Blisko dziewięć ton. Niemal tyle ważyły ludzkie prochy, makabryczna pozostałość po ofiarach nieludzkiej rzezi urządzonej przez nazistowskich zbrodniarzy na mieszkańcach warszawskiej Woli. Rozkaz, który zadecydował o tysiącach ludzkich istnień, wydał sam Führer. Ustnie, bo na papierze nie ma na ten temat ani słowa. Żeby zgotować nieludzką kaźń, wystarczyło tylko kilka zdań.
- Każdego mieszkańca należy zabić, nie wolno brać żadnych jeńców. Warszawa ma być zrównana z ziemią i w ten sposób ma być stworzony odstraszający przykład dla całej Europy - orzekł szalony przywódca III Rzeszy.
Początek sierpnia 1944. Niemieckie wojska cofają się pod naporem rozszalałych Sowietów. Szala przechyla się na korzyść Aliantów. Dowództwo Rzeszy uznaje wybuch powstania warszawskiego za błogosławieństwo. Dyrektywa była prosta. W Warszawie nie może zostać kamień na kamieniu, żołnierze Wehrmahtu mają strzelać dosłownie do wszystkiego, co się rusza.
- Mój Führerze, pora jest dla nas niezbyt pomyślna. Z punktu widzenia historycznego jest błogosławieństwem, że Polacy to robią. Po pięciu, sześciu tygodniach wybrniemy z tego. A po tym Warszawa, stolica, głowa, inteligencja tego byłego 16-17-milionowego narodu Polaków będzie zniszczona, tego narodu, który od 700 lat blokuje nam Wschód i od czasu pierwszej bitwy pod Tannenbergiem leży nam w drodze - powiedział Heinrich Himmler, minister spraw wewnętrznych III Rzeszy, do Adolfa Hitlera tuż po tym, jak dowiedział się o wybuchu powstania w stolicy Rzeczpospolitej. - A wówczas historycznie polski problem nie będzie już wielkim problemem dla naszych dzieci i dla wszystkich, którzy po nas przyjdą, ba, nawet już dla nas.
Powstańcy, którzy mówią dziś o bestialstwie Niemców, nie mają wątpliwości. Nie było innego wyjścia. - Dziś o powstaniu piszą ludzie, którzy nie mogą zrozumieć, czym była okupacja niemiecka. Przez pięć lat, dwanaście godzin w domu! Każde wyjście do miasta było ryzykiem. Nigdy nie wiedziałeś, czy wrócisz. Co rusz łapanki, kula w łeb albo więzienie - wspomina prof. Witold Kieżun, jeden z żołnierzy walczących w powstaniu. - Niech pan sobie wyobrazi, że na ulicy publicznie rozstrzeliwują na oczach ludzi. Trzeba być idiotą, żeby nie uświadamiać sobie, że warszawiacy marzyli o walce. To był wspaniały wybuch zbiorowego gniewu.
Wybuch gniewu, który - tylko na warszawskiej Woli - pochłonął jakieś 50 tys. ludzkich istnień. W tym starców, kobiety i dzieci.
Z relacji ludzi, którzy przeżyli tamte straszne wydarzenia, wynika, że pierwsze strzały padały na Woli przed godziną ,,W". Świadkowie wspominają o przygotowaniach Niemców. Jeszcze przed wybuchem walk ustawiali RKM-y, kierując lufy broni w kierunku budynków zamieszkanych przez ludność cywilną.
Nie ulega wątpliwości, że to właśnie Wola, jako pierwsza, przyjęła na siebie potężne uderzenie sił hitlerowskich. Dla Niemców istotnym taktycznie punktem był trakt komunikacyjny z zachodu do mostów na Wiśle. Dlatego na ich drodze stanęły Wola i Ochota. Na powstańców walczących na Woli nacierały artyleria, czołgi i samoloty. Gdy tylko żołnierze AK zaczęli ustępować, Niemcy przeszli do ludobójstwa. Przystąpili do zbrodni, która pod względem liczby ofiar i bestialstwa przerosła to, co zrobili komuniści w Katyniu, Charkowie i Miednoje. Śmierć zataczała krąg od zachodnich krańców dzielnicy wzdłuż ulic Wolskiej i Górczewskiej. Do kulminacji zbrodni doszło 5 sierpnia. Symbolem rzezi na Woli i tego strasznego dnia jest słynna historia o warszawskiej Niobe - Wandzie Lurie. Ciężarna kobieta straciła wszystkie swoje dzieci i kilka dni leżała pod stosem zwłok. Przeżyła i szczęśliwie urodziła syna.
Trzeba dodać, że w pogromie nie brali udziału jedynie Niemcy, ale również Ukraińcy i ludzie o "azjatyckich rysach twarzy". Wyjątkowo złą sławą okryła się chociażby formacja SS pod dowództwem Oskara Dirlewangera. Składała się wyłącznie z kryminalistów. Reszta niemieckiej armii zarzucała jej wyjątkową niesubordynację oraz zamiłowanie do gwałtów i strzelania w tył głowy bezbronnym cywilom. Zbrodnią na Woli dowodzili tacy psychopaci, że nawet hitlerowcy stawiali ich później przed własnym plutonem egzekucyjnym. Jedno jest pewne: na Woli wynaturzenie przekroczyło wszelkie granice.
- W Warszawie trwało powstanie. Było piękne lato. Wczesny ciepły ranek 5 sierpnia 1944 r. nie zapowiadał wyroku na naszą dzielnicę. Był to piąty dzień powstania warszawskiego. Wola płonęła, unosiły się kłęby dymu i swąd palonych ciał, panował strach i przygnębienie. Niemcy ściągali posiłki w ludziach i w sprzęcie z tzw. kraju Warty - Poznania. Słychać było bez przerwy kanonady karabinów maszynowych i pojedyncze strzały oraz detonacje granatów - wspomina Jerzy Janowski, który w sierpniu 1944 r. miał zaledwie 12 lat. - Pod domem, w którym mieszkaliśmy na Woli przy ulicy Sowińskiego, pojawiła się grupa szturmowa żołnierzy w mundurach niemieckich obwieszonych taśmami amunicji i granatami. Były to oddziały niemieckie i ich kolaboracyjni sprzymierzeńcy: Rosjanie i Ukraińcy. Widok był przerażający. Strach paraliżował poruszanie się i zapierał dech. Kilkunastu żołnierzy wbiegło do budynku i plądrowało mieszkania, grabiąc, co się dało. Lęku, jaki nas ogarniał, nie da się opisać. Nagle padły strzały i dwujęzyczne okrzyki: "raus", "wychodzitie skorej", "schnell". Wszyscy mieszkańcy naszej kamienicy rzucili się do wyjścia i tu znów padły komendy: "hände hoch", "ruki wierch", "pod stienku".
Szczęśliwy splot okoliczności zadecydował o tym, że chłopiec i jego rodzina cudem ocaleli. Niemieccy żołnierze długo pertraktowali, a później odstąpili od wykonania wyroku. Dlaczego? Okazało się, że życie cywilów uratowała sąsiadka mieszkająca w tej samej kamienicy. Znała niemieckich oficerów z Wehrmachtu i Bahnschutzu stacjonujących na pobliskiej bocznicy kolejowej. Dzięki jej wstawiennictwu kilkadziesiąt osób pozostało przy życiu. Ale nie wszyscy mieli tyle szczęścia co Jerzy Janowski i jego rodzina.
Ukraińcy buszujący w okolicach Młynarskiej byli na tyle brutalni, że próbowali wyrywać złote kolczyki z uszu żywych ludzi. Harcerek, małych dziewczynek. Wśród oddziałów wybijających Wolę znaleźli się Niemcy, którzy wybiórczo wyszukiwali ludzi podejrzanych o udział w powstaniu. Decydowało wyłącznie ich widzimisię. Żydów zabijano od razu. Gwałty, masowe egzekucje, stosy ciał - wszystko to było na porządku dziennym w krwawiącej Woli. Tym bardziej że przedwojenna dzielnica wydawała się nazistom idealna do przeprowadzenia zbrodni ludobójstwa. Duże hale przemysłowe, szpitale. Ludzi pędzono tam jak bydło. Strzelano seriami. Kiedy ofiary upadały, oprawcy dobijali je bagnetami. Jeśli ktoś się poruszał albo jęczał, od razu strzelano mu w głowę. W tłum ludzi rzucano granaty. Esesmani byli tak bestialscy, że zaganiali ludzi na podwórza kamienic, zakładając na ramiona opaski Czerwonego Krzyża. Przemysł śmierci miał zebrać jak największe żniwo.
- Do ojca przyszedł facet, który uciekł spod stosu trupów z Parku Sowińskiego. Relacjonował rodzicom, a ja się przysłuchiwałem. Czy żywych czy nieżywych rzucali na stos, oblewali benzyną i podpalali. Rzeź to za mało powiedziane!!! - wspominał Bohdan Honda, który w 1944 r. mieszkał na Włochach.
Niemcy chcieli zatrzeć ślady po swojej zbrodni. Verbrennugskommando Warschau, grupa więźniów wykorzystywanych przez nazistów do usuwania ciał, miała ręce pełne roboty. Przetrzymywani byli zmuszani do oddawania kosztowności znalezionych przy zwłokach oraz informowania o tych, którzy przeżyli. Karą za niesubordynację była śmierć. W trakcie swoich działań komando zbierało trupy od ulicy Wolskiej aż po obszar Hali Mirowskiej. Ci, którym udało się zbiec na tereny opanowane przez powstańców, zdołali zrelacjonować, jak wyglądała rzeź mieszkańców Woli. Inni dołączyli do stosu pomordowanych.
Podsumowanie? Z informacji Stowarzyszenia Pamięci Powstania Warszawskiego 1944 wynika, że gdyby ustawić ofiary w kolejce, to ta ciągnęłaby się aż na 20 km.
Jeszcze jesienią 1945 r. na Woli powstał Cmentarz Powstańców Warszawy. 6 sierpnia 1946 r. przez ulicę Wolską przeszedł jeden z najbardziej dramatycznych konduktów pogrzebowych, jakie kiedykolwiek widziało to miasto. 117 trumien. Wewnątrz dokładnie 8646 kg prochów. Tych, których mordowano, a później palono na ulicach i podwórkach Woli.
Przy pisaniu artykułu korzystałem ze zbiorów Stowarzyszenia Pamięci Powstania Warszawskiego 1944 (www.sppw1944.org.pl) oraz książki "Wola Warszawskie Termopile 1944" autorstwa Karola Mórawskiego, Krzysztofa Oktabińskiego i Lidii Świerczek.
Poznaj Tajemnice Państwa Podziemnego:
"Tajemnice Państwa Podziemnego" to dokumentalny serial historyczny wyprodukowany przez Polska Press Grupę we współpracy z Muzeum Powstania Warszawskiego. Patronem medialnym jest miesięcznik "Nasza Historia".
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?