Czarna ospa atakuje Wrocław i Opole

Małgorzata Fedorowicz
Screen:YT
Bonifacy Jedynak, agent służb specjalnych PRL, miał misję w Indiach. Nie wiadomo, czym się tam zakończyła. Bo w Polsce - chorobą 99 osób i śmiercią 7. W 1963 roku Jedynak przywlókł do kraju czarną ospę. Był kontaktem zerowym.

Pierwsze wzmianki o ospie prawdziwej, nazywanej potocznie czarną ospą, pochodzą jeszcze z czasów starożytnych. Zachowały się jej ślady na mumiach egipskich. Źródłem zakażenia ospą czarną jest człowiek chory, od momentu wystąpienia u niego gorączki. Wirus szerzy się drogą kropelkową, w wyniku bezpośredniego kontaktu z chorym lub pośrednio - przez styczność z odzieżą, pościelą, przedmiotami zanieczyszczonymi wydzielinami.

To ostatecznie ospa, a nie Cortez, przyczyniła się do upadku państwa Azteków, a potem gnębiła Europejczyków aż do końca lat 60. ubiegłego wieku. Czarną ospę udało się pokonać dopiero dzięki obowiązkowym szczepieniom. W 1980 r. Światowa Organizacja Zdrowia obwieściła, że tej choroby już nie ma i szczepienia zostały całkowicie wycofane.

Zniszczono też prawie wszystkie próbki z wirusami, z powodu tragedii, która rozegrała się dwa lata wcześniej.

W1978 r. z laboratorium mikrobiologicznego w Birmingham, w którym przechowywano śmiertelne wirusy, jeden z nich wydostał się na zewnątrz - prawdopodobnie przewodami wentylacyjnymi - do usytuowanego niżej laboratorium fotograficznego. Jego pracownica zmarła. Drugą ofiarą był pracownik laboratorium, który poczuł się winny i popełnił samobójstwo.

WHO jednak nadal posiada zapasy szczepionki, w ilości 500 tys. dawek. Próbki z wirusami przechowują też dwa ośrodki: Instytut Preparatów Wirusowych w Moskwie i Centrum Kontroli Chorób w Atlancie, gdzie są pilnie strzeżone. Zachowane wirusy mają w chwili zagrożenia pomóc w przygotowaniu szczepionki. Niewykluczone jednak, że inne kraje ukrywają wirusy, by ich użyć jako broni biologicznej.

- Wiadomo, że wrócił do Polski 25 maja, kilka dni później wystąpiły u niego objawy grypopodobne, a ponieważ choroba nie ustępowała, 2 czerwca trafił do Szpitala MSW we Wrocławiu - opowiada Anna Matejuk, dyrektor Wojewódzkiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Opolu, która dotarła do wielu źródeł na temat epidemii we Wrocławiu, od wybuchu której upłynęło właśnie 50 lat.

- Gdy okazało się, że agent nie ma jednak grypy, lekarze skontaktowali się z Zakładem Medycyny Tropikalnej w Gdańsku. Za radą gdańskich specjalistów choremu zbadano krew. Wykryto w niej pierwotniaka, który wywołuje malarię. To ukierunkowało leczenie i uśpiło czujność lekarzy. Bonifacy Jedynak wyszedł zdrowy ze szpitala już w połowie czerwca, tymczasem ciągle nie rozpoznany wirus zaczał się rozprzestrzeniać.

Niedługo potem nagle zachorowała salowa, która sprzątała izolatkę Jedynaka. Od niej zaraził się syn, córka oraz lekarz, Stefan Zawada, który kobietę leczył. Salowa, córka i lekarz, u których wstępnie rozpoznano ospę wietrzną zmarli. Ciągle nikomu nie przyszło do głowy, że może chodzić o czarną ospę.
- Przełomem okazał się przypadek czteroletniego chłopca, który po przejściu ospy wietrznej ponownie dostał wysypki, a wiadomo, że na "wiatrówkę" choruje się tylko raz w życiu - opowiada Anna Matejuk.

Na szczęście lekarz Bogumił Arendzikowski, który pracował wtedy w Miejskiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej we Wrocławiu, powiązał wcześniejsze zachorowania z przypadkiem chłopca i dokonał rozpoznania: to ospa prawdziwa! To było 15 lipca.

Tego dnia dopiero po siedmiu tygodniach od przyjęcia agenta do szpitala ogłoszono w stolicy Dolnego Śląska stan pogotowia. Błyskawicznie utworzono szpitale ospowe w Szczodrem i Prząśniku oraz liczne izolatoria (także w Legnicy, Wałbrzychu i Świdnicy), w których obowiązywała trzytygodniowa kwarantanna.
Wrocław został otoczony kordonem sanitarnym: nikt nie mógł wjechać do miasta ani z niego wyjechać bez udokumentowanego szczepienia.

Wprowadzono zakaz sprzedaży samoobsługowej pieczywa i picia wody z saturatorów oraz zabroniono korzystania ze środków transportu osobom nie szczepionym; bilet można było kupić tylko po okazaniu świadectwa szczepienia. Na drzwiach budynków użytku publicznego pojawiły się tabliczki z instrukcją: "Witamy się bez podawania rąk", klamki owijano bandażami nasączanymi chloraminą.

Kwarantanną objęto też cztery inne szpitale, budynek, w którym mieszkała salowa, szkołę pielęgniarek. Zamknięto baseny i kąpieliska. Codziennie o 17.45 w radiu nadawano komunikat o przebiegu walki z ospą. Pracownicy sanepidu nocą przyjeżdżali do domów po osoby potencjalnie zarażone, żeby nie zdążyły uciec. Zabierali je do izolatoriów.

- Niektórzy ludzie próbowali z tych miejsc uciekać, bo tak byli spanikowani, jednego zbiega schwytano aż pod bułgarską granicą - dodaje dyrektor Matejuk.

- Gdy wybuchła epidemią byłem z żoną i synami na urlopie w Rabce-Zarytem - wspomina dr Jerzy Bogdan Kos, ówczesny ordynator Oddziału Zakaźnego Szpitala w Będkowie k. Trzebnicy. - Zostałem stamtąd natychmiast ściągnięty. Przyjechałem do szpitala i zaczął się dla mnie 61-dniowy permanentny dyżur. Mianowano mnie też konsultantem ospowym dla rejonu, w skład którego weszło pięć powiatów.

Musiałem się również zająć innymi czynnościami epidemicznymi, bo nie mieli komu tego powierzyć. W drugim dniu przeszedłem szybkie przeszkolenie w szpitalu ospowym i musiałem sobie potem radzić sam. Wcześniej o czarnej ospie słyszałem na studiach, ale w podręczniku poświęcono jej zaledwie cztery strony i mówiono o niej jako o chorobie, która nie tyka Europy. Człowiek nie przypuszczał, że przyjdzie mu się z nią zmierzyć.

Dr Jerzy Bogdan Kos dyżurował na okrągło w swoim pokoju w szpitalu. Gdy dzwonił telefon, oznaczało to, że ktoś wymaga pomocy. Wtedy wsiadał z sanitariuszem i kierowcą do karetki, brał dwa worki i jechał pod wskazany adres. Do worków trafiały ubrania, które zawozili potem do dezynfekcji. Czy się bał?
- To była moja praca, na oddziale stykałem się wcześniej z różnymi zakaźnymi chorobami, ale się chroniłem: ubiorem, maską na twarzy, okularami, szczepieniem - odpowiada dr Kos.

- Najbardziej obawiałem się o moje dzieci, o rodzinę, co może im grozić. Miałem do czynienia z wieloma chorymi, to był nieraz przykry widok. Z doktorem Zawadą, który zmarł 3 sierpnią widziałem się trzy dni wcześniej, rozmawiałem z nim. On był szczepiony na czarną ospę, ale niestety u niego odporność już wygasła, gdy leczył chorą salową. Miał strasznego pecha. Agent, od którego wszystko się zaczęło, doczekał się stopnia generała.

We Wrocławiu w ciągu kilku dni zaszczepiono przeciwko czarnej ospie pół miliona osób, a w całym województwie wrocławskim blisko 2,5 min. - To był dopiero problem, skąd nagle wziąć sto nowych lodówek, żeby te szczepionki przechować - wspomina dr Kos.
Epidemia trwała od 15 lipca do 18 września Ostatni pacjent opuścił szpital w Szczodrem na początku października

Latem 1963 r. ospa pojawiła się także w Opolu. - Zaczęło się od niewielkiego ogłoszenia, które ukazało się w "Trybunie Opolskiej" i wzywało osoby, które były we Wrocławiu po 1 lipca na obowiązkowe szczepienia - kontynuuje opowieść dyrektor Anna Matejuk. - Akcją szczepień objęte były także osoby wybierające się do Wrocławia oraz wszyscy pracownicy służby zdrowia Dopiero kilka dni po pierwszym ogłoszeniu pojawił się komunikat, w którym Ministerstwo Zdrowia wydało nakaz szczepienia wszystkich mieszkańców Opolszczyzny. Poinformowano też oficjalnie Opolan o wystąpieniu czarnej ospy we Wrocławiu.

Niedługo potem ospę zdiagnozowano u opolskiego milicjanta, który miał styczność z Bonifacym Jedynakiem, nazywanym kontaktem zerowym. Chory był leczony w poliklinice MSW w Opolu, czyli obecnym szpitalu przy ul. Krakowskiej, który na ten okres został zamknięty. Dopiero pod koniec lipca władze miasta poinformowały oficjalnie, że w Opolu pojawiła się ta straszna choroba.

Ale nigdy nie ujawniono publicznie, kogo dotyczyła, ani też gdzie chory był leczony. Do tej pory trudno dotrzeć do informacji, co z tym mężczyzną się stało. Czy jego leczenie się powiodło. Pojawiła się też wersja, że może chodziło o konduktora pociągu.

Lekarzom z Opola pomagał wtedy doktor Bronisław Trzaska z Kliniki Chorób Zakaźnych w Gdańsku. Miał duże doświadczenie w leczeniu i rozpoznawaniu ospy. Poza tym media na okrągło apelowały do Opolan, aby często myli ręce i zgłaszali się do punktów szczepień. Tym, którzy nie chcieli się szczepić, groził sąd i kary grzywny.

Krystyna Smereczyńska pracowała wtedy w Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Opolu, która mieściła się przy ul. Reymonta 18. Zajmowała się szczepieniami.
- Informacja o wybuchu epidemii ospy w niedalekim Wrocławiu to był dla nas szok - wspomina pani Krystyna. - Choć od tamtej pory minęło już tyle czasu, dobrze pamiętam tamte dni. Zostaliśmy postawieni w stan pełnej gotowości. Pełniliśmy, na zmianę, dyżury przez całą dobę. Powstały dwa punkty szczepień: jeden na dworcu głównym w Opolu, drugi - w Grodźcu. Miejscowość ta została wybrana nie przez przypadek, bo była to i nadal jest trasa przelotowa z Częstochowy i Warszawy.

W Opolu utworzono izolatorium w ówczesnej Szkole Podstawowej nr 18 przy ul. 1 Maja. Poddano w nim kwarantannie około 200 osób. Wśród nich byli pracownicy polikliniki MSW.

- Najtrudniej było nakłonić kogoś do pracy w izolatorium - przyznaje pani Krystyna. - Nikt nie chciał tam iść, wielu panikowało. Tymczasem trzeba było budynek codziennie zdezynfekować. Każdy zdawał sobie sprawę, że jak już przekroczy bramę izolatorium, to będzie w nim musiał zostać do odwołania Ja miałam małą córeczkę, więc mnie ten obowiązek ominął. Z tego, co wtedy opowiadano, osoby przebywające w izolatorium mocno się przeciwko temu buntowały i z niektórymi było niemało kłopotów.

Na osiedlu Damhonia działał całodobowy punkt, w którym dyżurowała wyselekcjonowana wcześniej ekipa lekarzy i pielęgniarek, która miała reagować na każdy sygnał o pojawieniu się ospy w Opolu. Jej członkowie, w maskach na twarzy, krążyli samochodem po mieście, wywołując grozę samym swym widokiem
W trakcie szczepień przeciwko czarnej ospie doszło do dramatycznego zdarzenia. Mieszkanka wioski pod Opolem poszła karmić kury na podwórku, przykucnęła a w tym czasie kogut dziobnął ją w rękę, akurat w tym miejscu, gdzie pojawił się strupek po szczepieniu. Ptak go rozdrapał i zakaził kobietę tężcem. Zmarła.

MAŁGORZATA FEDOROWICZ, Nowa Trybuna Opolska

Wideo
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia