Aleksander Kunicki był filarem podziemnej Organizacji Specjalnych Akcji Bojowych, czyli słynnej „Osy”-„Kosy”. Tam szefował komórce wywiadowczej. Dzięki pracy prowadzonego przez niego zespołu obserwatorów, złożonego głównie z młodych kobiet, pełnym sukcesem zakończyły się m.in. zamachy na Franza Kutscherę i Franza Bürkla oraz akcja „Góral”, podczas której w środku okupowanej Warszawy zrabowano Niemcom zawrotną sumę 106 milionów złotych. Oto sylwetka tego zapomnianego bohatera II wojny światowej.
W „Dwójce”
Aleksander Kunicki pochodził ze skromnej chłopskiej rodziny. Urodził się 26 lutego 1898 r. w Demni Wyżnej, małej miejscowości nieopodal Stryja w Galicji Wschodniej. Jego ojciec był pracownikiem w majątku baronów Groedelów, posiadających w okolicy tartaki i kamieniołomy.
W maju 1916 r. został powołany w szeregi armii austriackiej. Trafił na front włoski. Nie miał zamiaru umierać za cesarza. Dlatego też w połowie 1918 r. poddał się Włochom. Z obozu jenieckiego w Weronie trafił wprost do formującej się we Francji Błękitnej Armii gen. Józefa Hallera. Następnie wraz z nią w 1919 r. trafił do Polski. W odrodzonej ojczyźnie rozpoczął służbę w 3. Pułku Strzelców Podhalańskich. Uczestniczył w operacji na Pomorzu, zakończonej słynnymi zaślubinami Polski z Bałtykiem, a potem w wojnie polsko-bolszewickiej. W 1921 r. znalazł się w tajnej grupie żołnierzy, która dyskretnie wspierała działania powstańców śląskich.
Po zakończeniu działań wojennych pozostał w wojsku. Osiadł w Bielsku, gdzie stacjonował jego pułk. W 1923 r. założył rodzinę. Miał dwójkę dzieci.
W 1933 r. rozpoczął się nowy rozdział w jego karierze zawodowej, który świetnie przygotował go do późniejszej okupacyjnej funkcji. Z rodzimego pułku, z którego po 13 latach służby odchodził w randze starszego sierżanta, przeniesiono go do pracy w Oddziale II Sztabu Generalnego WP. W wywiadzie Kunicki został szefem ekspozytury Samodzielnego Referatu Informacyjnego DOK V w Bielsku. Jego podstawowym zadaniem było unieszkodliwianie niemieckich szpiegów. Ponadto obserwował poczynania członków Partii Młodoniemieckiej w Polsce (niem. Jungdeutsche Partei in Polen, JDP). O ile z agenturą „Dwójka” jakoś sobie radziła, to kontrolę aktywności JDP miała utrudnioną. Partia ta, o wyraźnie nazistowskim profilu, skupiała w swoich szeregach dziesiątki tysięcy Niemców mieszkających w II RP. JDP szczególnie aktywnie działała na terenie położonego blisko granicy Bielska. W mieście rezydował zresztą lider tego ugrupowania inż. Rudolf Wiesner. Oficjalnie partia prowadziła jedynie działalność oświatową i kulturalną. Jednakże potajemnie przygotowywała swoich członków do zbrojnego wystąpienia na wypadek ataku III Rzeszy na Polskę. Szkolono ich w zakresie sabotażu i dywersji, pozyskiwano materiały wywiadowcze dla niemieckich służb i tworzono listy proskrypcyjne polskich działaczy patriotycznych. Przez granicę do siedzib JDP szmuglowano broń, co niejednokrotnie polskie służby udaremniały. Mimo to - jak podkreśla w swoich wspomnieniach Kunicki - władze II RP przymykały oko na tę jawnie wrogą aktywność. Sanacyjny rząd chciał za wszelką cenę utrzymać dobre relacje z Berlinem i robił dobrą minę do złej gry. Posunął się w tym tak daleko, że w 1935 r., w nagrodę za „lojalność wobec Polski”, prezydent Mościcki mianował Wiesnera senatorem. W takich warunkach politycznych nie mogło być mowy o skutecznej walce z tworzącą się V kolumną - naciski z góry paraliżowały pracę kontrwywiadowców, w tym Kunickiego. Gdy w 1939 r. w Warszawie zdano sobie sprawę z intencji III Rzeszy wobec Polski, na likwidację powstałego zagrożenia było już za późno.
Tam i z powrotem
We wrześniu 1939 r. Kunicki przez pierwszych kilka dni kampanii próbował spacyfikować, z marnym skutkiem, aktywność niemieckich dywersantów na Śląsku. Potem wycofał się z wojskiem na wschód. Z oczywistych przyczyn w miejscu zamieszkania pozostać nie mógł. 17 września, wraz z pozostałymi funkcjonariuszami SRI, przekroczył w Kutach granicę polsko-rumuńską. Stamtąd, przez Jugosławię i Grecję, przedostał się do Francji, gdzie tworzyła się polska armia. Nad Sekwaną powierzano mu różne stanowiska. Ostatecznie wylądował w kierowanym przez gen. Kazimierza Sosnkowskiego Komitecie Ministrów do spraw Kraju. Organ ten zajmował się koordynacją działań powstającego w okupowanej Polsce podziemia.
Po klęsce Francji latem 1940 r. Aleksander Kunicki, za zgodą swoich przełożonych, nie ewakuował się do Wielkiej Brytanii. Pozostał na kontynencie, w zajętym przez Niemców Bordeaux, i wyruszył w podróż powrotną do Polski, gdzie - jak sądził - swoimi kompetencjami może lepiej przysłużyć się ojczyźnie. Nie było to zadanie łatwe. Kontakty, które miały mu ułatwić szybką i bezpieczną drogę, zawiodły. Wobec tego kontrwywiadowca wpadł na inny pomysł. Najpierw zgłosił się na roboty do Rzeszy. Oczywiście przyjęto go chętnie. Parę miesięcy przepracował w fabryce w Bitterfeld pod Lipskiem. Następnie, w lutym 1941 r., zbiegł na wschód. Przez Wrocław i Katowice dotarł do Generalnej Guberni.
Szybko zorientował się, że o powrocie w okolice Bielska, gdzie wciąż mieszkała jego rodzina, nie mogło być mowy. Dom, w którym przebywali jego żona i dzieci, był pod ciągłą obserwacją. Jeden z jego towarzyszy ucieczki z Bitterfeld, przedwojenny polski pogranicznik, doniósł na niego gestapo. Wobec tego Kunicki, po parotygodniowej tułaczce, udał się do Krakowa. Tam udało mu się nawiązać kontakt z konspiratorami ze Związku Walki Zbrojnej. Jesienią 1941 r. otrzymał od władz organizacji swój pierwszy przydział służbowy. Pod fałszywymi dokumentami na nazwisko Marian Słodzik wyruszył do Brześcia nad Bugiem.
Szara służba
Przez cały 1942 r. Aleksander Kunicki przebywał w Brześciu. Szefował lokalnej komórce kontrwywiadu ZWZ. Tropił i likwidował licznych niemieckich konfidentów. Lecz pod koniec grudnia musiał uciekać z miasta. Jeden z jego podwładnych wpadł w ręce gestapo. Nie wytrzymał tortur i zdradził jego personalia. Byłemu „dwójkarzowi”, dzięki niebywałemu szczęściu, udało się uciec pociągiem z żołnierzami Wehrmachtu do Warszawy.
W okupowanej stolicy Kunicki nie czekał długo na nowe zadania. Pułkownik Emil Fieldorf ps. Nil, dowódca Kedywu ZWZ/AK, osobiście powierzył mu stanowisko dowódcy komórki wywiadowczej w Organizacji Specjalnych Akcji Bojowych, która do historii przeszła pod nazwą „Osa”--„Kosa”. Oddział ten stworzono w 1942 r. Prowadził on akcje terrorystyczno-likwidacyjne przeciwko okupantowi. Chodziło tutaj głównie o dokonywanie zabójstw nazistowskich dostojników, funkcjonariuszy gestapo oraz zdrajców. Ponadto wykonywał również zadania sabotażowo-dywersyjne. Kunicki pełnił w nim służbę od 1 stycznia 1943 r. do czasu rozbicia formacji w wyniku masowych aresztowań w kościele św. Aleksandra w Warszawie pół roku później (szerzej o tej sprawie w artykule na str. 6). Potem, aż do powstania warszawskiego, pełnił funkcję szefa wywiadu w kolejnych inkarnacjach oddziału specjalizującego się w sabotażu i likwidacjach. Najpierw był to „Agat” (skrót od Anty-Gestapo), a następnie, od stycznia 1944 r., „Pegaz” (Przeciw-Gestapo) i w końcu, od maja 1944 r., „Parasol”.
W tych jednostkach Kunicki, pod pseudonimem Rayski, odpowiadał za zbieranie wszystkich informacji niezbędnych do właściwego przygotowania operacji: identyfikację osoby przeznaczonej do likwidacji, rozpoznanie jej zwyczajów, wskazanie optymalnego miejsca planowanego zamachu. Oto co ten żołnierz podziemia, zawsze pełen skromności, pisał o swoim odcinku konspiracyjnej roboty po latach:
„Służba nasza, pracowników podziemnego wywiadu, nie należała do efektownych. Przeciwnie - była szara, niedostrzegalna, pozbawiona jakiegokolwiek blasku. I taką musiała być, bo inaczej nie mogłaby przynieść pożądanych wyników. Wypełniały ją całe tygodnie żmudnej obserwacji, wystawania na przystankach i w bramach, pracowitego zbierania strzępów różnych wiadomości, montowania ich w logiczną całość, a później sprawdzania, sprawdzania i sprawdzania, czy to, co o danym człowieku już wiemy, a ściślej mówiąc to, o czym sądzimy, że jest tą wiedzą - odpowiada prawdzie. Bo każdy błąd w rozpoznaniu mógł mieć fatalne następstwa.
Niewielu mieszkańców Warszawy, którzy słyszeli odgłosy wystrzałów [oddziałów likwidacyjnych - red.] (…), zdawało sobie sprawę, że każda z tych akcji, tak efektownych i trwających nieraz krócej niż odmówienie jednej zdrowaśki, wymagała żmudnych przygotowań, ciągnących się często długimi tygodniami”.
Gros najlepszych współpracowników „Rayskiego” z komórki wywiadowczej stanowiły kobiety, niekiedy bardzo młode, którym najłatwiej było wtopić się w tłum, nie wzbudzając podejrzeń obserwowanych Niemców. Bez wątpienia najważniejszą z nich była Hanna Szarzyńska-Rewska ps. Hanka. W wywiadzie dywersji działała do jesieni 1943 r. Brała udział w rekonesansach przed niemal wszystkimi większymi operacjami likwidacyjnymi. Za zasługi w przygotowaniu zamachu na Kutscherę wyróżniono ją Krzyżem Walecznych. Inną bohaterką walk na „cichym froncie” była Elżbieta Dziembowska ps. Dewajtis. Gdy rozpoczęła służbę w wywiadzie, miała zaledwie 14 lat - była najmłodszą współpracowniczką Kunickiego. Dzięki swojemu dziewczęcemu wyglądowi nie zwracała uwagi nawet najbardziej podejrzliwych niemieckich agentów. Poza nimi do grona kluczowych wywiadowczyń zaliczały się także Maria Stypułkowska-Chojecka ps. Kama i Ewa Płoska ps. Ewa. Tej czwórce szczęśliwie udało się przeżyć wojnę, ale kilka ich koleżanek zginęło w czasie służby. Wśród nich Wanda Oczko ps. Krystyna, która została zatrzymana w trakcie inwigilacji jednego z wyższych oficerów SS w Al. Ujazdowskich. Bestialsko torturowana na Szucha, by nie zdradzić towarzyszy walki, popełniła samobójstwo, zażywając truciznę.
Jednak w komórce „Rayskiego” takich przypadków nie było wiele. Rozpoznania wywiadowcze przebiegały raczej bez strat. Ich wyniki Kunicki przekazywał swoim przełożonym, np. szefowi „Parasola” Adamowi Borysowi ps. Pług, i na tym jego rola się kończyła. Dalej zgromadzone dane trafiały do komórek odpowiedzialnych za bezpośrednie przeprowadzenie akcji likwidacyjnej czy operacji dywersyjnej. O tym, jak były rzetelne i cenne, świadczy liczba sukcesów żołnierzy „Osy”-„Kosy”, „Agatu”, „Pegazu” czy „Parasola”.
Bez wątpienia najgłośniejszą operacją, w której swój udział mieli Kunicki i jego współpracowniczki, był zamach na SS-Brigadeführera Franza Kutscherę, szefa policji i SS w dystrykcie warszawskim GG. „Kat Warszawy” został zastrzelony 1 lutego 1944 r. w Al. Ujazdowskich. Co prawda koszty tej operacji były spore - poległo czterech bojowników AK - ale po niemieckiej stronie w wyniku strzelaniny zginęło kilkanaście osób.
Innym efektownym uderzeniem podziemia, do którego powodzenia przyczynił się „Rayski”, była akcja „Góral”. 12 sierpnia 1943 r. oddział Kedywu KG AK „Motor” uprowadził na ulicy Senatorskiej w Warszawie samochód bankowy z przeszło 100 milionami złotych. Precyzyjnie zaplanowaną akcję okupiono jedynie niewielkimi stratami.
Poza udziałem w tych legendarnych przedsięwzięciach konspiracji komórka Kunickiego walnie przyczyniła się do sukcesów wielu pomniejszych akcji, jak np. likwidacji sadysty z warszawskiego Arbeitsamtu Hugo Dietza, bestialskiego oprawcy z Pawiaka Franza Bürkla czy zastępcy komendanta „Gęsiówki” Augusta Kretschmanna.
Z pewnością do największych klęsk w konspiracyjnej karierze Kunickiego należały dwie nieudane akcje, które pomagał zorganizować w Krakowie. W pierwszej celem zamachowców był Friedrich Wilhelm Krüger, od 1939 r. dowódca policji i SS w GG odpowiedzialny za liczne zbrodnie na Polakach i Żydach. 20 kwietnia 1943 r. żołnierze „Osy”-„Kosy” próbowali obrzucić jego samochód tzw. filipinkami (silnymi bombami). Niestety zrobili to niecelnie. I chociaż samochód hitlerowskiego dostojnika został unieruchomiony, to nie mogli dokończyć dzieła. Musieli się wycofać pod naporem niemieckich żołnierzy.
Następcą Krügera na stanowisku szefa policji i SS w GG został Wilhelm Koppe, który również wykazał się gorliwością w sianiu terroru w okupowanej Polsce. Podziemie także na niego wydało wyrok śmierci. Po rekonesansie ekipy „Rayskiego” do wykonania zamachu przystąpiła grupa z batalionu „Parasol”. 11 lipca 1944 r. bojowcom udało się ostrzelać samochód z nazistowskim dostojnikiem, jednak ich kule jedynie lekko raniły Koppego. Esesman przytomnie rzucił się na podłogę pojazdu, unikając kolejnych pocisków, a tymczasem jego kierowca, zachowując zimną krew, ominął samochody akowców blokujące mu wyjazd z ulicy Powiśle. Zresztą później także dopisywało mu szczęście. Za swoje zbrodnie w Polsce nie poniósł żadnej odpowiedzialności karnej. Zmarł w 1975 r. dożywszy niemal osiemdziesiątki.
Nieudana operacja w Krakowie była jedną z ostatnich, które przygotowywał Kunicki. W powstaniu warszawskim nie brał udziału. Już 10 sierpnia trafił do obozu przejściowego w Pruszkowie. Potem zbiegł na południe Polski, gdzie doczekał końca wojny. Wreszcie, po wielu latach rozłąki, mógł się spotkać rodziną.
„Współpracownik gestapo”
W 1945 r. Aleksander Kunicki wrócił do Bielska. Zaczął pracę w Zarządzie Miejskim. Lecz władza ludowa nie pozwoliła mu się długo cieszyć spojonym życiem. Pod koniec czerwca UB aresztowało go pod zarzutem współpracy z gestapo w czasie okupacji. W październiku skazano go na karę śmierci i wysłano do więzienia. Dopiero interwencja u samego Bieruta, ze wstawiennictwem samego płk. Jana Mazurkiewicza „Radosława”, nieoczekiwanie przyniosła pozytywny rezultat. W kwietniu 1946 r. wyrok anulowano, a „Rayski” wyszedł na wolność.
W 1959 r., ze względu na liczne choroby, przyznano mu rentę inwalidzką. Aleksander Kunicki zmarł w 1986 r. Został pochowany na cmentarzu w Kozach nieopodal Bielska-Białej.