Szybkoręcy w akcji
Bycie takim łowcą nie było łatwe, bowiem fach wymagał nie tylko odporności na upał, szybkiej ręki do colta, ale też sporej dozy nieodłącznego na Dzikim Zachodzie cynizmu. Ale dawało też upajające poczucie władzy. Oto bowiem w 1872 r. Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych ustanowił, iż łowcy nagród stali się „częścią systemu organów ścigania” na terenie USA. Od tego czasu zawód łowcy upowszechnił się niemal na masową skalę.
To właśnie wtedy popularne stały się słynne plakaty „Wanted”, na których widniały podobizny osób wyjętych spod prawa oraz kwota wyznaczona za dostarczenie żywego lub martwego złoczyńcy. Dodajmy, że prócz łapania złoczyńców, łowcy nagród trudnili się wyłapywaniem zbiegłych czarnoskórych niewolników, ale westernowa legenda wstydliwie o tym nie wspomina.
20 tys. za Corbancho
Podgatunek westernów, czyli włoskie westerny spaghetti, wykreowały, co ważne, odmianę łowców głów-buchalterów. Ci nie tylko zabijają przestępców, ale czynią to z niemalże księgową skrupulatnością. Bohater „Łowcy głów w Trinity” (1972, reż. Oscar Santaniello), grany przez Jeffa Camerona, realizuje swoje zadanie niczym robot: eliminuje bandziorów trzymając w jednym ręku rewolwer, w drugim gruby plik plakatów z ich podobiznami. Większość czasu zajmuje mu sumowanie zarobionych sum.
Podobnie niejaki Minnesota w „Bezbożnikach” (1972, reż. Roberto Bianchi Montero). Grający go Antonio Sabato galopuje po udających Dziki Zachód bezdrożach południowych Włoch, zaś jego buchalteryjny umysł nieustannie przelicza zastrzelonych kowbojów na pieniądze. Za niejakiego Corbancho (wyjątkowo odstręczający meksykański zbir) ma dostać oszałamiające 20 tys. dolców.
Niby nic, ale wprowadza to do westernowego podziału na dobro i zło element fiskalny. A gdzie pojawiają się pieniądze, tam świat schodzi na psy. Co prawda Minnesota wykręca na końcu jeszcze jeden numer, który przywraca nieco równowagi etycznemu wydźwiękowi „Bezbożników”, ale to opowieść na zupełnie inną okazję.