„Że i nogami jałmużnę dać, i dobry uczynek spełnić można, dała tu [dowód] w Krakowie ta skoczka Pepita…” - pisał krakowski pamiętnikarz Ambroży Grabowski o zapomnianej już dzisiaj wizycie hiszpańskiej gwiazdy tańca Pepity de Olivy.
Rzecz działa się w grudniu 1854 r. Nad Morzem Czarnym trwała w najlepsze wojna krymska, a w Galicji i Krakowie istniało realne zagrożenie głodem, gdyż szalała zaraza ziemniaczana, a z Kongresówki wstrzymano eksport żywności. Wywindowało to ceny zbóż i innych produktów spożywczych, ale kultura trzymała się mocno - pisał Grabowski. „Mimo drożyzny i biedy, która panuje i wszyscy się na nią uskarżają, mimo ceny potrójnej biletów wejścia, znalazło się przecież mnóstwo głupich czy też ciekawych, którzy teatr aż do zapchania napełnili, lecz w tych rzędzie moje ja nie znajdowało się… Trudno jest wierzyć w biedę, w złe czasy, skoro ludzie mają na zbytek, płacąc za lożę zamiast zwykłej ceny reńskich czterech aż reńskich dwanaście”.
Tancerkę „w skokach solo” - jak sprecyzował rodzaj tańca Grabowski - powitano już na dworcu kolejowym. Były tłumy, w tym dziennikarz „Czasu”, który donosił:
„Była tam muzyka wokalna i instrumentalna, wieńce i bukiety, wiwaty i służba w liberyi teatralnej (…) słowem wszystko, czego tylko potrzeba, żeby teatr na tę chwilę przeniósł się z placu Szczepańskiego na ulicę Lubicz. Znalazł się nawet jakiś drugi Essex, z tą tylko różnicą, że zamiast bogato haftowanego płaszcza, rzucił tancerce przed pojazdem pod nogi swoją chustkę od nosa”.
Podobne wrażenia mieli i inni naoczni świadkowie. Ryszard Kantor w książce „Krakowskie sensacje” zacytował dwa takie świadectwa. Pierwsze wspominało o tym, który tancerkę zaprosił do miasta - dyrektorze teatru niemieckiego w Krakowie Karlu Gaudeliusie: „Przyprowadził na peron całą trupę w uroczystych strojach: mężczyźni we frakach, kobiety w białych dekoltowanych sukniach, mimo silnego mrozu. Droga do herbowej karety (wynajętej) wysłana była dywanem”. Gdy otwarły się drzwi wagonu i Pepita pojawiła się na stopniu, teatralny chór zaśpiewał na jej cześć kantatę powitalną. Drugie wspomnienie traktuje o jednym ze zdziwaczałych mieszkańców miasta: „Wykosztował się [on] na olbrzymi bukiet i szal srebrem haftowany za 40 złotych reńskich, a gdy mu kwiaty wpadły w błoto, niewiele myśląc, wytarł je w ten kosztowny podarunek”. Potem podszedł do Hiszpanki i wręczając jej bukiet powiedział po francusku: „W imieniu rządu i obywateli Krakowa”. Sposób ratowania kwiatów i podniosłe słowa spowodowały, że wielu spośród licznych gapiów mniej lub bardziej dyskretnie zanosiło się śmiechem.
Wylewnie witana artystka przejechała karetą do Hotelu Drezdeńskiego, mieszczącego się w Kamienicy Margrabskiej przy rogu Rynku i ul. Floriańskiej. Tłum powoli się rozchodził, zaś dziennikarz „Czasu” podszedł do sprawy krytycznie i analitycznie:
„Dawnemi czasy oddawano hołdy publiczne ludziom wysokiej zasługi lub świetnego imienia, co prawie zawsze chodziło z sobą w parze; czy ich dziś nie stało, że wjazdy tryumfalne tancerki tylko odprawiają? Nie - (…) powiedzmy, że to był wjazd kostiumowy na obszerniejszej tylko arenie - reklama na najrozleglejszą skalę”.
Z drugiej strony ten sam „Czas” wziął jednak pieniądze za zamieszczenie reklam obwieszczających, iż w sobotę 9 grudnia 1854 r. odbędzie się w c.k. teatrze niemieckim w Krakowie pierwsze gościnne przedstawienie Senory Pepity de Oliva „pierwszej solo-tancerki teatru Don Infanta w Madrycie, która wystąpi w tańcach hiszpańskich La Madrilena i El Ole”. Następne zakontraktowane przedstawienia odbyły się 10 i 12 grudnia.
Tańcząca Pepita zrobiła w mieście furorę i zainkasowała spore pieniądze, choć z pewnością nie tak duże, jak w wiedeńskim Carltheatre, gdzie występowała przez 60 wieczorów. Po latach można domniemywać, że popularność artystki wzięła się z dobrego marketingu i „podniecającej sławy nieprzyzwoitości jej kilku tańców” - jak zapisał teatrolog Jerzy Got. Faktycznie, tańce te jednych bezgranicznie zachwycały, a innych gorszyły. Nie bez znaczenia dla sławy była egzotyczna aparycja artystki, choć krytycy zauważali zgryźliwie, że Pepita podbijała publiczność urodą, choć nie była urodziwa - i tańcem, choć nie umiała dobrze tańczyć. W tej drugiej sprawie chyba mieli rację, bo miłośnik teatru i muzyki książę Jerzy Czartoryski uznał, że: „Jest to jedna z najprzeciętniejszych tancerek, które kiedykolwiek wystąpiły na deskach wiedeńskich teatrów podmiejskich”. Zgadzał się z tym recenzent teatralny „Czasu”, który stwierdził, że: „Pod względem sztuki, nie już pierwsze tancerki, ale każda wyuczona baletniczka może iść w zawody z Pepitą”. Dodał przy tym, że prezentowana przez Hiszpankę sztuka ma inne zalety, które wynagradzają warsztat taneczny: „Taniec jej, to piosnka erotyczna z całą nieprzymuszoną prawdą i dlatego taka wrząca niehamowaną namiętnością. (…) Pepita nie tańczy bynajmniej nogami, ale całem ciałem, a szczególnie oczyma i rysami twarzy (…) W ogóle tańce Pepity odznaczają się energią, śmiałością i ogniem, który się tryskać zdaje z ócz jej”. Krytyk bronił też artystki przed przytykami ekspertów.
„Zarzucają niektórzy tańcowi hiszpańskiemu brak rzewności - lecz jakże można w ogniu łez szukać! Zresztą smutek i tęsknota czasem śpiewa, lecz nigdy nie tańczy”.
Krakowianie kalkulowali sobie plusy i minusy baletnicy. Na pewno zauważyli, że Pepita nie odznaczała się gibkością i wiotkością sylwetki, ale nikt nie mógł odmówić jej temperamentu, który przejawiała w czasie występu.
„Ogień, siła i energia namiętności to przymioty cechujące jej taniec, a raczej gesta”.
Miała także dobre serce i czuła solidarność zawodową z kolegami teatralnymi. Jej czwarte i zarazem ostatnie krakowskie przedstawienie odbyło się w czwartek 14 grudnia podczas benefisu aktora teatru polskiego, Karola Królikowskiego. Był to - jak zapisał niezawodny Grabowski - „ojciec 6 dzieci, a prawdziwy biedak, jak zwykle u nas artyści dramatyczni”. Aktor - widząc szaloną popularność Hiszpanki - poprosił ją o występ w przedstawieniu, z którego cały dochód miał trafić na jego konto. Ta się zgodziła, a aktor wycofał zaplanowaną sztukę „Szatan i kobieta”, zadowalając się trzema krótszymi, aby tancerka mogła wystąpić w przerwach między sztukami. W reklamę przedstawienia włączył się „Czas”, który pisał: „P. Pepita de Oliva tańczyć będzie i co ważna, nie o potrójnej cenie miejsc, lecz po zwyczajnej! Z jednej strony wielka to dla kieszeń lubowników Pepity gratka, z drugiej wszakże możeby p. Królikowskiemu było lepiej drożej sprzedawać miejsca w teatrze”. Pan Królikowski nie był jednak zachłanny i zadowolił się pełną salą po normalnych cenach. Stąd i cytowane na początku słowa Grabowskiego: „Że i nogami jałmużnę dać i dobry uczynek spełnić można, dała tu [dowód] w Krakowie ta skoczka Pepita…”.
Tak naprawdę nazywała się Josefa Durán y Ortega. Urodziła się w 1830 r. w Madrycie, gdzie uczyła się baletu. W 1852 r. rozpoczęła tournée po Europie. Występowała m.in. w Stuttgarcie, Hamburgu, Lipsku i Berlinie. Potem przedstawienia dawała w Wiedniu, później zaś odwiedziła Kraków, skąd pojechała do Warszawy - „po ruble”.
Do Krakowa przyjechała na zaproszenie teatru niemieckiego. Tu warto dodać, iż ów przybytek był w latach pomiędzy likwidacją Rzeczypospolitej Krakowskiej a przyszłą autonomią w Austrii jednym z narzędzi germanizacyjnych, wspieranych finansowo i organizacyjnie przez samego ministra spraw wewnętrznych cesarstwa Alexandra von Bacha. Propagowanie języka niemieckiego miało jednak konsekwencje kasowe - sztuki dawane w tym języku, oprócz przedstawień operowych, były bojkotowane przez polską publiczność, a tej niemieckiej (wojskowych i urzędników) nie było wystarczająco, by zapewnić placówce rentowność. I tak niska frekwencja była powodem ciągłych problemów finansowych, mimo subwencji z Wiednia. W celu podreperowania budżetu zapraszano popularne gwiazdy, jak właśnie Pepitę, czy kilka lat później amerykańską artystkę konną, dającą w teatrze pokaz woltyżerki.
Teatr niemiecki przetrwał w Krakowie kilkanaście lat, aż zbankrutował. Trzeba jednak przyznać, że mimo wszystko stosunki między polskimi i niemieckimi artystami były przyjazne.
Pobyt Pepity w Krakowie jedynie odsunął problemy finansowe teatru. Zyski liczyła za to sama Pepita. Nie tylko finansowe, ale i wizerunkowe. Niewątpliwie zyskała sławę. Jej pobyt w mieście opisało w pamiętnikach wielu krakowian i wiele krakowianek, a nawet doczekała się naśladowczyń oraz sztuk teatralnych o sobie. Już rok przed przyjazdem Hiszpanki krakowianie mogli obejrzeć zwiastun tego, co ich czeka. W niemieckim teatrze zaprezentowano występ baletowy (balet podobnie jak przedstawienia operowe nie był bojkotowany), w którym solistka zespołu Maria Meriak tańczyła El Ole, naśladując słynną Pepitę. W czasie pobytu madryckiej gwiazdy w Wiedniu, konkurencyjny teatr wystawiał przedstawienie pt. „Fałszywa Pepita”, z kolei tuż po jej wyjeździe, na scenie teatru polskiego w Krakowie, wystawiono sztukę „Zemsta za mur graniczny” Aleksandra Fredry, z tańcem El Ole na zakończenie. W 1855 r. miasto i teatr niemiecki odwiedziła zaś aktorka węgierska Emma Nemeth i zagrała Pepitę w krotochwili „Sennora Pepita, mein Name ist Meyer”. Podobno na cześć słynnej tancerki skomponowano jeden z niemieckich marszów paradnych dla piechoty pod nazwą Pepita-Marsch.
Tancerka zmarła w 1871 r. w wieku 41 lat. Sława jednak nie trwa wiecznie. Półtora wieku później nie znajdziemy o niej ni słowa w „Encyklopedii Krakowa” czy w „Dziejach Krakowa”. Okruchy blasku gwiazdy, która zawróciła krakowianom w głowie, można znaleźć jedynie w pamiętnikach z epoki, wspomnieniach Grabowskiego, starej prasie, książkach poświęconych historii krakowskiego teatru, książeczkach o ciekawostkach Krakowa oraz we wszechogarniającej wyszukiwarce Google.