Tajne miliony dolarów. Dlaczego zginął pułkownik "Hańcza"?

Mariusz Grabowski
Wycieczka oficerów sztabu na dachu Pałacu Prasy w Krakowie w 1931 r. Marian Dorotycz-Malewicz w kółeczku
Wycieczka oficerów sztabu na dachu Pałacu Prasy w Krakowie w 1931 r. Marian Dorotycz-Malewicz w kółeczku NAC
Sprawa tajemniczej śmierci ppłk. Mariana Dorotycza-Malewicza to do dziś jeden z najbardziej wstydliwych epizodów II wojny. Może dlatego, że chodziło o duże pieniądze i że zamieszany był w nią gen. Władysław Anders?

Był 9 października 1945 roku. Podpułkownik Marian Dorotycz-Malewicz, który w ostatnich miesiącach wojny częściej posługiwał się konspiracyjnym nazwiskiem Ryszard Hańcza, kończył właśnie śniadanie w swoim rzymskim mieszkaniu przy Fonte di Fauno. Wtedy rozległo się pukanie. Otworzył drzwi, a do przedpokoju wmaszerowało dwóch podoficerów II Korpusu Polskiego. Wyjaśnili, że mają rozkaz ponownego zatrzymania podpułkownika, który kilka dni wcześniej uciekł z aresztu, gdzie trafił pod zarzutem prowadzenia, wbrew rozkazom, korespondencji radiowej z Polską”.

To fragment tekstu Rafała Natorskiego z 2013 r., opublikowanego pod sensacyjnym tytułem „Afera w polskiej armii. To była walka o miliony dolarów!”. Dalej czytamy bowiem: „Nagle w pomieszczeniu rozległ się strzał. Dorotycz-Malewicz upadł na podłogę z zakrwawioną głową. Jak zeznają później uczestnicy zdarzenia, podpułkownik wyciągnął pistolet i strzelił sobie w skroń. Kula przebiła czaszkę, jednak mężczyzna żył jeszcze 36 godzin. Zmarł, nie odzyskawszy przytomności. W oficjalną wersję o samobójstwie podpułkownika nie wszyscy uwierzyli. Ryszard Hańcza zarządzał bowiem milionami dolarów, które rząd amerykański przekazał na działalność Armii Krajowej”.

Wzorcowy biogram

Nim wyjaśnimy kulisy dramatycznych wydarzeń z końca 1945 r., przedstawmy sylwetkę ich głównego bohatera. Marian Michał Dorotycz-Malewicz - „Hańcza”, „Ryszard Hańcza”, „Roch”, „Strzemię”, „Topór”, urodził się 16 lipca 1895 r. w majątku Manhejm, w Rosji. Uczył się w gimnazjum w Odessie, potem trafił do szkoły oficerskiej. W grudniu 1914 r. jako chorąży został wysłany na front rumuński. W 1917 r. po zdemobilizowaniu pełnił służbę w formacjach polskich. Najpierw został adiutantem 1 pułku piechoty, który wchodził w skład Oddziału Polskiego w Odessie pod dowództwem Stanisława Skrzyńskiego, a następnie w 1918 r. pełnił służbę w 4 Dywizji Strzelców Polskich, z którą w czerwcu 1919 przybył do Polski.

W odrodzonym Wojsku Polskim służył w randze dowódcy plutonu i kompanii telegraficznej, a następnie jako szef łączności 13 Dywizji Piechoty. W 1921 r. został dowódcą kompanii w 1 batalionie telegraficznym. Awansował - już w roku 1924 zajmował stanowisko kierownika Referatu Organizacyjno-Mobilizacyjnego i Wyszkoleniowego Szefostwa Łączności Dowództwa Okręgu Korpusu nr II w Lublinie. W lutym 1928 r. został majorem z tzw. starszeństwem z 6. lokatą w korpusie oficerów łączności. Od 1934 r. pełnił służbę w Dowództwie Okręgu Korpusu nr V w Krakowie, a następnie w Inspektoracie Armii w Wilnie. Na wojnę z Niemcami poszedł jako oficer dowództwa łączności Armii „Prusy”, a następnie Frontu Północnego.

Uniknął niewoli i od 1940 r. rozpoczął działalność konspiracyjną, wstępując do Związku Walki Zbrojnej: był szefem sztabu Komendy Obszaru Armii Krajowej Białystok, potem działał w Oddziale V Łączności Komendy Głównej AK na stanowisko szefa Wydziału Zrzutów. W nocy z 15 na 16 kwietnia 1944, w ramach operacji powietrznej „Most I”, został przetransportowany do Wielkiej Brytanii. Mianowano go dowódcą Głównej Bazy Przerzutowej Oddziału VI Sztabu Naczelnego Wodza w Brindisi we Włoszech.

Spotkanie z gen. Tatarem

Jak widać, ppłk miała piękną kartę konspiracyjną. A stanowisko w bazie w Brindisi umożliwiło mu wejście do wielkiej polityki. Zwłaszcza że stał się zaufanym człowiekiem gen. Stanisława Tatara. To właśnie z nim przyleciał z okupowanej Polski do Londynu. Po upadku powstania warszawskiego los bazy stanął pod znakiem zapytania. Ostatni zrzut do Polski został wykonany w nocy z 26 na 27 grudnia 1944 r. Na kolejne Brytyjczycy nie wyrazili już zgody, zresztą niespełna trzy tygodnie później Armia Krajowa została rozwiązana.

Gen. Stanisław Tatar
Gen. Stanisław Tatar Wikipedia/Domena publiczna

Sięgnijmy teraz do artykułu Andrzeja Fedorowicza o „Hańczy”, który ukazał się w 2013 r. w tygodniku „Wprost”. Fedorowicz pisze: „W dyspozycji ppłk. Hańczy wciąż pozostawało co najmniej 8 mln dolarów, pochodzących zarówno z załatwionej u Roosevelta amerykańskiej pomocy, jak i wcześniejszych dotacji dla AK funduszu dyspozycyjnego prezydenta USA (było to 12,5 mln dolarów rocznie). O te pieniądze miała się wkrótce stoczyć prawdziwa bitwa”.

Faktycznie, wypadki potoczyły się szybko. Na początku 1945 r. oficerowie przeznaczonego do likwidacji razem z bazą Oddziału VI (Specjalnego) Sztabu Naczelnego Wodza w Londynie zawiązali tajny tzw. Komitet Trzech, którego zadaniem było ukrycie fortuny przed Brytyjczykami. W skład komitetu weszli gen. Stanisław Tatar, płk Stanisław Nowicki i ppłk Marian Utnik. Pieniądze z „Elby” zostały ukryte w utworzonej specjalnie w tym celu Szkole Radiotechnicznej, mieszczącej się przy Piazza Remuria w Rzymie. Jej szefem - jak można się domyślić - został ppłk Ryszard Hańcza. Niedługo potem otrzymał od gen. Tatara kolejną dyspozycję: rządowi w Londynie należało ujawnić tylko ok. 5 mln dolarów. Reszta miała pozostać tajna pod nazwą Funduszu Drawa, będącego w praktyce wyłącznie do dyspozycji Komitetu.

Fedorowicz trafnie oddaje polityczne tło tego misternego przekrętu: „Gen. Tatar nie miał złudzeń co do losów polskiego rządu w Londynie. W lutym 1945 r., w czasie konferencji w Jałcie, sprawa granic Polski i jej uzależnienia od Związku Radzieckiego została definitywnie przesądzona. Władze RP na uchodźstwie były bezsilne i z każdym dniem traciły na znaczeniu. W tej sytuacji Tatar, wtajemniczony przez byłego już premiera Mikołajczyka w plan dogadania się z komunistami, uważał, że wkrótce potrzebne będą środki na finansowanie jego działalności politycznej w Polsce. Był przekonany, że jeśli położy na nich rękę rząd londyński, fundusze zostaną po prostu przejedzone”.

Sensacyjny plan

Przez dziesięciolecia tzw. sprawa ppłk. „Hańczy” była tematem wstydliwym i niewygodnym dla polskiej emigracji, a tym samym armii. Zamieszane w nią były najwyższe persony polityczne ówczesnego czasu. Oto bowiem 26 lutego 1945 r. naczelnym wodzem zostaje 53-letni gen. Władysław Anders, dowódca II Korpusu we Włoszech. Tylko do maja, bowiem wtedy z obozu jenieckiego przyjechał do Londynu Tadeusz Bór-Komorowski. Dodatkowo, po konferencji w Jałcie, wycofanie poparcia aliantów dla rządu emigracyjnego było jedynie kwestią kilku miesięcy, więc dalsze istnienie polskiego ośrodka politycznego w Londynie zależało od pieniędzy, które będzie on miał do dyspozycji. Ponieważ wyjaśnienia gen. Tatara co do wielkości kwoty i miejsca jej ukrycia nikogo nie satysfakcjonowały, w marcu 1945 r. prezydent RP Władysław Raczkiewicz zwołał naradę z udziałem premiera Tomasza Arciszewskiego, ministra spraw wewnętrznych Zygmunta Berezowskiego i gen. Andersa, któremu zlecił przejęcie słynnych już pieniędzy z „Elby” natychmiast po powrocie do Włoch, gdzie II Korpus zbierał siły przed zaplanowanym na kwiecień atakiem na Bolonię.

Nic dziwnego, że „Hańcza” znalazł się w dość trudnej sytuacji. Gdy gen. Anders wezwał go do swojej kwatery w Rzymie i kazał mu oddać wszystkie fundusze pod opiekę służb wywiadowczych II Korpusu, musiał się zgodzić. Ale w tym momencie interweniował gen. Tatar, rozpoczynając misterną intrygę. „Tatar wiedział, że Bór i towarzyszący mu ludzie dawnej Komendy Głównej AK, z którymi miał na pieńku, będą chcieli się go pozbyć. Postanowił się więc dogadać z kierownictwem byłej AK przeciwko II Korpusowi i jego dowódcy. Propozycja, którą przedstawił, była prosta: trzeba wywieźć pieniądze z Rzymu i oddać je pod opiekę stacjonujących w Niemczech 1. Dywizji Pancernej gen. Maczka i Samodzielnej Brygady Spadochronowej. Tatar argumentował, że II Korpus szybko zostanie wycofany z Włoch przez Brytyjczyków, którzy wtedy położą łapę na jego funduszach, podczas gdy znajdujące się w Niemczech wojska okupacyjne pozostaną tam przez dłuższy czas. Bór-Komorowski zgodził się z tym argumentem i 27 czerwca na biurko Władysława Andersa trafiła depesza naczelnego wodza, w której nakazywał generałowi oddanie do dyspozycji ppłk. Hańczy ciężarówek II Korpusu, które miały przewieźć dolary z Rzymu do Niemiec”. Tak ówczesne wydarzenia przedstawia Fedorowicz i trzeba przyznać, że mają one posmak rodem z sensacyjnego filmu.

Emigracyjny historyk, Roman Buczek, autor dwutomowej monografii „Stanisław Mikołajczyk”, dodaje, że obu stronom bardzo zależało na fortunie. Zwłaszcza, że - jak pisze - „Władysław Anders już wtedy myślał o budowaniu własnej pozycji politycznej na emigracji. Pieniądze były potrzebne m.in. na uruchomienie firm i biznesów, w których oficerowie II Korpusu znaleźliby zatrudnienie po przejściu do cywila”. Niestety, choć podobno „aż kipiał z wściekłości”, pieniądze musiał oddać.

Złoty konwój

Wróćmy do postaci ppłk. „Hańczy”. Zapewne wiedział, że jest inwigilowany przez służby wywiadowcze II Korpusu, zdawał też sobie sprawę, że postępuje nielojalnie, ukrywając przed naczelnym wodzem istnienie Funduszu Drawa, którego przeznaczenie nie mogło być dla niego żadną tajemnicą. Jednocześnie, podobnie jak pozostali uczestnicy tej gry, wiedział, że trzeba zrobić wszystko, by pozyskane od Amerykanów pieniądze nie wpadły w ręce Brytyjczyków.

Pierwszoplanową sprawą pozostawało szybkie przerzucenie dolarów do Niemiec. „Ze względu na swoje przeznaczenie, czyli finansowanie podziemia, większość przechowywanych na Piazza Remuria pieniędzy była w banknotach 20-dolarowych. Ukryto je w specjalnych pasach, używanych wcześniej przez zrzucanych do Polski cichociemnych. Każdy pas mieścił od 33 do 60 tys. dolarów lub od 4 do 6 kg złotych monet. Ile dokładnie zapakowano w nie pieniędzy, nie wiadomo. Kwota, która miała zostać ujawniona naczelnemu wodzowi i zdeponowana w Niemczech, wynosiła 5 mln 311 tys. dolarów w gotówce oraz 43 tys. dolarów w złocie. Do tego dochodził tajny Fundusz Drawa. Pasy załadowano na ciężarówki i 4 sierpnia 1945 r. konwój wyruszył w liczącą 1700 km trasę z Rzymu do Meppen i Bersenbrück w brytyjskiej strefie okupacyjnej w Niemczech, gdzie stacjonowały dywizja gen. Maczka i Samodzielna Brygada Spadochronowa” - pisze Fedorowicz.

W Rzymie pozostało jednak ok. 1,2 mln dolarów. Czując, że wywiad II Korpusu jest już blisko ustalenia miejsca przechowywania tych pieniędzy, ppłk „Hańcza” wpadł na oryginalny pomysł - postanowił ukryć je u polskich zakonników w klasztorze Bonifratrów na wyspie Tiberina na Tybrze. Informacja, że nie wszystko zostało wywiezione do Niemiec, szybko - prawdopodobnie na skutek donosu od jednej z „wtyczek” w Szkole Radiotechnicznej - dotarła do gen. Andersa. Zapadła decyzja: podpułkownik zostanie wezwany na „ostateczną rozmowę”. Można sobie wyobrazić ultimatum, które miało być mu postawione: jeśli ujawni miejsce przechowywania pieniędzy, zostanie wytoczona przeciwko niemu przed sądem wojskowym jakaś mało istotna sprawa o nadużycie władzy. Gorzej, gdyby nie zechciał współpracować.

Tajne miliony dolarów. Dlaczego zginął pułkownik
NAC

„Niezdrowe stosunki”

Ma rację Andrzej Fedorowicz, że nigdy nie oskarżono wprost gen. Andersa o śmierć nieposłusznego oficera. 29 września 1945 r. ppłk „Hańcza” został rozkazem dowódcy II Korpusu odwołany ze stanowiska dowódcy Szkoły Radiotechnicznej. Niedługo potem, 2 października, wezwano go do siedziby gen. Andersa w San Giorgio nad Adriatykiem. Kiedy tam jechał, oficerowie wywiadu II Korpusu zajęli budynek przy Piazza Remuria.

W kwaterze Andersa Ryszard Hańcza został aresztowany pod zarzutem „prowadzenia, wbrew rozkazom, korespondencji radiowej z Polską”. Do czasu wyjaśnienia sprawy miał pozostać w San Giorgio. „By jednak nie budzić podejrzeń, nie pilnowano go zbyt dobrze. Wolno mu było m.in. wychodzić na plażę, pozostał też z nim jego kierowca i służbowy samochód. Pod dwóch dniach takiego aresztu ppłk Hańcza postanowił uciekać” - pisze Fedorowicz.

Trzeba przyznać, że niczego nie zostawiono przypadkowi. „Następnego dnia, 5 października, oficerowie wywiadu II Korpusu wkroczyli do klasztoru na wyspie Tiberina i zabrali przechowywane tam dolary. Nie wiadomo, kto zdradził miejsce ukrycia depozytu”. W tym czasie ppłk „Hańcza” przebywał już w oddalonym o 100 km miasteczku Rieti, skąd po czterech dniach wrócił do swojego, będącego pod stałą obserwacją, mieszkania przy Fonte di Fauno w Rzymie. Co stało się 9 października 1945 r. o godzinie 9.30 - już wiemy. Co ciekawe, w zachowanym protokole z sekcji zwłok brakuje informacji, czy śmierć była wynikiem samobójstwa, czy postrzelenia przez inną osobę.

Tajemniczy zgon wysokiego rangą oficera wywołał na emigracji szok. Gen. Bór-Komorowski powołał nawet komisję, w której skład weszli gen. Antoni Chruściel i ppłk Stanisław Fieldorf, jednak rozpoczęła ona pracę dopiero osiem miesięcy po tragicznym zdarzeniu. W czasie dochodzenia ustalono, że Ryszard Hańcza popełnił samobójstwo, ponieważ był - jak to enigmatycznie sformułowano - „ofiarą nieco niezdrowych stosunków na wyższych szczeblach”.

Nie ma wątpliwości, że przejęte pieniądze (ok. 1,2 mln dolarów) wzmocniły pozycję gen. Andersa na emigracji. Jak ustalił wspomniany już Roman Buczek, za pieniądze te kupiono m.in. przedsiębiorstwa rolne, w których zatrudnienie znaleźli lojalni wobec generała ludzie. Inwestowano głównie we Francji i Włoszech, ale także w Afryce Południowej i Palestynie, gdzie osiedliło się kilku oficerów II Korpusu. Większość z przedsięwzięć upadła, spory dochód przyniosły natomiast nieruchomości, których wartość w powojennych latach dość szybko rosła.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Pozostałe

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia