Rozpoczęcie w grudniu 1944 niemieckiej ofensywy w Ardenach i jej pierwsze sukcesy rozbudzają w Niemcach nadzieję - na krótko. Jeszcze przed końcem roku wielkie natarcie na Zachodzie grzęźnie i sam Goebbels przyznaje - nieoficjalnie oczywiście - że pokładane w nim nadzieje to zupełne brednie. Być może złudzenia traci wtedy i Hitler, który w noworocznym przemówieniu radiowym nie wspomina o Ardenach wcale. Również i większość słuchaczy nie łudzi się, że będzie lepiej. Führer obiecuje im głównie dalsze trudy, cierpienia i rozlew krwi.
W tym czasie życie w Katowicach toczy się jeszcze względnie normalnie - o ile, rzecz jasna, można tak określić egzystencję w warunkach nazistowskiego reżimu, reagującego nerwowymi represjami na wszelkie objawy nie tylko oporu, ale i publicznie (to jest nawet w gronie rodziny, bo ściany miewają uszy) okazywanej niewiary w zwycięstwo Rzeszy. Do tego dochodzi pogarszające się zaopatrzenie w żywność i inne niezbędne do życia środki. O markowych, reńskich czy mozelskich winach na Boże Narodzenie czy sylwestra zwykli śmiertelnicy mogą tylko pomarzyć, choć ci co bardziej przedsiębiorczy zaopatrują się po znajomości w lokalne, śląskie marki (nie najgorsze zresztą). Ale kopalnie i huty pracują, pociągi i tramwaje jeżdżą, gazety wychodzą. Firma budowlana zatrudniana przy pracach w katowickim Haus der Wehrmacht (dawnym budynku seminarium) spokojnie wystawia wojsku faktury, a pod wzgórzem Beaty w Parku Południowym (przed wojną Kościuszki) niespiesznie posuwają się naprzód prace przy budowie dużego, podziemnego schronu dla jakiegoś urzędu czy dowództwa.
Gauleiter Górnego Śląska Fritz Bracht co jakiś czas zagrzewa w mediach do walki. Wierzy, że Rosjan - którzy są już nie na dalekiej Ukrainie czy Białorusi, jak przed rokiem, ale nad Wisłą, i których kolejna ofensywa spodziewana jest lada dzień - można zatrzymać. Bracht pokłada swe nadzieje szczególnie w dwóch rzeczach. Pierwszą z nich, szumnie zwaną „wałem wschodnim”, jest podwójny pas fortyfikacji polowych - Śląsk osłaniają mozolnie wzniesione w 1944 r. i ciągnące się teraz na jego jurajskich i beskidzkich przedpolach pozycje B1 i B2. Druga - to formacje Volkssturmu, duma i nadzieja gauleitera. Jednak do zapewnienia należytej obsady fortyfikacji brakuje wojska. Bracht skąpi do tego celu swoich volkssturmistów, bardziej rad by wykorzystać ich do bezpośredniej obrony śląskich miast. Czy zresztą nie na wyrost wierzy w wartość bojową oddziałów naprędce utworzonych z nastolatków i starców?
Sowieci nadchodzą
I rzeczywiście - gdy w nocy z 12 na 13 stycznia 1945 na froncie wschodnim ponownie rozpętuje się piekło, toczącego się przez Polskę ku Odrze walca Armii Czerwonej nie jest w stanie zatrzymać ani Wehrmacht, ani tym bardziej Volkssturm. Bracht zwleka z ogłoszeniem ewakuacji, bo oznacza ona przecież unieruchomienie cennego dla wysiłku wojennego Rzeszy przemysłu. Po którejś z kolejnych dawek hiobowych wieści z frontu doznaje ciężkiego zawału serca. Aparat władzy pogrąża się w chaosie. Ale w Katowicach oraz przyległych do stolicy Górnego Śląska gminach nadal jest Wehrmacht i przygotowuje się do obrony. Ulicami przeciąga wojsko, przed teatrem ustawia się działo przeciwpancerne, którego lufę obsługa kieruje wzdłuż Ludendorffstrasse, czyli ulicy Zamkowej. Armaty stają też na Friedrichstrasse (przed wojną Piłsudskiego, po niej - Warszawskiej), przed Szpitalem Sióstr Elżbietanek. Mają stamtąd doskonały wgląd w perspektywę ulicy, aż po Zawodzie.
W Ligocie również jest pełno niemieckiego wojska. Niektórzy żołnierze bawią się z dziećmi, wożą je na sankach. Inni mają poważniejsze zajęcia. Gauhaus - zarekwirowany nieukończony klasztor żeński, gdzie jeszcze niedawno mieściła się tajna kwatera gauleitera - obiera za swą siedzibę oddział saperów, którego zadaniem jest dokonanie w okolicy zniszczeń obiektów mogących być użytecznymi dla przeciwnika po przejściu frontu.
W domu Lipów przy ulicy Piotrowickiej w Ligocie rozgaszcza się stanowisko dowodzenia pododdziału Wehrmachtu. Żołnierze instalują radiostację. Młodego Edwarda Lipę oficer pyta o wiek. Usłyszawszy, że 16 lat, mówi: „Pójdziesz z nami”. Jednak wstąpienie do Volkssturmu nie jest marzeniem chłopaka, który dyskretnie schodzi Niemcom z oczu i czym prędzej szuka kryjówki.
W Panewnikach 13-letni Damian Szojda widzi, jak bateria artylerii zajmuje pozycje ogniowe wzdłuż muru klasztoru. To może dla Panewnik oznaczać walki, ciężki ostrzał i bombardowanie. Ojciec franciszkanin Michał Porada, panewnicki proboszcz, klęka przed niemieckim dowódcą i prosi, by wycofał swe armaty w inne miejsce. Niemiec nie pozostaje głuchy na błagania: armaty odjeżdżają. Jednak na oczach innego chłopca, Kazimierza Leszczyńskiego, inna bateria zajmuje pozycje pod lasem i przygotowuje się do otwarcia ognia gdzieś w kierunku Chorzowa. Żołnierze ostrzegają, że lepiej pootwierać okna. Rodzina Leszczyńskich postanawia szukać schronienia w piwnicy. Z ostrzeżeniami chodzą też po pobliskich domach saperzy przygotowujący do wysadzenia most na rzeczce Kłodnicy. Minują również inne mostki i nastawnię kolejową dworca w Ligocie.
Wehrmacht odchodzi
Gdy sowieckie czołgi jadą na centrum Katowic od strony Zawodzia (jeden z nich zostaje unieruchomiony - być może razi go celnie któraś z niemieckich armat spod Elżbietanek), Andrzej Różanowicz i inni mieszkańcy domu przy ulicy Warszawskiej 5 ukrywają się w piwnicy. Przejście frontu przez centrum Katowic obwieszczają im dobiegające przez wychodzące na ulicę okienka okrzyki „Dawaj, wpieriod”. A także dźwięk tłuczonego szkła witryny kawiarni „U Otta” („Kryształowej”) i dobiegające z góry odgłosy kroków żołnierzy. Później słychać huk wystrzałów od Grundmanstrasse (3 Maja) i Zamkowej. Rosjanie likwidują jakiś odosobniony punkt oporu na rynku, później walki toczą się jeszcze krótko w rejonie placu Wilhelma (dzisiejszego Wolności). Z „Kryształowej” Różanowicz dzwoni do znajomego na Brynowie, którego informuje, że w Katowicach są już Rosjanie. I sam dowiaduje się, że na Brynowie jest jeszcze Wehrmacht. Podobnie przedstawia się sytuacja w Ligocie i Panewnikach.
27 stycznia o 10.00 saperzy detonują ładunki pod mostem na Kłodnicy. Okazuje się, że nie szczędzili materiału wybuchowego i mocno z nim przedobrzyli. Potężna eksplozja roznosi most, demolując przy okazji przyległe domy. Podmuch wyrywa drzwi z futryn, w powietrzu latają odłamki, ciężkie głazy spadają na dachy. Lecą szyby nawet w odległym o kilkaset metrów klasztorze Franciszkanów, który dygocze w posadach od silnego podziemnego wstrząsu.
Nocą saperzy kontynuują dzieło zniszczenia. W powietrze wylatują kolejne mostki i kolejowa nastawnia. Na Piotrowickiej żołnierze podpalają ciężarówkę, widać popsutą albo z pustym bakiem. Pełną za to amunicji. Naboje i granaty wybuchają przez całą noc, a okoliczna ludność drży w schronach, przekonana, że na górze toczą się ciężkie walki. Jeden z mieszkańców nieostrożnie wygląda za drzwi i śmiertelnie razi go przypadkowy odłamek.
28 stycznia rano radiostacja w domu Lipów odbiera rozkaz do odwrotu w kierunku Mikołowa. Ten sam rozkaz dociera do innych oddziałów Wehrmachtu. Przez Piotrowice wycofują się od Murcek grupki niemieckiej piechoty. Żołnierze są brudni, zmęczeni, przemarznięci. Kobiety częstują ich herbatą. Nastoletni Bogusław Musioł natyka się na ulicy na jeden z niemieckich oddziałków. Z rozkazu oficera żołnierze porzucają ciężki karabin maszynowy wraz z amunicją. Musioł z kolegami zaczyna się nim bawić, gdy - na szczęście w porę! - pada ostrzeżenie: „Ruscy idą!”. Wszyscy pospiesznie czmychają. Musioł nieopodal domu wpada na wkraczających czerwonoarmistów. Idą całą szerokością ulicy, choć ostrożnie, z bronią gotową do strzału. Jeden z nich zdejmuje chłopcu czapkę. „Choroszaja diewoczka” - mówi tylko i przepuszcza go. W okolicy trwają jeszcze walki. W Ochojcu Konrad Sikora widzi przez okno niemiecki czołg, prowadzący ogień gdzieś w kierunku Kostuchny. W pobliżu domu Musiołów rozrywają się moździerzowe granaty. W Piotrowicach pociski artyleryjskie uszkadzają basztę szkoły i kościelną wieżę. Dochodzi do strzelaniny pod dworcem. Niemcy wycofują się stamtąd za późno i koło cmentarza wpadają na Sowietów nadciągających także od Kostuchny. Żołnierzy Wehrmachtu dziesiątkuje morderczy, krzyżowy ogień. Nie tylko tam toczy się walka. Gdy rano 28 stycznia Szojda idzie ulicą osiedla Kokociniec, widzi mnóstwo trupów niemieckich żołnierzy.
Wyzwolenie przez Antychrysta
Pogoda jest piękna. Podziwiają ją też mieszkańcy Piotrowic. Przeżyli! Tych, którzy wkroczenie Armii Czerwonej uważają za wyzwolenie, jeszcze tego dnia czeka pierwszy szok. Oto dwóch ich ziomków, dotąd znanych jako gorliwi naziści, bezczelnie już paraduje w opaskach z literami PPR.
28 stycznia przed południem - na kuchni akurat gotuje się niedzielny obiad - Henryk Ćmok wygląda przez okno kamienicy przy ulicy Załęskiej w Starej Ligocie i widzi na pokrytym śniegiem polu sylwetki w białych strojach. To nadchodzący sowieccy zwiadowcy. Szybko przetrząsają mieszkania. Wkrótce nadjeżdżają tanki.
Także w Ochojcu Sowieci sprawdzają dom po domu. W południe wchodzą też do domu Musiołów. Szukają „Hermana”, czyli Niemca. Nie plądrują. Proponowanego papierosa odmawiają. Przysiadają na schodach paląc machorkę. Na chwilę robi się nerwowo, gdy któryś z nich znienacka wygarnia z karabinu w okno domu naprzeciwko. Bo kogoś w nim zobaczył. Na szczęście nie trafia. W końcu idą dalej.
Nie wszędzie jest tak spokojnie. Z dymem idzie katowicki ratusz i część kamienic na rynku, podpalonych przy okazji plądrowania. U bramy panewnickiej Kalwarii ginie sowiecki żołnierz, który wypiwszy skradziony ocet (myślał, że w butelce jest alkohol) biegnie wrzeszcząc wniebogłosy i pada od strzału przestraszonego towarzysza broni. I okazuje się, że gwałcenie kobiet przez Sowietów to nie tylko strachy na Lachy hitlerowskiej propagandy. Mimo iż Katowice są po polskiej stronie przedwojennej granicy, a niby dopiero po niemieckiej Stalin i politrucy zezwalają żołnierzom na wszystko, to jednak wielu z nich folguje sobie już tutaj. Do zbiorowego gwałtu dochodzi u niemieckich sąsiadów Różanowicza. Mieszkanki Bogucic są brutalnie gwałcone w podziemiach sierocińca. Ekscesy mają miejscei również w Ligocie. Matka i babka Szojdy odprawiają w domu egzorcyzmy. Antychrysty nie wchodzą. Różanowiczowie wywieszają polską flagę. Wkrótce do drzwi dobijają się Rosjanie. Ale chcą tylko wódki.
Tajemnica wzgórza Beaty
Przeznaczenie podziemnego obiektu, który budowali Niemcy na wzgórzu Beaty w parku Kościuszki, do dzisiaj pozostaje nieznane. Prawdopodobnie miał on być dużym schronem przeciwlotniczym, być może dla SD lub Gestapo. Świadkowie twierdzą, że jako siłę roboczą wykorzystywano więźniów. Nie znamy stopnia zaawansowania prac budowlanych. Zachowana szczątkowa dokumentacja mówi nam, że 9 stycznia 1945 były one jeszcze dalekie od ukończenia. Później drążona sztolnia została zawalona eksplozją, której ślady odkryto podczas badań części podziemi w 1991 r. Wygląda jednak na to, że dzieła zniszczenia nie dokonali niemieccy saperzy. Niektóre relacje sugerują, że w podziemiach pogrzebano ofiary egzekucji przeprowadzonej przez Sowietów.