Jan Kubiak pochodził z Drzazgowej Woli koło Będkowa. Ale jego ojciec Franciszek pracował w Łodzi, u „Anglików”, jak nazywano fabrykę produkującą nici przy ul. Niciarnianej, czyli w powojennej Adriannie. Kiedy jednak wybuchła pierwsza wojna światowa, Franciszek Kubiak wyjechał w okolice Będkowa, a więc w rodzinne strony żony Józefy. Tam w 1921 roku urodził się jego syn Jan.
- Przed wojną można było się uczyć w dwóch kierunkach - wspominał Jan Kubiak. - Albo na księdza, albo na wojskowego. W 1938 roku rodzice posłali mnie do Poznania, do Szkoły Wojskowej dla Małoletnich i Podoficerskiej Szkoły Zawodowej. Nie było tam łatwo się dostać. Ale mnie się udało.
W tej szkole Jana Kubiaka zastała wojna. Jako zwykły żołnierz walczył w kampanii wrześniowej. 3 października 1939 roku dostał się do niemieckiej niewoli. Trafił do fortów w Dęblinie.
- Niemcy zgromadzili tam chyba z 10 tysięcy polskich jeńców - mówił pan Jan. - Po kilku dniach zaczęli nas wywozić do obozów jenieckich w Niemczech. Po osiemdziesięciu wsadzano nas do bydlęcych wagonów i dawano 40 bochenków chleba. Jechaliśmy przez Radom, Skarżysko-Kamienną. Dojechaliśmy do Tomaszowa Mazowieckiego. Zatrzymał nas wysadzony most. Kazali nam wysiadać, przechodzić kładką przez rzekę, by wsiąść do drugiego pociągu. Byłem blisko swego domu. Postanowiłem uciec. Wskoczyłem w trzciny, które rosły przy brzegu rzeki. Zrobiło to też dwóch moich kolegów z Wolborza. Udało nam się dotrzeć pieszo do Wolborza. Stamtąd dotarłem do domu w Będkowie. Czekali na mnie rodzice i sześcioro rodzeństwa. Bardzo się ucieszyli na mój widok, bo wcześniej ktoś im powiedział, że zginąłem. Odprawiono nawet w kościele mszę za moją duszę.
ZOBACZ CO PISZEMY O POWSTANIU
Już w marcu 1940 roku zaczął działać w konspiracji. Nie było jeszcze Armii Krajowej, tylko Związek Walki Zbrojnej. Przyjął pseudonim Strzała. Jan Kubiak wspominał, że początkowo zbierał broń, werbował ludzi do konspiracji. Ale szybko został dowódcą drużyny z Drzazgowej Woli.
- W 1943 roku, już jako żołnierze Armii Krajowej weszliśmy w skład plutonu dywersyjno-sabotażowego „Graf” - dodawał „Strzała”.- Raz otrzymałem rozkaz ukrócenia działalności konfidentów w Tomaszowie Mazowieckim. Mieliśmy spalić zakłady naprawcze Gerharda Denkhausa, które pracowały dla niemieckiej armii. Załatwiono mi pracę w tym zakładzie jako pomocnik elektryka. Moim głównym zadaniem było przygotowanie zakładu do podpalenia. Powoli poznawałem w Tomaszowie chłopaków, którzy działali w konspiracji. Założyliśmy mały oddział partyzancki „Zryw”. Punkt spotkań urządziliśmy sobie w opuszczonym domu nad Pilicą. Pamiętam, że likwidowaliśmy konfidentów z Tomaszowa. Pierwsze było małżeństwo Pietrzaków. Zostali zastrzeleni, gdy wracali z kina. Nie udała się próba zastrzelenia innego tomaszowskiego konfidenta. W odwecie Niemcy rozstrzelali 60 osób. Bardzo to przeżyliśmy. Spalenie zakładów naprawczych zostało odwołane.
W 1944 roku Jan Kubiak wyjechał do Warszawy. W oddziałach partyzanckich brakowało kierowców. W stolicy miał zrobić prawo jazdy w firmie Henryka Prylińskiego.
- Ale po skończeniu kursu i uzyskaniu prawa jazdy już nie wróciłem do Tomaszowa Mazowieckiego - mówił pan Jan. - Nawiązałem kontakt z Dyonem Motorowym Obszaru Warszawa. 1 sierpnia zastał mnie w stolicy. Czekaliśmy na to powstanie, każdy aż palił się do walki!
1 sierpnia 1944 roku łącznik przyniósł wiadomość, że żołnierze Dyonu Motorowego mają się udać na ul. Poznańską. Tam kazano im iść w kierunku Starego Miasta.
- Rozpoczęły się już walki, musieliśmy się kryć po bramach - wspomina Jan Kubiak. - Naszym punktem zakwaterowania był Hotel Polski przy ulicy Długiej. Na miejscu obsługa powiedziała, że w jednym z pokoi „zabawia” się z panienką jakiś Niemiec. Zaraz tam poszliśmy. Rozbroiliśmy go i wzbogaciliśmy się o „parabellum”. Pamiętam, że pierwsza noc powstania była ciemna, wilgotna, padał lekki deszcz. Jeszcze przed północą dostałem pierwsze zadanie. Na czele patrolu miałem pójść na plac Napoleona. Tam stał uszkodzony nasz łazik z amunicją i ważnymi dokumentami. Po drodze przy zwłokach Niemców znaleźliśmy dwa pistolety i karabin maszynowy. Znaleźliśmy jeszcze niemieckiego „łazika”. Był wypełniony między innymi winem, papierosami. Po powrocie z zadania uznano nas za bohaterów! Oczywiście, największą radość sprawiła broń.
Dyon Motorowy Obszaru Warszawa liczył 258 żołnierzy AK, ale nie dla wszystkich starczyło broni, dlatego była taka cenna. Długa 29 i Hotel Polski to miejsce stacjonowania jego żołnierzy. Ale zakwaterowani byli też po drugiej stronie ulicy, pod numerem 42. W piwnicy tej kamienicy był skład ziół. Żołnierze dyonu spali na workach z ziołami. Dowódcą oddziału był porucznik Witold Grzymała-Busse „Bartkowski”. Jego żołnierze toczyli ciężkie boje z hitlerowcami. Niemcy szybko zniszczyli Hotel Polski.
- Na jego wypalonym szkielecie zwracał uwagę obraz Matki Boskiej - wspominał Jan Kubiak. - Był zawieszony wysoko, na jednej z ocalałych ścian. Od tego obrazka nasz odcinek obrony nazywano Redutą Matki Boskiej. Ja należałem do plutonu porucznika „Ryszarda”. 12 sierpnia, w godzinach popołudniowych, pobiegliśmy przejąć barykadę w rejonie ulicy Leszno. Zostaliśmy ostrzelani pociskami, które rozpryskiwały się na setki drobnych kawałków. Jednym z nich raniony został porucznik „Ryszard”.
Potem „Strzała” został wyznaczony do obrony pałacu Radziwiłłów, który znajdował się na rogu ul. Bielańskiej i Długiej. Śmiał się, że podszedł do portretu Radziwiłła i zameldował, że jest gotowy do jego obrony. W tym samym momencie do sali wleciał pocisk artyleryjski. Strącił żyrandol, który przeleciał przez cały pokój. Kawałek żyrandola uderzył pana Jana w głowę.
- Dobrze, że byłem w niemieckim hełmie - zauważył.- Z głowy zaczęła kapać krew, potem przez pewien czas gorzej słyszałem.
Jan Kubiak opowiadał, że podczas powstańczych walk poznał poetę Tadeusza Gajcego i był przy jego śmierci. Wtedy jednak nie wiedział, kim jest „Topornicki”, zwany też Toporem, i że po latach zostanie uznany za jednego z największych poetów pokolenia „Kolumbów”. Spotkał go 15 sierpnia przy ul. Długiej. Tam Gajcy przyszedł ze swoją grupą szturmowo-wywiadowczą porucznika Jerzego Bondorowskiego, pseudonim Ryszard. Pan Jan dobrze zapamiętał wesołego, uśmiechniętego chłopaka z zawiązaną pod szyją harcerską chustą. Zebrani żołnierze zaczęli opowiadać różne historie.
- A może byśmy zaśpiewali chłopcy? - zaproponował w pewnym momencie Tadeusz Gajcy. Chłopcy odpowiedzieli, że nie znają żadnej pieśni. Wtedy „Topór” powiedział, że nauczy ich kilku swoich piosenek. Jan Kubiak do dziś pamięta słowa jednej z nich. Zaczynała się tak: „Ojczyzna wzywa nas do boju, więc naprzód, naprzód Bóg nam każe iść, by nadszedł wreszcie dzień pokoju, twardy nam ugór deptać dziś”...
W tym czasie ze szpitala polowego wrócił dowódca plutonu „Ryszard”. Wszystkich ucieszył jego powrót. Ale radość nie trwała długo.
- Jeden z odłamków trafił stojącego na warcie kolegę- mówi „Strzała”. - Chwycił się za serce, zapiał jak kogut i padł martwy. Jego ciało wnieśliśmy do piwnicy i ułożyliśmy u stóp „Ryszarda”. Ten zaczął płakać jak dziecko...
Wieczorem otrzymali rozkaz wsparcia batalionu kapitana „Nałęcza”. Mieli zastąpić żołnierzy broniących barykady w okolicach Pawiaka. Był z nimi „Topór”. Po ośmiu godzinach zastąpili ich żołnierze „Nałęcza”. Podczas powrotu zatrzymali się przy kamienicy przy ul. Przejazd 1/3. Chcieli odpocząć. Jan Kubiak i jego kolega ulokowali się na parterze, w narożniku budynku. „Topór” i jego koledzy wybrali środek oficyny. Zmęczeni wartą wszyscy zasnęli. Nie zauważyli, że Niemcy przedostali się od tyłu i zaminowali kamienicę. Nagle budynkiem zatrząsł silny wybuch.
- Kozetka, na której spałem z kolegą, uderzyła o sufit- opowiadał Jan Kubiak. - Spadliśmy na podłogę, wszędzie był pył, nie mieliśmy czym oddychać. Nagle zobaczyliśmy, że w górze prześwituje światło. Udało się nam wydostać na zewnątrz.
Kiedy wydostali się na zewnątrz, zobaczyli, co się stało. Oficyna kamienicy leżała w gruzach. Ocalały tylko jej narożniki. Nie mieli wątpliwości, co stało się z kolegami, którzy się tam ukryli. Tam poniósł śmierć Tadeusz Gajcy. Zginęli też „Chmura”, „Zbyszek”.
- W drzwiach wejściowych do oficyny, a w zasadzie w jej futrynie stała zasypana po pas gruzem staruszka i przeraźliwie krzyczała - wspominał pan Jan.
Jan Kubiak do 30 sierpnia walczył na Starym Mieście. Starówkę opuszczał kanałami. Po latach wzdrygał się na samo wspomnienie tego, co w nich przeżył.
- Było w nich tak dużo ludzi, że powstało mroczne, podziemne miasto - mówił „Strzała”. - Nie można było rozmawiać, co jakiś czas bokiem przemykał szczur. Trzeba było pilnować przewodnika, by się nie zgubić. W pewnym momencie poziom mazi zaczął się wzbierać, sięgać gardeł. Myślałem, że lepiej się zastrzelić niż utopić w kanale. Na szczęście poziom opadł.
Jan Kubiak walczył do upadku powstania. Znalazł się w obozie w Ożarowie. Stamtąd wywożono powstańców do Niemiec. Pan Jan wplątał się w kolumnę cywilów, uciekł z transportu i dotarł do Drzazgowej Woli.
Po wojnie Jan Kubiak przyjechał do Łodzi. Zdał maturę w I LO im. M. Kopernika, potem skończył Wydział Chemii Spożywczej na Politechnice Łódzkiej. Zrobił doktorat. Wiele lat wykładał cukrownictwo. Zmarł w 2018 roku.