Inteligencja, pracowitość, skromność, intuicja w ocenie spraw religijnych, ludzkich i społecznych - takimi przymiotami, w ocenie przyjaciół i współpracowników, obdarzony był zmarły przed czterema miesiącami kardynał Franciszek Macharski. Kierował archidiecezją krakowską przez długie 27 lat.
„Mąż stanu” - powiedział o nim Jan Paweł II.
„Pokorny” - kilka lat później dodał Benedykt XVI.
Dla wiernych w Krakowie i Małopolsce był jednak przede wszystkim wspaniałym duszpasterzem. Godnym następcą wielkich poprzedników - kardynałów Dunajewskiego, Sapiehy, Wojtyły.
Powszechnie uważa się, że największym osiągnięciem kard. Macharskiego był sam sposób kierowania diecezją. Na początku na pewno nie było mu łatwo. Zajął przecież miejsce kard. Wojtyły, który miał inną osobowość. Spontaniczną, bardziej otwartą. Tymczasem kard. Macharski uchodził za osobę raczej zamkniętą i bardziej powściągliwą w okazywaniu uczuć. Ale udało mu się zjednać krakowian i mieszkańców Małopolski. Zapewne m.in. dlatego, że często powoływał się na naukę i samą osobę Jana Pawła II. Dzięki temu wierni z archidiecezji czuli jeszcze bliższą więź z papieżem. Poza tym wiadomo było powszechnie, że obaj wielcy krakowscy kardynałowie - Wojtyła i Macharski - nie tylko się szanowali, ale też bardzo lubili.
Gdy w 2002 r. kard. Macharski skończył 75 lat i zgodnie z Kodeksem prawa kanonicznego złożył na ręce papieża rezygnację z urzędu metropolity, Jan Paweł II jej nie przyjął. Poprosił przyjaciela o dalszą posługę w charakterze biskupa archidiecezji. „Niech z Bożą pomocą kontynuuje” - takie były słowa Ojca Świętego. Podobne sytuacje zdarzają się w Kościele katolickim niezwykle rzadko.
Cnota lojalności
Bp Grzegorz Ryś przypomina, że kard. Macharski był pierwszym biskupem mianowanym przez Jana Pawła II.
- Co ważne, odbyło się to po raz pierwszy wbrew zasadom ustalania nowych nominacji z ówczesną władzą państwową. Był to ktoś, kogo władza się nie spodziewała i myślę, że to bardzo pomogło w organizacji pierwszej pielgrzymki papieża do Polski - ocenia dziś bp Ryś.
Wszyscy, którzy znali obu kardynałów uważają, że prócz wzajemnego szacunku łączyła ich prawdziwa sympatia. Jednak, gdy jeden z dziennikarzy zapytał kard. Macharskiego „jaki był początek ich przyjaźni”, usłyszał wymijającą odpowiedź.
„Przyjaciel? To słowo zobowiązujące. Nigdy bruderszaftu nie wypiliśmy, a ja nigdy się z tą znajomością nie afiszowałem. A samo słowo »przyjaciel« bez przydawki nic nie znaczy. Wspaniały los Boski sprawił, że zostaliśmy postawieni obok siebie”.
Siostra Dolorosa, która przez ostatnie lata opiekowała się kard. Macharskim, wspomina podobną sytuację.
- Kiedy przyszedł dekret o kanonizacji Ojca Świętego, mówię do księdza kardynała: „Przyjaciel Eminencji będzie kanonizowany!”. A kardynał na to: „Wiesz, ja nigdy tego słowa nie użyłem, nigdy! Żeby nie było: przyjaciel - przyjaciel, ktoś - komuś - coś... Żeby nie narazić tej relacji na jakikolwiek szwank. Myśmy obaj wiedzieli o tym wszystkim, myśmy tym żyli - ale nigdy nikomu nie powiedziałem, że Karol jest moim przyjacielem” - wspomina siostra Dolorosa.
W czasie pełnienia funkcji metropolity kard. Macharski poświęcił i konsekrował kilkadziesiąt kościołów i kaplic. Założył ponad sto parafii. Jednocześnie - jak przypomina bp Ryś - napominał proboszczów, by budując świątynie nie zapominali o ubogich, bo świątynia wcale nie musi być dziełem sztuki.
- Wybór ubogich był jego wyborem stylu życia. Próbuję policzyć, ile razy widziałem go w purpurowej sutannie. Może z dziesięć... Zawsze czarna sutanna, zawsze najmniejszy z krzyży pektoralnych i skromny pierścień - wspomina bp Ryś.
Cnota skromności
Wszyscy, którzy go znali, potwierdzają, że kardynał był bardzo skromnym człowiekiem i nie obnosił się ze swoją godnością. W trakcie corocznych wigilii na krakowskim Rynku Głównym bardzo długo, nie bacząc na mróz, łamał się opłatkiem z krakowianami, wśród których było wiele osób samotnych, ubogich, bezdomnych.
- Był bliski ludziom. Pokazał to najlepiej czas śmierci Jana Pawła II. Wszyscy się wybrali do Rzymu, ale kardynał został w Krakowie. Jego więzi z papieżem były wielkie. Był jednym z najbliższych, miał prawo stać przy jego łóżku. On został. Gdy papież umarł, to kardynał wyszedł do ludzi i klęczał z nimi na chodniku. Do Rzymu poleciał dopiero na pogrzeb - przypomina biskup Ryś.
Gdy w czerwcu 2005 r. kard. Macharski przestał pełnić urząd metropolity, mówiło się, że nadal będzie mieszkał w pałacu krakowskich biskupów przy Franciszkańskiej 3. Sam wybrał jednak inne miejsce - oddalone od kurii i centrum miasta sanktuarium św. Brata Alberta Ecce Homo (ul. Woronicza 10). Poszedł tam „z prośbą o przytułek” - taki zapis widnieje w prywatnym kalendarzu kardynała, który zachowała siostra Dolorosa.
Kiedy zobaczyłam ten wpis, byłam wzruszona. Kardynał mógł mieć przecież swoje mieszkanie przy Kanoniczej. On jednak wcześniej nie myślał, aby się zabezpieczyć, coś sobie załatwić. Gdy zaczęłam mu służyć, byłam pod ogromnym wrażeniem jego skromności. Codziennie na nowo przekonywałam się, jak wielki był w swojej prostocie
- mówi.
Korzystając z zaproszenia sióstr albertynek kard. Macharski zamieszkał w małym, skromnie urządzonym domku, nazywanym „chatką”. Wcześniej nocowali tam księża, którzy przyjeżdżali do sanktuarium na przykład na rekolekcje. Mimo że nowy lokator został emerytem, niełatwo go było zastać w chatce. Często latał do Watykanu. Wyjeżdżał na rozmaite konferencje do Niemiec i USA. Otrzymywał wiele zaproszeń z różnych regionów kraju i świata. Przed świętami Bożego Narodzenia bywał w wielu krakowskich instytucjach. Brał udział w spotkaniach opłatkowych m.in. w siedzibie Telewizji Kraków na Krzemionkach, na uczelniach oraz w przytulisku dla ubogich i bezdomnych. Pojawiał się, choć na chwilę, wszędzie tam, gdzie bywał przez lata jako metropolita krakowski.
Cnota otwartości
Emerytowani biskupi, jeśli tylko są w dobrej formie, mają wyznaczone dni dyżurów w krakowskiej kurii. Kard. Macharski nie pełnił jednak dyżurów na Franciszkańskiej. Można się było z nim umówić, dzwoniąc do sióstr albertynek. Jeśli tylko był w domu, dyżurująca w centrali telefonicznej siostra bez przeszkód łączyła z kardynałem.
Byłego metropolitę nierzadko można też było spotkać po prostu na ulicy. Bo kard. Macharski chętnie przemierzał miasto piechotą. Gdy 2 sierpnia tego roku rozeszła się smutna wiadomość o jego śmierci, internetowe fora i serwisy społecznościowe zapełniły się wspomnieniami osób, które miały kiedyś okazję spotkać na swej drodze skromnego hierarchę.
Sławek:
„Często widziałem kardynała, idąc do szkoły. W okolicach Plant, Franciszkańskiej, Kanoniczej. Oczywiście był rozpoznawalny; wysoka, chuda postać w sutannie, idąca szybko i zdecydowanie. Czasem się z kimś przywitał i zamienił parę słów, następnie uprawiał »kardynałochód« dalej”.
Marek: „Jedno z moich pierwszych wspomnień studenckich z Krakowa. Początek lat 90. Planty koło Collegium Novum. Na przejściu dla pieszych staje obok mnie wysoki, szczupły duchowny w zwykłej czarnej sutannie, z teczką w dłoni. Spoglądam na niego, bo wydaje mi się dziwnie znajomy, po czym ze zdumieniem odkrywam, że stoi koło mnie metropolita krakowski, Franciszek Macharski, książę Kościoła, jeden ze 123 kardynałów.
»Niech będzie pochwalony« - wydukałem z przejęcia.
»Dzień dobry, pan na studiach? Jak leci?« - odpowiedział wesoło.
Spotykałem go ot tak, na ulicy, wiele razy. Już mnie to nie dziwiło”.
W dalszą podróż jeździł czarną skodą octavią. Samochód prowadził przez wiele lat ten sam kierowca, zmarły w 2011 r. Marian Sala. Kierowcę kardynała trudno było namówić na rozmowę, ale raz wyznał, że jego pryncypał lubił szybką jazdę. Podobno licznik samochodu, którym razem jechali, pokazał kiedyś nawet 220 km/h!
Wiele osób, chcąc porozmawiać z kardynałem, przychodziło do chatki przy Woronicza nawet bez zapowiedzi.
- Rozmowa z nim była doskonałą pożywką intelektualną - wspomina senator Bogdan Klich. - Ksiądz kardynał był znany z tzw. długiej frazy, więc trzeba było się mocno skupić w rozmowie na poważniejsze tematy. Zwykle zaczynaliśmy od spraw rodzinnych, a kończyliśmy na sprawach polskich. To była reguła. Jemu zależało na tym, żeby wiedzieć i zrozumieć jak najwięcej z tego, co się dzieje w jego ziemskim otoczeniu. Jeśli chodzi o sprawy Kościoła, to w mojej opinii kard. Macharski reprezentował Kościół otwarty, Kościół łagiewnicki, jak się to przed kilku laty mówiło.
Cnota apolityczności
Kościół łagiewnicki? Co by na to powiedział kardynał? Pewnie nic, bo wszyscy, którzy go znali, wiedzieli, że nie angażował się w sposób bezpośredni w sprawy polityczne. Do kurii, a później do chatki kardynała, przychodzili reprezentanci różnych środowisk. Profesorowie, politycy, dziennikarze, zwykli robotnicy. Siostra Dolorosa, obecna przy niektórych rozmowach, zapewnia, że kardynał miał własne zdanie na każdy temat, ale nigdy nikogo nie oceniał. „Nigdy się nie wiedziało, za kim jest”.
- Gdy czasem, tak po kobiecemu, próbowałam go sprowokować i namówić na takie rozmowy, odpowiadał: „Ja jestem pasterzem dla wszystkich”. Dlatego na przykład nikt nie wiedział, na kogo ksiądz kardynał głosuje. Kiedyś bliski mu dostojnik pyta go: „Na kogo głosowałeś?”. On odpowiada: „Wiesz, na liście było dwóch, na jednego z nich zagłosowałem”. To był cały kardynał - wspomina siostra Dolorosa.
Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski podkreśla, że kardynał zawsze uważał, iż Kościół powinien się kierować zasadami ewangelicznymi i „nie jest jego zadaniem bezpośrednie zaangażowanie w politykę”.
Stąd jego dystans do polityków w okresie III RP
- wyjaśnia.
2 grudnia upływają cztery miesiące od śmierci kard. Macharskiego. Chatka stoi pusta. Należące do zmarłego przedmioty siostry albertynki przekazały do archiwum kurii. Są tam segregowane i wpisywane do katalogu. Mówi się, że to mogą być przygotowania do wyniesienia kard. Macharskiego na ołtarze.
- Jesteśmy pewne, że tak się w przyszłości stanie. Wiemy, z kim mieszkałyśmy tyle lat. Na co dzień żyłyśmy w blasku jego świętości. Gdy był już ciężko chory, wchodził w kontakt z Panem Bogiem. Ja to widziałam - zapewnia siostra Dolorosa.
Cnota uzdrawiającej modlitwy
Przedmiotów, których używał kardynał, ale też listów czy pism, nie ma wiele, bo były metropolita krakowski nie miał zwyczaju gromadzenia rzeczy. Niektóre z listów siostry, jakby instynktownie, przechowywały bez jego zgody. Na przykład te, w których proszono kardynała o modlitwę w jakiejś intencji; najczęściej powrotu do zdrowia bliskiej autorowi listu osoby, a potem, w kolejnym liście dziękowano za nią.
- Ksiądz kardynał nigdy nikomu nie odmawiał. I nigdy nie zostawiał takiej sprawy „na potem”. Mamy dowody na to, że te jego modlitwy były skuteczne - opowiada siostra Dolorosa.
Najbardziej poruszył ją list pewnego kompozytora, który opisał, co zdarzyło się jego przyjacielowi.
- Ten przyjaciel był protestantem. Razem ze swoim chorym, poruszającym się na wózku dzieckiem, był na Wawelu. Spotkali tam księdza kardynała, który, jak to miał w zwyczaju, pobłogosławił dziecko. Okazuje się, że ono później odzyskało zdrowie, o czym poinformował nas ten kompozytor. On był przekonany, że tak się stało na skutek błogosławieństwa księdza kardynała. Zachowałam ten list. Natomiast wiele pozostałych listów niestety zostało wyrzuconych przez kardynała. Nigdy nie przechowywał takich rzeczy. Zostawił natomiast swoje notatki z młodych lat kapłaństwa. Oddałyśmy je do kurii. Inne, które miał u siebie w domu, nakazał spalić. Zrobiłam to z bólem serca, ale musiałam uszanować wolę księdza kardynała. Teraz nad tym ubolewam.
Senator Klich, podobnie jak siostra Dolorosa, gotów jest zaświadczyć, że zaprzyjaźniony z jego rodziną kard. Macharski był świętym człowiekiem. W liście do krakowskiego biskupa pomocniczego Grzegorza Rysia napisali wraz z żoną, iż modlitwie kardynała zawdzięczają to, że ich najmłodsze dziecko (dziewięcioletni dziś syn Michał) żyje i jest zdrowe. I że gdyby kiedykolwiek rozpoczął się proces beatyfikacyjny kardynała, to oboje chcieliby złożyć w jego trakcie świadectwo.
- To był sierpień 2007 roku - wspomina Bogdan Klich. - Pojechaliśmy całą rodziną do Chorwacji. Michał miał wtedy sześć miesięcy. Po dwóch dniach przeziębił się. Dostał wysokiej gorączki. Okazało się, że jest to bardzo poważna choroba. Byliśmy przerażeni. Pomyślałem: „Panie Boże, co jeszcze można zrobić, aby dziecko przeżyło”. W środku nocy postanowiłem zadzwonić do kardynała, który kilka miesięcy wcześniej ochrzcił Michasia. Ksiądz kardynał, po wysłuchaniu mnie, powiedział: „Panie Bogdanie, będziemy się za niego modlić razem z siostrami”. Michał wyzdrowiał. Uważamy, że to był cud i tylko dzięki jego wstawienniczej modlitwie nasz syn żyje - twierdzi z przekonaniem senator Klich.
Cnota empatii
Klich poznał kard. Macharskiego w stanie wojennym. Przyszły senator i kilku jego kolegów z Niezależnego Zrzeszenia Studentów zawdzięczają metropolicie to, że chociaż byli internowani, nie dostali dodatkowych wyroków. A mało brakowało, bo oskarżono ich o „publiczne wyszydzanie naczelnych organów PRL”. Podstawą oskarżenia było to, że śpiewali pieśni patriotyczne w więzieniu.
Proces odbywał się w trybie doraźnym, więc wyrok mógł być poważny. Wtedy moi rodzice nawiązali kontakt z księdzem kardynałem i utworzonym przez niego zespołem, którego zadaniem była pomoc internowanym. Zapewniono nam wspaniałego adwokata, nieżyjącego już mecenasa Stefana Kosińskiego, który przed sądem wykazał absurdalność oskarżenia
- wspomina Klich.
Ojciec senatora - prof. Adam Klich - dodaje, że kard. Macharski bardzo ich wspierał w tych trudnych miesiącach.
- Pocieszał moją żonę i zawsze pytał, jak się czuje Bogdan, jak przeżywa internowanie i czy może nam jeszcze w czymś pomóc - opowiada prof. Klich.
Kardynał Macharski przez lata swego pasterzowania służył najbardziej potrzebującym. Widać to było szczególnie w czasach stanu wojennego, gdy troszczył się o internowanych i ich rodziny. Założył dla nich specjalne biuro pomocy.
- Czuło się wtedy niezwykłą obecność księdza kardynała i jego cichą interwencję. Nie mówił o tym, ale wiedzieliśmy, że często to on pomagał w zwolnieniu z więzienia wielu osób - zauważa prof. Andrzej Zoll. - Powoli i skromnie zdobywał tę mocną pozycję męża stanu. Męża stanu nie z uznania władzy, ale z mianowania przez ludzi - podkreśla profesor.
Jego postawa w czasach komunizmu była wzorcowa. Nie tylko w okresie stanu wojennego. W swej książce „Księża wobec bezpieki” opisałem go jako przykład kapłana, który odmówił współpracy z UB. Chciano go zwerbować w 1950 roku, gdy miał wyjechać na studia do Szwajcarii. Odmówił stanowczo i wyjazd mógł się odbyć dopiero w 1956 roku
- przypomina ks. Isakowicz-Zaleski, prezes Fundacji im. Brata Alberta w podkrakowskich Radwanowicach, gdzie kard. Macharski często bywał.
- Dla mnie kardynał to ikona, symbol posługi duszpasterskiej - mówi Anna Szymańska-Klich. - On był z ludźmi i dla ludzi. Nie musiał używać wielkich słów. Samą swoją postawą dowodził, że był genialnym duszpasterzem. Miał to, co dla wiernych jest najważniejsze - otwarte serce, ogromną empatię. I to się czuło. A jego autorytet sprawiał, że w relacjach z wiernymi nie musiał używać wielkich słów.
Był jak drogowskaz. Warto było za nim podążać
- dodaje Bogdan Klich, który często gościł w krakowskiej kurii.
Przychodził do ówczesnego metropolity krakowskiego z życzeniami urodzinowymi. Z kolei po przejściu na emeryturę kard. Macharski przychodził do rodziny Klichów. Zwłaszcza w święta Bożego Narodzenia. Pamiętają zabawne sytuacje, gdy na przykład ich mały syn Michał, bawiąc się samochodzikiem w pokoju, w którym siedzieli, nagle wjechał autkiem pod kardynalską sutannę.
- Kardynał pogłaskał Michałka po głowie i przez chwilę, razem z nim, naśladował klakson samochodu - opowiada Anna Szymańska-Klich.
Czy nie czuli się skrępowani obecnością tak dostojnej osoby?
- Ależ skąd - zaprzecza. - Ksiądz kardynał nie okazywał tego „dostojeństwa”. Zawsze siadał w rogu kanapy, żeby wszystkich mieć na oku. Podkładał sobie poduszki pod plecy. Nakładał ciasto na talerzyk. Było zawsze bardzo miło, bo kardynał był czułym, otwartym, radosnym i dowcipnym człowiekiem. Bardzo bezpośrednim. Mieszkamy w okolicy, gdzie kardynał się urodził. Odwiedzając nas, często wspominał swoje dzieciństwo, opowiadając anegdoty z tamtego okresu.
Cnota pogody ducha
Bogdan Klich, kontynuując wątek dotyczący poczucia humoru kardynała, opowiada, jak to przed laty uczestniczyli obaj w otwarciu Muzeum Archidiecezjalnego w Krakowie.
Miałem przy sobie pierwszy telefon komórkowy, sporych rozmiarów centertela. Stałem akurat obok kardynała i nagle telefon zaczyna dzwonić. Próbuję wyłączyć, nie da się, dalej dzwoni. Wszyscy patrzą, ja się czerwienię, a kardynał z ciepłym uśmiechem mówi do mnie: „Niech pan się nie przejmuje, mnie kiedyś zadzwonił w konfesjonale”
- wspomina Bogdan Klich.
Zapamiętałem zabawny epizod sprzed lat, gdy 150 krakowskich przedszkolaków pojawiło się na dziedzińcu kurii, by zaśpiewać kardynałowi „Barkę” i złożyć urodzinowe życzenia. „To hymn pochwalny dla wielkości twojej” - dzieciaki recytowały słowa wiersza, przygotowanego z tej okazji.
- Chyba długości! - poprawiał je rozbawiony kardynał. Bardzo lubił dzieci. Wśród wielu nagród i wyróżnień miał również przyznawany przez dzieci Order Uśmiechu.
Anegdoty związane z kardynałem można też znaleźć w portalach społecznościowych. Marta:
„Będąc młodą dziennikarką obsługiwałam rowerową pielgrzymkę do Rzymu. Wyjeżdżała spod kurii. Miałam wtedy króciutkie włosy, takiego jeżyka. Dopycham się do kardynała, żeby zanotować jakąś wypowiedź, a kiedy mi się wreszcie udało - patrzę, a on kładzie mi rękę na głowie takim mierzwiącym gestem i pyta: »A ty, kolego, do Rzymu nie jedziesz?«”.
O poczuciu humoru kardynała mówią także siostry albertynki, u których mieszkał. Opowiadają, że gdy jeden z gości zapytał, jak spędza czas na emeryturze, odparł z uśmiechem: „Nie spędzam, sam leci”.
Ktoś kiedyś zadał mu pytanie skąd się bierze jego pogoda ducha?
- Z pogodzenia z sobą, z otwarcia na łaskę. Gdy Duch prowadzi, to trzeba śpiewać: Alleluja - odpowiedział.
Jedną z ostatnich posług kard. Macharskiego jako biskupa diecezji było poświęcenie kościoła w Nowym Targu i udzielenie tam sakramentu bierzmowania. Pytany przy tej okazji przez wiernych, czy nadal będą mogli korzystać z jego rad i doświadczenia, dopowiedział, że nie może zamknąć się jak ślimak w skorupce, że teraz chciałby odgrywać rolę, jaką pełni dziadek w wielopokoleniowej rodzinie. Podkreślił również, że bycie z ludźmi było i nadal jest dla niego bardzo ważne.
- A co ksiądz kardynał będzie konkretnie robił? Czytał? Spacerował? Odpoczywał? - dopytywał się pewien parafianin. - Będę sobą, po prostu. Teraz dopiero wiem, że skarb jest blisko. Mogę zatrzymać się, odetchnąć, posłuchać - odparł.
Metropolita krakowski, następca kard. Karola Wojtyły Kard. Franciszek Macharski był metropolitą krakowskim w latach 1979-2005. Urodził się 20 maja 1927 r. w Krakowie. W czasie niemieckiej okupacji uczył się w Szkole Handlowej oraz na tajnych kompletach gimnazjalnych. Od 1943 do 1945 r. pracował fizycznie w Generalnej Dyrekcji Monopoli. Maturę zdał po zakończeniu II wojny światowej. W latach 1945-1950 studiował w Wyższym Seminarium Duchownym Archidiecezji Krakowskiej. Święceń kapłańskich udzielił mu 2 kwietnia 1950 r. kard. Adam Stefan Sapieha. W 1951 ukończył studia magisterskie na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Jagiellońskiego. Sakrę biskupią otrzymał z rąk Jana Pawła II w styczniu 1979 r., a w czerwcu tego samego roku - godność kardynalską. Przez wiele lat pełnił funkcję wiceprzewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski (1979-1994) oraz przewodniczącego Komisji ds. Nauki Katolickiej i Komisji ds. Apostolstwa Świeckich. Należał do watykańskich kongregacji: ds. Biskupów, ds. Duchowieństwa, ds. Instytutów Życia Konsekrowanego i Stowarzyszeń Życia Apostolskiego oraz ds. Wychowania Katolickiego. W czerwcu 2005 r. kard. Macharski przeszedł na emeryturę i zamieszkał w sanktuarium Ecce Homo św. Brata Alberta w Krakowie. W grudniu 2011 r. przewrócił się we własnym mieszkaniu. Trafił potem do szpitala, gdzie przeszedł leczenie i rehabilitację. Do podobnego wypadku doszło w grudniu 2013 r. Kardynał przewrócił się i złamał kość udową. Konieczna była operacja i ponowna rehabilitacja. Były metropolita krakowski zmarł w Szpitalu Uniwersyteckim w Krakowie 2 sierpnia 2016 roku. Miał 89 lat. Na szpitalnym łóżku znalazł się 12 czerwca, po tym jak w wyniku zatrzymania krążenia w czasie popołudniowego spaceru upadł i doznał poważnego urazu. 5 sierpnia, żegnany przez tłumy wiernych, kard. Macharski spoczął w krypcie katedry wawelskiej pod konfesją św. Stanisława. |