Jednym z najbardziej ekscytujących dla publiczności zdarzeń w życiorysie projektanta mody jest jego kontakt z gwiazdami estrady. Kontakt bliski, bo trzeba się dobrze poznać, wyczuć czyjeś mocne strony, zaproponować stroje odpowiednie dla danej osoby, które nie tylko przypadną do gustu wykonawcy przeboju, lecz także będą współgrać z jego wizerunkiem publicznym i prezentowanym utworem. W PRL tego rodzaju współpraca przedstawiała się jednak prozaicznie: dla występujących na estradzie bardziej niż pomysł liczyło się, by projektant miał dostęp do materiałów i atrakcyjnych dodatków. Czasem trzeba było zrobić „coś z niczego”, na przykład przerobić sukienkę zdobytą w czasie wyjazdu zagranicznego, dostosować ją do aktualnej mody i wizerunku wokalisty. Często z całego projektu zostawał tylko niewielki element, a po zakończeniu pracy artyści potrafili jeszcze „ulepszać” zaprojektowane dla nich stroje, dodając własne części garderoby.
Grażyna Hase ubierała licznych wykonawców, po niektórych projektach nie ma dziś śladu. W jej strojach występowali Andrzej Rosiewicz z Hagawem, Eleni i jej zespół, Alibabki, grupa VOX, Partita. Najlepiej zostały zapamiętane kostiumy przygotowane na konkretne występy, przede wszystkim na festiwale muzyczne. Ważne było Opole, ale szczególne znaczenie miał Sopot. Hase bywała tam regularnie, często traktowała wyjazd jak część wakacji - festiwal organizowany był pod koniec sierpnia, wraz z Wowem Bielickim zatrzymywali się u jego rodziców w Oliwie. W 1976 roku w tym samym czasie co festiwal odbywała się Cepeliada i gdy na sopockim molo pokazywano stroje Grażyny Hase inspirowane modą ludową, jednym z widzów okazał się Alvin Stardust. Zapomniany dziś brytyjski piosenkarz był wówczas gwiazdą festiwalu. Zachowały się jego zdjęcia - zarówno z modelkami po pokazie mody, jak i z Grand Hotelu. Na tym ostatnim widać, że projektantka siedzi między Stardustem a Andrzejem Rosiewiczem.
Projektowanie na występy estradowe zaczęło się od Ireny Jarockiej w 1968 roku. Minęło zaledwie kilka miesięcy od sukcesu Kozak Look, gdy piosenkarka zgłosiła się do Hase z prośbą o strój na występ w Sopocie. Wszystko odbyło się bardzo profesjonalnie, najpierw było zdejmowanie miary, potem włączyła się zatrudniona krawcowa. Kolor: piaskowy, materiał: płótno jedwabne z Milanówka. Grażyna Hase przygotowała kostium, który miał wyglądać jak wariacja na temat stroju polskiego gondoliera, bo piosenka Jarockiej nosiła tytuł „Gondolierzy znad Wisły”. Jednak samej wokalistce prosty krój krótkiej sukienki ozdobionej jedynie długim sznurem paciorków (niczym różaniec) skojarzył się bardziej ze strojem mnicha. Ważnym elementem projektu był nakładany osobno kaptur, który miał całkowicie zakrywać głowę Jarockiej. W ostatniej chwili piosenkarka swoje proste włosy zakręciła w loczki, nową fryzurę chciała maksymalnie wyeksponować, więc kaptur najpierw tkwił na jej głowie, a w trakcie wykonywania piosenki został zrzucony.
Występ odbył się 24 sierpnia 1968 roku. Na próbach Grażyna Hase toczyła z Jarocką walkę o to, jak piosenkarka ma schodzić po schodach, Jarockiej brakowało świadomości, że w mini trzeba się nieco inaczej poruszać i ustawiać do kamery, żeby nogi wyglądały atrakcyjnie. Ostatecznie można było jednak mówić o sukcesie, utwór się spodobał, kostium także, a młoda wokalistka dostała od razu propozycję występu w NRD-owskiej telewizji z zastrzeżeniem, że ma tam być tak samo ubrana jak w Sopocie.
Siedem lat później festiwal był już przedsięwzięciem na większą skalę. Tym razem dla Anny Jantar zostały przygotowane dwa zestawy: biała lśniąca suknia do utworu „Staruszek świat” i ozdobiony licznymi kryształkami komplet dżinsowy składający się z bluzy i spodni dzwonów do „Tyle słońca w całym mieście”. Festiwal zbliżał się wielkimi krokami, kiedy Grażyna Hase musiała przyjechać do Sopotu, aby dokonać niezbędnych poprawek. Okazało się, że Jantar, będąca w trzecim miesiącu ciąży, zamiast utyć, schudła aż dziesięć kilogramów. Stroje trzeba było dopasowywać, ale prawdziwe problemy dopiero miały nadejść. W przeddzień występu Jantar trafiła do szpitala wobec zagrożenia poronieniem; niemal do ostatniej chwili nie było wiadomo, czy wokalistka zaśpiewa. Jantar na scenę weszła prosto po powrocie z kliniki. Ostatecznie wykonanie piosenki „Staruszek świat” mimo niesprzyjających okoliczności występu (a może właśnie z tego powodu?) okazało się tak udane, że Anna Jantar otrzymała II nagrodę za interpretację, dodatkowo została także nagrodzona przez publiczność. Grażyna Hase siedziała w pierwszym rzędzie i płakała ze szczęścia, ale też z nerwów, czy wszystko skończy się dobrze, podczas gdy niczego nieświadoma widownia szalała, oklaskując swoją ulubienicę.
Dziennikarz „Życia Literackiego” podsumowujący Sopot 1975 wiele miejsca poświęcił Jantar, ale napisał też o pozakonkursowym koncercie zespołu 2 plus 1, który zaprezentował piosenki z płyty „Wyspa dzieci”. Uwagę zwracała atrakcyjność występu, na którą składały się scenografia, uroda wokalistki oraz jej strój: „Okładkę płyty »rozmalował« na płótnie Marek Milik, a z płótna sporządziła bajecznie kolorową suknię znana projektantka mody Grażyna Hase, ubierając w nią Elżbietę Dmoch, solistkę zespołu. Był to jeden z nielicznych akcentów ubarwiających festiwal w sensie dosłownym” [„Życie Literackie” 1975, nr 35].
Grażyna Hase była świadkiem debiutu zespołu 2 plus 1, gdy na początku lat siedemdziesiątych trio występowało w hotelu Bristol, na scenie w kawiarni na piętrze. Potem zaczęła się regularna współpraca z grupą trwająca kilka lat, kolejną jej odsłoną po Sopocie 1975 było Opole 1976, gdzie zespół zaśpiewał przebój „Odpłyniesz wielkim autem”. Największą uwagę ściągała Elżbieta Dmoch (Miss Obiektywu tego festiwalu) w podkreślającej figurę pomarańczowej sukience z odsłoniętym ramieniem, ale projektantka była przede wszystkim dumna ze strojów zaprojektowanych dla męskiej części zespołu. Panowie oprócz najmodniejszych wtedy spodni dzwonów mieli koszulki z długim rękawem i namalowanymi z przodu muchami oraz klapami od marynarek, co z pewnej odległości sprawiało wrażenie wyjątkowej elegancji. Z czasem tego rodzaju nadruki na T-shirtach stały się codziennym widokiem, ale w 1976 roku ich zastosowanie było nowatorskie i zaskakujące.
Przy okazji strojów dla mężczyzn trzeba wspomnieć o Krzysztofie Krawczyku. W 1976 roku wokalista śpiewał w Sopocie „Parostatek” w garniturze stylizowanym na amerykańskie lata trzydzieste. Do kompletu przewidziana była czapka kapitańska, z której zrezygnowano po interwencji cenzury. Po kilku latach pechowa czapka była dla Grażyny Hase wzorem, gdy projektowała zestaw strojów dla ekipy LOT-u.
Szczytowy moment projektowania dla 2 plus 1 to Sopot 1978. Tym razem Janusz Kruk i Cezary Szlązak mieli białe błyszczące garnitury, a dla Elżbiety Dmoch Grażyna Hase zaprojektowała żeńską wariację na temat stroju boya hotelowego, na który składała się czerwona suknia z zielonymi lamówkami i dużymi złotymi guzikami oraz zielono-czerwony toczek z woalką. Wokalistka było przekonana, że ten strój przyniósł im szczęście - za wykonanie piosenek „Windą do nieba” i „Ding-dong” zespół zdobył I nagrodę w konkursie firm fonograficznych. Jeszcze przed wręczeniem trofeum został wysłany telegram wzywający Hase do błyskawicznego przyjazdu nad morze i świętowania sukcesu, co skończyło się całonocną balangą na jachcie ówczesnego prezesa telewizji Macieja Szczepańskiego.
Tak owocna kooperacja będącego na szczycie zespołu i cenionej projektantki mody była kontynuowana, powstały stroje wykorzystywane w kolejnych trasach. Szczególnie efektownie wyglądała uszyta z siateczki przezroczysta sukienka dla Dmoch czy zaprojektowane przed wyjazdem do NRD koszulki i kufajki, nieodłącznym elementem tych strojów były kaski wykorzystywane potem przez zespół także w czasie kolejnych występów. Na początku 1979 roku grupa odbyła udane tournée po Kubie, a na przełomie dekad zespół odniósł sukces w Japonii i RFN. Tym samym zachodni styliści przejęli kontrolę nad tworzeniem wizerunku zespołu, chociaż ostatni zachowany w dokumentach Grażyny Hase rachunek poświadczający projektowanie strojów dla 2 plus 1 pochodzi z września 1981 roku. Poza tym pozostała prywatna znajomość i kontakty towarzyskie. Elżbieta Dmoch i Janusz Kruk bywali na wystawach organizowanych przez Galerię Grażyny Hase, a projektantka do dziś wspomina bankiety urządzane w willi małżeństwa na warszawskiej Sadybie.
Ostatni raz Grażyna Hase przeżywała emocje związane z projektowaniem na występ w Sopocie w 1984 roku. Współpracowała wówczas z Haliną Frąckowiak, znaną z ekstrawaganckich kreacji, choćby słynnej, więcej odsłaniającej niż zakrywającej metalowej „zbroi” projektu Barbary Hoff z Opola 1970. Trzeba było stawić czoła legendzie! Jako gwiazda festiwalu Frąckowiak dawała minirecital, występ mógł więc zostać podzielony na części i zdynamizowany przez zmianę stroju. Początkowo piosenkarka była ubrana w długą pelerynę, która zasłaniała wszystko i dobrze pasowała do psychodelicznej „Ucieczki”. W trakcie braw peleryna została zrzucona i publiczności ukazał się wieczorowy jednoczęściowy kostium plażowy w kolorze czekolady z fantazyjnym złotym wzorem, na który została narzucona rozpięta marynarka. Hase chodziło przede wszystkim o wyeksponowanie zgrabnych nóg wokalistki, ale jeden z publicystów stwierdził, że Frąckowiak najwyraźniej zapomniała włożyć spódniczki...
Przy okazji tego występu projektantka nie czekała na telegram z zaproszeniem na imprezę po koncercie, ale pojechała do Sopotu razem z piosenkarką, a w hotelu zarejestrowano ją jako menedżerkę Frąckowiak. To był jedyny sposób, by móc mieszkać w Grand Hotelu, dla autorów kostiumów scenicznych nie przewidziano bowiem pokoi. Swoistym smaczkiem tego pobytu było to, że za kulisami Grażyna Hase została przedstawiona obecnym tam przez prowadzącego imprezę Andrzeja Matula jako jego osobista narzeczona. Przystojny radiowiec wciągnął w intrygę Hase, by w ten sposób ratować się przed zbyt natarczywymi propozycjami, które robiła mu jedna z występujących na festiwalu wokalistek.