Przepraszam za te rozważania, ale one są chyba wciąż potrzebne. Wielu nadal wierzy, że Katyń to bluff. Ale czy Sowieci zerwaliby z tego powodu stosunki z emigrantami polskimi w Londynie? - stawia pytanie Brasillach i kontynuuje makabryczny opis: - Wszelkie logiczne rozumowanie jest jednak niemożliwe w konfrontacji z tymi zniszczonymi ciałami. Choć nadszarpnięte przez czas i źle rozpoznawalne, to jednak nie pozostały z nich same kości; przez przecięte mundury prześwituje skóra, mięśnie, zielona, różowa, żółta magma – gdzieniegdzie utwardzona, gdzieniegdzie kleista – którą piaskowe podłoże utrzymało w takim stanie. Muszę przyznać, że wykazuję większą wrażliwość wobec obrażeń ludzi żyjących: ran, oparzeń, amputowanych organów. Mogę się bez większego obrzydzenia pochylać nad tymi niezwykłymi trupami – wyłączonymi już z rodziny ludzkiej. Ten truposz, który mógłby wciąż żyć, leży wyciągnięty na piasku – niczym na plaży – jako świadek zbrodni. I przemawia do nas nieruchomo, niczym na Sądzie Ostatecznym. (…) Prowadzą nas do innego, mniejszego dołu, w którym trup ma ręce związane od tyłu. Innemu zarzucono kurtkę mundurową na twarz. Gdzie indziej odnaleziono pochowanych Rosjan bez śladu kuli, ale za to z ziemią w ustach – widocznie zakopano ich żywcem.

Nie zginęli od razu…

Brasillach snuje też rozważania, dlaczego Sowieci nie postąpili z Polakami, jak z jeńcami niemieckimi, których mordowali od razu. - Ten, którego dla nas odkopano i przeszukano, miał przy sobie list od rodziny zaadresowany do obozu. Można zatem przypuszczać, że przez pewien czas – od jesieni 1939 do wiosny 1940 roku – cieszył się statusem jeńca wojennego. Statusem, jakiego Sowieci nigdy nie zastosowali w stosunku do Niemców i ich sojuszników. Nieszczęśnik korespondował z bliskimi, dostawał od nich paczki i pieniądze. A następnie, pewnego pięknego dnia, wszystko się skończyło. Rosjanie zapakowali do wagonów dwanaście tysięcy oficerów i metodycznie rozstrzelali w dołach katyńskich. Skąd ta nagła zmiana? - zastanawiał się publicysta. - Odpowiedź może być tylko jedna. Sowieci przez pewien czas mieli nadzieję, że polscy oficerowie przejdą na ich stronę – wskazywał. A dalej dodawał: - Wszędzie, mówi oficer kierujący ekshumacją, odnajdujemy zwłoki. Można by kopać w ciemno. Zważywszy na powierzchnię lasu i gęstość grobów, musi być tu pochowanych od sześćdziesięciu do stu tysięcy trupów. Sto tysięcy trupów… W tym pogodnym lasku, tak bardzo przypominającym okolice Vincennes czy Fontainebleau – podkreślał z gorzką refleksją.

CV Brasillacha

Robert Brasillach w 1943 r. miał 34 lata, ale był już bardzo znanym francuskim dziennikarzem. Jego życiowy dorobek, a zmarł 6 lutego 1945 r. to trzydzieści książek i kilka tysięcy artykułów. Zaczynał od pisania o literaturze. Prowadził dział literacki w konserwatywnym piśmie „L’Action française”. Publikował też artykuły o teatrze i kinie. Spod jego pióra wyszły wtedy pierwsze powieści i „Historia kina”. O polityce zaczął pisać w 1936 r. po wybuchu wojny domowej w Hiszpanii i przejęciu władzy we Francji przez lewicowy Front Ludowy. W 1937 r. został naczelnym tygodnika „Je Suis Partout”. - Jego prawicowe poglądy wtedy pogłębiły się. Kontynuował twórczość literacką, która była bardzo pozytywnie oceniana, wszedł jednak w spory polityczne epoki i coraz aktywniej zwalczał lewicę. W trakcie wojny domowej w Hiszpanii szybko opowiedział się po stronie generała Franco i nacjonalistów. Uczynił więc wybór podobny do tego, jaki uczynił Charles Maurras, a także wszyscy zwolennicy i przyjaciele Mistrza Charlesa. Ta postawa zaowocowała „Historią wojny w Hiszpanii”, którą napisał razem z Maurycym Bardechem i opublikował w 1939 r. Już wcześniej, we współpracy z Henri Massisem, zrelacjonował oblężenie Alcazaru. Frontowi Ludowemu zarzucał rozbrajanie Francji i dążenie do wojny z Niemcami – charakteryzował zmianę w jego publicystycznej twórczości historyk Philippe D’Hugues w jednym z wywiadów autor jego biografii, która ukazała się w Polsce, pt. „Brasillach. Ofiara „kłamstwa katyńskiego”.

Po stronie Vichy

Kiedy w 1939 r. Francja wypowiedziała wojnę Niemcom, Brasillach został zmobilizowany. W stopniu porucznika trafił na front. W czerwcu 1940 r. dostał się do niewoli, skąd został zwolniony wiosną 1941 r. Jak podkreśla jego biograf, w oflagu stał się jeszcze bardziej wrogi wobec ustroju republikańskiego, sądząc, że doprowadził Francję do katastrofy. Jako zwolennik Charlesa Maurrasa nie wierzył w Republikę i życzył Francji silnego rządu. Opowiedział się po stronie rządu Vichy i marszałka Pétaina, przez co postrzegano go jako kolaboranta III Rzeszy. - Niemiecka okupacja we Francji przebiegała inaczej niż w Polsce, była dużo bardziej łagodna. Podobnie jak marszałek Pétain, Brasillach sądził, że kiedy po zakończeniu wojny zostanie podpisany traktat pokojowy, Francja powinna znaleźć się po stronie zwycięzcy. Do listopada 1942 r. zanosiło się na zwycięstwo Niemiec, stąd polityka współpracy z nimi proponowana przez rząd w Vichy. Brasillach popierał tę politykę, tym bardziej że przystąpienie Sowietów do wojny stawało się – jak wtedy wielu myślało – ogromnym zagrożeniem, pociągającym za sobą ryzyko skomunizowania Europy. Po alianckim desancie we francuskiej Afryce Północnej, a później we Włoszech, klęska Niemiec wydała się prawdopodobna. Brasillach przestał wtedy wierzyć w sens kolaboracji i opuścił „Je Suis Partout” – wyjaśnia D’Hugues.

Stosunki ze Stalinem

Został zamordowany wyłącznie za napisane artykuły. Nie był członkiem rządu Vichy, nie pracował w żadnym państwowym urzędzie ani nie należał do żadnej partii politycznej – biograf francuskiego publicysty nie ma wątpliwości, że to właśnie reportaż zatytułowany „Widziałem doły Katynia” przyczynił się do skazania Brasillacha na karę śmierci. Kiedy w sierpniu 1944 r. alianckie wojska zajęły Paryż, Brasillach zaczął się ukrywać. Zgłosił się do władz już na początku września 1944 r., kiedy w ramach odpowiedzialności zbiorowej aresztowano jego matkę. 19 stycznia 1945 r. po dwugodzinnym procesie, bez świadków i dowodów, został skazany na karę śmierci przez rozstrzelanie za kolaborację z III Rzeszą. O darowanie życia Brasillachowi apelowali uczestnicy Ruchu Oporu i wybitni pisarze Albert Camus, Andre Malrau, François Mauriac, Paul Claudel i Jean Cocteau. Gen. Charles de Gaulle nie zgodził się na prawo łaski. Zależało mu na dobrych stosunkach ze Stalinem i Sowietami. Wyrok wykonano 6 lutego 1945 w Fort Montrouge koło Paryża. Najpierw pochowano go we wspólnej mogile na cmentarzu w Thiais. Po ekshumacji jego zwłoki złożono przy kościele w Charonne.

Czystki komuny

Philippe D’Hugues podkreśla, że gdyby Brasillach nie został zamordowany w czystkach, które miały miejsce we Francji w latach 1944-1952, jego talent literacki jeszcze by rozbłysł. - Lucien Rebatet i inni, którzy uniknęli rozstrzelania, opublikowali po wojnie wielkie dzieła, ale stali się ofiarami zmowy milczenia i nigdy nie odnieśli większego sukcesu. Bez wątpienia Brasillach doświadczyłby podobnych trudności. Śmierć napisała mu legendę, ale jest rzadziej czytany niż dwadzieścia lat temu, a jego książki stały się trudno dostępne. Czystki we Francji po II wojnie światowej, szczególnie wśród literatów i publicystów, zorganizowała partia komunistyczna. - Komunistom chodziło o pozbycie się prawicowych dziennikarzy i intelektualistów zwalczających Front Ludowy. Do „czyszczenia” przyłączyli się różni kiepscy pisarze, którzy bardziej uzdolnionym kolegom zazdrościli talentu i powodzenia. To dlatego szybko od tego procederu odłączyli się wielcy twórcy, którzy na początku go popierali, François Mauriac, Jean Paulharn, trochę później uczynił to Albert Camus – podsumował D’Hugues.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Kadra bez kapitana

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia