Ojciec nastoletniego Józefa Kielmana był w AK, przyjechał po wojnie na Górny Śląsk z Tarnopola. Przeszłość konspiracyjna naraża całą rodzinę. Kiedy więc syn dostaje w 1952 roku propozycję wstąpienia do Służby Polsce, o jej odrzuceniu nie ma mowy. 17-letni Józek, uczeń X klasy liceum, jedzie stawiać na nogi Gdynię.
- Gazety pisały, że młodzi szli do SP ze śpiewem na ustach, a to nieprawda. Robota bardzo ciężka, pod strażą, potem pranie mózgu - wspomina Józef Kielman. - Niewolnictwo, wyrwanie z rodziny, niedożywienie. Kraj za darmo odbudowali tacy młodzi chłopacy jak ja, którzy tracili zdrowie, jedli zgniłą żywność, pracowali ponad siły i nie doczekali się wdzięczności. W wolnej Polsce usłyszałem, że my przecież z chęcią wstępowaliśmy do junaków, to odszkodowania nie będzie.
Dla ojczyzny za darmo
Państwo uznało w 2010 roku, że byłym junakom nie należy się rekompensata za czas wcielenia do SP. Resort pracy i polityki społecznej uzasadnił:
„Wprawdzie członkowie Powszechnej Organizacji Służba Polsce znaleźli się w tej organizacji z powszechnego, przymusowego naboru, ale fakt ten trudno uznać za podstawę do wypłaty świadczeń odszkodowawczych. Ponadto w roku 1955, tzn. w końcowym okresie istnienia SP, uczestnictwo w jej brygadach miało w przeważającej części charakter ochotniczy”.
Resort dodał, że junacy otrzymywali zakwaterowanie, wyżywienie i umundurowanie, a także bezpłatną opiekę lekarską, a w razie kalectwa prawo do renty. Czas w SP wlicza się do stażu pracy. Junacy nie byli więc niewolnikami. Dość liczne Stowarzyszenia Weteranów Pracy Przymusowej Powszechnej Organizacji „Służba Polsce” w latach 1948-1955 zaczęły się wtedy rozpadać. Dzisiaj już ich nie ma. Szacuje się, że w kraju pozostało około 3,5 tys. byłych junaków.
Niektórzy z nich jednak inaczej niż Józef Kielman wspominają czas zaciągu do SP. 84-letni Józef Laszczak, nadal czynny instruktor lotnictwa na lotnisku Częstochowa-Rudniki, uważa, że wstąpienie do SP było dla niego wielkim skokiem naprzód.
- A czego mogłem spodziewać się ja, chłopak z biedy, ze wsi, z Międzybrodzia Bialskiego? - pyta płk Laszczak, pilot myśliwski. - Chętnie wyrwałem się w świat. Miałem 16 lat, jak z SP pojechałem do Gdyni, gdzie były same zgliszcza, a w porcie leżały wraki statków. Ale byłem nad morzem, coś zobaczyłem. Potem trafiłem do Jaworzna, budować elektrownię. Też ważna sprawa.
Tutaj w odwiedziny do junaków przyjechali oficerowie z Wojskowej Komendy Uzupełnień z pytaniem, który z junaków chciałby zostać pilotem.
Zgłosiłem się od razu, a oni mnie wzięli. Miałem 19 lat. Przeszedłem pomyślnie badania lekarskie i egzaminy, znalazłem się w Oficerskiej Szkole Lotniczej w Dęblinie. Dzisiaj bardzo trudno tam się dostać, a ja wtedy poszedłem do szkoły lotników prosto od łopaty. Miałem wielkie szczęście. W mojej wsi nawet nie marzyłem, że będę miał takie ciekawe życie
- opowiada płk Laszczak.
O trudnych warunkach życia w brygadach SP prawie już nie pamięta.
- To była młodzież, która nie znała luksusów, powojenna, często wiejska. Bez wymagań - wspomina pilot. - Nikt nie miał pieniędzy, nam też nie płacono. Spaliśmy w namiotach, mieliśmy w co się ubrać, co jeść. Bez głodu, bo trzeba było mieć siłę do pracy. Nie czułem się upokorzony. Przeciwnie, pamiętam poczucie dumy, że pracujemy dla odbudowy ojczyzny; to nas napędzało.
Znów wywożą nasze dzieci
Po wojnie w Polsce młodzież wiejska stanowiła 73 proc. wszystkich młodych ludzi. Ale do brygad SP wcielano siłą także młodzież nie tak zahartowaną, zamożniejszą, z miejskich domów, również dziewczęta. W raportach milicji zachowały się reakcje rodziców, jeden z ojców krzyczał: „Wieszajcie mnie na tej wierzbie, a ja dziecka nie dam!”. Kiedy przez Częstochowę szła zwerbowana właśnie grupa junaków, ludzie wołali: „Znów wywożą nasze dzieci!”.
Młodzież zabierano do przymusowej pracy na podstawie ustawy z 25 lutego 1948 roku o powszechnym obowiązku przysposobienia zawodowego i wychowania fizycznego. Obowiązek wprowadzono: „Celem włączenia twórczego zapału młodego pokolenia do pracy nad rozwojem sił i bogactwa Narodu”. Wcześniej przygotowywano spis młodzieży w wieku 16-21 lat. Obliczono, że w Polsce żyje ponad dwa miliony zdrowych, zdolnych do pracy ludzi w tym wieku.
A ilu z nich pociągała konspiracja i akowska legenda? Odbudowa kraju to problem powojennej władzy, ale drugi to młodzież. Lęk władzy przed buntem młodego pokolenia jest silny; w Polsce powstaje jedyne w krajach „demokracji ludowej” więzienie dla młodocianych więźniów politycznych, znajduje się w Jaworznie. Trafiają tam chłopcy w wieku tych, jakich brano do SP.
Gdy byłem junakiem i pracowałem w elektrowni, widziałem ten obóz, postawiony jeszcze przez Niemców. Nadal było tam więzienie. Ale nie mówiło się, kto teraz tam siedzi
- mówi Józef Laszczak.
A siedzieli tam rówieśnicy junaków. Szczepan Pogodziński, który jako uczeń IX klasy Gimnazjum w Szczecinie rozdawał ulotki „Stalin to Hitler”. W 1951 roku dostał cztery lata. 18-letni Andrzej Kozłowski, też ze Szczecina, którego oskarżono, że zamierza obalić ustrój Polski Ludowej. Dostał w 1949 roku siedem lat. Po latach Andrzej Kozłowski powie mi: „W istocie chodziło o harcerstwo. Nie było wielkiej polityki, ale śpiewaliśmy zakazane piosenki”. Siedział Tadeusz Gojawiczyński z Gliwic, zabrany z drugiej klasy Technikum Hutniczego, który kolportował ulotki „Katyń, zbrodnia bolszewików”. Dostał pięć lat. Harcerz, kolporter ulotek Zdzisław Kasian, zabrany w 1948 roku z IX klasy Gimnazjum Męskiego im. św. Jacka w Katowicach. Wyrok - sześć lat.
Często przypadek sprawiał, że zamiast junakiem zostawało się więźniem. Represje groziły za byle słowo. Nic dziwnego, że wielu powołanych junaków nie wierzyło w obietnice pracy w hufcu. Byli pewni, że chodzi o wywózki do Rosji albo że jadą na front, może do Korei.
Z dumą dzierżyć łopatę
Władza nie może liczyć nawet na swoich. Dariusz Gałaszewski z IPN, autor pracy o postawach młodzieży wobec SP, podaje przykład zetempowca Madejskiego ze Średniej Szkoły Zawodowej nr 1 w Częstochowie, który w sprawie werbunku uprawiał „wrogą propagandę”. Wołał na masówce SP:
„Nie idźcie do brygady, bo będziecie musieli za frajer robić”.
W tej samej szkole ormowiec i zetempowiec, uczeń Jarczewski, wobec całej młodzieży oświadcza bezczelnie na apelu, że karty powołania nie przyjmie.
SP działa jednak masowo. Szacuje się, że zwerbowano łącznie 1 350 000 młodych pracowników, którzy wypracowali prawie 2 miliardy dochodu dla państwa.
Propagandowe broszury piszą o junakach:
„Każdy z dumą dzierży łopatę czy też inne narzędzie potrzebne do pracy i niecierpliwie czeka na rozkaz, aby z wesołym śpiewem ruszyć do pracy”.
Służba Polsce werbowała również junaczki, chociaż z mniejszym sukcesem. Do Służby Polsce wcielono 70 procent wszystkich zdolnych do pracy chłopców, ale dziewcząt tylko 30 procent. Uczennice tylko zapisują się jako ochotniczki. Organizatorzy twierdzą, że chodzi im często jedynie o dobrą opinię na maturze, po jej zdaniu wypierają się swojego podpisu. Wychodzą też za mąż. Według raportów SP, w samym tylko powiecie rybnickim wypadków zamążpójścia przed wcieleniem do SP było 30.
Ramion młodzieńczych tysiące
Junaczki trudniej ulokować w zimnym namiocie i karmić tylko kaszą z kapustą. Trafiają na wieś, mieszkają w budynkach. Gdy jedzenie jest słabe, nie boją się skarżyć, np. w 1948 roku: „Ogłaszamy strajk z powodu braku warunków do życia. Czy to jest brygada, czy jakiś obóz pracy, żeby tak ludzi morzyć głodem?”.
W pierwszą rocznicę powstania SP „Trybuna Robotnicza” pisze, że junaczki głównie organizują życie kulturalne na wsiach (324 wsie) i udzielają pomocy sanitarno-higienicznej (439 wsi). „Hufce żeńskie przygotowały 1500 imprez dla 250 tys. ludności.” Ale dziewczęta pracują też fizycznie w polu i na budowach. Po pracy mają szkolenia. Nie są mile widziane inne rozrywki, w tym wizyty chłopaków. Koedukacyjne pomysły szybko się skończyły.
- W Jaworznie pracowały również junaczki, nie mieliśmy jednak z nimi kontaktów. Nawet nie wiem, jaką miały pracę - przyznaje Józef Laszczak.
Służbę Polsce rozwiązano w 1955 roku. Brygady młodych junaków i junaczek w znacznym stopniu już odbudowały Polskę. Zakończył się plan sześcioletni, nie było potrzeba tylu rąk do pracy. Zmieniła się też sytuacja polityczna, dwa lata wcześniej zmarł Stalin. Dowódca SP, pułkownik Edward Braniewski, podał końcowe wyniki; średnia wydajność brygad wynosiła 144 procent normy. Planowano, że junacy będą pracować 6 milionów dni, ale przepracowali 9,5 miliona dni.
Na początku, od 1948 do 1949 roku, pobór do SP był przymusowy. Potem wprowadzono werbunek mieszany, ochotnicy stanowili wtedy blisko połowę liczby junaków. Ale za ochotników uważano każdego, kto zgłosił się z kartą powołania. Do meldowania się namawiali milicjanci i dowódcy SP, którzy chodzili po domach.
Praca młodzieży w wieku przedpoborowym nie mogła przekraczać pół roku, a tej starszej trwać dłużej niż okres zasadniczej służby wojskowej. Świeżo upieczony junak nigdy nie wiedział, gdzie trafi. Chłopcy, których opisała w 1949 roku „Trybuna Robotnicza”, zostali darmową siłą roboczą w kopalni „Makoszowy”. Sama gazeta się dziwi:
„Dotąd brygady SP pracowały przy odgruzowywaniu miast, odwadnianiu błot czy na budowie magistrali piaskowej, jak tu na Śląsku. Junacy w kopalni to zagadnienie zupełnie nowe”.
Górnicy patrzą na tych młodych, wziętych może wprost z ławek, pewnie ze współczuciem, ale autor pisze, że z rozrzewnieniem. Cytuje słowa jednego z górników: „Takie synki, kopalni to nigdy nie widziało, ale zwyrtają się, jakby nic inkszego w życiu nie robili. Bydom z śnich dobre górniki, za rok”.
A na razie junacy podnoszą się na duchu pieśniami: „My espe, my roboty nie boimy się” albo „Ramion młodzieńczych tysiące, usunie wojny wnet ślad, zaświeci szczęścia nam słońce, zawita pokój i ład”. I maszerują do tej niebezpiecznej kopalni, a „oczy śmieją im się pełne młodzieńczej radości”.
I niestety taki obrazek junaków nadal pozostał w społecznej pamięci
- dodaje Józef Kielman.