Rzeź Woli i Ochoty to było zaplanowane ludobójstwo. Krwawe zbrodnie Reinefartha i Dirlewangera w Warszawie

Mariusz Grabowski
Polska ludność cywilna prowadzona ul. Wolską do kościoła św. Wojciecha
Polska ludność cywilna prowadzona ul. Wolską do kościoła św. Wojciecha fot. domena publiczna/Bundesarchiv
Masakra ludności cywilnej to najmroczniejsza odsłona zrywu powstańczego latem 1944 r. W tych dwóch dzielnicach Niemcy wymordowali na początku sierpnia ok. 60 tys. mieszkańców Warszawy.

Spis treści

Ludność cywilna

Hitlerowski mord na cywilnej ludności Woli i Ochoty był jedną z największych masowych zbrodni podczas II wojny światowej. Na wiadomość o wybuchu powstania w Warszawie, Adolf Hitler osobiście wydał rozkaz nie tylko zniszczenia Warszawy, ale też zgładzenia wszystkich jej mieszkańców. Do dzieła ruszyli funkcjonariusze SS, policji, a nierzadko również żołnierze Wehrmachtu, mordując schwytanych powstańców oraz ludność cywilną.

Krwawy Oskar Dirlewanger

Rozkaz „oczyszczenia Warszawy z ludności cywilnej” wydał Hitler, ale doprecyzował Reichsführer SS Heinrich Himmler: „każdego mieszkańca należy zabić (w tym również kobiety i dzieci), nie wolno brać żadnych jeńców. Warszawa ma być zrównana z ziemią i w ten sposób ma być stworzony zastraszający przykład dla całej Europy”.

Cywilna ludność dzielnicy pędzona ul. Wolską

Rzeź Woli: Masowe egzekucje, gwałty, stosy ciał... Wstrząsaj...

Na pierwszy ogień poszła Wola, skąd wycofali się powstańcy pod naporem Dywizji Pancerno-Spadochronowej „Hermann Göring”. De facto to żołnierze tej formacji rozpoczęli masakrę. Między 1 a 4 sierpnia zamordowali ok. 400 wziętych do niewoli powstańców, w tym wielu rannych. Jednocześnie jednostki tej dywizji, wsparte przez żołnierzy 608. Pułku Ochronnego, systematycznie wypędzały z budynków mieszkalnych polską ludność cywilną, dopuszczając się przy tym mordów, grabieży i gwałtów na kobietach.

Na Ochocie, dzielnicy sąsiadującej z Wolą, mordy trwały od 4 sierpnia. Największe zbrodnie popełniono w szpitalach

Następnie dzielnicę zajęły niemieckie siły pomocnicze z formacji rosyjskich degeneratów z Brygady Szturmowej SS „RONA” Bronisława Kamińskiego oraz pułk kryminalistów pod rozkazami SS-Oberführera Oskara Dirlewangera. Działali tu również siepacze z batalionu 3. pułku kozaków rotmistrza Jakuba Bondarenki, dwa azerbejdżańskie bataliony „Bergman” oraz batalion ze szkoły oficerskiej w Poznaniu i kilka kompanii niemieckiej policji z Kraju Warty. Dowództwo nad walczącymi z powstańcami i jednocześnie pacyfikującymi cywilów siłami policyjnymi sprawował gen. mjr policji Heinz Reinefarth.

Prym wodził Dirlewanger. Swoich żołnierzy rekrutował spośród kłusowników i drobnych przestępców, z czasem spośród zwykłych kryminalistów, osadzonych w więzieniach i obozach koncentracyjnych. Zezwalał mu na to szef SS, który wydał nawet specjalny okólnik, łagodzący kary przestępcom pod warunkami odkupienia win dla Rzeszy i za udział w walce.

Sam został skazany w latach 30. za „czyny nierządne” na 14-letniej dziewczynce ze Związku Niemieckich Dziewcząt. Został za akt pedofilski wyrzucony z NSDAP, sąd uznał Dirlewangera za zboczeńca i osadził w obozie karnym. Po odbytej karze w 1942 r. palił, gwałcił, mordował i pacyfikował, wraz ze swymi podkomendnymi, wsie na Białorusi i na Polesiu.

Apokaliptyczny 5 sierpnia

Rzeź dzielnicy zaczęła się z 4 na 5 sierpnia 1944 r. i przeszła do historii jako „Czarna sobota”. Wolskie kamienice stały się areną niewyobrażalnych zbrodni.

„Żołdacy wypędzali z domów ludność cywilną. Domy podpalali, ludzi zapędzali na miejsca masowych mordów, wrzucali granaty do piwnic. Masakra nie ominęła szpitali, kościołów i sierocińców. Ginęły dzieci, kobiety, zakonnice i pielęgniarki. Okrucieństwo było wręcz niewyobrażalne. Zachowały się nieliczne zeznania świadków, w tym Mathiasa Schenka, sapera szturmowego z Wehrmachtu oraz garstki ocalałych. Są wstrząsające” - pisał Artur S. Górski w tekście „Rzeź Woli i Ochoty. Sprawcy bezkarni” na portalu gdańskiej Solidarności.

Najwięcej osób zamordowali w fabrykach Ursus oraz przy ul. Górczewskiej i ul. Wolskiej oraz na ochockim „Zieleniaku”, na rogu ulic Grójeckiej i Opaczewskiej. Stosy ciał rozciągały się wzdłuż ulic. Ocalali wspominali, że Niemców ogarnął „amok”. W „czarną sobotę” 5 sierpnia 1944 r. największe masowe egzekucje miały miejsce w pobliżu hal warsztatów kolejowych na ul. Moczydło (według różnych szacunków zamordowano tam do 10 tys. osób, mieszkańców domów z ulic Działdowskiej, Płockiej, Sokołowskiej, Staszica, Wolskiej, Wawelberga), na cmentarzu prawosławnym (kilkaset osób), w parku Sowińskiego (około 1,5 tys. osób), w Fabryce Obić i Papierów Kolorowych (pomiędzy 4 a 6 tys. ofiar) i składzie maszyn rolniczych przy ul. Wolskiej oraz w fabryce „Ursus’ (nie mniej niż 6 tys. ofiar).

„Strzelali z karabinu maszynowego oraz broni ręcznej. Gdy wszyscy upadli, strzelanina ustała. Upadłam będąc ranną w lewe ramię. Oprócz tego odłamek ranił mnie w skroń i policzek. Leżąc zauważyłam, że człowiek nieznanego nazwiska poruszył się, wtedy Niemcy dobili go. Po sprawdzeniu, iż wszyscy nie żyją, Niemcy odjechali. Wówczas wstałam i zaczęłam wołać… Nikt nie odpowiadał. Wówczas poszłam przez Cmentarz Prawosławny do domu na ul. Elekcyjną 15. Gdy doszłam, zastałam wszystkich lokatorów domu, również babcię, ciocię Helenę Cyrańską i wuja Stanisława Cyrańskiego” - wspominała 5 sierpnia 12-letnia Marysia Cyrańska.

Podoficer SS Helmut Wagner, dowódca plutonu u Dirlewangera, przebywając już w sowieckiej niewoli, zeznał, że rankiem 5 sierpnia w jego jednostce odczytano rozkaz Himmlera, nakazujący „powstańców i ludność zabijać, a miasto niszczyć”. Inny żołnierz tego pułku cytował w swoich zeznaniach rozkaz swego dowódcy plutonu: „Wszystko podpalać! Nikogo nie oszczędzać! Nie brać więźniów do niewoli!”.

Z kolei dowódca jednego z plutonów w batalionie policyjnym z Kraju Warty, przesłuchiwany po wojnie przez zachodnioniemieckiego prokuratora, zeznał natomiast, że w jego oddziale odczytano tego dnia komunikat o treści: „Führer rozkazał całkowicie zniszczyć Warszawę” - co wszyscy policjanci zinterpretowali jako „spalić razem z mieszkańcami”. „Oddziały niemieckiej żandarmerii wojskowej otrzymały rozkaz o treści: >>zabijać wszystkich, którzy wejdą wam pod lufy, nie wolno brać jeńców<<” - czytamy w tomie Niclasa Sennertega „Kat Warszawy”, poświęconemu postaci Heinza Reinefartha.

Powstanie Warszawskie dzień po dniu. Zobacz kalendarium wyda...

Wola płynie krwią

Następnego dnia sytuacja nie uległa zmianie. W nocy Niemcy otrzymali znaczne posiłki i gdy rano jednostki Reinefartha wraz z 608. Pułkiem Ochrony ponownie starły się z powstańcami ze Zgrupowania „Radosław” (walczono w rejonie cmentarzy wolskich), pułk Dirlewangera kontynuował natarcie w kierunku „dzielnicy rządowej”, uderzając wzdłuż ulic Chłodnej, Ogrodowej i Krochmalnej. W wyniku walk stoczonych 6 sierpnia Niemcy zepchnęli polskich obrońców za linię ul. Żelaznej, a czołowy batalion pułku Dirlewangera przebił się aż do Ogrodu Saskiego.

W myśl rozkazu gen. Ericha von dem Bacha-Zalewskiego, głównodowodzącego tłumieniem powstania w Warszawie, niemieccy żołnierze mieli oszczędzać kobiety i dzieci, ale nikt tego nie przestrzegał. Badacz zbrodni niemieckich w Warszawie Antoni Przygoński, autor „Powstania warszawskiego w sierpniu 1944 r.” oceniał, że 6 sierpnia zamordowano na Woli około 10 tys. Polaków. Ofiarą masakry padli m.in. mieszkańcy zdobytych tego dnia domów przy ulicach Chłodnej, Leszno, Towarowej i Żelaznej. Kontynuowano także masowe rozstrzeliwanie cywilów w opanowanych uprzednio kwartałach Woli. Zbiorowym egzekucjom nadal towarzyszyły gwałty, grabieże i palenie domów. Oszczędzone kobiety i dzieci gnano płonącymi ulicami do kościoła św. Wojciecha.

„6 sierpnia głównym miejscem kaźni stał się skład maszyn rolniczych fabryki Kirchmajera i Marczewskiego przy ul. Wolska 79/81. Prawdopodobnie rozstrzelano tam tego dnia blisko 2 tys. mieszkańców Woli. W gronie ofiar znaleźli się m.in. mieszkańcy domów przy ulicach Krochmalnej, Płockiej i Towarowej oraz około 50 Żydów greckich, węgierskich i rumuńskich z obozu KL Warschau przy ul. Gęsiej, uwolnionych dzień wcześniej przez żołnierzy AK” - dodaje Piotr Gursztyn, autor „Rzezi Woli. Zbrodni nierozliczonej”.

Historycy dodają, że w nocy z 5 na 6 sierpnia na terenie tego składu zamordowano także ponad 20 zakonników przyprowadzonych z klasztoru oo. redemptorystów przy ul. Karolkowej 49[171] (łącznie w czasie rzezi Woli zginęło 30 redemptorystów z klasztoru przy ul. Karolkowej - w tym 15 ojców, 9 braci koadiutorów, 5 kleryków i 1 kleryk nowicjusz.

„Mordowali konsekwentnie”

Mordy kontynuowano na Woli także następnego dnia, 7 sierpnia. Niemcy odnieśli w tym dniu spory sukces - zdobyli gmach sądów na Lesznie, a także opanowali rejon ulic Chłodnej i Elektoralnej oraz Hale Mirowskie i placu Żelaznej Bramy. Tym samym udało im się zabezpieczyć odcinek arterii wolskiej aż po pl. Bankowy oraz odciąć Stare Miasto od Śródmieścia. O zakończeniu walk powstańczych na Woli można było jednak mówić dopiero 11 sierpnia, kiedy to Zgrupowanie „Radosław” opuściło rejon ul. Okopowej i przez ruiny getta wycofało się na Starówkę.

W wolnej od powstańców dzielnicy oddziały niemieckie dopuściły się szeregu mordów na mieszkańcach Woli oraz zachodnich kwartałów Śródmieścia Północnego. Na trasę niemieckiego natarcia spędzono setki mężczyzn, których zmuszono do usuwania barykad i gruzu oraz osłaniania swoimi ciałami natarcia niemieckich czołgów. Jeszcze tego samego dnia większość zakładników została rozstrzelana.

Jednym z głównych miejsc kaźni stały się Hale Mirowskie, gdzie między 7 a 8 sierpnia rozstrzelano ok. 700 osób. Niemcy kontynuowali także egzekucje m.in. w okolicach kościoła św. Wawrzyńca. Antoni Przygoński oceniał, że 7 sierpnia zamordowano na Woli ok. 3800 Polaków. Trwało jednocześnie wysiedlanie ludności stolicy. Płonącymi ulicami, wśród stosów trupów, tysiące mieszkańców Woli, Powiśla i Śródmieścia Północnego pognano do kościoła św. Wojciecha, a stamtąd na Dworzec Zachodni lub do Włoch, skąd wysiedleńcy byli następnie wywożeni do obozu w Pruszkowie.

Niemieckie ludobójstwo na Woli zaczęło się z 4 na 5 sierpnia 1944 r. i przeszło do historii jako „Czarna sobota”

Towarzyszyła temu masowa grabież oraz gwałty na kobietach i dziewczynkach. Niemieccy żołnierze wyciągali mężczyzn i chłopców z tłumu uchodźców, po czym na miejscu ich rozstrzeliwali. Prawdopodobnie 7 sierpnia zginął w ten sposób ks. płk Tadeusz Jachimowski „Budwicz”, naczelny kapelan Armii Krajowej. Systematycznie mordowano także osoby ranne i chore, które opóźniały marsz lub nie miały siły iść dalej. Świadkowie zeznawali po wojnie, iż tego dnia niemieccy „żołnierze stworzyli ludzki łańcuch złożony z kilkudziesięciu polskich mężczyzn, kobiet i dzieci, zza którego ostrzeliwali pozycje powstańców w rejonie Kercelaka”.

Gehenna Ochoty

Na Ochocie, dzielnicy sąsiadującej z Wolą i oddzielonej torami kolejowym, mordy trwały od 4 sierpnia. Największe zbrodnie popełniono w szpitalach Ochoty, w budynku Instytutu Radowego, kolonii Staszica i obozie przejściowym na tzw. Zieleniaku (róg ul. Grójeckiej i Opaczewskiej). Oblicza się, że śmierć w powstaniu poniosło ok. 10 tys. mieszkańców dzielnicy.

„Doprowadzili nas do skweru między ul. Łęczycką a Górnickiego - wspominała ówczesna mieszkanka Ochoty Maria Saska. - Tutaj czekali na nas prawie >>małpoludy<<, skośnoocy Kałmucy. Zobaczyłam wówczas iście dantejską scenę - dzikusy rzucali się na każdego, obmacywali kobiety bardzo obcesowo - jeżeli wyczuli coś twardszego - rozbierali, często obrywając guziki, i grabili. Młode kobiety, nawet dziewczynki, wciągali do domu, gwałcili i wypuszczali w podartych sukniach, z podrapanymi twarzami, a jeśli któraś broniła się zbyt intensywnie - mordowali. Zgwałcono też naszą pomoc domową, bardzo ładną Julcię […] Chwycili ją siłą i wepchnęli w jakieś zabudowania. Poczekaliśmy na nią. Gdy wyszła, była spłakana, ale nie była w stanie tak tragicznym jak inne. Do mnie powiedziała: >>Już nie broniłam się bardzo, bo tam w środku dużo kobiecych trupów leży<<”.

Wspomniany Zieleniak stał się miejscem gehenny dla ochocian. Od samego początku dochodziło do dantejskich scen. Wiesława Chmielewska - jak wspominała - znalazła się tam 6 lub 7 sierpnia:

„(…) Z pobliskich domów żołdacy podkradali łóżka, kuchnie i sprzęt potrzebny do gotowania i na Zieleniaku przygotowywali sobie posiłki. Pili przy tym ogromne ilości wódki, która stała na placu w bańkach po mleku. Ronowcy chodzili w ciągu dnia między ludźmi, zabierali złoto, zegarki oraz kobiety, które im się podobały. Pamiętam taki fakt: ronowiec wyciągnął kobietę z grona ludzi, ona nie chciała iść, więc wlókł ją za ręce, a ona wołała o pomoc - >>Bracia, siostry nie dajcie mnie zbrodniarzowi<<. Nikt nie pomógł. Kobieta poderwała się, stanęła, uderzyła ronowca dwa razy w twarz, ten wyjął pistolet i ją zastrzelił”.

Przez Zieleniak przeszło ok. 60 tys. ludzi. Jak się ocenia, tylko tam zmarło lub zostało zamordowanych ok. tysiąca ofiar. W straszliwej sytuacji znalazły się kobiety i to właściwie niezależnie od wieku, które RON-owcy gwałcili, a potem często mordowali. Zwłoki palili w sali gimnastycznej znajdującego się po sąsiedzku liceum im. Hugona Kołłątaja.

Losy oprawców

Zdaniem Piotra Gursztyna niemieckie mordy w sierpniu 1944 r. były prawdopodobnie „największą jednostkową masakrą ludności cywilnej dokonaną w Europie w czasie II wojny światowej, a zarazem prawdopodobnie największą w historii jednostkową zbrodnią popełnioną na narodzie polskim”. Niemieccy sprawcy cynicznie przeprowadzonej akcji eksterminacyjnej, przede wszystkim Heinz Reinefarth i gen. Erich von dem Bach-Żelewski nie odpowiedzieli za zbrodnie w stolicy. Co prawda generał SS Bach-Żelewski odpowiedział przed sądem RFN po wojnie, ale za czyny sprzed 1939 r. Można powiedzieć, że żaden ze sprawców rzezi Warszawy nie został po wojnie pociągnięty do odpowiedzialności karnej.

Kamiński za niesubordynację został skazany na śmierć przez sąd polowy Wehrmachtu jesienią 1944 r. Nawet dla nazistów okazał się zbytnią kanalią. Kozacy w służbie niemieckiej zostali przekazani po kapitulacji Niemiec sowietom, wielu z nich popełniło samobójstwa jeszcze w Austrii. Dirlewanger został zgładzony w więzieniu w czerwcu 1945 r. na terenie Wirtembergii. Najprawdopodobniej rozpoznali go, dopadli i dokonali na nim samosądu Polacy z jednostki wartowniczej amerykańskiej MP.

„Heinz Reinefarth (ten, który w raportach donosił, iż brakuje amunicji do rozstrzeliwań) po wojnie był burmistrzem na wyspie Sylt. Wybrano go też do landtagu kraju Szlezwik-Holsztyn, rozpoczął i kontynuował pracę jako…adwokat. Za zbrodnie popełnione w Powstaniu nie odpowiedział. Nie ponieśli jej ci, którzy strzelali do ludzi, gwałcili, palili żywcem i wieszali, pędzili tyraliery „żywych tarcz” osłaniających natarcia piechoty i czołgów. Osiem miesięcy po zbrodni na mieszkańcach stolicy, Berlin padł” - pisał Artur S. Górski.

Günther Bock, jeden z dowódców pododdziału policji w grupie Reinefartha, pełnił funkcję szefa policji w kraju związkowym Szlezwik-Holsztyn. Jego kamrat Fritz Werner, dowódca kompanii w batalionie podchorążych z V oficerskiej szkoły piechoty w Poznaniu, pracował po wojnie jako sędzia i wykładowca akademicki. Objął nawet stanowisko prezesa Federalnego Sądu Administracyjnego.

Wanda Felicja Lurie. Kim była "polska Niobe"?

Nazwana „Polską Niobe”, była jednym z głównych świadków rzezi Woli. 5 sierpnia 1944, będąc w ósmym miesiącu ciąży, została wraz z trójką dzieci i innymi ludźmi zapędzona na miejsce egzekucji. Ciężko ranna, przeżyła, leżąc dwa dni pod stosem zabitych. Straciła dzieci, ale cudem nie poroniła. Jej syn Mścisław zmarł w 2018 r.

Jesteśmy na Google News. Dołącz do nas i śledź Portal i.pl codziennie. Obserwuj i.pl!

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Nie żyje Kris Kristofferson

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia