Podobno o Piłsudskim wiemy wszystko. Podobno. Bo tak naprawdę do dziś nie potrafimy odpowiedzieć na co najmniej kilka kluczowych pytań związanych z twórcą niepodległego polskiego państwa.
Samotność bojowca
Wyobraźmy sobie szefa tajnej terrorystycznej organizacji, która rzuciła rękawicę najpotężniejszemu mocarstwu na świecie. Wyobraźmy sobie rozsiane po podbitym, zniewolonym kraju komórki podziemnej struktury, której każdemu członkowi grozi śmierć bez sądu. Wyobraźmy sobie przywódcę garstki, która przy obojętności większości współobywateli staje do walki z okupantem. To właśnie sytuacja przyszłego twórcy polskiego państwa w latach 1905-1908.
Józef Piłsudski jest wtedy człowiekiem ściganym przez cały carski aparat - od agentów ochrany i żandarmów aż po zwykłych Kozaków z nahajkami. Rozsyłane są za nim listy gończe, grozi mu wpadka nawet wtedy, gdy idzie do trafiki po papierosy. A jednak bojowcy PPS pod jego dowództwem sieją popłoch wśród Rosjan.
Mordują dygnitarzy i kapusiów ochrany. Przeprowadzają tysiące akcji ekspropriacyjnych - w tym tak spektakularne jak napady na pociągi z konwojami pieniężnymi pod Rogowem i Bezdanami. Nie poddają się. Ale nie mają nadziei na zwycięstwo.
Tuż przed legendarną akcją pod Bezdanami Piłsudski pisze list do Feliksa Perla, w którym prosi go o "śliczny nekrolog", w wypadku gdyby nie wrócił ze skoku na pociąg. "Walczę i umrę jedynie dlatego, że w wychodku, jakim jest życie, żyć nie mogę, to ubliża - słyszysz! - ubliża mi jako człowiekowi z godnością nieniewolniczą. Chcę zwyciężyć, a bez walki, i to walki na ostre, jestem nie zapaśnikiem nawet, ale wprost bydlęciem, okładanym kijem czy nahajką" - pisze w tym liście Piłsudski.
Przebrzmiewają w tych słowach motywacje jakże podobne do tych, które przedstawiali pół wieku później np. powstańcy z warszawskiego getta. Piłsudski stoi twarzą w twarz z pewnością kompletnej przegranej, wie, że nie może się spodziewać pomocy ani wsparcia. Ale walczy nadal. Ta samotność w wieloletniej walce prowadzonej z przekonania wbrew rzeczywistości ukształtowała człowieka, który później już tylko zwyciężał. Ale to właśnie jej echa sprawiły, że Piłsudski nie był bynajmniej zdziwiony, gdy jego ludzie z Pierwszej Kompanii Kadrowej układali wściekłą zwrotkę "Marszu I Brygady" ze słowami "j… was pies" wymierzonymi w obojętną, bierną większość, masę chowającą się za zatrzaśniętymi okiennicami i czekającą na rozwój wypadków.
Piłsudski i mocarstwa
W 1904 r., w środku wojny rosyjsko-japońskiej, Józef Piłsudski pojawia się w Tokio. Próbuje przekonać władze Japonii do szczególnego przymierza - z jego partią i jej Organizacją Bojową. Ten pomysł był dość logiczny - podczas gdy Japończycy toczyli z Rosją otwartą wojnę na Dalekim Wschodzie, Polacy mieli wzniecić rewolucję na Zachodzie i tym samym wbić Rosjanom nóż w plecy. Japończycy oferty Piłsudskiego oficjalnie nie przyjęli, jednak japońscy dyplomaci mocno wspierali PPS-owców finansowo, wspierając też ich w zakresie zakup broni i materiałów wybuchowych.
Z kolei PPS odwdzięczała im się, przekazując liczne informacje wywiadowcze dotyczące ruchów wojsk rosyjskich, planów mobilizacyjnych i nastrojów społecznych. Tuż po wybuchu rewolucji 1905 r. na Zachodzie z kolei rzeczywiście otworzył się przed Rosją nieregularny drugi front - co w zasadzie można uznać za urzeczywistnienie wstępnych założeń Piłsudskiego.
Wizyta w Tokio była dla Piłsudskiego osobistym debiutem w grze mocarstw. Zarazem - prawdopodobnie pierwszym uwikłaniem w niejednoznaczne relacje z innym państwem. Dopóki chodziło o Japonię, trudno było przedstawić argumenty przeciw takim układom - pól możliwego konfliktu w zasadzie brak, za to wspólny interes w osłabieniu Rosji jest dość oczywisty. Ale jeśli chodziło o Austro-Węgry i Niemcy, to już tak łatwo nie było. Wiemy, że z obydwiema potęgami Piłsudski podejmował ryzykowne gry.
O ile sojusz z Austrią został zerwany przez kryzys przysięgowy, o tyle do Warszawy 11 listopada 1918 r. wjeżdżał Piłsudski nie bez poparcia Niemiec. Jak z tym do końca było, jaką Piłsudski zapłacił cenę - nie wiemy i raczej się nie dowiemy. Osławiony generał Włodzimierz Ostoja-Zagórski kilkakrotnie publicznie wywrzaskiwał oskarżenia o agenturalność pod adresem Piłsudskiego - tym też tłumaczono jego niewyjaśnione zniknięcie w 1927 r. Jednocześnie warto pamiętać, że to ten sam generał był tym, który odebrał buty wiernym Piłsudskiemu legionistom maszerującym do obozu w Szczypiornie podczas kryzysu przysięgowego.
Piłsudski, religia i kobiety
Bóg, honor, ojczyzna, Marszałek - mógłby i dziś jednym tchem zakrzyknąć gorliwy patriota. Mógłby, tylko że byłoby to naprawdę mocno na wyrost. Bo gdzie Bóg, tam raczej nie Marszałek. Józef Piłsudski nie był człowiekiem religijnym. Ba, w czasach PPS-owskich od wiary się wręcz odżegnywał. Później traktował ją co najmniej pragmatycznie. Wiedząc, że jako polityk w Polsce - i to przed stu laty - nie może całkowicie odciąć się od religijności, zachowywał pewne pozory. Dokonał jednak dwukrotnej konwersji - tylko po to, by móc zawierać kolejne związki małżeńskie. W wieku 31 lat wyrzekł się katolicyzmu i został członkiem Kościoła ewangelicko-augsburskiego po to, żeby móc się ożenić z rozwódką Marią Juszkiewicz.
W 1917 r. (a może dużo wcześniej) partnerką Piłsudskiego została Aleksandra Szczerbińska (wcześniej jego towarzyszka w PPS). Przez co najmniej cztery lata Piłsudski żył w trójkącie małżeńskim, by w końcu w 1921 r. wziąć ślub ze Szczerbińską - tym razem w Kościele katolickim. Czy jednak oznaczało to pełną konwersję? Raczej nie. Bo po pierwsze, nie zachował się żaden poświadczający takową dokument, po drugie - Piłsudski nie dokonał wyznania grzechów i kilku innych rytuałów umożliwiających powrót na łono Kościoła. W prywatnych rozmowach deklarował się na ogół jako ateista.
Z drugiej strony - Piłsudski nie dokonał też nigdy aktu apostazji, co całkiem niedawno przypisywali mu politycy z Ruchu Palikota (wtedy jeszcze) i działacze ruchu apostazyjnego. Chyba i na tym niespecjalnie mu zależało. Bez większego prawdopodobieństwa omyłki możemy zakładać, że Marszałek po prostu nie był obdarzony tak zwanym zmysłem religijnym.
Demokracja, dyktatura, autorytaryzm
Jakiego ustroju chciał tak naprawdę Piłsudski dla Polski? Jak wyobrażał sobie idealny układ polityczny w kraju? Te pytania do dziś pozostają aktualne. Dziś równie chętnie albo idealizujemy poglądy Piłsudskiego, przedstawiając go jako żarliwego socjalistę, "który wysiadł na przystanku niepodległość", albo go demonizujemy - przywołując przewrót majowy, Berezę i Brześć. Za rzadko myślimy jednak o Piłsudskim jako o politycznym pragmatyku, realiście. Warto pamiętać, że w pierwszych w pełni wolnych wyborach Drugiej RP Józef Piłsudski osobiście poparł dwie listy wyborcze. Pierwsze ugrupowanie, którym zainteresował się Marszałek, nosiło nazwę Demokratyczna Unia Państwowa i skupiało wielkomiejskich inteligentów. Gdybyśmy mieli sobie pozwolić na snucie niehistorycznych porównań, to wtedy moglibyśmy określić tę grupę jako odpowiednik Unii Demokratycznej z lat 90. XX w.
A zatem partia etosowców, niekoniecznie jednak najskuteczniejszych politycznie. A może wręcz wyjątkowo nieskutecznych. Według Stanisława Cata-Mackiewicza do zniszczenia tej partii wystarczyło kilka pociągnięć pióra Adolfa Nowaczyńskiego, który… nieco zmodyfikował skrót jej nazwy. Drugą partią, której Piłsudski okazał wtedy zainteresowanie, było wileńskie Zjednoczenie Państwowe - specyficzny sojusz radykałów i konserwatystów z Wileńszczyzny, ugrupowanie, którego głównym wyróżnikiem były przede wszystkim kresowa wrażliwość i skłonność do politycznego kompromisu.
Obie te partie w wyborach kompletnie przepadły. Czy to miałby być dowód na polityczną naiwność Piłsudskiego? Niekoniecznie. Może raczej był to dowód na to, że i Marszałek miał marzenia o ustroju idealnym?
Piłsudski i Hitler
Do dziś lubimy wierzyć, że to właśnie Marszałek był tym europejskim politykiem, który był najbliżej powstrzymania Hitlera. Owszem, w 1933 r. powstało nawet coś w rodzaju studium wykonalności prewencyjnego uderzenia na Niemcy, jednak szybko ten projekt zarzucono. W rzeczywistości dojście nazistów do władzy oznaczało początek odwilży w stosunkach polsko-niemieckich - bardzo marnie wyglądających u schyłku Republiki Weimarskiej.
Jeszcze w 1933 r. nastąpiło wzajemne sondowanie intencji. W styczniu 1934 r. podpisano pakt o nieagresji, który dla obu stron oznaczał oddech ulgi. Dla Hitlera pakt oznaczał zabezpieczenie na lata sytuacji na Wschodzie. Dla Piłsudskiego - spełnienie jego podstawowej doktryny, według której Polska może mieć realnego wroga tylko w jednym ze swych dwóch potężnych sąsiadów. Na pakcie o nieagresji się nie skończyło - między Polską a Niemcami nastał czteroletni okres przyjaznych stosunków trwający w zasadzie aż do anszlusu. Hitler nie krył swej fascynacji Piłsudskim, którego uważał za wielkiego stratega i którego bardzo wysoko cenił - przede wszystkim za zatrzymanie Sowietów w 1920 r.
Tuż po dojściu do władzy drżał zaś ze strachu na myśl o możliwej konfrontacji ze znacznie silniejszą wtedy militarnie od zdemilitaryzowanych Niemiec Polską pod wodzą Marszałka. Po uregulowaniu stosunków z Polską strach zamienił się w atencję, którą Hitler wyrażał przy każdej możliwej okazji aż do śmierci Piłsudskiego. Na wieść o niej urządził zresztą pompatyczną uroczystość żałobną w berlińskiej katedrze - na sam pogrzeb wysłał zaś Goeringa. W 1938 i 1939 r., gdy w całej Europie zmieniały się wektory sojuszy, a Polska coraz mocniej sprzeciwiała się Niemcom, wzdychał po kolejnych niekorzystnych dla siebie wieściach z Warszawy: "Gdyby tylko żył Piłsudski…". Bo był święcie przekonany, że z Marszałkiem zawsze mógłby się dogadać. Miejmy nadzieję, że nie miał racji.
Testament Piłsudskiego
Takiego dokumentu nigdy nie było - i być może powinniśmy tego żałować. Józef Piłsudski niejako osierocił swych współpracowników, zostawiając im tylko podpisaną tuż przed swoją śmiercią konstytucję kwietniową i status quo w postaci prezydenta Ignacego Mościckiego oraz generalnego inspektora Sił Zbrojnych Edwarda Rydza-Śmigłego. Konstytucja zapewniała im trwanie u władzy w swoistym duumwiracie, który zresztą obaj regularnie nadwerężali, próbując przechylić szalę na swoją korzyść. Rydz-Śmigły i bez wojny tytułował się naczelnym wodzem - jak bardzo to było na wyrost, zniesmaczeni Polacy przekonali się po 17 września i ucieczce "spadkobiercy" Piłsudskiego do Rumunii.
Nie lepiej było z Mościckim - ambicje tego polityka zaspokajane były z naddatkiem z pomocą Zamku Królewskiego, pałacyku w Spale i kolumny wspaniałych limuzyn zakupionych za jego czasów przez administrację prezydencką. W obozie sanacyjnym po śmierci Marszałka nastąpiło coś w rodzaju selekcji negatywnej - na pierwszy plan wyszli ludzie o mniejszym potencjale niż ci, którzy zostali odsunięci.
W drugiej połowie lat 30. wielokrotnie przypisywano Piłsudskiemu rozmaite rzekome intencje co do przyszłości. "Wolą Marszałka" motywowane były nawet przygotowania do przewrotu na wzór niemieckiej Nocy Długich Noży prowadzone przez otoczenie Rydza-Śmigłego i oenerowców. W rzeczywistości jednak Rydz-Śmigły nie był nawet w stanie realizować całkiem realnej "woli Marszałka" w zakresie modernizacji sił zbrojnych. O ile Piłsudski w pierwszej połowie lat 30. doskonale zdawał sobie sprawę z konieczności rozwoju lotnictwa i broni pancernej, o tyle jego następca raczej tej konieczności nie pojmował. Dlatego właśnie nieco ponad cztery lata po śmierci Marszałka jego legenda została poddana najcięższej próbie.