Otto Lummer nie był rodowitym wrocławianinem. Urodził się w Turyngii, w mieście Gera. Jego ojciec był piekarzem z dziada pradziada i chyba nikt w rodzinie Lummerów nie spodziewał się, że najmłodszy syn (a Otto miał pięcioro rodzeństwa) zrobi uniwersytecką karierę. Zrobił i to solidną. Kształcił się i pracował na wielu uniwersytetach, między innymi w Berlinie. Do Wrocławia przyjechał w roku 1906, miał już 46 lat i był znanym naukowcem. Jak podkreśla dr Maciej Łagiewski, dyrektor Muzeum Miejskiego Wrocławia, nie dość, że był wybitnym wynalazcą, to jeszcze wielokrotnie nominowano go do Nagrody Nobla.
Co ma kapelusz do radia
Wbrew pozorom całkiem sporo. Lummer wpadł na pomysł, by we Wrocławiu uruchomić rozgłośnię radiową, więc zaczął szukać pieniędzy na sfinansowanie tej inwestycji. I znalazł. Namówił czterech przedsiębiorców z miasta Breslau, by założyli prywatną spółkę Schlesische Funkstunde czyli Śląską Rozgłośnię Radiową. Jednym z nich był Austriak Franz Schneiderhan - producent kapeluszy, który zresztą został przewodniczącym rady dyrektorów.
Trzeba sobie od razu powiedzieć, że Schneiderhan był postacią nietuzinkową, w latach 1935 do 1938 roku pełnił funkcje prezesa Międzynarodowej Fundacji Mozarteum, a na dodatek jego bratankowie - Walter i Wolfgang Schneiderhan byli wirtuozami skrzypiec i koncertmistrzami w Filharmonii Wiedeńskiej i Wiedeńskiej Orkiestrze Symfonicznej. Nic więc dziwnego, że w Schlesiche Funkstunde dużą wagę przywiązywano do muzyki. Dyrektorem muzycznym rozgłośni został znany kompozytor i dyrygent Edmund Nick.
Schlesische Funkstunde została założona w kwietniu 1924 roku, a pierwszą audycję nadano miesiąc później. Początkowo rozgłośnia mieściła się w budynku Oberbergamt (Wyższego Urzędu Górniczego) przy Hindenburgplatz (dzisiejszym placu Powstańców Śląskich). Szybko okazało się jednak, że radiowcom potrzeba znacznie więcej miejsca, bowiem lawinowo przybywało słuchaczy.
Początko rozgłośnia emitowała ledwie trzygodzinny program. Pierwszego, nadanego 24 maja 1924 wysłuchało... 313 osób. Skąd to wiadomo? Bo tyle właśnie wykupiło specjalny abonament, ale już dwa miesiące później wrocławskiego radia słuchało ponad 10 tysięcy mieszkańców Śląska. Nic więc dziwnego, że władze spółki podjęły decyzję o budowie nowej siedziby. Tak właśnie powstał budynek przy Sudetenlandstrasse (aleja Karkonoska), w którym do dzisiaj mieści się Radio Wrocław.
Za wzniesienie okazałego gmachu w modernistycznym stylu odpowiedzialna była firma Telefunken. Pracownicy wrocławskiej rozgłośni początkowo mieli chyba jednak mieszane odczucia. Jak opowiada dr Maciej Łagiewski, jeden z pracowników Schlesische Funkstunde tak oto opisał nową siedzibę radia:
„Absolutnie, nieprzyzwoicie nowoczesny, stojący pośród drzew, szyn tramwajowych, kup gnoju i eklektycznych willi, budynek radia, monstrum, wspaniały cud techniki, przypominał raczej urząd pocztowy lub bank albo szpital”.
Do dzisiaj wzbudza podziw
Schlesische Funkstunde wcale nie była zaściankową rozgłośnią. Wystarczy powiedzieć, że jedną z najpopularniejszych audycji nadawanych na przełomie lat 20. i 30. XX wieku było (nadano ją 14 grudnia 1929 roku) „Leben in dieser Zeit”, czyli „Życie w naszych czasach”. Co sprawiało, że audycja ta była wyjątkowa? Między innymi fakt, że scenariusz do tej „trzyczęściowej lirycznej suity”, jak ją czasem nazywano, napisał niemiecki pisarz Erich Kästner, dzisiaj najbardziej znany z książek dla dzieci, takich jak „Mania czy Ania” lub „Emil i detektywi”.
Słuchowisko zrobiło furorę w całych Niemczech, jednak bezkonkurencyjna okazała się inna audycja - „Hallo! Hier Welle Erdball!” (Hallo, Tu Rozgłośnia Ziemia) stworzona przez Friedricha Bischoffa i Wernera Milcha. Dzisiaj możmy bez żadnej przesady powiedzieć, że program był nowatorski, bowiem jako podkład muzyczny posłużyła w nim muzyka filmowa. I o ile w naszych czasach zabieg ten może się wydawać banalny, o tyle w roku 1928 było to zupełne novum. Wcześniej bowiem muzykę, która płynęła z odbiorników, grano na żywo.
Jak mówi Maciej Łagiewski, do dziś słuchowisko uważane jest za jedno z najważniejszych w dziejach europejskiego radia i jedyne niemieckie z tego okresu, które można nadal odsłuchać, bowiem zachowały się jego nagrania na płytach gramofonowych. Motorem napędowym tych radiowych eksperymentów był Friedrich W. Bischoff - kierownik literacki stacji. Trzeba sobie od razu wyjaśnić, że Bischoff (z wykształcenia filozof i historyk sztuki) wcześniej był zatrudniony we wrocławskim Teatrze Miejskim.
W tym czasie w rozgłośni pracowali znani kompozytorzy, muzycy, literaci i krytycy sztuki. Po skończonych nagraniach zwykle spotykali się w radiowej stołówce. Wofgang Schwarz, mieszkaniec przedwojennego Wrocławia, tak wspomina radiową stołówkę: „W budynku radia - o czym dowiedziałem się już wtedy, kiedy po raz pierwszy przekroczyłem próg tego monumentu przypominającego gmachy Chicago - była również kantyna. W tejże kantynie, z piwnicznym sklepieniem, przypominającej klasztorny reflektarz z długimi stołami, przykrytymi łatwo zmywalnymi obrusami z ceraty, przewijało się rozgadane, wielobarwne towarzystwo. Towarzystwo, w którym istniał podział hierarchiczny: zatrudnieni na stałe pracownicy administracji, ale także zabezpieczeni umową muzycy i śpiewacy, i twórcy słuchowisk radiowych po jednej stronie, po drugiej stronie bardzo wiele niezwiązanych „wolnych” bytów, jak również panowie i panie współpracujący zawodowo z chórem lub orkiestrą. Przy bocznych stołach siedzieli „pedantyczni krytycy”, jak na przykład Karl Szuka czy Leonhard Hora czy Herbert Balinger, którzy wypuszczali ku sklepieniu piwnicy zeppelina z dymu i ciągle sączyli kawę z kubków z grubej bolesławieckiej ceramiki, która nie pękała nawet wtedy, gdy ktoś próbował ją ugryźć....” (fragment pochodzi z książki „Odłamki mojego świata. Wspomnienia wrocławianina”).
Brunatna zmiana
Schlesische Funkstunde miała się coraz lepiej. W 1927 r. program nadawała już przez 12 godzin na dobę, a ciągle rosnące dochody pozwoliły na rozbudowę sieci nadajników w innych miastach, np. Opolu, Gliwicach i Legnicy. Rozgłośnia wydawała nawet własną gazetę.
Budynek rozgłośni przy alei Karkonoskiej przetrwał niejedną zmianę. W roku 1933, kiedy do władzy doszedł Adolf Hitler, skończyła się era prywatnej rozgłośni. Takiej, która nie tylko bawiła i informowała, ale także eksperymentowała. Schlesische Funkstunde została zlikwidowana, w jej miejsce powołano państwową rozgłośnię. Następczynią Schlesische Funkstunde AG była państwowa rozgłośnia Reichssender Breslau, włączona do Towarzystwa Radiowego Rzeszy, podlegającego Ministerstwu Oświecenia Publicznego i Propagandy. Friedrich W. Bischof, kierownik literacki Schlesische Funkstunde, został zwolniony z pracy. Zwolnienie poprzedziło śledztwo, podczas którego Bischof spędził miesiąc w areszcie śledczym. Budowniczowie III Rzeszy pilnowali, żeby każde słowo, które szło w eter, miało polityczną moc. W Reichssender Breslau nie było już miejsca na awangardę. Czego słuchali Ślązacy? We wrześniu 1936 roku „Breslauer Zeitung” donosiła jak będzie wyglądała nowa ramówka radiowa. Miało w niej nie zabraknąć muzyki, słuchowisk, programów podróżniczych. Jednak „radio w najbliższej przyszłości poświęci więcej czasu antenowego szczególnie narodowości śląskiej. Pierwsza duża audycja związana z tematyką Śląska została już wyemitowana 21 września pod tytułem »Porozmawiajmy o najwyższych górach Śląska«”. Kolejna audycja w październikowym programie wieczornym będzie nosiła tytuł „Mowa o śląskich zamkach i grodach”.
Koniec Reichssender Breslau
Według historyków to właśnie walki o budynek rozgłośni pokazały Rosjanom, z czym będą mieli do czynienia podczas zdobywania „Festung Breslau”. Walki były ciężkie, więc i zniszczenia spore.
Budynek rozgłośni, przynajmniej z zewnątrz, oglądał Bolesław Drobner w kwietniu 1945 roku. Zachowało się jego zdjęcie na tle rozgłośni. Ekipa Polskiego Radia w budynku rozgłośni pojawiła się wcześnie - bo w lipcu bądź sierpniu 1945 roku.
Stefan Głowacki, pełnomocnik rządu ds. Polskiego Radia, zajechał na Karkonoską z pełnymi honorami. Przywiózł go Tadeusz Słupczyński. Na rowerze... Słupczyński został w radiu, pracował w dziale technicznym. Pełnomocnik ze swoim biurem i współpracownikami ulokował się w Rynku 15 (na drugim piętrze). Stamtąd nadawano „na miasto”, za pomocą głośnika, komunikaty, skrzynkę poszukiwania rodzin i muzykę. Była to jedynie namiastka radia, swoisty erzac, bo jak podkreślają radiowcy, audycje nie szły w eter...
Bolesław Urbański, młody wówczas inżynier, który najpierw uruchamiał rozgłośnię i radiostację w Katowicach i Gliwicach, a później we Wrocławiu, tak wspomina swoją pierwszą wizytę, jeszcze w roku 1945, w budynku przy Karkonoskiej:
„wszędzie walały się taśmy magnetofonowe, piszczałki z organów, połamane meble. Wnetrze było puste i zdewastowane. Wywieziono, spalono lub zdemolowano wszystkie urządzenia techniczne”.
Urbański na dobre przyjechał do stolicy Dolnego Śląska w roku 1946, po tym jak w marcu zapadła decyzja o odbudowie wrocławskiej radiostacji. Urbański przeżył niejedną ciężką chwilę - na przykład w momencie sprawdzania stanu anteny w budynku radiostacji w Żórawinie, rosyjski patrol chciał strzelać do niego, bo żołnierze uznalu go za „szpiona”. Ostatecznie 29 września 1946 roku rozpoczęto oficjalne nadawanie programu. Sygnałem rozpoznawczym wrocławskiej rozgłośni były pierwsze takty piosenki: „Tam od Odry, tam od Warty biją dzwony, ziemia jęczy, Prusak polskie dzieci męczy. Niechaj męczy, niech katuje - Bóg się na Polską zlituje”. Równo w samo południe, spiker radia Stanisław Długoszewski rozpoczął słowami „Tu Polskie Radio Wrocław” pierwszą audycję w historii rozgłośni.
Zaraz po uruchomieniu rozgłośni nadawano 45 minut programu, żeby pod koniec 1946 roku dwukrotnie ten czas wydłużyć. Z trudem, bo brakowało ludzi.
Tadeusz Banaś, jeden z pierwszych dziennikarzy radiowych rozgłośni wrocławskiej, wspominał, że chcąc silniej związać słuchaczy z radiem, wprowadzili koncert życzeń. Audycja z miejsca zdobyła powodzenie, tym bardziej że za życzenia nie trzeba było płacić. Listy z prośbą o ulubione melodie przesyłali nawet Polacy z zagranicy, tak jak pewien rodak, który mieszkał w Wielkiej Brytanii i prosił o nadanie szkockiej piosenki ludowej dla swoich gospodarzy... Piosenkę nadano, a w podzięce przysłał... trzy pary nylonów, które uczciwie rozlosowano pomiędzy zespołem.
Małgorzata Sterbówna, jedna z pierwszych osób zatrudnionych w rozgłośni wrocławskiej, tak wspominała rozmowę z dyrektorem Juliuszem Petry, który przed wojną tworzył radio Lwów i radio Wilno:
- Ale ja nie śpiewam, ja do pracy w redakcji - tłumaczyła zażenowana.
- Wiem, moje dziecko, wiem, ale jak trzeba, to będzie pani śpiewać, bo my tu we Wrocławiu mamy na razie półtora śpiewaka, dwóch aktorów, jednego literata i jednego dziennikarza! I każdy nowy musi być wszystkim po trosze! - oznajmił Petry.
Jak wyglądała owa redakcja Radia Wrocław w roku 1946?
- Na początku był... „Mariancio w zielonych spodniach” - spiritus movens wrocławskiej rozgłośni. Potem dopiero dyrektor, cztery pary butów z UNRRA, trzech techników z demobilu, dwa piece z szmotki i jeden mikrofon. (...) Ale wracajmy do Mariancia „pierwszego po Bogu”. To przecież on będzie robił na nożach stołowych zgiełk i tumult bitewny do pierwszego słuchowiska „Zawisza Czarny”. To w jego głowie, owiniętej czerwonym szalikiem, rodziły się efekty akustyczne, a także genialne naprawy wszystkich zdewastowanych rur, kluczy i zamków. Jadł i spał w studio kameralnym, aby niczego nie przegapić, bo wszystko szło w eter na żywo - za jeden dobry uśmiech nieprzewidziany w budżecie. Ten woźny potrafił być wszystkim równocześnie - kozą i starym samochodem. Spieszę wyjaśnić, że „Mariancio w zielonych spodniach” to Marian Herudziński, warszawianin, żołnierz AK, który po powstaniu trafił do Wrocławia i do emerytury pracował w radiu - opowiadała Małgorzata Sterbówna.
Odbudowaną rozgłośnię oficjalnie otworzył 16 listopada 1947 prezydent RP, Bolesław Bierut.