Dziewczynka zaginęła w centrum Łodzi
Dziś Ania miałaby ponad 40 lat. Może byłaby lekarzem, może ekonomistką, a może została by znaną tancerką, piosenkarką albo modelką? Na to pytanie nie nikt nie odpowie. Patrycja Wójtowicz jest rówieśniczką Ani. Choć nigdy nie poznała jej osobiście, to wspomnienie tej nieznajomej dziewczynki towarzyszyło jej przez lata. Z wypiekami na twarzy oglądała programy telewizyjne o zaginięciu Ani.
- Sprawa ta bardzo mnie poruszyła - mówi dziś Patrycja. - Przecież mnie mogło spotkać to samo. Pamiętam, że po telewizyjnych komunikatach mama bała się wypuszczać mnie z domu. Ania stała mi się jakoś bliska. Zastanawiałam się co mogło się z nią stać. Była taka ładna, zdolna. Nawet niedawno mi się ta sprawa się przypomniała. Zastanawiałam się, czy coś się wyjaśniło, bo jak kiedyś było o tym głośno, to potem wszystko umilkło. Nikt o tym zaginięciu już nie wspominał...
Dziecko zaginęło w centrum Łodzi. Jak doszło do zaginięcia dziewczynki?
Powróćmy do wydarzeń sprzed ponad 30 lat. Była sobota, 16 września 1989 r. Niedawno rozpoczął się kolejny rok szkolny. Ania, tak jak wielu jej kolegów i koleżanek wróciła z wakacji. Rozpoczęła naukę w piątej klasie Szkoły Podstawowej nr 150 przy ul. Żwirki w Łodzi. Dziś ta podstawówka nie istnieje, w jej miejscu znajduje się Gimnazjum nr 25. Krzysiek chodził z Anią do klasy. Choć minęło tyle lat, to bardzo dobrze ją pamięta.
Bo była fajną koleżanką - opowiadał nam Krzysiek. - Miła, nie wywyższała się. Choć bardzo dobrze się uczyła, to nie był żaden typ prymuski. Zawsze wszystkim chętnie pomagała.
Krzysiek zapamiętał, że Ania siedziała w ławce z Hanią. Już dziś nie przypomni sobie czy w środkowy rzędzie, czy przy ścianie. Był też chyba raz u niej w domu.
- Mieszkaliśmy blisko, w zasadzie po przeciwnej stronie ulicy - dodaje Krzysiek.
Pani Zofia była wychowawczynią Ani. Od pierwszej klasy. Może o niej powiedzieć jedno: była wspaniałą dziewczyną.
Zresztą cała klasa była bardzo fajna, bardzo mile ją wspominam - mówiła nam pani Zofia. - Prowadziłam ją od pierwszej do ósmej klasy.
16 września rodzice kupili Ani espadryle - białe, płócienne buty ze zrobioną ze sznurka podeszwą. Wtedy było to marzenie każdej dziewczynki. Ania założyła na nogi espadryle i ok. godz. 13 wyszła z domu. Miała iść do apteki po krople do oczu, robione na zamówienie. Po drodze miała jeszcze kupić kiszoną kapustę. Do apteki, która znajdowała się w budynku nie istniejącego już domu handlowego Juventus nie miała daleko. Mieszkała przy al. Kościuszki. Wystarczyło przejść na drugą stronę ulicy. Potem dziewczyna miała pójść na małe targowisko znajdujące się koło Domu Handlowego „Central”. I tam w jednym z warzywniaków kupić kapustę. Potem miała wrócić do domu.
Ale Ania do domu już nie wróciła. Kiedy nie pojawiła się z nim po kilkudziesięciu minutach zaniepokojeni rodzice zaczęli jej szukać.
Niewyjaśniona sprawa zaginionej dziewczynki w Łodzi
W programie Michała Fajbusiewicza "997" próbowano zrekonstruować drogę Ani w dniu zaginięcia.
W popularnym programie telewizyjnym Michała Fajbusiewicza „997” spróbowano zrekonstruować drogę Ani. Dziewczynka wcielająca się w jej postać wychodzi z kamienicy przy al. Kościuszki. Dociera do apteki. Odbiera krople do oczu. Potem pojawia się w warzywniaku. Daje pusty słoik do którego sprzedawca pakuje kiszoną kapustę. Potem jeszcze aktor wcielający się w postać ojca Ani podąża śladem córki, pokazując spotkanym ludziom jej zdjęcie. Pani z apteki przypomina sobie dziewczynkę uczesaną w koński ogon, która odbierała robione na zamówienie krople do oczu.
Anię pamięta też sprzedawczyni z warzywniaka. W programie „997” inny handlarz mówi, że widział ją w towarzystwie 14 - 15-letniej dziewczyny. Twierdzi, że Ania kupiła dwa jabłka i odeszła z tajemniczą koleżanką. Czy jednak tak rzeczywiście było, nigdy nie udało się ustalić. Zresztą zaraz po zaginięciu Ani pojawiały się różne, często nie sprawdzone informacje. Jak ta z programu „997”, że ok. godz. 15 Ania mogła być w salonie mody Anny Batory i pytać o znaną łódzką projektantkę. Dziewczynka była bowiem dziecięcą modelką.
W „997” pokazano fragment jednego z pokazu mody Anny Batory, gdzie Ania z wdziękiem porusza się na wybiegi. Wiele wskazuje na to, że nieprawdziwa była również informacja, iż w dniu zaginięcia, w sobotę ok. godz. 22 widziano Anię na dworcu Fabrycznym w towarzystwie szatynki, która kupowała cztery napoje (cytronety).
Rodzice Ani całą sobotę poszukiwali dziewczynki. W poszukiwania włączyli się znajomi. Przed wieczorem o zaginięciu córki poinformowali milicję.
Już w sobotę w Dzienniku Telewizyjnym spiker podawał komunikat o zaginięciu Ani. Mówił o 11-letniej dziewczynce mającej 146 cm wzrostu, o długich blond włosach, spiętych w kucyk, ubranej w granatową kurtkę z białym suwakiem, białą bluzkę z napisami, dżinsy i płócienne buty.
Wychowawczyni ostatni raz widziała Anię w piątek, dzień przed zaginięciem. W poniedziałek pani Zofia spotkała się ze swoją klasą na godzinie wychowawczej. Wszystkie dzieci gorąco komentowały zaginięcie koleżanki. Dla Krzyśka to był szok. Ania zaginęła na tej trasie, którą on też codziennie pokonywał. Wiele rozmawiał o tym, ze swym najlepszym kolegą z podstawówki. Nie mogli zrozumieć jak ich koleżanka mogła zaginąć w samym środku Łodzi.
- Przepaść bez wieści w miejscu, gdzie jest tak dużo ludzi... - zastanawiał się Krzysiek. - Do dziś nie mieści mi się to w głowie. Ania nie była kłótliwą dziewczyną, więc nikomu nie mogła zawinić. Wręcz przeciwnie. Dla wszystkich była miła, dobra.
Krzysiek pamięta, że po zaginięciu Ani zapanowała wśród rodziców panika. Zastanawiali się, czy puszczać dzieci same do szkoły. Łódź obiegła plotka, że w mieście grasuje gang porywający dzieci.
Patrycja Wójtowicz zapamiętała, że mówiono też o tym, iż Anię zabito, a jej ciało zamurowano w Centralu II. Ale wszystkie te rewelacje można potraktować jako legendy miejskie.
Pani Zofia przypominała sobie, że dzieci z klasy Ani zebrały się i same z siebie przeszukiwały starą fabrykę na rogu ul. Sienkiewicza i al. Piłsudskiego, gdzie swoją siedzibę ma teraz łódzki oddział „Gazety Wyborczej”.
Pasją Ani był taniec i śpiew. Występowała na wybiegach jako dziecięca modelka i należała do zespołu Krajki. Była solistką.
Dlaczego milicja rozpoczęła poszukiwania zaginionej dziewczynki tak późno?
Do dziś wiele osób zastanawia się, dlaczego milicja rozpoczęła poszukiwania Ani dopiero w niedzielę, choć zgłoszenie o zaginięciu przyjęto już w sobotę. Nieżyjący już Jan Płócienniczak, który prowadził program „997”, wtedy podpułkownik milicji i pracownik Biura Kryminalnego Komendy Głównej MO, próbował tłumaczyć zachowanie milicjantów. Mówił, że rocznie w Łodzi zgłasza się blisko 500 zaginięć, a 98 proc. zaginionych się znajduje. Biorąca udział w programie prokurator Małgorzata Glapska-Dutkiewicz, która prowadziła sprawę zaginięcia Ani, uważała, że w przypadku zaginięcia dziecka milicja powinna natychmiast rozpocząć poszukiwania. Wtedy informacje, pochodzące od osób, które spotkały dziewczynkę, byłyby konkretniejsze.
Wiadomo, że pamięć ludzka jest zawodna - stwierdziła w Małgorzata Glapska-Dutkiewicz w nagranym przed 30 laty programie „997”.
W programie Michała Fajbusiewicza mówiła, że w sprawie Ani wszczęto dochodzenie z artykułu 188 kodeksu karnego, który mówi o uprowadzeniu nieletniej. Zebrany materiał dowodowy wskazywał, że dziewczynka jest przetrzymywana wbrew własnej woli. Wynikało to też z samej osobowości Ani, której psychikę w czasie dochodzenia dobrze poznano.
Sprawa zaginionej Ani trafi do archiwum X działającego przy Komendzie Wojewódzkiej Policji?
Rodzice Ani poruszyli niebo i ziemię, by znaleźć córkę. Odwiedzali jasnowidzów, radiestetów. Bez rezultatu. Gdyby Ania została uprowadzono, nawet za granicę - jak niektórzy przypuszczali - to przecież nawet po latach by się odezwała. Chyba, że ktoś zmienił jej psychikę. Śledztwo w sprawie Ani umorzono po czterech latach od jej zaginięcia. Kilka lat temu do mamy dziewczynki zgłosili policjanci. Okazało się, że chcieli pobrać materiał DNA. Warto, by sprawą zaginięcia Ani zajęło się tzw. archiwum X działające przy Komendzie Wojewódzkiej Policji.