Marzec 1968 roku. Najważniejsza data dla całego pokolenia

Katarzyna Kaczorowska
Zamieszki przed Uniwersytetem Warszawskim skończyły się zatrzymaniami, aresztowaniami i relegowaniami z uczelni
Zamieszki przed Uniwersytetem Warszawskim skończyły się zatrzymaniami, aresztowaniami i relegowaniami z uczelni ARCH. ODB PRL/Archiwum Polska Press
Marzec 1968 r. Bunt środowiska komandosów, który pchnął do polityki ludzi decydujących o tym, jak wygląda współczesna Polska. Nie tylko Michnika, Kuronia i Kaczyńskiego

Pamiętam, że przed Marcem uniwersytet był słoneczny, a potem zapanowała intelektualna martwota. Mimo że byliśmy przedtem na uczelni tylko pięć miesięcy. Były jakieś namiastki działalności naukowej, było życie towarzyskie, ale studia po marcu były smutne. A Marzec jako wydarzenie polityczne, dojście do głosu nowego aktywu, który miał dosyć dominacji komunistów z KPP, a nawet z PPR. Był w tym silny wątek antysemicki. Dla człowieka z Żoliborza Żydzi byli elementem systemu. A więc po »antysyjonistycznym« przemówieniu Gomułki odczułem prawdziwy szok, zobaczyłem, że komunizm rozstaje się z czymś ważnym, że z tego wyniknie coś nowego, trudnego do przewidzenia. (...) Pamiętam, jak Hanka Szymanke, nasza koleżanka z kręgu komandosów, przyniosła nam do podpisania w 1968 roku list w obronie »Dziadów« Dejmka, które właśnie zdjęto. Powiedziała coś o Polsce »moczarstwowej«. Zareagowałem z czystej przekory: »może byłaby lepsza niż gomułkowska?«. Złościły mnie takie szyderstwa z Polski przedwojennej. Pamiętam jej oburzenie. (...) Prowokowałem. Traktowałem moczaryzm jako obrzydliwą manipulację. Wiedziałem o tym z Wolnej Europy. Ale gdybym nawet miał wątpliwości, to Marzec ’68 wyleczyłby mnie ostatecznie. Ten na wpół skrywany pod hasłem »antysyjonizmu« antysemityzm to było coś lepkiego i obrzydliwego. Każdego przyzwoitego człowieka musiało to odstręczać. Dla mnie prawdziwy moczaryzm to było ORMO, ci ludzie ze zwierzęcymi twarzami. Nawet ZOMO-wcy nie budzili w nas takiej odrazy” - opowiadał w „Alfabecie braci Kaczyńskich” Jarosław Kaczyński.

Z perspektywy ponad 40 lat od wydarzeń Marca 1968 Piotrowi Zarembie i Michałowi Karnowskiemu mówił, jak oceniał środowisko komandosów, czyli tych, którzy się wtedy zbuntowali: „Jako ludzi mimo wszystko lepszych od Gomułki i Moczara, różowych, ale walczących z komunistami. Ludzi, którzy mogą się przyczynić do odkręcenia śruby. Pamiętam, jak staliśmy na dziedzińcu Uniwersytetu, na wiecu. Wszyscy studenci podnosili pięści za Ireną Lasotą, która - stojąc na balkonie - zrobiła to jako pierwsza. Mnie to bardzo złościło, bo to komunistyczny gest, ale też podnosiłem. Byłem przekonany, że ten ruch nie wygra, nie identyfikowałem się z nim do końca, ale to był dylemat: bić się czy nie bić. Obowiązkiem było się bić”.

Zbuntowane dzieci

Jarosław Kaczyński po latach wspominał, że wtedy, w marcu 1968 r., uważał środowisko buntowników za „różowych”, choć lepszych od Gomułki, stojącego na
Jarosław Kaczyński po latach wspominał, że wtedy, w marcu 1968 r., uważał środowisko buntowników za „różowych”, choć lepszych od Gomułki, stojącego na czele partii M. Kostun/Archiwum Polska Press

Komandosi, o których wspomniał Jarosław Kaczyński, to grupa przyjaciół, których rodzice - pisał na łamach „Polityki” prof. Andrzej Friszke - byli przeważnie przedwojennymi działaczami komunistycznymi, a stąd wynikały określone wzory wychowawcze. Te wzory, w rozumieniu młodzieży, która w marcu 1968 r. zbuntowała się przeciwko władzy (czy też - jak określił to Stefan Kisielewski - przeciwko dyktaturze ciemniaków cenzurujących Mickiewicza), oznaczały obowiązek aktywności, solidarności wobec grupy, zwłaszcza prześladowanych, zakaz sypania czy składania samokrytyki w wypadku przesłuchań i - wreszcie - przygotowanie psychiczne na możliwe represje. Część ich rodziców w młodości przeszła przez przedwojenne procesy i więzienia.

Nieformalną grupę przyjaciół, którą nazwano komandosami, tworzyli Adam Michnik, jego dziewczyna Barbara Toruńczyk, Seweryn Blumsztajn, Jan Gross, Ewa Zarzycka, Mirosław Sawicki, Irena Grudzińska, Andrzej Duracz, Aleksander Perski, Wiktor Nagórski, Jan Lityński, Włodzimierz Rabinowicz i nieco straszy Jan Kofman. Kontaktowali się też często z żonami osadzonych wtedy w więzieniu Jacka Kuronia i Karola Modzelewskiego - Gajką Kuroniową i Bogną Modzelewską. Kontakt z tą wyraźnie widoczną grupą mieli też niektórzy asystenci i młodzi absolwenci uniwersytetu: Aleksander Smolar, Maryla Hopfinger, Waldemar Kuczyński, nieco później Andrzej Mencwel i Jadwiga Staniszkis.

Zaczyn opozycji

Większość tych nazwisk szybko stała się istotna na politycznej mapie polskiej opozycji, a jednym z formacyjnych doświadczeń stał się dla nich Marzec 1968, a dokładniej strajk studencki w proteście przeciwko zdjęciu z afisza „Dziadów” w reżyserii Kazimierza Dejmka, zamieszki, stłumione przez władzę, represje wobec najaktywniejszych buntowników, wreszcie histeryczna antysemicka nagonka, w wyniku której z Polski wyjechało około 30 tys. polskich Żydów. Warto dodać, że migrację pomarcową najliczniej reprezentowali inżynierowie, lekarze, osoby z wykształceniem ekonomicznym i humanistycznym. Do jesieni 1969 r. podania o zgodę na wyjazd złożyło blisko 500 wykładowców i naukowców badaczy, w tym wybitne i znane postacie nauki. Wśród emigrantów było 200 dziennikarzy i redaktorów, ponad 60 pracowników radia i telewizji, blisko 100 muzyków, aktorów i plastyków (w tym 23 aktorów i reżyserów Teatru Żydowskiego na czele ze słynną Idą Kamińską) i 26 filmowców. Ponad 500 osób do marca pracowało w centralnej administracji państwowej, a z blisko 1000 emigrantów rencistów aż 204 otrzymało przed wyjazdem renty specjalne za szczególne zasługi dla PRL.

Patrząc na współczesne konflikty polityczne, które co kilka lat właściwie demolują polską scenę polityczną, trudno nie odnieść wrażenia, że jedno z ich źródeł tkwi właśnie w latach 60. i w Marcu ’68. Dla Jarosława Kaczyńskiego komandosi byli różowi, „mimo wszystko” lepsi od Gomułki, a więc jednak „mimo wszystko” najpewniej podejrzani, bo związani z jakąś myślą lewicową. Sam Adam Michnik przyznawał po latach: „nasz spór z Gomułką jest sporem wewnątrz rodziny (...), bo odwoływaliśmy się do wspólnych korzeni. Marksistowska pępowina nie została jeszcze do końca zerwana”. Pytanie, czy Jarosław Kaczyński jesienią 1967 r., kiedy był już studentem prawa, uczestniczył w publicznej dyskusji na Uniwersytecie Warszawskim, podczas której wystąpił Michnik, a jego słowa skrzętnie odnotował do raportu oficer bezpieki: „Demokratyzm wywalczony przez liberałów na Zachodzie daje aktualnie robotnikom możliwość wyboru partii, zawiązywania nowej, ogłaszania swoich poglądów, wyboru informacji prasowej itp. Nasz socjalistyczny demokratyzm nie daje żadnego wyboru - istnieje jedna partia, jeden związek zawodowy, a nad tym wszystkim stoją jedni i ci sami ludzie, jeden system wyborczy, który jest wielką fikcją. PZPR wg Michnika nie jest partią klasy robotniczej. Klasa robotnicza w Polsce jest odgórnie zdezorganizowana. Nie może upomnieć się o swoje prawa”.

Marzec zakończył Październik

W 1981 r. na tym samym Uniwersytecie Warszawskim, na kilka miesięcy przed wprowadzeniem stanu wojennego, odbyła się sesja naukowa poświęcona Marcowi 1968.

Zamieszki przed Uniwersytetem Warszawskim skończyły się zatrzymaniami, aresztowaniami i relegowaniami z uczelni
Zamieszki przed Uniwersytetem Warszawskim skończyły się zatrzymaniami, aresztowaniami i relegowaniami z uczelni ARCH. ODB PRL/Archiwum Polska Press

Jednym z prelegentów był Jacek Kuroń, dla którego studencki bunt był symbolicznym domknięciem październikowej odwilży, która przyszła w 1956 r. „Kiedy w marcu 1968 roku stanęło przed nami pytanie, czy robić wiec na Uniwersytecie, tamten błąd nad nami ciążył. Nie mówię, że nad wszystkimi uczestnikami tego zebrania, które podjęło decyzję, ale przynajmniej nad kilkoma starszymi. Myśmy trzeźwo oceniali nasze szanse. Wiedzieliśmy, że pójdziemy do więzienia. Nie przypuszczaliśmy tylko, że w tak licznym towarzystwie. Nie sądziliśmy, że to taki rozmiar przybierze. I może to znowu był błąd. Mieliśmy jednak przeświadczenie, że w tym momencie trzeba dać świadectwo i że dajemy je, każdy z osobna. Sądzę, że jeżeli należałoby wskazać dziś manifest ideowy Marca ’68, to należałoby wybrać »Przesłanie Pana Cogito« Herberta: »ocalałeś nie po to aby żyć / masz mało czasu trzeba dać świadectwo«. Gdy to sobie uświadomiliśmy, od tego momentu tak właśnie próbowaliśmy działać, aż do powołania KOR. Jeszcze powstanie KOR było czymś na pograniczu, jeszcze było czymś w rodzaju tego, że oto mamy dać świadectwo, a już za chwilę znowu zaczęło się politykowanie, kalkulacje, ile możemy w sposób realistyczny, skuteczny, konkretny dziś osiągnąć w danych warunkach. Potężny ruch społeczny musi taką politykę prowadzić. I pamiętajmy, co jest niewątpliwe: odpowiadamy za kraj, za naród, za wszystko. I każdy z nas musi to wszystko uwzględniać i ważyć. Musimy iść na rozliczne kompromisy. Wiadomo: są czołgi, z tego wynikają określone konsekwencje. My tego ruchu nie możemy zatrzymać. Musimy rozwijać proces demokratyzacji, rozwijać instytucje, tworzyć zadania, które będą łączyć nas w jedno, przełamywać bariery profesjonalne, kształtować społeczną świadomość. Musimy wiedzieć, że działamy w ramach twardych,

Dla Jacka Kuronia marzec 1968 r. był symbolicznym końcem popaździernikowej odwilży
Dla Jacka Kuronia marzec 1968 r. był symbolicznym końcem popaździernikowej odwilży Jarek Rybiński/Archiwum Polska Press

nieprzekraczalnych granic i granice te musimy stale uwzględniać. Zarazem jednak, proszę Państwa, myślę sobie, że nie oznacza to wcale, że zostaliśmy zwolnieni od dawania świadectwa, tzn. że i te kompromisy, i te granice, i te różne kunktatorstwa nie są wszystkim. (...) Mam świadomość, że w marcu 1968 r. chciałem poświęcić tylko siebie, a poświęciłem wielu, wielu innych. Nic na to nie poradzę. Myślę jednak, że chroni mnie trochę to, że o tym wiem, że o tym pamiętam, że ponoszę odpowiedzialność za każdy czyn i za każde jego zaniedbanie” - wyznał wtedy zaprawiony w bojach więzień polityczny Jacek Kuroń, który w grudniu 1981 r. został internowany wraz z innymi działaczami Solidarności.

Czas małej apokalipsy

Podczas tej sesji swoje wystąpienie miał również Adam Michnik, który nie zamierzał kryć osobistego stosunku do tamtych wydarzeń - był w końcu ich aktywnym uczestnikiem jako student i członek grupy nazywanej komandosami. Wtedy, w 1981 r., Michnik mówił wprost, że według niego Marzec był końcem i był początkiem.

„Był początkiem nowej świadomości i był końcem złudzeń. Złudzeń dwojakiego typu: z jednej strony końcem złudzeń lewicy październikowej, ludzi, którzy w 56 roku żywili przekonanie, że możliwy jest demokratyczny socjalizm pod światłym kierownictwem Władysława Gomułki; z drugiej zaś - końcem złudzeń aparatu, który uformował się w dwunastoleciu gomułkowskim, dzielącym Październik od Marca, aparatu, który wierzył w to, że formuła Gomułki, budująca władzę na autorytecie jednostki, jest wystarczająca”. I jak to obrazowo ujął, w marcu 1968 r. skończyła się „mała stabilizacja”, a zaczęła „mała apokalipsa” - na tyle mała, by ją przeżyć, przemyśleć i wyciągnąć wnioski, co dalej.

Bo dalej był Grudzień ’70, bunt robotniczy i dopiero po czerwcu 1976 r. i wydarzeniach radomskich tak naprawdę zrodziła się opozycja, której naturalną konsekwencją stała się Solidarność.

Kiedy dwa całkowicie odmienne i odległe od siebie środowiska - robotnicze i inteligenckie - zaczęły w końcu ze sobą współpracować, doprowadzając ostatecznie do rozmontowania systemu.

Chwila próby

Marzec 1968 r. był też doświadczeniem inicjacyjnym dla Antoniego Macierewicza, wtedy 20-latka, studenta historii na Uniwersytecie Warszawskim, aresztowanego od 28 marca do 3 sierpnia 1968 r.

Po latach to pół roku wróciło do Macierewicza ze zdwojoną siłą - Andrzej Friszke w książce „Anatomia buntu. Kuroń, Modzelewski i komandosi” napisał, opierając się na materiałach z archiwów Instytutu Pamięci Narodowej, że po zatrzymaniu Macierewicz miał obciążać w śledztwie innych działaczy opozycji, w tym Wojciecha Onyszkiewicza. Ten drugi bowiem po zatrzymaniu nie przyznał się do tego, że roznosił ulotki, ale jego kolega tak.

Zrobiła się z tego awantura, bo wywołany do tablicy późniejszy działacz KOR ripostował: „Pan Friszke raczył napisać, że obciążyłem jednego z moich kolegów podczas przesłuchania. Mimo że było akurat odwrotnie, to ja zostałem obciążony”. Sam Onyszkiewicz, który w jakimś sensie znalazł się w oku cyklonu, wydał oświadczenie, w którym zgodził się z ustaleniami Friszkego - nie mógł bowiem wiedzieć, co zeznał Macierewicz, bo nie doszło do procesu, a więc nigdy nie został zapoznany z protokołami przesłuchań. Swoją wiedzę, co podkreślił w polemice prof. Andrzej Friszke, mógł oprzeć jedynie na tym, co mu powiedział Macierewicz po wyjściu z więzienia.

Antoni Macierewicz. W marcu 1968 r. miał 20 lat. Na pół roku aresztowany, jak ujawnił prof. Andrzej Friszke, złożył w śledztwie zeznania, w których obciążył
Antoni Macierewicz. W marcu 1968 r. miał 20 lat. Na pół roku aresztowany, jak ujawnił prof. Andrzej Friszke, złożył w śledztwie zeznania, w których obciążył nie tylko siebie archiwum Andrzeja Friszke/FOTONOVA

Antoni Macierewicz, który zapowiadał, że spotka się z Andrzejem Friszkem w sądzie, ostatecznie na proces z historykiem się nie zdecydował. Ale tamten marzec sprzed pół wieku był - obok ściśle osobistych doświadczeń związanych z tragiczną śmiercią ojca, inwigilowanego przez funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa i znalezionego martwego w listopadzie 1949 r. w laboratorium, w którym pracował - jednym z formacyjnych doświadczeń, ważnym, ale nie wiadomo, czy najważniejszym. Bo warto wiedzieć, że Macierewicz najwyraźniej bunt miał we krwi od wczesnej młodości. W 1965 r. został wyrzucony z XVII LO im. Andrzeja Frycza w Warszawie - za odmowę potępienia na szkolnym apelu orędzia biskupów polskich do biskupów niemieckich. Maturę zdawał w tym samym mieście, ale w Liceum im. Marii Konopnickiej.

Spojrzenie z drugiej strony

Krzysztof Walicki, który również uczestniczył w pamiętnej sesji o Marcu 1968 na kilka miesięcy przed stanem wojennym, w swoim wystąpieniu poświęconym dziedzictwu Marca przywołał też tę drugą stronę, władzę, która przetrwała dwa lata, kiedy to Władysław Gomułka został zmuszony do oddania państwa w ręce Edwarda Gierka.

A dokładniej kogoś, kto z tej drugiej strony barykady ocenił tych, którzy w marcu rozpętali piekło zakończone antysemicką histerią: „Nie wymienię tym razem nazwiska - jest to nazwisko, które należy do człowieka żyjącego, piastującego dość wysokie stanowisko, a zachowującego się tak, że nie chciałbym mu szkodzić. Jest to coś, co mówił ów człowiek w roku ’68, kiedy opowiadał, jak chciano go włączyć do frakcji moczarowskiej i dlaczego on na to nie poszedł. Mówił jako polityk: »Wiesz, ja bym może i na to poszedł. Oni są na fali wznoszącej, ale ja sobie pomyślałem, że musiałbym nie tylko z nimi grać. Musiałbym do tego z nimi żyć. Musiałbym z tymi ludźmi pić, chodzić z nimi na te same dziwki, jeździć z nimi do tych samych daczy na Mazurach. Ja bym tego nie wytrzymał«. Proszę Państwa, to są takie drobne, nieważne oczywiście w wielkich, historycznych skalach rysy. A dość dużo mówią. Dość dużo mówią o tym, kto wykonał atak marcowy”.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Pozostałe

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia