Nazywali go Napoleonem, bo tak jak cesarz Francji był niewysokiego wzrostu, ale miał niesamowitego piłkarskiego „nosa”, intuicję. Uchodził za wielkiego stratega. Pochodził z Lublina. Urodził się w tym mieście 12 maja 1929 roku. Mama była położną, ale nie pracowała w zawodzie. Ojciec prowadził sklep. Zmarł w pierwszym roku wojny.
- Leszka wychowywała mama i jej siostra, która nie założyła rodziny - mówi Henryka Jezierska, żona legendarnego trenera.
Pani Henryka opowiada, że od dziecka najważniejszy dla jej męża był sport.
Choć był niewysokiego wzrostu to znakomicie grał w koszykówkę. Grał w ping ponga. W tej dyscyplinie zdobył nawet wicemistrzostwo Polski. Dobrze grał w tenisa. Ale uznano, że najlepiej wypada w piłce nożnej. Rozpoczął treningi w Lubliniance
- wspomina Henryka Jezierska.
W Lublinie Leszek Jezierski zdał maturę. Po niej nie poszedł na studia. Dostał powołanie do wojska. Dzięki piłce trafił do kampanii sportowej CWKS Warszawa. Tak bowiem przez pewien czas nazywała się Legia. Tam spotkał wielu znakomitych później piłkarzy, trenerów. Byli wśród nich Władysław Soporek, Edmund Zientara, przyszły selekcjoner reprezentacji Polski Ryszard Kulesza. A przede wszystkim Kazimierz Górski.
- Mąż był z Lublina, Kaziu ze Lwowa i tak zaczęła się ich przyjaźń - wspomina Henryka Jezierska. - Leszek nie palił papierosów, nie pił alkoholu. A pierwszy kieliszek wódki wypił właśnie z Kaziem. Miał wtedy 21 lat. Wielu rzeczy się od Kazia Górskiego nauczył.
Do Warszawy wyjechał w 1950 roku. Ale wielkiej kariery w CWKS-ie nie zrobił. Zagrał tylko sześć meczów w ekstraklasie, strzelił jedną bramkę. Razem z nim grał Wiesław Jańczyk, łodzianin, który tak jak on odbywał w CWKS-ie służbę wojskową. Zaczął go namawiać, by pojechał do Łodzi i zaczął grać w Łódzkim Klubie Sportowym. Razem z Jezierskim na przeprowadzkę do Łodzi zdecydował się też pochodzący z Grodziska Mazowieckiego Władysław Soporek.
W sumie chyba pięciu z nich przeszło do ŁKS-u. Miał jeszcze z nimi do Łodzi jechać Roman Korynt, ale miał w Gdyni narzeczoną, więc pojechał na Wybrzeże
- mówi Henryka Jezierska.
Tak więc był rok 1953, gdy Leszek Jezierski rozpoczął swoją przygodę z Łodzią i Łódzkim Klubem Sportowym. Tu spotkał legendarnego łódzkiego trenera i piłkarza Władysława Króla, którego poznał podczas gry w Lubliniance. Ale początki w ŁKS-ie nie były najlepsze. Drużyna spadła do drugiej ligi (odpowiednik dzisiejszej pierwszej). Jednak do ŁKS wrócił wspomniany Król. Został trenerem łódzkiej drużyny. ŁKS wrócił do ekstraklasy. I w 1954 roku świętował wicemistrzostwo Polski. W 1957 roku zdobył Puchar Polski, zajął też trzecie miejsce w ligowej tabeli. A w 1958 roku ŁKS z Leszkiem Jezierskim zdobył mistrzostwo Polski. W międzyczasie zaliczył też sześć występów w reprezentacji Polski.
- Przy czym to były czasy, gdy częściej organizowano międzynarodowe mecze między reprezentacjami różnych miast niż kraju - tłumaczy pani Henryka. - Mąż bardzo często reprezentował Łódź w takich spotkaniach.
Henryka Jezierska przyznaje, że zanim poznała męża nie interesowała się piłką nożna.
Sama jednak uprawiała sport. Pływanie i skoki do wody. Chodziła do liceum przy ul. Łęczyckiej. Maturę zdawała ze znanym polskim reżyserem Jerzym Gruzą. A pływanie zaczęła uprawiać dzięki swojej nauczycielce wychowania fizycznego. Była ona żoną legendarnego łódzkiego dziennikarza sportowego Ludwika Szumlewskiego.
Była taką nauczycielką, że na lekcjach wychowania fizycznego musieli ćwiczyć wszyscy, nawet garbata koleżanka. I wybierała dla nas dyscypliny sportu, które miałyśmy uprawiać. Dla mnie wybrała właśnie pływanie
- wspomina Henryka Jezierska.
Po maturze Henryka zaczęła studiować medycynę na łódzkiej Akademii Medycznej. Tak się złożyło, że część zajęć mieli wspólnych ze studentami stomatologii. Wśród nich był... Leszek Jezierski, który postanowił zostać dentystą.
- Zwróciłam na niego uwagę na niego - wspomina. - Był grzeczny, uprzejmy, nie palił papierosów. Musiałam mu wpaść w oko, bo zaczął się pojawiać na zawodach pływackich, w których startowałam. W końcu postanowiłam iść na mecz Leszka.
Leszek i Henryka zostali parą. W końcu w 1954 roku wzięli ślub. Po roku urodził się im syn Leszek junior.
- Miałam wielu adoratorów, ale wybrałam Leszka, choć mógłby być kilka centymetrów wyższy - śmieje się pani Henryka.
Leszek Jezierski nie został stomatologiem. Przerwał studia na Akademii Medycznej.
Wybrał sport, a przede wszystkim piłkę nożną. Zaczął studiować zaocznie na Akademii Wychowania Fizycznego w Katowicach. Natomiast pani Henryka skończyła studia. Została cenionym w Łodzi ginekologiem. Wiele lat pracowała w szpitalu im. Madurowicza. Towarzyszyła mężowi podczas wszystkich jego największych sukcesów. Była częstym gościem na stadionie przy al. Unii.
Nie raz nie mogłam iść na mecz, bo miałam akurat dyżur. Ale szpital znajdował się przy ulicy Krzemienieckiej, koło stadionu. Kiedy było słychać okrzyki to wiedziałam, że wygrywają. Gdy była cisza to znaczyło, że nie dzieje się dobrze
- opowiada Henryka Jezierska.
Tymczasem piłkarska kariera Leszka Jezierskiego dobiegała końca. W ŁKS grał do 1961 roku. Potem przeszedł do łódzkiego Startu. Grał też we Włókniarzu Łódź, by karierę zakończyć w 1964 roku w Stomilu Poznań. Skończył też Akademię Wychowania Fizycznego i uzyskał uprawnienia trenerskie. Został więc przy piłce, która była dla niego całym życiem. W 1966 roku wraz z zespołem MKS Hala Sportowa sięgnął po mistrzostwo Polski juniorów. Między 1968 a 1969 rokiem trenował Łódzki Klub Sportowy. Doprowadził go do piątego miejsca w II lidze. Kolejny sezon znów zaczęli od zwycięstw. Ale wtedy nastąpiło coś nieoczekiwanego. Wezwali go prezesi ŁKS. Zakomunikowali, że teraz trenerem będzie Węgier Laszlo Hari. Jezierski miał zostać jego asystentem. Odmówił, odszedł z klubu. A po Łodzi zaczęła krążyć plotka, że Węgier owszem, jest trenerem, tylko nie piłki nożnej, a ręcznej... Nie była jednak prawdziwa.
Leszek Jezierski jednak wiedział, że w ŁKS-ie nie ma dla niego miejsca. Miał propozycję pracy z kilku polskich klubów, ale nie chciał wyjeżdżać z Łodzi. Dostał mieszkanie na ul. Narutowicza, koło filharmonii, żona miała tu pracę. W 1969 roku został trenerem grającego wtedy w czwartej lidze Widzewa Łódź. Pracę dostał tam dzięki braciom Stańczykom, którzy byli działaczami Widzewa.
- Muszę przyznać, że kiedy mąż zaczynał pracę w Widzewie to nawet nie wiedziałam, że taki klub istnieje! - śmieje się Henryka Jezierska.
I tak rozpoczęto budowę potęgi klubu, który potem przez lata należał do najlepszych w Polsce. Pod wodzą Jezierskiego mały klub z łódzkiego Widzewa zaliczał kolejne awanse. W 1972 roku grał już w II lidze. Wtedy to z łódzkiego Startu do Widzewa przeszedł Ludwik Sobolewski, prezes „Kombudu”. Tak zatem Leszek Jezierski, Ludwik Sobolewski i kierownik drużyny Stefan Wroński zaczęli tworzyć wielki Widzew. Siłą klubu zaczęli być piłkarze odrzuceni przez ŁKS, a więc Tadeusz Gapiński, Andrzej Możejko, Andrzej Grębosz, Zdzisław Kostrzewiński, Andrzej Pyrdoł.
Przez dwa lata Widzew Leszka Jezierskiego grał w II lidze, by w na koniec sezonu 1974/1975 świętować awans do ekstraklasy.
- Dzięki mężowi do Widzewa trafił Zbyszek Boniek- mówi Henryka Jezierska. - Miał wielkiego nosa do piłkarzy. Wiedział, który ma talent, może coś osiągnąć.
Leszek Jezierski znał rodziców Bońka. Pani Henryka wspomina, że gdy 19-letni wtedy Zbyszek przyjechał z Bydgoszczy do Łodzi, prosili by przypilnował syna, otoczył go opieką. Chodziło zwłaszcza o naukę. Pani Henryka też pomogła.
- Dotrzymaliśmy słowa - dodaje. - Mąż załatwił Zbyszkowi liceum. Zdał maturę. W Bydgoszczy została jego dziewczyna Wiesia. Po maturze przyjechała do Łodzi. Zaczęła studiować ekonomię na Uniwersytecie Łódzkim. Kiedy zaszła w ciążę z najstarszą córką Karoliną, była pod moją opieką. Potem Boniek i Tadek Gapiński kupili koło nas działki w Sokolnikach. Tadek ma ją do dziś, Boniek gdy wyjechał za granicę to ją sprzedał.
Z Widzewa odszedł w czerwcu 1976 roku, po ostatnim meczu sezonu.
- Powołanie kilku moich zawodników do kadry Polski rozbiło w jakimś stopniu dotychczasowy, zwarty kolektyw - tłumaczył jednym z wywiadów o powodach odejścia. - Niektórzy z kadrowiczów zaczęli zadzierać nosa, nie walczyli już w mistrzowskich meczach z takim zaangażowaniem jak w poprzednich, wyraźnie oszczędzali nogi, mając w perspektywie wyjazdy zagraniczne z reprezentacją. Doszło do konfliktów w zespole. A dotychczasowa siła Widzewa polegała na harmonijnej współpracy w na boisku i poza nim, w myśl zasady jeden za wszystkich, wszyscy za jednego.
Przeszedł wtedy do swojego ŁKS-u. Po rundzie jesiennej sezonu 1976/1977 byli liderami. Wiosna okazała się pechowa. Nie zagrali nawet w pucharach.
- Przegraliśmy sześć czy siedem meczów z kolei, zaprzepaściliśmy przewagę - przyznaje Mirosław Bulzacki, obrońca ŁKS-u i reprezentacji Polski. - Gdybyśmy wygrali choć z dwa mecze to sytuacja byłaby inna. A tak wszystko zaprzepaściliśmy. Do dziś nie wiem dlaczego tak się stało.
Jezierski odszedł z ŁKS-u. Dostał wtedy propozycję pracy z Ruchu Chorzów i Legii Warszawa.
- Pierwsi zadzwoni z Chorzowa - opowiada Henryka Jezierska. - Mąż wsiadł w samochód i pojechał na Śląsk. Gdy był już w drodze, zadzwonili z Legii.
Leszek Jezierski wyjechał więc do Chorzowa. I w 1979 roku wywalczył z Ruchem mistrzostwo Polski. Osiem lat później ze szczecińską Pogonią wywalczył wicemistrzostwo Polski. Trenował też Lecha Poznań, Zawiszę Bydgoszcz. Trzy razy „Piłka Nożna” wybrała go najlepszym polskim trenerem.
Wszyscy podkreślają, że Leszek Jezierski był towarzyskim, sympatycznym, ale też bardzo uczynnym człowiekiem. To on między innymi załatwił mieszkanie dla legendy ŁKS-u, Władysława Króla.
- Pan Władysław z żoną Wandą mieszkał w starej kamienicy, przy ulicy Kopernika - opowiada Henryka Jezierska. - Byli coraz starsi, a trzeba było palić w piecu, mieszkanie nie miało wygód. Leszek poszedł więc do „białego domu”, do Michaliny Tatarkówny-Majkowskiej. Powiedział jaka jest sytuacja. I Władysław Król dostał mieszkanie w blokach przy alei Kościuszki, naprzeciwko gmachu Komitetu Łódzkiego PZPR.
Przyjaźnili się też z Kazimierzem Górskim. Pani Henryka mówi, że mimo wielkiego sukcesu w 1974 roku trener nie miał pracy. Przez rok był trenerem ŁKS.
- Kiedyś spotkali się z Leszkiem - wspomina Henryka Jezierska. - My mieliśmy ładne mieszkanie przy ulicy Narutowicza, a Kazio służbowe mieszkanie Legii. Leszek pojechał więc do Warszawy. I Kaziu dostał cztery pokoje z kuchnią na parterze bloku przy ulicy Madalińskiego.
Kilka razy miał zostać trenerem kadry narodowej. Najbliżej był tego wtedy, gdy reprezentację objął łodzianin Wojciech Łazarek.
Mąż jednak nigdy nie należał do partii, nie miał więc odpowiedniego poparcia
- tłumaczy żona trenera Jezierskiego.
Jan Tomaszewski, legendarny bramkarz Polski, przyznaje, że Leszek Jezierski to Napoleon polskiej piłki. Był niekonwencjonalny, potrafił zaskakiwać.
- Myślę, że nie został trenerem kadry, bo nie miał układów polityczno-towarzysko-propagandowych - zapewniał popularny „Tomek”. - To, że nie został selekcjonerem było jego największą porażką. Myślę, że poradziłby sobie w tej roli. Zasłużył zresztą na to. Znał wszystkich polskich piłkarzy, miał piłkarską intuicję, nie bał się stawiać na młodzież.
„Tomek” przypomina, że to dzięki Leszkowi Jezierskiemu odbywały się co poniedziałkowe spotkania piłkarskie na kawie w łódzkim Grand Hotelu. Spotykali się na nich m.in. trenerzy różnych lig. Opowiadali, który chłopak się wyróżnia, warto by go wypróbować.
- Raz Leszek wysłał mnie z misją, by „kupić” dla ŁKS-u takich chłopaków - wspomina. - Tak więc po 250 tysięcy złotych kupiliśmy wtedy w Rawie Mazowieckiej bramkarza Grzegorza Stencla, obrońcę Witka Bendkowskiego i napastnika Krzysztofa Kasztelana. Wszyscy zostali potem reprezentantami Polski.
Jan Tomaszewski zaznacza, że Leszek Jezierski potrafił stworzyć rodzinną atmosferę w klubach, w których trenował. - Duża w tym zasługa jego żony, pani Henryki - dodaje. - Poza tym była ginekologiem i opiekowała się żonami wielu piłkarzy. Bardzo im pomagała. Był jednak bardzo wymagającym trenerem.
Kiedy piłkarz mówił, że boli go noga to mówił: noga cię boli, ale nie odpadła? To zasuwaj! Gdy piłkarza bolała noga, to nie zwolnił z treningu. Aplikował ćwiczenia na brzuch. Do legendy przeszły jego ciężkie, zimowe przygotowania
- wspominał Jan Tomaszewski.
Mirosław Bulzacki, piłkarz, który grał w słynnym meczu na Wembley, mówi, że trener Jezierski razem ze Stanisławem Stachurą wprowadzali go do wielkiej piłki.
- Trener Jezierski był bardzo wymagający, na treningach musieliśmy dużo biegać - wspomina. - Naszą podstawą miała być kondycja, wybieganie. Jak było trzeba, to krzyknął. To mobilizowało chłopaków. Lubił przed meczami robić jednodniowe zgrupowania. Chciał mieć chłopaków przy sobie, nie zawsze miał do nich zaufanie. Był bardzo dobrym trenerem.
Zbigniew Koczewski, były piłkarz i trener ŁKS, wiele lat przyjaźnił się z Leszkiem Jezierskim. Na początku lat 90-tych był asystentem Zdzisława Ulatowskiego, wtedy trenera tej drużyny. Grali w niej wtedy Andrzej Woźniak, Marek Chojnacki, Witold Wenclewski, Tomasz Wieszczycki.
Pojechaliśmy na zgrupowanie do Limanowej. Wcześniej jeździli tam z Leszkiem. Podszedł do mnie Tomek Wieszczycki i prosił, by tylko nie musieli biegać na znajdującą się obok górę. Nie mogą już nawet patrzeć w jej kierunku, bo tak zaszła im za skórę za czasów trenera Jezierskiego
- opowiada Zbigniew Koczewski.
Kiedy Jezierski odszedł od wielkiej piłki, codziennie rano dzwonił do Zbigniewa Koczewskiego.
- Dyskutowaliśmy o polityce, ale miał bardzo wyważone poglądy - tłumaczy. - Kiedyś też zadzwonił do mnie i powiedział, że trzeba zrobić akcję. To znaczy ufundować witraż w kościele w Sokolnikach. I w cztery rodziny ufundowaliśmy ten witraż. Oprócz mojej i Leszka, także Pawła Dawidczyńskiego i Grzegorza Ostalczyka. Co ciekawe, na tym witrażu Matka Boska ma u stóp piłkę nożną.
12 stycznia 2008 roku razem z synem oglądali w Sokolnikach transmisję z konkursu skoków narciarskich. W pewnym momencie Leszek Jezierski zdenerwował się, że jeden z Polaków zepsuł skok. Wstał z fotela, przeszedł do drugiego pokoju, złapał się za serce i upadł.
- Udar - mówi jego żona. - Reanimacja nie pomogła.
W ubiegłym roku zmarł też ich syn, Leszek junior. Był absolwentem ekonomii na Uniwersytecie Łódzkim. Nie poszedł w ślady ojca, ale grał w siatkówkę. Piłkarzem nie został także Maciej, wnuk legendarnego trenera. Ale pracuje przy organizacji imprez sportowych.
Anna Gronczewska