Był 8 września 1927 r. Letni słoneczny poranek zapowiadał kolejny dzień bez opadów. 29-letni Tadeusz Dołęga--Mostowicz wyszedł skocznym krokiem z kamienicy przy ul. Grójeckiej nr 40, gdzie od kilku lat mieszkał u swojego wuja prof. Zygmunta Rytla. Przeszedł na drugą stronę ulicy i skierował się na przystanek tramwajowy. Zamierzał pojechać na ul. Szpitalną 12 do redakcji „Rzeczpospolitej”, w której pracował.
Szedł spokojnie, gdy nagle przy krawężniku zatrzymała się czarna otwarta limuzyna marki buick. Wypadło z niej kilku drabów w naciągniętych nisko oprychówkach. W mig go otoczyli i po krótkiej nerwowej wymianie zdań, złapali za ręce i próbowali wepchnąć do auta. Przestraszony mężczyzna miotał się, zapierał nogami na chodniku, ale w końcu, po kilku silnych ciosach w nerki i brzuch, poddał się i został wciągnięty do samochodu, który natychmiast ruszył.
Buick z porwanym, pokluczywszy uliczkami Ochoty, pomknął za rogatki, pod Sękocin. Tutaj zjechał z głównej drogi w szeroką błotnistą leśną ścieżkę. Pojazd zatrzymał się. Napastnicy wywlekli Mostowicza na zewnątrz i - wykrzykując wyzwiska i groźby - zaczęli go bić. Okładali go z furią pięściami i pałkami, kopali po całym ciele. Przestali dopiero wtedy, gdy zauważyli, że stracił przytomność. Wtedy zapakowali bezwładne zakrwawione i wymazane w błocie ciało do auta, które ruszyło z powrotem w stronę głównej drogi na Warszawę. Zanim wjechali na szosę, wrzucili swą pozbawioną zmysłów ofiarę do jednego z mijanych stawów.
Jednak Mostowiczowi dopisało szczęście. Niedługo po tym, jak buick zniknął na horyzoncie, drogą przejeżdżał chłop z okolicy, który zauważył pływające w wodzie ciało. Rzucił się na pomoc i wyciągnął pobitego na brzeg, ocalając go od pewnej śmierci.
Zdarzenie wywołało falę oburzenia w stolicy. Ten bandycki akt potępiły zgodnie niemal wszystkie wychodzące w Warszawie tytuły prasowe, nawet te, których profil polityczny daleki był od linii chadeckiej „Rzeczpospolitej”. Nikt nie miał wątpliwości, że za atakiem stali ludzie od „brudnej roboty” powiązani z sanacją. Mostowicz bowiem znany był ze swoich felietonów, w których ostro atakował Piłsudskiego i całą jego ekipę. Napad uznano za próbę zamknięcia ust kolejnemu dziennikarzowi krytycznie oceniającemu pomajowe rządy.
Domysły prasowe okazały się jak najbardziej słuszne. Prokurator Siewierski prowadzący śledztwo dotyczące porwania Mostowicza błyskawicznie znalazł sprawców. Okazali się nimi funkcjonariusze policji z por. Bolesławem Kusińskim na czele. Pikanterii sprawie dodawało to, że uprowadzenia dokonali przy użyciu buicka należącego do samego płk. Janusza Jagryma--Maleszewskiego, ówczesnego komendanta głównego policji państwowej. Mimo mocnych dowodów zgromadzonych przez śledczych koniec końców uznano, że nie są one wystarczające do postawienia zarzutów. Oprawcy mogli więc cieszyć się bezkarnością.
Ktokolwiek był zleceniodawcą ataku, odniósł zamierzony skutek. Tadeusz Dołęga-Mostowicz, pomny „lekcji”, jaką otrzymał w sękocińskim lesie, zdecydowanie złagodził ton, w jakim wypowiadał się o rządach pomajowych. Uraz psychiczny zniechęcił go do uprawiania zaangażowanego dziennikarstwa. W związku z tym spróbował swoich sił na innym polu. Zaczął pisać pierwsze powieści - „Ostatnią Brygadę” i „Karierę Nikodema Dyzmy”. Tworzone po trosze z chęci zemsty na sanacji i środowiskach legionowych utwory otworzyły mu szeroko drzwi do wielkiej kariery literackiej. Odnosił sukces za sukcesem. W kilka lat z ubogiego dziennikarza został najbardziej poczytnym pisarzem II RP, prawdziwym literackim krezusem, którego powieści co rusz ekranizował krajowy przemysł filmowy. Oto kręte i nie do końca zbadane ścieżki losu, którymi podążał najsłynniejszy polski twórca literatury popularnej.
Idylla w Okuniewie
Tadeusz Mostowicz (przydomek Dołęga dobrał sobie dopiero w latach 20.) urodził się 10 sierpnia 1898 r. w Okuniewie w guberni witebskiej (dziś północno--wschodnia Białoruś). Jego ojciec, Stefan, był wziętym prawnikiem. Matka, Stanisława z Potapowiczów, administrowała sporym folwarkiem i zajmowała się wychowywaniem dzieci (przyszły pisarz miał siostrę Janinę i brata Władysława).
Dworek Potapowiczów-Mostowiczów w Okuniewie należał do najbardziej dostatnich w guberni. Dzieciństwo w nim spędzone było dla przyszłego pisarza czasem idyllicznej beztroski. Oto jak wspominał je po latach na łamach „Kuriera Czerwonego”:
Fatalną właściwością moich dziecinnych marzeń i pragnień było to, że wszystkie bardzo szybko… urzeczywistniały się.
Jakże można było długo cieszyć się nadzieją, że człowiek zostanie stangretem, gdy już w ósmym roku życia umie się nieźle powozić parą koni, a nawet tandemem. Cóż zostanie z marzeń o szoferce, gdy już w jedenastym roku, z trudem sięgając nogami do pedałów, kieruje się autem. Cóż zostanie z rojeń o przygodach Old Shaterhanda [kowboj, bohater książek Karola Maya o Dzikim Zachodzie - red.] chłopcu, który ma dość wyobraźni, by uwierzyć, że strzelając do wron lub zajęcy, wytępia całe masy podstępnych Komanczów.
Jako nastolatek Mostowicz opuścił rodzinne gniazdo i rozpoczął edukację w jednym z wileńskich gimnazjów. Wtedy, jak wielu szlacheckich synów, zaangażował się w działalność jednej z tajnych patriotycznych organizacji. Konspiracyjną działalność kontynuował po 1915 r., gdy zdał maturę i wyjechał na studia do Kijowa. Tam wstąpił w szeregi Polskiej Organizacji Wojskowej, piłsudczykowskiej siatki zajmującej się wywiadem i dywersją. Niestety nie wiemy o roli, jaką odgrywał w tych sprzysiężeniach.
I wojna światowa i rewolucja październikowa całkowicie zdruzgotały dawne życie rodziny Mostowiczów. Okuniewo znalazło się w bolszewickiej Rosji. Rodzice i rodzeństwo Tadeusza, po wielu niebezpiecznych przygodach, przedostali się na teren odradzającej się Polski. On zaś podróżował osobno. Porwany przez wojenną zawieruchę, prawdopodobnie przez Finlandię i Szwecję, wydostał się z Rosji i dotarł do Warszawy. Tu, w 1918 czy 1919 r., wstąpił do tworzącego się Wojska Polskiego. Służył w kawalerii. Brał udział w wojnie z bolszewikami. Około 1922 r. zrzucił mundur i przyjechał do Warszawy. Jego portfel świecił pustkami. Jedyne, co miał, to zapał do pracy, niepełne humanistyczne wykształcenie i marzenie, by pracować w politycznej gazecie. W realiach podnoszącej się z wojennych gruzów Polski taki kapitał nie gwarantował lekkiego życia.
Redaktor C. hr. Zan
Po przybyciu do stolicy Tadeusz Mostowicz, człowiek w końcu bez żadnego wyuczonego zawodu, chwycił się pierwszej lepszej pracy zgodnej z jego zainteresowaniami. Dostał posadę zecera w „Rzeczpospolitej”. Tytuł ten należał kolejno do Ignacego Jana Paderewskiego (do 1924 r.), a potem Wojciecha Korfantego. Redaktorem naczelnym był weteran Narodowej Demokracji Stanisław Stroński. Wśród współpracowników gazety znajdowały się takie wybitne postacie jak Jan Parandowski, Kazimierz Bartoszewicz, Kornel Makuszyński czy Adolf Nowaczyński. Profil polityczny pisma określano jako chadecko-narodowy. Szczególnie ten drugi człon był mocno akcentowany w publicystyce pisma. Niezbyt przychylnie, zgodnie z duchem epoki, wyrażano się na jej łamach o mniejszościach narodowych. Mocno obrywały także partie polityczne sympatyzujące z Piłsudskim, jak również komuniści. To „Rzeczpospolita” zainspirowała kampanię przeciwko wyborowi Narutowicza na prezydenta (więcej o tej sprawie obok). Wreszcie to ona, jako jedna z pierwszych gazet w Polsce, pisała ciepło o Benicie Mussolinim tuż po przejęciu przez niego władzy we Włoszech.
Jednak w 1922 r. Mostowicz nie zajmował się jeszcze komentowaniem wielkiej polityki. Dopiero zaczynał piąć się po szczeblach redakcyjnej kariery. Najpierw był tylko zecerem. Skromna pensja nie wystarczyła mu na lepsze zakwaterowanie niż łóżko w wieloosobowym pokoju, wynajętym gdzieś na Pradze. Doświadczenia z tych lat z pewnością później wykorzystał, pisząc powieść o doktorze Murku, w której detalicznie odmalował warunki bytowe stołecznej biedoty.
Potem, po roku czy dwóch, stawiał pierwsze kroki jako dziennikarz. Pisał o wypadkach i wydarzeniach kryminalnych. Jednocześnie poprawiły mu się warunki bytowe. Zamieszkał na Ochocie u wuja Zygmunta Rytla, profesora na Politechnice Warszawskiej.
Na początku 1925 r. znów awansował w redakcyjnej hierarchii - został etatowym redaktorem. To wtedy w „Rzeczpospolitej” zaczęły się ukazywać jego pierwsze artykuły podpisane TEM., a później C. hr. Zan (czyli „Chrzan”). Niezwykły talent Mostowicza ujawniał się w pełnej krasie w felietonach, w których komentował bieżące wydarzenia polityczne i społeczne. Próżno było w nich szukać endeckiej ortodoksji bądź charakterystycznej dla tego obozu ideowego antypatii. Poza jedną. Szczególnie, z jadowitą złośliwością i humorem, Mostowicz lubował się w publicystycznych szarżach na Komendanta i środowisko piłsudczyków, rządzących Polską po przewrocie majowym. Piętnował sanację za obsadzanie wszystkich urzędów wojskowymi, za niekompetencję, za „zarzynanie” konstytucji, za wprowadzenie cenzury. Zwracał uwagę na los swojego redakcyjnego kolegi Adolfa Nowaczyńskiego, który za swoje antyrządowe artykuły został trzykrotnie dotkliwie pobity przez „nieznanych sprawców” (artykuł „Bić albo nie bić”). Wreszcie domagał się wyjaśnienia sprawy „zaginięcia” gen. Włodzimierza Zagórskiego (najprawdopodobniej zamordowanego na polecenie któregoś z sanacyjnych dostojników). Tak pisał o tym fakcie w felietonie „Nowa gra towarzyska”:
Generałowie w Polsce mają to do siebie, że umieją znikać. Ta kamforyczna właściwość może oddać podczas wojny wielkie usługi naszej armii. Podczas pokoju zaś daje miłą rozrywkę społeczeństwu. Cóż milszego, jak siedząc przy czarnej kawie, emocjonować się pytaniem: Gdzie on może być?
Nawet ta żartobliwa forma zwrócenia uwagi na akt przemocy musiała kogoś w sferach rządowych poważnie zdenerwować. Uznano, że miarka się przebrała. W kilkanaście dni po ukazaniu się tekstu Dołęga-Mostowicz został skatowany pod Warszawą, w okolicznościach opisanych na wstępie.
Po tym zajściu zajadły dotychczas felietonista mocno złagodniał. Silna trauma spowodowała, że postanowił odsunąć się jak najdalej od polityki i dziennikarstwa. W listopadzie 1928 r. napisał swój ostatni tekst do „Rzeczpospolitej” i poświęcił się pracy literackiej.
Nieprędko jednak pozbył się łatki endeka, którym w istocie nigdy nie był, przyczepionej mu przez jego wrogów. Prasa prorządowa często mu to wypominała. Bardzo się tym irytował. W 1931 r. napisał nawet w tej sprawie do „Wiadomości Literackich”. „Czy naprawdę w Polsce nie wolno dziś być człowiekiem na własną odpowiedzialność, czy naprawdę nie wolno własnemi oczami patrzeć na współczesne życie i mieć o nim własne zdanie?” - pytał. W parę lat później, gdy konsumował owoce swojego sukcesu, podobne prowokacyjne teksty nie robiły już na nim wrażenia.
Faktem jest jednak, że dwie pierwsze jego powieści najpierw drukowano w odcinkach, w pismach powiązanych z narodową demokracją - w „Polonii” i „ABC”.
Kariera od Dyzmy
Za pisarski debiut Dołęgi-Mostowicza uznaje się humoreskę pt. „Sen pani Tuńci”, która ukazała się w 1925 r. na łamach „Rzeczpospolitej”. Jednak pierwsze dłuższe utwory powstały dopiero po jego rozbracie z dziennikarstwem. Najpierw, w 1929 r., napisał powieść „Ostatnia brygada”, w której atakował tzw. czwartą brygadę, czyli wszelkiej maści karierowiczów i szemranych biznesmenów, czerpiących w latach 20. wymierne korzyści z podszywania się pod weteranów Legionów Piłsudskiego. Utwór doceniono, ale nie odniósł on spektakularnego sukcesu. Dopiero następna jego książka, drukowana w odcinkach w 1931 r. i wydana w całości w 1932 r. - „Kariera Nikodema Dyzmy” - przyniosła mu rozgłos. Ostrze satyrycznej opowieści o prymitywnym chamie, eksurzędniku pocztowym, który przypadkiem dostaje się w środowisko elit politycznych i jest przez nie wywindowany do najwyższych funkcji państwowych, było wymierzone w sanację. Władze dostrzegły to i próbowały, dość niekonsekwentnie, utrudnić jej rozpowszechnianie poprzez konfiskatę niektórych odcinków powieści. Na nic to się zdało. Wydana w oficynie Rój książka rozchodziła się w dziesiątkach tysięcy egzemplarzy, stając się jednym z jego bestsellerów. W efekcie w kołach sanacyjnych nastąpiła wolta w stosunku do Dołęgi-Mostowicza, którą trafnie po latach opisał Stefan Lichański:
Powieść stała się swego rodzaju świętością narodową, której nie ośmieliła się zaatakować otwarcie nawet krytyka reżimowa, z głupia frant usiłująca przywłaszczyć sobie tę powieść przy pomocy tezy, że Mostowicz ośmiesza w swojej książce… przedmajową »sejmokrację«. Sanatorzy bali się otwartej polemiki z tak złośliwie kompromitującą reżim książką, woleli więc udać, że nic z tej całej historii nie rozumieją, a Mostowicza unieszkodliwili, wciągając go do współpracy z »czerwoną prasą« [prasą brukową - red.].
I tak od 1932 r. pisarz mógł bez przeszkód rozwijać swoją karierę. Aż do samej wojny pisał po dwie powieści rocznie. Wymieńmy te najważniejsze. W 1933 r. wydał „Prokurator Alicję Horn” o tragicznych losach pracownicy Temidy uwikłanej w burzliwy romans z niepoprawnym bon vivantem. W trzy lata później ukazała się dylogia o doktorze Murku („Doktor Murek zredukowany” i „Drugie życie doktora Murka”). Opowiadała ona o przykładnym urzędniku, który w wyniku intryg traci swoją posadę i stopniowo popada w nędzę. Żyjąc wśród warszawskich ludzi marginesu, demoralizuje się i zostaje przestępcą, a następnie majętnym oszustem. Niedługo potem niestrudzony Dołęga pisze „Znachora” i „Profesora Wilczura”. Dwuczęściowa powieść jest historią Rafała Wilczura, wybitnego lekarza, który w wyniku ciężkiego pobicia doznaje amnezji. Utraciwszy pamięć, medyk błąka się po wioskach. W końcu osiada w jednej z nich i zaczyna leczyć ludzi. Zostaje znanym uzdrowicielem. Pomiędzy wymienionymi były dziennikarz napisał również wiele innych utworów, w tym serię powieści dla kobiet („Trzecia płeć”, „Złota Maska”, „Wysokie progi”).
Każda z powieści Dołęgi-Mostowicza uzyskiwała status mniejszego bądź większego bestsellera. Czytelnicy go ubóstwiali, a krytycy, nie bez racji, traktowali lekceważąco, wrzucając do worka z napisem „literatura popularna”. Jednak on nic sobie z tego nie robił. Tym bardziej że jego sława ciągle rosła, potęgowana przez współpracę z przemysłem filmowym. Od 1933 r. do 1939 r. zekranizowano aż osiem jego powieści. Większość z nich wyreżyserował sam Michał Waszyński, człowiek instytucja przedwojennej kinematografii. Występowały w nich takie gwiazdy jak Jadwiga Smosarska, Adolf Dymsza, Ina Benita, Nora Ney, Kazimierz Junosza-Stępowski czy Aleksander Żabczyński. Nie trzeba dodawać, że na te produkcje filmowe waliły tłumy.
Dochody ze sprzedaży powieści, przedruków prasowych i współpracy z filmem uczyniły Dołęgę-Mostowicza najbogatszym pisarzem w kraju. Szacowano, że miesięcznie zarabiał on około 15 tys. zł, co równało się kilkunastokrotnej wartości ówczesnej średniej krajowej. Dla postronnych było to widoczne. Literat wynajmował obszerne, sześciopokojowe, luksusowo urządzone mieszkanie w Pałacu Rembelińskiego, na rogu ulicy Pięknej i Alei Ujazdowskich. Zatrudniał kucharza, lokaja i szofera, który woził go po ulicach stolicy dwunastocylindrowym buickiem. Ubierał się, wzorem angielskich dandysów, w meloniki i ubrania w stylu 1890. Nimb człowieka sukcesu przyciągał doń tłumy wielbicielek. Natomiast zaproszenie na organizowane przez niego przyjęcia wśród śmietanki towarzyskiej stolicy uważano za spory zaszczyt.
Zdobycie tytułu króla literatury klasy B zaspokajało jedynie finansowe ambicje Dołęgi-Mostowicza. W 1939 r. podjął on próbę przejścia do „wyższej ligi” twórców. Po długotrwałych studiach historycznych napisał powieść o pierwszych Piastach. Niestety nie zdążył jej wydać. Maszynopis utworu zaginął w wojennej zawierusze.
Kuty
Okoliczności śmier pisarza nie są do końca wyjaśnione. We wrześniu 1939 r. 41-latek został powołany, czy też trafił na ochotnika, do wojska. Nie jest też jasne, jaki był jego szlak bojowy, w każdym razie w połowie miesiąca znalazł się w Kutach, nieopodal granicy rumuńskiej. Janusz Minkiewicz pisał, że po ucieczce dygnitarzy i wojska za granicę Dołęga-Mostowicz pozostał w miasteczku. Zorganizował w nim samoobronę walczącą z grasującymi w okolicy bandami ukraińskimi i maruderami. Wtedy trafiła go kula wystrzelona przez nieznanego sprawcę. Według innej wersji, podawanej przez Sławomira Nicieję, pisarz zajmował się dostarczaniem pieczywa z Kut do Rumunii, gdzie w obozach przebywali internowani Polacy. 20 września, gdy jechał z kolejnym transportem, mieli go zastrzelić sowieccy żołnierze. Jak było naprawdę? Tego raczej nigdy się nie dowiemy. Pewne jest jedynie to, że został pochowany na jednym z tamtejszym cmentarzy. Jego prochy sprowadzono do Polski w 1978 r. Spoczęły w katakumbach cmentarza powązkowskiego.
Białe plamy
Tadeusz Dołęga-Mostowicz - mimo że nigdy nie umieści się go w panteonie obok Sienkiewicza i Prusa - ma stałe miejsce w kanonie polskiej kultury. Pamięć o jego twórczości nie słabnie, choćby dzięki często powtarzanemu serialowi „Kariera Nikodema Dyzmy”, z mistrzowską kreacją Romana Wilhelmiego. Z pewnością jego powieści doczekają się kolejnych ekranizacji.
Na koniec trzeba wspomnieć, że pomimo relatywnej popularności Dołęga-Mostowicz wciąż nie doczekał się jeszcze rzetelnej obszernej biografii. Książki Jerzego Rurawskiego i Piotra Śliwińskiego pozostawiają wiele do życzenia. Polecam więc jego osobę wszystkim badaczom literatury i historykom jako wdzięczny temat ich wytężonych prac.
Bibliografia Dołęgi-Mostowicza:
- „Ostatnia Brygada” (1930)
- „Kariera Nikodema Dyzmy” (1932)
- „Kiwony” (1932)
- „Prokurator Alicja Horn” (1933)
- „Bracia Dalcz i S-ka” (1933)
- „Trzecia płeć” (1934)
- „Świat pani Malinowskiej” (1934)
- „Złota Maska” (1935);„Wysokie progi” (1935)
- „Doktor Murek zredukowany” (1936)
- „Drugie życie doktora Murka” (1936)
- „Znachor” (1937)
- „Trzy serca” (1938)
- „Profesor Wilczur” (1939)
- „Pamiętnik pani Hanki” (1939)