Rok 972. Pod grodem Cedynia nad Odrą książę Polan Mieszko gromi hufce margrabiego Hodona. W sumie dość powszednie pograniczne starcie średniowiecznej Europy z dość też typowym epilogiem: wkrótce cesarz Otto I wezwie zwaśnionych przed swoje oblicze, by - rozsądzając ich spór - podkreślić zarazem własny prestiż i zakres swej monarszej władzy. Mniejsza tu o cesarski werdykt, nie miał on jakiegoś szczególnego znaczenia. Lecz o przymusowej wizycie Mieszka u cesarza wspomni kronikarz Thietmar z Merseburga. O księciu Polan napisze, że „był wierny cesarzowi i płacił trybut aż po rzekę Wartę”.
Czy Karol Wielki podbił Polskę?
I tu rodzi się pytanie: jak do tego doszło, że Mieszko płacił trybut aż po Wartę? Jedno z wyjaśnień jest wprost zadziwiające: płacił, ponieważ część ziem jego państwa została przed laty podbita przez… samego Karola Wielkiego! Czy to możliwe? Sprawdźmy, co mówią źródła.
Zacząć wypada od tego, że bez cienia wątpliwości hufce Karola Wielkiego - zaiste wielkiego, wszakże to on wskrzesił Cesarstwo Rzymskie na zachodzie Europy, po raz pierwszy od lat kilkuset spajając Germanię, Galię i Italię z przyległościami, a w roku 800 założył cesarską koronę - naprawdę dotarły w pobliże naszych obecnych granic.
„Szerokim echem w źródłach frankijskich odbiła się wyprawa zbrojna Karola Wielkiego przeciw Wieletom z roku 789. Latem tego roku wojska wyruszyły z nadreńskiej Kolonii, przebyły całą Saksonię, na dwóch specjalnie zbudowanych mostach sforsowały Łabę i wtargnęły w głąb terytorium wieleckiego” - pisze znakomity historyk Jerzy Strzelczyk. Wieleci, z którymi wojowali Frankowie, byli plemieniem Słowian połabskich. Karol pokonał i zhołdował ich księcia Drogowita. W ślad za nim „pozostali władcy i wielmoże Słowian, naśladując go, wszyscy podporządkowali się władzy króla” - jak głoszą „Roczniki Einharda”. Jedno ze źródeł stwierdza też, że władca Franków dotarł aż do rzeki Piany, a to już jedna z odnóg ujścia Odry do Bałtyku. Z kolejnego źródła dowiadujemy się, jakoby podbito kraj Wiltiam (czyli Wieletów) „w krainach północnych aż do morza”. W „Żywocie Karola Wielkiego” Einharda czytamy wprost, że jego bohater „zmusił do płacenia trybutu wszelkie barbarzyńskie i dzikie narody osiadłe w Germanii między Renem a Wisłą i między Oceanem a Dunajem, mówiące prawie wspólnym językiem, ale bardzo różne w obyczajach i ubiorze, wśród nich najważniejsi są Weketabowie, Sorabowie, Obodrzyci, Czesi - z tymi nawet wojnę prowadził - i wiele jeszcze innych”.
A to bynajmniej nie wszystko. „W wyprawie przeciw Awarom (791) główne siły frankońskie, zostające pod wodzą samego Karola, postępowały od strony Bawarii wzdłuż Dunaju, jedna natomiast armia, dowodzona przez Teodoryka i Meginfryda, maszerowała północnym szlakiem przez Czechy i tym samym szlakiem wracała - domniemywał przed laty w swej rozprawie „Państwo Wiślan” Jan Widajewicz. - Z Czech ku państwu Awarów musiała przejść przez Morawy, w bezpośrednim zaś sąsiedztwie Moraw, w obrębie dzisiejszego Śląska Opawskiego i Cieszyńskiego, mieszkał »śląski« szczep Golęszyców. W takiej sytuacji przyjąć wolno, że jakiś oddział frankoński wkroczył na terytorium golęszyckie, a nawet dotarł do Wisły, która być może stanowiła kres terytorium onego w stronie wschodniej. O ile zwierzchnia władza Karola Wielkiego istotnie do Wisły docierała, jedynie w stronie golęszyckiej krainy, mogło to być uskutecznione”.
Także według „Pieśni o Rolandzie” jej przesławny bohater podbił Polskę. Jednakże legendarny rycerz Roland (czy też raczej jego pierwowzór, czyli Hruodland, margrabia frankijskiej Bretanii) poległ jeszcze w 778 r., a więc przed owymi wyprawami Franków, podczas których wojownicy Karola Wielkiego wkroczyć mogli na nasze dzisiejsze ziemie. Ale i tak występujące w „La Chanson de Roland” nazwy Puillanie (Polska) czy Puillain (Polacy) podniosły ciśnienie krwi niejednemu historykowi. Sceptycy, na czele z Gerardem Labudą, doszli jednak do wniosku, że są to anachronizmy, których nie stosowano za życia Rolanda, a wprowadził je do swego dzieła dopiero tworzący w XI już wieku (bo tak przyjmuje się datować „Pieśń o Rolandzie”) autor.
Przejdźmy teraz do źródeł archeologicznych. W Polsce odnaleziono parę tak zwanych mieczy karolińskich, bez wątpienia pochodzących z państwa Franków i wykutych mniej więcej w interesującym nas okresie. A przecież cenna ta i groźna broń była w tamtych latach objęta zakazem eksportu do krain Słowian. Trzeba jednak przyznać, że mogła zostać przemycona albo też trafić tu w darze czy jako łup wojenny. Skądinąd to ostatnie dałoby się skorelować z bytnością na naszych ziemiach pierwotnego właściciela miecza. Dajmy na to Franka, który w nieznanych okolicznościach tu właśnie postradał swój rynsztunek, a może i życie. Kolejnym i to całkiem licznie występującym na ziemiach Polski typem zabytków archeologicznych są karolińskie ostrogi. Lecz tych cesarski zakaz handlu już nie obejmował, zatem mogą to być przedmioty importowane. Z drugiej strony, w tamtych czasach nasi przodkowie rozwinęli na sporą skalę miejscową produkcję ostróg, odmiennych od pochodzących z cesarstwa, ale w pełni praktycznych (bardzo przy tym charakterystycznych i łatwo rozpoznawalnych). Po cóż więc byłoby komu płacić krocie za sprowadzane z zagranicy ostrogi, skoro i nasze dobre? Być może powinniśmy jednak docenić zwykłą ludzką próżność i snobizm, bo sztuka lansu nie narodziła się przecież w naszych czasach. Zatem rzecz da się wyjaśnić prostą wymianą handlową. A zapędzenie się towarzyszy broni walecznego Rolanda aż w nadwiślańskie puszcze pozostać musi na razie atrakcyjną wprawdzie, lecz trudną do udowodnienia hipotezą.
Przyjaciel cesarza
Wróćmy więc do Mieszka. Jeśli nie Karol Wielki zhołdował Polan, to kto? Najmocniejszym kandydatem jest tu margrabia Gero. Pod rokiem 963 Thietmar zapisał: „Gero margrabia wschodnich ludów poddał zwierzchnictwu cesarza Łużyczan i Słupian, a także Mieszka wraz z jego poddanymi”. Mieszko, w 967 r. wspominany przez kronikarza Widukinda przy okazji triumfu władcy Polan nad grafem Wichmanem, krewniakiem Gerona, tytułowany jest przyjacielem cesarza (cesarze frankijscy, a następnie niemieccy nawiązywali do tradycji, a więc i terminologii starożytnego Rzymu). Jerzy Strzelczyk nie wątpi w „istnienie nierównorzędnego sojuszu pomiędzy Ottonem I i Mieszkiem I, który z niemieckiego punktu widzenia był postrzegany jako podporządkowanie władcy polańskiego królowi Niemiec”. Ale za formułą „amicus imperatoris” kryje się też coś więcej niż czysto honorowy tytuł. Uznanie cesarskiej supremacji wiązało się też z cesarską opieką. Dobrze to musiał rozumieć nasz Mieszko, a później i jego potomkowie. Nawet ci będący pod nominalnym już tylko zwierzchnictwem cesarzy niemieckich niejednokrotnie mieli zagrywać przeciwko swoim przeciwnikom cesarską właśnie kartą.
Przy tym wszystkim nie był nasz Mieszko potulnym wasalem cesarza. Potrafił wykorzystać chwile osłabienia Niemiec, a takich po śmierci Ottona I nie brakowało. W roku 979 stoczył nawet wojnę z cesarzem Ottonem II. O konflikcie tym wiemy właściwie tylko tyle, że do niego doszło. Na podstawie katalogu biskupów z Cambrai historycy wydedukowali, że cesarz wyruszył na Mieszka ze zbrojną wyprawą. I wiele wskazuje na to, że zakończyła się ona porażką, jako że już wkrótce Niemcy nielicho musieli się napracować nad przywróceniem poprawnych stosunków z groźnym Polaninem. Mieszkowi, przed kilku laty owdowiałemu, oddano wtedy za żonę margrabiankę Odę, którą w tym celu trzeba było - nie bacząc na jej śluby zakonne i zgorszenie duchowieństwa, w tym kronikarza Thietmara - wydobyć z klasztoru. Mieszko uczcił małżeństwo uwolnieniem niemieckich jeńców, tym samym pozostawiając nam dowód swoich zwycięskich walk z Niemcami. Jakoś przecież musieli oni w polańskie łyka trafić. Ci spod Cedyni (o ile Mieszko w ogóle brał tam jeńców, gdyż źródła o tym milczą) musieliby przecież zostać wypuszczeni z niewoli już dużo wcześniej, po tym jak Otton I spacyfikował konflikt Mieszka z Hodonem.
Kłopotliwa koronacja
Wielką sztuką było rozgrywać niemieckich polityków przeciwko sobie, wchodzić w sojusze z jednymi, by osiągnąć swe cele wobec innych. Mieszko był w takiej polityce niezły, jego syn - doskonały. Bolesław Chrobry nawiązaną za sprawą misji pruskiej, męczeństwa i kanonizacji świętego Wojciecha przyjaźń z cesarzem Ottonem III wykorzystał w sposób bliski perfekcji. W roku 1000 uzyskał królewską koronę.
Zaraz, zaraz, w jakim roku 1000? Już słyszę głosy oburzenia. Przecież w dowolnym polskim podręczniku historii można przeczytać, że Chrobry koronował się na króla w roku 1025! Otóż wcale niekoniecznie. Poczytajmy, co w XV w. pisał na ten temat historyk Jan Długosz: „(...) cesarz Otto rozkazuje arcybiskupowi gnieźnieńskiemu Gaudentemu i innym biskupom polskim namaścić olejem świętym Bolesława na króla Polski i dopełnić wszelkich należnych modłów i obrzędów, które zwykle zachowywane są przy koronacjach i pomazaniach królów. Po dokonaniu tego został zaprowadzony na podwyższony tron, z którego mógł być widziany przez cały otaczający tłum. Cesarz Otto zdjął wspaniały diadem, który wtedy miał na głowie, i ozdobił nim i uwieńczył skronie księcia Bolesława ustanawiając go (i wszystkich jego następców) królem Polski, sprzymierzeńcem i przyjacielem Cesarstwa Rzymskiego, podporządkowując mu wszystkie ziemie polskie i ludy, dając jemu i jego następcom - królom Polski - panowanie nad księstwami, ziemiami i okręgami zdobytymi w przyszłości na poganach i schizmatykach”. Długosz nie jest tu osamotniony. Oto co napisał Gall Anonim w wieku XII: „Bolesław więc, tak chlubnie wyniesiony na królewski tron przez cesarza, okazał wrodzoną hojność (…). Cesarz tedy wesoło z wielkimi darami powrócił do siebie, Bolesław zaś, podniesiony do godności królewskiej, wznowił dawny gniew ku wrogom”.
Sposobność wejrzenia w świadomość historyczną Polski piastowskiej dają nam też XIV-wieczne protokoły procesowe. Król Władysław Łokietek, wiodąc z Krzyżakami spór o zabrane przez nich Polsce Pomorze, doprowadził do postawienia sprawy przed sądem papieskim. Przesłuchiwano wtedy wielu świadków, których zeznania zachowały się do dziś. Na ich podstawie wiemy, że w tamtych czasach - za ostatnich Piastów - powszechnie uważano, że Bolesław Chrobry został koronowany w roku 1000 przez cesarza Ottona.
W dodatku dzieje cesarstwa znają więcej podobnych ceremonii. Cesarz Lotar III ukoronował tak duńskiego Magnusa, a cesarz Fryderyk I jeszcze jednego Duńczyka, Swena. Król węgierski Stefan I, również zawdzięczający koronę Ottonowi III, otrzymał odeń w podarunku diadem, gwóźdź z krzyża Chrystusa oraz świętą włócznię (Chrobremu podarował Otton zestaw identyczny!). Ceremonię z Gniezna przypomina koronacja czeskiego Wratysława III (z tą różnicą, że cesarza zastąpił tam biskup).
Sławetna koronacja roku 1025 rzeczywiście miała miejsce. Jest o niej mowa w zbyt wielu źródłach, by ją negować. Z tym, że mogła mieć inny charakter, niż się na ogół uważa. Bolesław Chrobry celem wzmocnienia pozycji syna, którego wyznaczył na następcę, mógł wtedy koronować Mieszka II jeszcze za swego życia. Mógł też sam koronować się powtórnie celem podkreślenia swej niezależności od cesarstwa. Podobną symboliczną ceremonię powtórnej koronacji przeprowadził angielski król Ryszard Lwie Serce. Być może uczynił to na znak niezawisłości Anglii od niemieckiego cesarza, który - więżąc Ryszarda - wymusił na nim złożenie lennego hołdu.
Dlaczego więc rok 1000 nie cieszy się obecnie powszechnym uznaniem jako data koronacji królewskiej Chrobrego? Dlatego że po traumie drugiej wojny światowej, równoznacznej dla Polski z niewiarygodnie długą listą niemieckich zbrodni, wojnie, po zakończeniu której słowo „Niemiec” brzmiało w ustach Polaka nieledwie jak wyzwisko, i jako coś naturalnego uważano pisanie go małą literą, było czymś przynajmniej niewskazanym podkreślać to, że pierwszego polskiego króla koronował niemiecki cesarz. Co to, to nie! Najbliższe pokolenia historyków utrwaliły więc w podręcznikach, literaturze popularnonaukowej i mediach rok 1025 jako bezdyskusyjną datę koronacji Chrobrego. Koronacji wbrew niemieckiej woli i od nikogo niezależnej, suwerennej.
Chrobry walczy o godność
Przeszedł jednak do historii Bolesław Chrobry jako symbol nieugiętej walki z Niemcami o polską suwerenność. I to najzupełniej zasłużenie. Okno czasowe sprzyjające koronacji Chrobrego otworzyło się na krótko. Jego cesarski przyjaciel zmarł niewiele ponad pół roku po zjeździe w Gnieźnie. Następcy Ottona mieli dość odmienną wizję imperium niż on. Renovatio Imperii Romanorum, wizjonerski projekt Europy Ottona III odpowiadający ambitnemu Chrobremu, przed którym otwierał obiecujące perspektywy władzy nad całą Słowiańszczyzną, został zarzucony. W jego miejsce nowy cesarz Henryk II sformułował inną ideę: Renovatio Imperii Francorum z dominującą rolą Niemiec. To nie budziło już entuzjazmu Bolesława. Henryk II nie zamierzał tolerować piastowskich snów o suwerenności: Chrobry miał uznać jego zwierzchnictwo bądź zostać do tego zmuszony przemocą. Ten jednak, czując własną siłę i ufny w swe wpływy w Rzeszy, gdzie opozycja przeciw Henrykowi była silna - nie wahał się rzucić cesarzowi wyzwania. Stąd seria kampanii wojennych Henryka II przeciw Polsce. W roku 1005 jego wojska dotarły aż pod Poznań, gdzie Bolesław musiał przystać na niezbyt dla siebie korzystne warunki pokoju: zrzeczenie się Łużyc i Milska oraz roszczeń do Czech. Nie był to jednak pokój w pełni satysfakcjonujący jego przeciwnika. Polska zdecydowanie odrzuciła szczególnie upokarzające żądania niemieckie. Jak tłumaczy historyk Jarosław Sochacki: „Niezadowolenie Henryka II wynikało z tego, że Bolesław Chrobry nie uznał jego pozycji w formie, do której rościł pretensje, czyli nie złożył mu publicznie hołdu boso i odziany w pokutne szaty, co oznaczało brak zadośćuczynienia za jego rebelię i doznane z jego strony zniewagi”. Zapewne więc obie strony zdawały sobie sprawę z tego, że to nie koniec rozgrywki między nimi. I rzeczywiście, działania wojenne już wkrótce zostały wznowione. Kiedy w roku 1013 zawarto w Merseburgu kolejny pokój (również tymczasowy, jak się miało okazać), Bolesław uznał się za lennika cesarstwa, ale i Henryk musiał ustąpić, nadając Chrobremu „z dawna oczekiwane beneficjum” (jak ujmuje to Thietmar). Owym beneficjum, czyli nadaniem, mogły być Łużyce i Milsko. Ponieważ jednak ziemie te Chrobry już odzyskał w 1007 r., mogło chodzić o coś innego: o akceptację jego godności królewskiej, a nawet zatwierdzenie jej dziedziczności. Chrobry nawet jako król Polski pozostać miał jednak wasalem cesarza, której to zależności pozbył się ostatecznie w 1018 r., zawierając pokój w Budziszynie.
Bacz, komu grozisz
Niespełna wiek później w ślady swego praszczura poszedł młody Bolesław Krzywousty, stawiając czoła inwazji króla niemieckiego (późniejszego cesarza) Henryka V. Wojna polsko-niemiecka w roku 1109 została rozsławiona przez polskich dziejopisów, dzięki którym Głogów i Psie Pole zajmują honorowe miejsca w świadomości historycznej Polaków.
Z kroniki Galla Anonima wywodzi się tradycja, że król Henryk V (cesarzem został kilka lat później), występując przeciw Polsce, stawał w obronie (mocnych skądinąd) praw do tronu Zbigniewa, wygnanego brata Krzywoustego. Wygląda jednak na to, że Gall nie ma racji. Szukający niemieckiej protekcji Zbigniew dostarczył nie tyle przyczyny, co uzasadnienia do ataku na Polskę. Henryk V już od jakiegoś czasu szukał pretekstu do rozprawy z kłopotliwym, nazbyt śmiało i niezależnie sobie poczynającym na arenie międzynarodowej Krzywoustym. Teraz znalazł, i to doskonały.
Postawione mu ultimatum Bolesław wyniośle odrzucił. „Jeżeli pieniędzy naszych lub rycerzy polskich żądasz tytułem trybutu, to mielibyśmy się za niewiasty, a nie za mężów, gdybyśmy wolności swej nie bronili. Do przyjęcia zaś buntownika lub do podzielenia się z nim niepodzielnym królestwem nie zmusi mnie przemoc żadnej [obcej] władzy (...). Zatem bacz, komu grozisz: jeśli zaczniesz wojnę, znajdziesz ją!” - odpowiedzieć miał Henrykowi.
Wojna ta, pamiętna heroiczną obroną Głogowa (nie mogła być inna, skoro Krzywousty zagroził obrońcom szubienicą, jeśli skapitulują), toczyła się niestety na Śląsku, a więc na terytorium Polski. To jej więc ziemie ponosiły cały ciężar walk. Nie dostarczała Polakom łupów większych niż rynsztunek, odzienie czy wierzchowce pokonanych wrogów. Jednostki może się i czasem dorabiały, ale kraj łupiony przez najeźdźcę (a znając średniowieczne wojenne obyczaje, także przez własne wojska) cierpiał. Za obronę suwerenności trzeba było zapłacić słoną cenę. Gall Anonim okrzyczał te wojnę wielkim sukcesem Krzywoustego. Czy było tak w rzeczywistości?
„Choć źródła nic o tym nie wspominają, to jednak wojnę zakończyć musiał, podobnie jak w r. 1008, nie znany bliżej układ. Dowodzą tego już choćby mętne przedstawienia tzw. Galla, wspominającego o powtórnych rokowaniach pokojowych, toczonych pod Wrocławiem w ostatniej fazie walki, jak również fakt, iż Bolesław nie niepokoił cofających się wojsk cesarskich, oraz okoliczność, iż eskortujący wynędzniałe zastępy niemieckie Wiprecht z Grojcza szedł w przedniej straży wszystkie te niedomówienia stają się jasnymi, jeśli przyjmiemy, iż wojnę polsko-niemiecką zakończył nie znany dziś układ” - zauważa biograf Bolesława Krzywoustego Karol Maleczyński. Warunki tego pokoju pozostają jednak niejasne. Źródła, i tak nieliczne, podają do tego sprzeczne wersje. Według Galla Anonima Bolesław nie zapłacił ani denara żądanego odeń trybutu. Diametralnie co innego można wyczytać w niektórych przekazach niemieckich: Ekkehard z Aury i Annalista Saxo utrzymują, że Henryk Bolesława do zapłacenia z dawna zaległego trybutu jednak zmusił. Kto inny wspomina też o łupach wywiezionych z Polski, co z kolei pozostaje w sprzeczności z twierdzeniem Galla, jakoby Henryk V „postanowił wracać, trupy tylko wioząc ze sobą jako trybut”.
Zagadką historii pozostaje też bitwa na Psim Polu pod Wrocławiem. Według Wincentego Kadłubka miała ona zakończyć się walnym zwycięstwem Krzywoustego i pogromem Niemców. Kłopot w tym, że XIII-wieczna kronika Kadłubka jest pierwszym źródłem, które w ogóle wspomina o tej epickiej batalii. Milczą o niej nie tylko źródła niemieckie (co od biedy można by jeszcze zrozumieć), ale też Gall Anonim, piszący zaledwie kilka lat po wojnie i skrzętnie przy tym wykorzystujący każdą okazję do sławienia rycerskich przewag Bolesława Krzywoustego. O ile więc do starcia na Psim Polu w ogóle doszło, to na pewno nie miało ono charakteru decydującej bitwy, a była to potyczka o poślednim znaczeniu.
Polska na kolanach
Los sprawił, że ten sam Bolesław Krzywousty, który tak zawzięcie i z powodzeniem bronił niezależności Polski od Niemiec i w 1109 r. tak dumnymi słowy odpowiedział na żądanie podporządkowania się woli Henryka V, pod koniec życia w końcu jednak przed niemieckim cesarzem uklęknął.
Inny był to już cesarz i inna, ciężka niezmiernie sytuacja międzynarodowa Polski. A i Bolesław się zmienił, postarzał, przygniotła go seria politycznych niepowodzeń. Zawarty w 1135 r. układ z Lotarem III w Merseburgu uspokajał więc i regulował zaognione, mocno zagmatwane (nie bez udziału Krzywoustego, który ostatnimi laty nie miał szczęśliwej ręki w polityce) sąsiedzkie stosunki w Europie Środkowej. Hołd złożony przez władcę Polski cesarzowi miał umożliwić - jak byśmy to określili w XXI w. - nowe otwarcie. Pozwolić Polsce wyjść z międzynarodowej izolacji.
Historycy po dziś dzień nie mogą dojść do ładu (i kto wie, czy kiedykolwiek dojdą) z tym, czy Bolesław Krzywousty złożył tam hołd lenny z całej Polski, czy też tylko z Pomorza i wyspy Rugii. Ta druga możliwość wydaje się całkiem prawdopodobna. Także tutaj nasuwa się analogia do średniowiecznej historii Anglii: jej królowie z dynastii Plantagenetów składali hołdy lenne królom Francji jedynie z części ziem, nad którymi panowali. Byli francuskimi wasalami, ale tylko jako władcy Normandii, Akwitanii czy Andegawenii, natomiast w żadnym wypadku Anglii.
Krzywousty nie był ani pierwszym, ani ostatnim Piastem, który ugiął kolana przed cesarzem. W tymże Merseburgu przydarzyło się to samemu Bolesławowi Chrobremu. Uczynił to i Mieszko II, w roku 1032 stając przed Konradem II jako człowiek, który utracił wszystko: koronę, dziedzictwo, rodzinę, zdrowie, a przy okazji swą męską godność. Mieszko II, jeszcze nie tak dawno temu dumny król Polski, postradał swe państwo. Porzuciła go żona, królowa Rycheza, która nie zamierzała tolerować jego związku z kochanką. A wreszcie schwytał Mieszka czeski książę Oldrzych, po czym (jeśli wierzyć niepewnemu przekazowi Galla), nie bacząc na dostojeństwo królewskiego jeńca, nakazał go wykastrować. Mieszko przybył więc do cesarza złamany i w pokorze. A przecież dawny wróg potraktował go życzliwie. Przyjął korne hołdy Mieszka i łaskawie zgodził się pomóc pechowemu Piastowi powrócić do władzy. Jednak Mieszko musiał zaakceptować twarde warunki i przekazać część kraju pod rządy brata Ottona i kuzyna Dytryka.
Kilka lat później sytuacja praktycznie się powtórzyła. Syn Mieszka Kazimierz Odnowiciel odzyskał władzę nad zrujnowaną najazdami sąsiadów oraz niepokojami społecznymi Polską dzięki realnemu wsparciu Konrada II bądź jego następcy Henryka III w postaci 500 rycerzy. „Polska była po prostu potrzebna Europie jako czynnik równowagi, co musiały rozumieć wybitne umysły polityczne” - napisał Paweł Jasienica. Niewątpliwie słusznie, jednak sprawa nie przedstawiała się oczywiście tak, że Konrad czy Henryk stawiali na Kazimierza w imię jakiejś ogólnej idei. Udzielone mu poparcie wynikało z konkretnej politycznej kombinacji. Władca Niemiec liczył, że przyjazny, zobowiązany za pomoc Polak prowadził będzie politykę zbieżną z niemieckimi interesami, stanowiąc skuteczną przeciwwagę dla niebezpiecznie silnego księcia czeskiego Brzetysława I. Divide et impera - jak mawiali starożytni Rzymianie. Tę samą maksymę cesarstwo stosowało wobec Polski także na płaszczyźnie jej stosunków wewnętrznych. To dlatego Konrad II wspomógł Mieszka II, ale przy okazji obciążył go obowiązkiem wydzielenia dzielnic kraju krewniakom. Rozdrobniona Polska nie stwarzałaby już takiego zagrożenia dla Niemiec jak potężna, scentralizowana monarchia Chrobrego.
Na przywrócenie do władzy w Polsce dzięki niemieckiej pomocy liczyli też późniejsi Piastowie. Bolesław Krzywousty nie spodziewał się zapewne, że w ślady zabiegającego o cesarską łaskę księcia Zbigniewa pójdzie kiedyś jego rodzony syn i następca Władysław. Ten po przegranej wojnie domowej skończył na wygnaniu w Rzeszy, licząc na niemieckie wsparcie w odzyskaniu tronu. Nie można powiedzieć, by odprawiono go z kwitkiem. Uwagę króla Konrada III zaprzątnęły jednak wyprawa krzyżowa oraz inne odległe od polskich granic sprawy. Dlatego też ekspedycję przeciw Polsce zorganizował i przeprowadził w roku 1146 bez większego przekonania i bez realnego skutku. Dopiero Fryderyk I Barbarossa w roku 1157 wyruszył z bardziej już efektywną wyprawą wojenną na Polskę. Bolesław Kędzierzawy, który objął władzę po wygnaniu Władysława, stojąc w obliczu strategicznej klęski militarnej, zdecydował się przyjąć największe w historii stosunków polsko-niemieckich upokorzenie polskiej głowy państwa.
„Cesarz lubił zewnętrzną wystawę, prawdziwe dziecię średniowiecznej epoki kochało się w symbolach. Żądał więc, żeby polski monarcha stawił się przed nim boso, trzymając miecz obnażony nad głową, na znak, że życie jego zawisło od łaski cesarskiej. I Krzywousty składał niegdyś hołd Lotarowi z Pomorza, ale go wówczas z cesarskimi honorami przyjmowano w Magdeburgu. Syn jego upokorzył się i w tak poniżający sposób odbył się akt hołdu; Krzyszków nad Wartą był widownią tej hańby” - opisuje z wyczuwalnym niesmakiem historyk Stanisław Smolka. Mimo to jest Kędzierzawy przez historyków bez mała komplementowany za swój pragmatyzm. Kosztem niewątpliwej klęski wizerunkowej na tronie polskim się umocnił, niebezpieczeństwo powrotu wygnanego brata przynajmniej chwilowo (a jak się potem okazało - na dobre) zażegnał, od przyobiecanej cesarzowi pomocy zbrojnej się wykręcił, przyjętych zaś wobec Niemców zobowiązań finansowych nie uregulował. A cóż znaczył wstyd wobec utrzymania się u władzy? Upokorzenie musiało boleć, lecz Bolesław i jego otoczenie nie zamierzali się nim afiszować. Wolno wręcz podejrzewać, że w Polsce bezpieczniej było nie poruszać publicznie tego drażliwego tematu, a Wincenty Kadłubek nie tyle z premedytacją przemilczał sprawę w swojej kronice, co zwyczajnie nie posiadał o niej informacji. Gdyby nie źródła zagraniczne, kłopotliwy epizod z Krzyszkowa zaginąłby w mrokach polskiej niepamięci.