Pod datą 8 maja 1945 roku "Ziemia Pomorska", jedyny ukazujący się wtedy w Bydgoszczy dziennik, donosił: "Trzecia Rzesza padła. Zakończenie wojny w Europie - Niemcy podpisały bezwarunkową kapitulację". Nastąpiło to we francuskim Reims, w głównej kwaterze gen. Dwighta Eisenhowera, naczelnego dowódcy wojsk alianckich.
Następnego dnia, ta sama gazeta, też na czołówce, cytując słowa Winstona Churchila, premiera Wielkiej Brytanii informowała, że akt kapitulacji będzie potwierdzony w Berlinie. Niestety, redakcja nie napisała, że stało się tak, bo kategorycznie zażądał tego przywódca ZSRS. Stalin do końca dyktował zachodnim aliantom swoje warunki. A oni się na nie godzili (oddaniem w pakcie Polski i połowy Europy też). Stąd dwie oficjalne kapitulacje III Rzeszy - 7 i 8 maja 1945 roku.
Pisali, że to "zbrodnia zbirów z AK i NSZ"
Kazimierz Tomaszewski, rodowity bydgoszczanin, syn Mieczysława, powstańca wielkopolskiego i żołnierza września 1939 r. miał w chwili zakończenia wojny 18 lat.
- Nie pamiętam, żeby z okazji zwycięstwa nad Niemcami coś szczególnego działo się wmieście. Od kwietnia byłem uczeniem szkoły handlowej, nadrabiając okupacyjne zaległości w nauce. Należałem też do drużyny harcerskiej. Dla nas wojna skończyła się już w styczniu 1945 roku - wspomina.
Tymczasem tydzień przed kapitulacją Niemiec doszło w Bydgoszczy do zabójstwa dwóch harcerzy. Miasto żyło tragedią, która wedle oficjalnej wersji była "zbrodnią zbiorów AK i NSZ". Ohydne kłamstwo miało odwrócić uwagę od prawdziwych przyczyn śmierci Rajmunda Pałubickiego i Henryka Józefowicza, członków 16. Żeglarskiej Drużyny Harcerskiej.
Na stadionie przy ul. Sportowej (obecnie stadion "Polonii") władze cywilno-wojskowe zorganizowały uroczystości pierwszomajowe. Uczestniczyła w niej 16. ŻDH. Powstałą w Bydgoszczy w latach 20. organizację reaktywowali wiosną 1945 r. bracia Bigońscy - Edmund i Zbigniew. Tego tragicznego dnia też byli na stadionie. - Trzymałem banderę. Pałubicki stał za mną.
W pewnej chwili poczułem, że coś mnie trafiło w ucho. Myślałem, że to jakiś owad, a to musnął mnie pocisk, który śmiertelnie ugodził Rajmunda - opowiadał pan Zbig- mew (odszedł w styczniu 2013 r.).
Pałubicki, trafiony w szyję, zmarł w drodze do szpitala. O życie kilka tygodni walczył Józefowicz, ale przegrał ją 13 czerwca. Do dziś ta tragedia nie znalazła wyjaśnienia.
Zbigniew Raszewski, wybitny teatrolog, autor "Pamiętnika gapia" pisze, że dopiero po latach dowiedział się, iż był świadkiem "największej prowokacji politycznej w naszym mieście". Miał ją przygotować kat Bydgoszczy, Bolesław Halewski, funkcjonariusz Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego (dwa miesiące wcześniej doprowadził do śmierci ppor. Leszka Białego). Miejska plotka głosiła, że strzelał pijany radziecki żołnierz.
W Chojnicach pochowali radziecką tankistkę
Gen. Jodl podpisuje w Reims kapitulację Wehrmachtu
(fot. Wikimedia Commons)
Obok paskudnych tekstów o "mordzie faszystowskich zbirów z AK i NSZ" na harcerzu "Ziemia Pomorska" donosiła o polowych mszach dziękczynnych i wielkich manifestacjach organizowanych z okazji zakończenia wojny. "W Bydgoszczy biciem dzwonów obwieszczono pamiętny dzień, uznany przez wszystkie narody demokratyczne wspólnym świętem narodowym. (...) Stary Rynek przypominał najpiękniejsze dni chwały i radości. Liczne sztandary obramowały obszerny plac" - pisał 10 maja dziennik. Gazeta informowała też o zniesieniu zaciemnienia, iluminacji balkonów, okien i całego miasta.
Toruń dzień zwycięstwa święcił w kilku miejsca, m.in. na Placu św. Katarzyny. Tam, jak donosiła gazeta, odprawiona była uroczysta msza, podczas której podano wiadomość o mianowaniu marszałkiem Polski gen. Michała Roli-Żymierskiego (był m.in. współpracownikiem sowieckiego wywiadu). Z kolei na Rynku Staromiejskim odbyła się defilada, zaś w Teatrze Ziemi Pomorskiej uroczysta akademia.
Z kolei w Chojnicach, jeszcze przed kapitulacją Niemiec, pochowano prochy bohaterki ZSRS, Bogdany Matwiejewny, tankistki, poległej w walkach w Wiesenbergu. Pogrzeb odbył się na chojnickim rynku.
W drodze z Bolonii strzały na wiwat
Zanim gen. Alfred Gustaw Jodl (7 maja w Reims), a dzień później feldmarszałek Wilhelm Keitel (8 maja w Karlhorst, na przedmieściach Berlina) podpisali akt bezwarunkowej kapitulacji, z klęski hitlerowskich Niemiec mogli się już cieszyć żołnierze 2. Korpusu Polskiego we Włoszech.
- Nie 8 a właśnie 2 maja utkwił mi w pamięci - wspomina Henryk Skrzypiński, rodowity bydgoszczanin, żołnierz gen. Andersa, uczestnik walk o Bolonię w kwietniu 1945 r. (pan Henryk brał kilka tygodni temu udział w uroczystościach z okazji 70. rocznicy tej bitwy). - Właśnie 2 maja Niemcy skapitulowały we Włoszech i w całym basenie Morza Śródziemnego. Właśnie wtedy otrzymałem jeden dzień urlopu. Z kolegą Bernardem Świekatowskim, który też pochodził z Bydgoszczy, i tak jak ja był artylerzystą, pojechaliśmy do Bolonii. Wracając drogą nr 9 wjechaliśmy w strefę ostrzału. Nie wiedzieliśmy, co się dzieje. Tymczasem były to strzały na wiwat, bo z alianckiej kwatery głównej w Casercie dotarła wiadomość o kapitulacji wojsk niemieckich.
Kiedy sześć dni później Europę obiegła wiadomość o zakończeniu wojny na Starym Kontynencie żołnierze 2. Korpusu Polskiego nie mieli powodów do wielkiego świętowania. - Na nas nie zrobiło to wielkiego wrażenia. Polacy nie znaleźli się w gronie zwycięzców. Nie było Polaków na odbywającej się od 26 kwietnia konferencji w San Francisco - przypomina Henryk Skrzypiński.
"Zwycięstwo nie było naszym udziałem"
Na wieść o końcu wojny i bezwarunkowej kapitulacji "Ziemia Pomorska" w artykule pt. "Wielki tryumf demokracji" pisała: "Butny i pyszny szwab, który zamierzał całą Europę i świat cały zamienić w swą kolonię, poddał się na łaskę państw koalicji demokratycznej. Hydrze pruskiej wyrwano zęby i pazury".
Ta sama gazeta, która tak kwiecistym językiem "dowalała" Niemcom, nie pisała nic o losie podstępnie aresztowanych przez Sowietów 27 marca 1945 r. szesnastu przywódców Polskiego Państwa Podziemnego, z ostatnim komendantem głównym AK gen. Leopoldem Okulickim na czele. Gdyby rzeczywiście "triumfowała demokracja", czytelnicy powinni byli poznać dramatyczne okoliczności tego, co wymyślił gen. Iwan Sierow, stalinowski kat Polski (był przy podpisywaniu kapitulacji w kwaterze marszałka Georgija Żukowa, zapewne brał udział w wielkiej balandze, która rozpoczęła się krótko po północy z 8 na 9 maja 1945 r., podczas której Żukow miał pić tylko białe wino!).
To on był pomysłodawcą wywiezienia do Moskwy ludzi, którzy - jak pisał gen. Anders - "przez pięć lat kierowali walką narodu polskiego przeciw Niemcom, a następnie wspierali w krwawych bojach działania armii czerwonej od marca 1944 do stycznia 1945".
Na nic zdały się zabiegi przedstawicieli rządu polskiego w Londynie o uzyskanie poparcia u aliantów w sprawie "szesnastu". Trudno więc się dziwić słowom dowódcy 2. Korpusu Polskiego, który w swoich wspomnieniach dotyczących kapitulacji Niemiec zanotował: ":Był to wielki dzień w historii świata i wielka ulga dla milionów ludzi. My, Polacy, niestety, nie mogliśmy brać udziału w powszechnym entuzjazmie tej chwili. (...) Zwycięstwo, do którego przyczyniliśmy się tak wielką ilością przelanej krwi i tyloletnią męką narodu polskiego, nie było naszym udziałem. Dla Polski V-Day jeszcze nie nadszedł".
Hanka Sowińska
GAZETA POMORSKA