Polityczne kulisy wybuchu Powstania Warszawskiego

Mariusz Grabowski
Powstańcy podczas walk
Powstańcy podczas walk Fot. IPN
31 lipca 1944 r. o godz. 19 płk Antoni Chruściel „Monter” podpisał rozkaz bojowy o następującej treści: „Alarm, do rąk własnych Komendantom Obwodów. Nakazuję »W« dnia 1.08. godzina 17”.

Rozkaz „Montera” był ostatnim elementem politycznej układanki, która doprowadziła do wybuchu powstania w Warszawie. Ważne w niej były m.in. cele i sposoby walki militarnej, tło międzynarodowe i złożona kwestia polsko-sowiecka. Prześledźmy zatem kulisy, które doprowadziły do Godziny „W”.

Historia przyśpiesza

Powstanie było planowane już od początku niemieckiej okupacji. Stanowiło jedno z głównych celów najpierw Związku Walki Zbrojnej, a później Armii Krajowej. Już 4 grudnia 1939 r. ówczesny Komendant Główny ZWZ gen. Kazimierz Sosnkowski depeszował do płk. Stefana Roweckiego, który został wyznaczony na pierwszego Komendanta Obszaru ZWZ nr 1: Szkolenie wojskowe kadr oddziałów wojskowych; gromadzenie środków walki zbrojnej; przygotowanie powstania zbrojnego na tyłach armii okupacyjnych, które nastąpi z chwilą wkroczenia regularnych wojsk polskich do Kraju”.
W związku z tym i nad koncepcją powstania pracowali zarówno sztabowcy polscy w kraju i zagranicą. Przez kolejne lata trwania wojny powstało nawet kilka, różniących się od siebie koncepcji powstańczych. Na te plany nałożyła się dodatkowo polityka – w styczniu 1944 r. Armia Czerwona przekroczyła przedwojenną granicę II Rzeczypospolitej, zaś 4 stycznia rozpoczęła się tzw. operacja „Burza”. Jej głównym celem było odbicie z rąk niemieckich zajętych obszarów i powitanie Sowietów w roli gospodarza „danego terenu”. Miało to podkreślić polityczną podmiotowość władz Polskiego Państwa Podziemnego.

„Bór” referuje sytuację

Jeszcze 14 października 1943 r. komendant główny AK, gen. Tadeusz Komorowski „Bór” wygłosił na posiedzeniu Krajowej Reprezentacji Politycznej referat poświęcony zagadnieniom planowanego powstania. Po zaprezentowaniu przewagi okupanta nad siłami konspiracji oraz wskazaniu groźby ogromnych ofiar i zniszczeń, jakie wiązać się będą z porażką ewentualnego zrywu, podkreślił, iż: „naczelne hasło wszystkich naszych poczynań zostało postawione »Powstanie nie może się nie udać«”.
Sukces ewentualnej akcji powstańczej uzależnił od realizacji następujących punktów: ścisłego powiązania walki z operacjami frontowymi aliantów, wyboru odpowiedniego momentu, uzyskania wsparcia zewnętrznego (w postaci lotnictwa, zaopatrzenia w broń i amunicję), nowoczesnego – jak to określił – dowodzenia a także skoordynowania działań powstańczych („powstanie musi być jednoczesne, powszechne, gwałtowne i krótkotrwałe”).
„Bór” poinformował również słuchaczy, iż powstaniem zostanie objęty obszar tzw. „Polski etnograficznej”, a na pierwszym miejscu na liście celów powstania znajdować się będzie opanowanie Warszawy.

Polityka faktów dokonanych

Analizy „Bora” zostały szybko zweryfikowane przez przebieg wypadków. O ile bowiem militarne założenia „Burzy” zostały w dużej mierze zrealizowane, o tyle pod względem politycznym zakończyła się ona klęską. Armia Czerwona chętnie przyjmowała polską pomoc, współdziałając z oddziałami AK na szczeblu taktycznym, jednak po wyparciu Niemców operujące na zapleczu frontu formacje NKWD błyskawicznie przystępowały do rozbrajania polskich oddziałów.
Czy w tej sytuacji idea powstania zbrojnego w Warszawie zdezaktualizowała się? Przeciwnie, znalazła poparcie u ówczesnego polskiego premiera Stanisława Mikołajczyka. Wedle jego opinii Sowieci nie dążyli prawdopodobnie do „stworzenia jakiejś XVII Republiki”. Co więcej, wydawało mu się, że dla decyzji Stalina w sprawie Polski istotne znaczenie będzie miała opinia międzynarodowa i że radzieckie wojska okupacyjne – jak dowodził – „dość szybko opuszczą obszar zajętej Polski”.
Wobec powyższych Mikołajczyk podkreślał, iż AK musi podjąć „zbrojny wysiłek” wobec wycofujących się Niemców. Uważał również że Polskie Państwo Podziemne musi wobec Sowietów prowadzić tzw. politykę faktów dokonanych w postaci ujawniania się i przejmowania stanowisk administracyjnych.

Wzmożona dywersja

Diametralnie inaczej spoglądał na kwestię powstania Wódz Naczelny gen. Kazimierz Sosnkowski. Jego opinię można skrótowo wyrazić w słowach: „zdecydowany brak zaufania do jakiejkolwiek dobrej woli Sowietów, a także całkowity sprzeciw wobec wszystkich poglądów wyrażanych przez Mikołajczyka”. Co do powstania Sosnkowski był mu generalnie przeciwny, choć akceptował, w pewnych tylko warunkach, operację „Burza”. Według niego miała ona jednak mieć nie charakter powstania, lecz wzmożonej akcji dywersyjnej.
Sukcesy Sowietów w lipcu 1944 r. i realizacja „Burzy” po raz kolejny zmieniły politykę polską, zarówno krajową, jak i tę na uchodźstwie. Rosjanie masowo aresztowali oficerów oraz przedstawicieli cywilnych władz Państwa Podziemnego, a szeregowym żołnierzom dawano zazwyczaj do wyboru wstąpienie do Armii Polskiej w ZSRR lub wywózkę do łagrów. W ten sposób Sowieci postąpili m.in. na Wołyniu, w Wilnie, we Lwowie, w Zamościu i w Lublinie. Rządy mocarstw zachodnich biernie akceptowały działania Stalina, a na skutek funkcjonowania wojennej cenzury oraz działalności silnego prosowieckiego lobby w anglosaskiej prasie, opinia publiczna w USA i Wielkiej Brytanii nie była informowana o rzeczywistej sytuacji w Polsce.

Wcześniej niż Rosjanie

W takiej sytuacji trudnym do wyjaśnienia faktem jest nieoczekiwany wyjazd 11 lipca 1944 r. gen. Sosnkowskiego do Włoch, gdzie wizytował 2 Korpus Polski gen. Władysława Andersa. Obiecał wprawdzie natychmiastowy powrót w razie nagłej konieczności, niemniej jednak od tego momentu przestał praktycznie uczestniczyć w wymianie korespondencji między Warszawą a Londynem.
Doprowadziło to do sytuacji w której gen. Sosnkowski utracił kontrolę nad działaniami AK w kraju. To o tyle znaczące, że 21 lipca 1944 r. trzej generałowie – gen. Komorowski, szef sztabu KG AK gen. Tadeusz Pełczyński „Grzegorz”, oraz szef Operacji KG AK gen. Leopold Okulicki „Kobra” zdecydowali, iż Warszawa zostanie włączona do operacji „Burza”, co de facto dawało zielone światło do powstania. Następnego dnia gen. Komorowski zakomunikował swojemu sztabowi decyzję o „podjęciu walki z Niemcami w Warszawie”.
Gen. Okulicki, wedle świadków główny orędownik walki w stolicy argumentował, że prowadzenie walki poza Warszawą było nierealne. Z kolei wyprowadzenie z niej po kryjomu wielu uzbrojonych żołnierzy AK zajęłoby zbyt wiele czasu wobec szybko rozwijających się wydarzeń na froncie. Ponadto gen. Okulickiemu bardzo zależało na zajęciu Warszawy przez AK, zanim zjawią się w niej Rosjanie. Wedle późniejszej londyńskiej relacji gen. Komorowskiego, mówił, że „przez zajęcie Warszawy przed zajęciem jej przez Rosjan musiała się Rosja zdecydować aut aut: albo uznać nas, albo siłą złamać na oczach świata". Innymi słowy, chciał osiągnąć to, co nie udało się podczas poprzednich wystąpień w ramach „Burzy”: sprawić, „by ZSRR zaczął traktować AK i rząd w Londynie poważnie”.

Brak kontaktu z aliantami

Otwartym pozostaje pytanie, co sprawiło, ze władze AK podjęły tak ryzykowną decyzję? Zapewne fakt, ze po 20 lipca Warszawę zapełniały tłumy zdemoralizowanych żołnierzy Wehrmachtu uchodzących przed Armią Czerwoną. Rodziło to nadzieje, że Niemcy nie będą się twardo bronić w Warszawie, a być może ich morale zupełnie się załamie, tak jak w 1918 r., u schyłku Wielkiej Wojny. Ponadto wiedza, że 20 lipca dokonano zamachu na Adolfa Hitlera, co pozwalało przypuszczać, że władze Trzeciej Rzeszy tracą kontrolę nad sytuacją wewnętrzną.
Co znacznie ważniejsze: decyzji o podjęciu walki zbrojnej w Warszawie początkowo nie konsultowano z rządem polskim w Londynie ani z Naczelnym Wodzem. O planach powstańczych powiadomiono Londyn dopiero 25 lipca, nie pozostawiając mu wiele czasu na reakcję.
Komenda Główna AK w Warszawie nie miała również żadnego kontaktu z wojskami radzieckimi ani wiedzy o ich dokładnych planach. Powstanie miało w zamyśle zaskoczyć Rosjan i było w gruncie rzeczy skierowane przeciwko nim, więc nie uważano za stosowne informowanie Stalina o powstańczych zamiarach. Niemal wszyscy w sztabie AK byli bowiem przekonani, że Armia Czerwona wkrótce zajmie Warszawę.

Gen. Sosnkowski ostrzega

Gen. Sosnkowski w depeszy do Kraju, datowanej na 28 lipca 1944 r. pisał ostrzegająco i pouczająco: „W obliczu sowieckiej polityki gwałtów i faktów dokonanych, powstanie zbrojne byłoby aktem pozbawionym politycznego sensu, mogącym za sobą pociągnąć niepotrzebne ofiary. Jeśli celem powstania miałoby być opanowaniem części terytorium Rzeczypospolitej, to należy zdawać sobie sprawę, że w tym wypadku zajdzie konieczność obrony suwerenności Polski na opanowanych obszarach w stosunku do każdego, kto suwerenność tę gwałcić będzie. Rozumienie, oznaczałoby to w perspektywie, skoro eksperyment ujawniania się i współpracy spełzł na niczym wobec złej woli Sowietów”.
Co o całej sytuacji wiedział ówczesny prezydent RP Władysław Raczkiewicz? Miał on wierzyć w „rozum polityczny Kraju”. Co więcej, o jego opinii dotyczącej powstania mówi fakt, iż zablokował on cytowaną wyżej depeszę Naczelnego Wodza do gen. Komorowskiego, przez co dotarła do Polski dopiero 1 sierpnia. Tym samym jednoznacznie stanął po stronie KG AK i premiera Mikołajczyka, co dobrze obrazuje polityczny konflikt na najwyższych stanowiskach polskich władz.

„Gigantyczne oszustwo”

Jak to możliwe, że w sprawie tak ważnej jak wybuch powstania dwie zwaśnione strony nie mogły dojść do porozumienia? Dobrze ilustruje to postawa Delegata Rządu na Kraj Jana Stanisława Jankowskiego „Sobola”. Jeszcze na początku lipca uważał on pomysł wybuchu powstania „za zbyt wczesny”. Jednak po spotkaniu z gen. Komorowskim (między 22 a 24 lipca) widać zasadniczą zmianę w podejściu „Sobola” do kwestii zbrojnego wystąpienia przeciw Niemcom.
30 lipca 1944 r. mówił do Jana Nowaka-Jeziorańskiego: „My tu nie mamy wyboru. »Burza« w Warszawie nie jest czymś odosobnionym. To jest ogniowo w dłuższym łańcuchu, który zaczął się we wrześniu. Walki w mieście wybuchną, czy my tego chcemy czy nie. […] Za dzień, dwa albo trzy Warszawa będzie na pierwszej linii frontu. Ja nie wiem, może Niemcy wycofają się od razu, a może dojdzie do walk ulicznych jak w Stalingradzie. Czy pan sobie wyobraża, że nasza młodzież dysząca żądzą odwetu, którą myśmy szkolili od lat, sposobili do tej chwili, daliśmy jej broń do ręki, będzie się biernie przyglądała albo da się Niemcom wywieźć bez oporu do Rzeszy? Jeśli my nie damy sygnały do walki ubiegną nas w tym komuniści. Ludzie rzeczywiście uwierzą, że chcieliśmy stać z bronią u nogi. Tu nie chodzi o nas, o kompromitację kierownictwa. Stoimy wobec gigantycznego oszustwa, które ma przekonać i zagranicę i nasze własne społeczeństwo, że Polska sama dobrowolnie zakłada sobie obrożę na szyję, a wolę ludności reprezentuje sowiecka agentura. My nie możemy zachowywać się biernie wobec takiej gry”.

Ci są za, ci przeciw

Przenieśmy się do okupacyjnej Warszawy. Czy w strukturach AK byli oficerowie przeciwni powstaniu? Tak, śród nich znajdowali także oficerowie KG AK, m.in. płk. August Emil Fieldorf „Nil”, mjr Ludwik Muzyczka „Benedykt” oraz płk Janusz Bokszczanin „Sęk”.
Decyzję o wybuchu powstania krytykowała także spora część Stronnictwa Narodowego. Polityk opcji tej Zbigniew Stypułkowski wspominał, że w jego środowisku „krytyka przybierała charakter poważnego protestu. Znamienne było ostatnie posiedzenie Tymczasowej Narodowej Rady Politycznej, której przewodniczyłem na dwa dni przed katastrofą (…). Opinia była jednomyślna: nie wolno dopuścić do przedwczesnego wystąpienia, które może się skończyć zniszczeniem miasta i wyrżnięciem ludności”.
Nic dziwnego, że na spotkaniu w sztabie gen. Komorowskiego 31 lipca o godz. 10 rano zdania obecnych były zdecydowanie podzielone. Trzy osoby z gen. Okulickim na czele głosowały za podjęciem walki jak najszybciej, by władze cywilne miały owe 12 godzin czasu na zorganizowanie się przed pojawieniem się Sowietów. Cztery osoby były przeciwne, w tym, co ciekawe, bezpośredni dowódca AK w Warszawie płk. Chruściel, który przypominał o poważnych brakach w uzbrojeniu żołnierzy i uważał, że „uderzenie na jeszcze niezdezorganizowanych Niemców nie ma szans powodzenia”.
Jednak ego samego dnia o godz. 17 gen. Komorowski po konsultacji z gen. Pełczyńskim, gen. Okulickim, płk. Chruścielem i delegatem Jankowskim podjął arbitralną decyzję o rozpoczęciu powstania w Warszawie 1 sierpnia 1944 r.

„Nie ma żadnego powstania”

Spójrzmy na koniec na kwestię stosunku do ewentualnego powstania dwóch rozgrywających mocarstw: ZSRR i Wielkiej Brytanii. Z pierwszym sprawa jest jasna: Stalin nie zamierzał dopuścić do tego, aby legalne władze polskie rezydujące w Londynie mogły kiedykolwiek powrócić do Polski. W tym celu stworzył marionetkowy rząd - Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego, o którego powstaniu Moskwa poinformowała oficjalnie 22 lipca 1944 r. Pragnąc uspokoić zaniepokojonych tym faktem Churchilla i Roosevelta, sowiecki dyktator zgodził się przyjąć premiera Mikołajczyka, który 30 lipca 1944 r. przybył do Moskwy.
Spotkanie odbyło się dopiero 3 sierpnia, gdy w Warszawie trwały walki. Na prośbę premiera RP o pomoc dla walczącej stolicy Stalin odparł, że nie ma zaufania do polskiego podziemia, bo w czasie wojny było „bierne” wobec Niemców i „krzywdząco podejrzliwie" wobec Rosjan. O bezsensie wizyty Mikołajczyka w Moskwie niech świadczy fakt, że 9 sierpnia, w dniu odlotu z Moskwy, Mikołajczyk ponownie spotkał się ze Stalinem, który tym razem stwierdził, że nie ma potrzeby pomagać Warszawie, „bo w stolicy Polski nie ma żadnego powstania i nic się tam nie dzieje”.

Anglia umywa ręce

W przypadku Wielkiej Brytanii sprawa jest bardziej złożona. Nie można bowiem twierdzić, że Anglicy zostali zaskoczeni wybuchem powstania. Bowiem już 27 lipca 1944 r. ambasador RP w Londynie Edward Raczyński spotkał się z ministrem spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii Anthonym Edenem, którego poinformował wstępnie o planach zbrojnego wystąpienia AK w Warszawie.
Jednocześnie w imieniu polskiego rządu poprosił, aby w momencie wybuchu powstania alianci umożliwili przerzucenie do stolicy polskiej 1. Samodzielnej Brygady Spadochronowej oraz oddali do dyspozycji AK cztery polskie dywizjony lotnicze stacjonujące w Wielkiej Brytanii. Ponadto Raczyński zasugerował by Brytyjczycy zbombardowali niemieckie lotniska w pobliżu Warszawy i oficjalnie uznali prawa kombatanckie żołnierzy AK.
Eden obiecał rozpatrzyć te postulaty „w trybie pilnym”, podając jednak w wątpliwość techniczne możliwości ich zrealizowania. następnego dnia Foreign Office poinformowało Raczyńskiego, że „zupełnie niezależnie od trudności skoordynowania takiej akcji z rządem sowieckim (…) same tylko względy operacyjne muszą nas powstrzymać od zaspokojenia trzech żądań, jakie Pan wysunął w związku z niesieniem pomocy powstaniu warszawskiemu”. Tym samym Brytyjczycy nie pozostawili wątpliwości, że: „Rząd JKM nie jest w stanie nic zrobić w tej sprawie”.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Pozostałe

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia