Co się wydarzyło w forcie Lubicz. Tajemnica śmierci pełnomocnika rządu

Maciej Miezian
Dworek Cieślewiczów w Czyżynach.
Dworek Cieślewiczów w Czyżynach. Archiwum Wincentego Cieślewicza
Kazimierz Cieślewicz zginął od kul 4 września 1939 r. Dzierżawcę Czyżyn oraz Bieńczyc i pełnomocnika rządu do spraw zaopatrzenia wojska wzięto za szpiega Niemców i rozstrzelano.
Kazimierz Cieślewicz z dziećmi Marysią i Wickiem. Zdjęcie z 1939 r.
Kazimierz Cieślewicz z dziećmi Marysią i Wickiem. Zdjęcie z 1939 r. Archiwum Wincentego Cieślewicza

Tereny dzisiejszego Ronda Mogilskiego to miejsce, gdzie w czasach austriackich wybudowano fort Lubicz, nazwany tak od sąsiedniej ulicy.

W 2008 r. jego pozostałości zostały odsłonięte i częściowo zrekonstruowane podczas przebudowy wspomnianego ronda. W 1939 r. budowla ta istniała w całości i choć straciła militarne przeznaczenie, swoimi rozmiarami robiła wrażenie. Dlatego na początku września, gdy wybuchła wojna, stacjonowały tam oddziały obrony terytorialnej. Nie zawsze były one w stanie trafnie rozpoznać sytuację i czasami zdarzały się im tragiczne pomyłki. Prawdopodobnie ofiarą jednej z nich padł 4 września zasłużony dla kraju dzierżawca Czyżyn, Kazimierz Cieślewicz oraz jego żona, Zofia z Wardeckich.

„Kamienne Mosty” Czyżyn

Nazwa Czyżyny po raz pierwszy zaczęła się pojawiać w dokumentach w XIII stuleciu. Wioska, będąca dziś jedną z dzielnic Krakowa, budziła zainteresowanie dawnych skrybów z dwóch powodów. Po pierwsze, biegła tamtędy ważna droga z Krakowa do Mogiły, a dalej na Sandomierz i Ruś. W Czyżynach podróżni przekraczali most. Musiała to być znaczna budowla, bo pisano o niej w liczbie mnogiej: „Kamienne Mosty”. Ponieważ w tym czasie nawet w Krakowie nie było na Wiśle mostu z kamiennych ciosów (zbudowali go dopiero Austriacy w XIX wieku), czyżyńska przeprawa robiła takie wrażenie, że zaznaczano ją na ówczesnych, niezbyt dokładnych, mapach. Drugi powód zainteresowania Czyżynami to słynne błonie, rozciągające się pomiędzy wsią a Rakowicami. Stanowiło doskonałe miejsce na obóz i ćwiczenia kawalerii, toteż w 1345 r. podczas oblężenia Krakowa stacjonował tam ze swymi wojskami cesarz niemiecki i król czeski Jan Luksemburski, zaś w 1784 r. krakowscy Żydzi witali w tym miejscu przybywającego do miasta króla Stanisława Poniatowskiego.

Co ciekawe, w opisie tych wydarzeń znajdujemy wzmiankę o czymś, co przypomina dzisiejsze harce lajkonika. Majer Bałaban w „Historii Żydów w Krakowie i na Kazimierzu” zamieścił taki oto opis:

„Była to kawalkata (sic!) na wzór średniowieczny, podobna do tych, które witały w Pradze cesarzy niemieckich. Na czele na drewnianym koniu jechał błazen, potem szli muzykanci, za muzykantami małe Żydy z proporcami, potem starsi w latach, potem duchowni i starsi”.

W czasach austriackich w miejscu tym ćwiczyła kawaleria, a w 1908 r. Wojciech Kossak przygotowywał oddział jazdy chłopskiej w sukmanach, który miał się zaprezentować w Wiedniu na paradzie z okazji 60-lecia panowania Franciszka Józefa I. Przede wszystkim jednak od końca XIX wieku na łąkach zaczęło powstawać pole wzlotów balonowych, przekształcone następnie w lotnisko, które w czasach II wojny światowej sięgało po tereny dzisiejszego kościoła Arka Pana w Bieńczycach.

Wybudowanie lotniska, a właściwie wykup ziemi pod nie, spowodował, że niektórzy czyżyńscy chłopi stali się bardzo zamożni. Zarówno bowiem rządy Najjaśniejszego Pana Franciszka Józefa I, jak i władze II Rzeczpospolitej za ziemię płaciły, choć zdarzały się niesnaski i spory sądowe co do ceny. Dopiero III Rzesza i komuniści postawili na grabież i konfiskatę zamiast uczciwego odszkodowania.

Bardziej zamożni czyżynianie stali się też ludźmi oświeconymi i zaradnymi. Wieś miała szkołę, a dzięki bliskości linii kolejowej rodzice mogli posyłać dzieci, które ukończyły tę placówkę na dalszą naukę do Krakowa. Wielu mieszkańców Czyżyn pracowało też w nieodległym mieście. Stamtąd pochodziło aż 40 z 300 krakowskich fiakrów, którzy wozili mieszkańców dorożkami po Krakowie. Wieś dostarczała też miastu nowalijek, co było m.in. zasługą dzierżawcy miejscowego dworu, Kazimierza Cieślewicza. Jego syn, Wincenty Cieślewicz, tak wspominał ojca:

„W dzierżawionych majątkach prowadził racjonalną i nowoczesną gospodarkę, w miarę posiadanych środków starał się kupować nowe maszyny: pługi, siewniki, kosiarki, żniwiarki, tradycyjny kierat zastąpił nowoczesną amerykańską lokomobilą, która wraz z nową młocarnią poprawiła szybkość i warunki pracy przy omłotach. Dbał o modernizację budynków gospodarskich, stodół, obór, stajni, chlewni, szklarni i inspektów. Poprawiał rasę hodowanych krów i trzody chlewnej. Starał się prowadzić gospodarstwo wykorzystując bliskość dużego miasta Krakowa - stąd specjalizacja w uprawach warzyw, takich jak kapusta czy buraki na większych polach Bieńczyc i pomidory, sałata, kalafiory czy wymagające większych i bardziej specjalistycznych zabiegów nowalijki - w Czyżynach”.

Rodzina Cieślewiczów

Cieślewiczowie przybyli na tereny obecnej Nowej Huty na przełomie XIX i XX wieku. Wywodzili się z Poznańskiego, gdzie walka z zaborcą nie toczyła się w formie zbrojnej, jak w zaborze rosyjskim, czy kulturalnej, jak w Galicji, lecz w gospodarce. Polacy z Wielkopolski, by utrzymać swój stan posiadania, musieli być bardziej zaradni, gospodarni i lepiej zorganizowani niż Niemcy, a to nie było takie proste. Nic więc dziwnego, że rodzina Cieślewiczów szybko została doceniona przez właścicieli podkrakowskich majątków. W dodatku był to ród bardzo religijny, co stanowiło dodatkowy atut. Tak się bowiem złożyło, że w średniowieczu na terenie obecnej Nowej Huty mieszkały dwa skłócone rody - Odrowążów i Gryfitów, które wręcz ścigały się w nadawaniu wiosek Kościołowi. Stąd większość terytorium Nowej Huty to dawne włości kościelne i mimo konfiskat oraz parcelacji wiele ziem do 1939 r. pozostawało w gestii kurii biskupiej.

Cieślewiczowie posiadali znakomitą rekomendację. Pierwszy z nich, pochodzący z Gniezna - Józef Cieślewicz, objął początkowo Wadów, dawny majątek Badenich, który pod koniec XIX wieku przeszedł w ręce wybitnego uczonego, Kazimierza Morawskiego. Ten (również urodzony w Wielkopolsce) filolog klasyczny, rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego, prezes Polskiej Akademii Umiejętności, a po śmierci Gabriela Narutowicza kandydat na prezydenta Rzeczpospolitej (przegrał ze Stanisławem Wojciechowskim), sam był zbyt zajęty, aby doglądać majątku, który wniosła mu w posagu żona, Helena Wężykówna. Cieślewicz zaopiekował się zatem ziemią Morawskiego tak dobrze, że wkrótce mógł jeszcze wydzierżawić od krakowskiej kurii Bieńczyce i Grębałów oraz sprowadzić z Wielkopolski brata Wincentego, który został ogrodnikiem w klasztorze Cystersów w Mogile. Działo się to w 1908 r.

Pełnomocnik rządu ds. zaopatrzenia wojska

Syn Wincentego, Kazimierz Cieślewicz, po ukończeniu studiów wziął w dzierżawę od kurii majątek Czyżyny, a w 1927 r., po śmierci kuzynki Jadwigi, przejął także jej dotychczasową dzierżawę w Bieńczycach. Cieślewiczowie objęli też kolejną dzierżawę kościelną - wieś Grębałów, położoną na dzisiejszych obrzeżach Nowej Huty, niedaleko cmentarza. Tak oto przed II wojną światową rodzina zarządzała sporą częścią dzisiejszej Nowej Huty, a fakt ten nakładał na jej członków pewne obowiązki społeczne, od których zresztą się nie uchylali. Gospodarujący w Czyżynach Kazimierz Cieślewicz pełnił funkcję wiceprezesa rolniczej spółdzielni „Jedność”, był członkiem zarządu Spółdzielczego Banku w Krakowie, a także uczestniczył w życiu czyżyńskiej społeczności. Był nie tylko przewodniczącym komitetu budowy szkoły w Czyżynach oraz komitetu budowy kościoła imienia św. Tadeusza Judy, lecz także wójtem gminy Mogiła (należały do niej także Bieńczyce, w których gospodarzył). Niespodziewanie funkcja ta przyczyniła się do jego śmierci we wrześniu 1939 r.

Dworek Cieślewiczów w Czyżynach.
Dworek Cieślewiczów w Czyżynach. Archiwum Wincentego Cieślewicza

Przed wybuchem wojny wójtowi Cieślewiczowi powierzono obowiązki pełnomocnika rządu do spraw zaopatrzenia wojska. Pełnił tę funkcję już w sierpniu i było to poważne wyzwanie, zwłaszcza że na terenie Czyżyn znajdowało się lotnisko, a co za tym idzie - większa liczba wojska. Cieślewicz organizował punkty dostaw i magazyny, a w jego domu stacjonował we wrześniu sztab 2. Pułku Lotniczego, który przeniósł się tam ze zbombardowanych przez Niemców obiektów lotniska. Samo bombardowanie było ogromnym szokiem dla miejscowej ludności. Napięta atmosfera owocowała wybuchami paniki i powszechną szpiegomanią. Tak się akurat złożyło, że jednego ze szpiegów złapano w Bieńczycach, gdy z najwyższego punktu wsi obserwował lotnisko przez lornetkę. Potem zaś przyszła wiadomość, że także jeden z oficerów rezerwy stacjonujących we dworze Cieślewiczów okazał się niemieckim szpiclem.

Pan Kazimierz odkrywa szpiega

Rządowy pełnomocnik, wyczerpany wielodniową pracą ponad siły, po ewakuacji sztabu, postanowił uciekać na wschód. Odmówiwszy „Pod Twoją obronę” 3 września Cieślewicz opuścił dwór w Bieńczycach i wraz z krewną udał się piechotą do pobliskiego Pleszowa, gdzie wcześniej przybyła jego żona Zofia z dziećmi. Po drodze wydarzyło się jednak coś niespodziewanego. Cieślewicz postanowił zabrać jakieś ważne dokumenty z urzędu gminy w Mogile i tam odkrył, że jeden z jego najbardziej zaufanych współpracowników pracuje dla Niemców.

Wywiązała się bójka, w rezultacie której Cieślewicz śmiertelnie ranił przeciwnika, podcinając mu gardło brzytwą. Doprowadziło go to do kompletnego załamania nerwowego. Stan był tak ciężki, że o żadnej ucieczce na wschód nie mogło być już mowy. Wręcz przeciwnie, pilnie trzeba było Cieślewicza odwieźć do szpitala w Krakowie. Nie było to takie proste, ponieważ wojsko zarekwirowało konie i furmanki, zaś drogę do miasta zatarasowali uciekinierzy. Dopiero na drugi dzień pani Zofia powozem z furmanem i ogrodnikiem zwiozła męża do Krakowa. Podróż, choć niedaleka, okazała się prawdziwym utrapieniem. Drogi zapełnione były ludźmi, a na dodatek stale atakowało je niemieckie lotnictwo, siejąc zamęt i panikę. Przedzierali się polnymi traktami przez łąki i ominąwszy kościół św. Kazimierza na Grzegórzkach dotarli wreszcie do wylotu ul. Lubicz. Obok wspomnianego wcześniej fortu natknęli się na członków obrony terytorialnej. Zupełnie spanikowanych i dostrzegających wszędzie szpiegów.

Żołnierzom wydało się podejrzane, że ktoś chce się dostać do miasta, gdy wszyscy z niego uciekają. I stało się to, co w różnych wydawnictwa na temat Nowej Huty i Czyżyn kwitowano zwykle krótko: „poniósł śmierć w skutek tragicznej pomyłki” czy też „tragicznych okoliczności”. Jedynie w wydanej z okazji 60-lecia Nowej Huty publikacji „Czas zatrzymany” znajdujemy nieco bardziej szczegółową relację, autorstwa syna Kazimierza Cieślewicza, Wincentego. Tak pisze o ojcu:

„W 1939 roku pełnił obowiązki pełnomocnika rządu do spraw zaopatrzenia wojska, w Bieńczycach zorganizował punkt dostaw i magazyny. Był patriotą zaangażowanym w organizację społeczności lokalnej i bardzo mocno przeżył klęskę pierwszych dni wojny we wrześniu 1939 r. Doznał szoku stwierdziwszy fakt szpiegostwa bliskiego współpracownika w gminie - przewożony do szpitala zginął śmiercią wyjątkowo tragiczną - sam wzięty za szpiega został rozstrzelany przez polskie wojsko przy ul. Lubicz. Zofia Cieślewicz została z trójką dzieci, nadal prowadziła dzierżawę majątku Czyżyny, w którym odbywało się tajne nauczanie, dom był miejscem schronienia dla wysiedlonych z poznańskiego, uciekinierów ze wschodu i powstania warszawskiego, punktem rozdziału bibuły konspiracyjnej, miejscem, gdzie można było uzyskać pomoc żywnościową i schronienie”.

Okoliczności śmierci z rąk rodaków powodowały, że nikt nie chciał drążyć tematu, nawet w samej rodzinie. Być może nigdy się już nie dowiemy, co tak naprawdę wydarzyło się 4 września 1939 r. u wylotu ul. Lubicz. Jedno pozostaje bezsporne: Kazimierz Cieślewicz dołączył do długiej listy ofiar II wojny światowej.

Maciej Miezian

Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia