Zamordował kierownika elektrowni w Janowie. Chciał zająć jego posadę

Grażyna Kuźnik
Skitterphoto / pixabay
Janów. Ta zbrodnia nie mieściła się ludziom w głowie. 37-letni zdolny inżynier, Michał Skrzywań, ginie z rąk podwładnego, który wszystkiego zazdrościł: stanowiska, pieniędzy, rodziny.

Jesienią 1936 roku Edward Kopff, elektrotechnikw elektrowni spółki akcyjnej Giesche w Janowie, ma już plan, jak zabić swojego przełożonego. Myślał nad tym długo, bo nie tak łatwo niezauważenie zabić szefa w jego miejscu pracy. Gabinet nie wchodził w grę, zresztą cały zakład pełen jest pracowników. W końcu jednak Kopff wpada na pomysł zbrodni. Prokurator nazwie go potem szatańskim.

Kopff pracuje w janowskiej elektrowni od paru ładnych lat jako asystent ruchu i liczy na awans, chociaż brakuje mu wyższego wykształcenia, co nadrabia praktyką. Ale wymarzoną posadę obejmuje nagle jego rówieśnik. Inżynier Skrzywań pochodzi ze Lwowa, ukończył Politechnikę Warszawską, ma świetną opinię. Zna się na fachu; pracował przedtem jako kierownik ruchu w kopalni „Janów”. Załoga go lubi, jest sprawiedliwy, tylko w Kopffa jakby piorun strzelił. Nikt nie wie, że zaczyna ukradkiem przynosić do pracy broń.

Tajemnica rozdzielni

Elektrotechnik, odludek z trudnym charakterem, obserwuje nowego kierownika. Uważa, że jego życie właściwie należy się jemu, to on, Kopff, powinien to wszystko posiadać. Zarabiać ponad dwa razy więcej niż dotąd, zasiadać we własnym gabinecie, mieć autorytet. I dobre maniery, urok osobisty, a także służbową willę. W niej piękna żona i dwóch synków. Przecież to on, Kopff, zna lepiej elektrownię, pracuje jak wół, a niczego się nie dorobił. Skrzywań odebrał mu szczęście.

Ściska inżynierowi rękę na powitanie, a wciąż widzi, jak przykłada mu do głowy broń. Tylko gdzie to zrobić? Gdzie stanie się ta sprawiedliwość i kiedy? W styczniu 1937 roku Skrzywań ma dość rozkojarzenia pracownika, może sprowokowany podnosi głos. Ludzie słyszą gwałtowną sprzeczkę. Nieporządek, zaniedbanie? To pan inżynier nie wie - syczy Kopff - co dzieje się w starej rozdzielni, do czego tam doszło. Jest już po godzinie 17, piątek. Skrzywań kończy pracę, spieszy się do domu, ale decyduje się jeszcze sprawdzić stan oddalonej, hałaśliwej rozdzielni. Elektrotechnik idzie za nim.

Morderca oprowadza żonę ofiary

Alarm w elektrowni; inżynier zaginął. Przyszła po niego żona, jest pewna, że mąż został gdzieś na terenie zakładu. Może miał wypadek? Kto nie jest zajęty, rzuca się na poszukiwania, a najbardziej Kopff. Opiekuje się Marią Skrzywaniową, oprowadza po zakamarkach elektrowni, pociesza, że na pewno szanowny małżonek zaraz się znajdzie, może zmęczony zasnął. Dla inżynierowej jest wsparciem, serdecznie mu dziękuje.

Kierownik się nie znalazł, ale w nocy Skrzywaniowa ma straszny sen. Czuje, że to Kopff zabił jej męża, schował na terenie zakładu. Na drugi dzień trzech pracowników odnajduje w starej rozdzielni, w nieczynnym kanale kominowym, ciało inżyniera. Ktoś strzelił mu w tył głowy, potem jeszcze ją roztrzaskał, ciało umiejętnie ukrył. Policja słucha zeznań; ludzie słyszeli sprzeczkę kierownika z Kopffem, widzieli, jak szli prawie razem. Elektrotechnik wrócił sam i otworzył gabinet, jakby nie bał się, że szef nadejdzie. Z pokoju morderca wziął płaszcz i kapelusz, suwak, zegarek, wieczne pióro i pensję.

Kopff przyznaje się do winy. Miał dobry plan, tyle że nie docenił wścibstwa świadków, gapią się, zamiast pracować. Nie ma wyrzutów sumienia, bo Skrzywań dostał od losu tak dużo, a stanowisko kierownika to już było za wiele. Badają go biegli, jest zdrowy psychicznie.

Po latach Ryszard Springer, syn chrzestny Marii Skrzywaniowej, spisał wspomnienia w książce „Gdzie twoje korzenie”. Dzięki temu wiemy o ogromnej rozpaczy żony i dzieci inżyniera, ale losy jego dwóch synów ułożyły się pomyślnie. Obaj zamieszkali w Ameryce, ściągnęli matkę. O Edwardzie Kopffie nie wiadomo nic. W procesie dostał niemało, bo dożywocie.

Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia