Zamachy bombowe Stanisława Jarosa. Gdyby jego plan się powiódł, historia świata mogłaby się potoczyć zupełnie inaczej

Adam Tobojka
arch. Polskapress
Stanisław Jaros, elektryk z Zagórza, był o krok od zmiany biegu historii. Gdyby zaplanowany przez niego zamach, przeprowadzony w 1959 roku w sosnowieckim Zagórzu się powiódł, ZSRR i PRL straciłby ówczesnych przywódców: Nikitę Chruszczowa i Władysława Gomułkę.

15 lipca 1959 roku w Zagórzu, będącego wówczas jeszcze samodzielną miejscowością, a nie dzielnicą Sosnowca odbywały się masowe obchody XV-lecia powstania Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego. Gośćmi honorowymi byli I sekretarz RZPR Nikita Chruszczow i I sekretarz PZPR, Władysław Gomułka. Towarzyszył im Edward Gierek, jeden z organizatorów uroczystości.

O wizycie oficjeli media poinformowały 6 lipca tamtego roku. Na dzień przed uroczystościami przedstawiono trasę przejazdu. Dla Stanisława Jarosa – 27-letniego elektryka – były to kluczowe informacje. Wiedział, gdzie zamieścić bombę, by pozbawić życia przedstawicieli reżimu.

Pierwszy zamach

Plan Jarosa był niezwykle prosty. Na jednym z drzew wzdłuż trasy przejazdu zamontował prostą bombę, która miała wybuchnąć w momencie przejazdu rządowego pojazdu. Ładunek wybuchł jednak za wcześnie – podany w prasie terminarz przejazdu nie wziął pod uwagę możliwych opóźnień, spowodowanych zaplanowanymi uroczystościami i spotkaniami z robotnikami. Gdy zamachowiec zobaczył zbliżający się czarny pojazd, mylnie wziął go za auto, którym jechali Chruszczow, Gomułka i Gierek. W rzeczywistości był to samochód rządowy.

Wybuch zniszczył kilka gałęzi drzew i ranił jedną osobę.

Nieudany zamach spowodował burzę w środowiskach władzy. Gomułka naciskał na odnalezienie zamachowca. Zadania podjęła się służba bezpieczeństwa, jednak, mimo przesłuchania ponad 800 mieszkańców Sosnowca i aresztowania 76 kolejnych, konstruktora bomby nie udało się pochwycić. Wszyscy zatrzymani zostali zwolnieni, zaś sprawa została wyciszona – ówczesne media pod naciskiem rządu przemilczały sprawę stawiającą służby bezpieczeństwa i partię w niekorzystnym świetle.

Sytuacja powtórzyła się dwa i pół roku później. Podczas kolejnej wizyty w Wiesława Gomułki w Sosnowcu, tym razem udającego się na obchody uroczystego uruchomienia szybu „Jadwiga” w KWK Porąbka, doszło do kolejnego zamachu – tak samo jak poprzednio, nieudanego.

Zaniedbania służb korzyścią dla zamachowca

Planowana wizyta I sekretarza odbyła się 3 grudnia 1961 roku. Jej inicjatorem ponownie był Edward Gierek. Mimo działań Biura Ochrony Rządu i katowickiego Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, mającego sprawdzić trasę przejazdu kolumny rządowej, Jarosowi udało się po raz kolejny zamieścić ładunek wybuchowy. Tym razem bomba została zakopana przy ulicy Krakowskiej nocą z 2 na 3 grudnia, o piątej nad ranem. Miejsce oznaczył palikiem, który został następnego dnia zignorowany przez służby bezpieczeństwa. Niedbałość ochrony rządu w dużej mierze przyczyniła się do sprawy Jarosa – patrole Milicji Obywatelskiej, mające strzec trasy przejazdu, nie stawiły się na stanowiskach, zaś BOR i KBW zlekceważyły sprawdzanie drogi pod kątem obecności ładunków wybuchowych.

W dniu obchodów zamachowiec znalazł się w tłumie mieszkańców obserwujących z poboczy przejazd kolumny rządowej. Tak samo jak poprzednim razem, tak i tym Jarosa zawiodła nieznajomość celu – po raz kolejny nie udało mu się zidentyfikować pojazdu, którym jechał Gomułka i odpalił bombę za wcześnie. W eksplozji nie zginął nikt, jednak kilka osób doznało poważnych obrażeń. Relacje mówią o silnym wybuchu, którego odłamki uszkodziły pojazdy i domy w promieniu kilkunastu metrów.
Po raz kolejny wszczęto śledztwo w celu wykrycia zamachowca. Tym razem skuteczne – krąg podejrzanych zawężono do 50 osób, w tym Jarosa. Ten przyznał się, co było błędem z jego strony – jak oceniają eksperci, prowadząca sprawę Komenda Główna MO z Warszawy nie dysponowała wystarczającymi dowodami mogącymi jednoznacznie wskazać winę zamachowca.

Śledczy wskazywali, że przygotowane przez Jarosa bomby były zaawansowane technologicznie. Jaros podczas ich przygotowania posługiwał się wiedzą zdobytą w trakcie służby wojskowej – podczas służby w Ludowym Wojsku Polskim przejawiał zainteresowanie materiałami wybuchowymi, kształcąc się z zakresu ich budowy i detonacji, za co został odznaczony pod koniec służby orderem Wzorowego Żołnierza. Jednak z bombami miał do czynienia już wcześniej – w latach 1949-51 dokonał kilku akcji sabotażowych, wysadzając w powietrze skrzynię z połączeniami telefonicznymi i semaforowymi w Dąbrowie Górniczej, niszcząc słup wysokiego napięcia w sosnowieckiej hucie koparkę w kopalni „Kazimierz” i transformator w kopalni „Stalin”, przemianowaną później na „Sosnowiec”.

Skazany na śmierć

Zamachowiec trafił najpierw do aresztu w Będzinie, a następnie do więzienia w Katowicach. Tam przed współwięźniem przyznał się do przygotowania ładunków wybuchowych. Przyznał, że jego czyn nie miał na celu zabicia pierwszego sekretarza, miał być jedynie manifestacją polityczną. Tę samą linię obrony przyjął przed sądem. Jednak jego zeznanie nie uratowało mu życia – został skazany na karę śmierci poprzez powieszenie. Wyrok wykonano 5 stycznia 1963 roku.

Cały przebieg procesu został wyciszony, media lokalne pod naciskiem władzy nie informowały ani o zamachach, ani o schwytaniu zamachowca. Szczęśliwie dla partii, fakt dokonania zamachów nie został pochwycony przez media zagraniczne. O zamachowcu z Sosnowca dzisiaj już prawie nikt nie pamięta – a czyny, które mogły zmienić bieg historii, przywoływane są jedynie w kontekście lokalnych wydarzeń.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Najważniejsze wiadomości z kraju i ze świata

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia