Był 8 września 1927 r. Letni słoneczny poranek zapowiadał kolejny dzień bez opadów. 29-letni Tadeusz Dołęga--Mostowicz wyszedł skocznym krokiem z kamienicy przy ul. Grójeckiej nr 40, gdzie od kilku lat mieszkał u swojego wuja prof. Zygmunta Rytla. Przeszedł na drugą stronę ulicy i skierował się na przystanek tramwajowy. Zamierzał pojechać na ul. Szpitalną 12 do redakcji „Rzeczpospolitej”, w której pracował.
Szedł spokojnie, gdy nagle przy krawężniku zatrzymała się czarna otwarta limuzyna marki buick. Wypadło z niej kilku drabów w naciągniętych nisko oprychówkach. W mig go otoczyli i po krótkiej nerwowej wymianie zdań, złapali za ręce i próbowali wepchnąć do auta. Przestraszony mężczyzna miotał się, zapierał nogami na chodniku, ale w końcu, po kilku silnych ciosach w nerki i brzuch, poddał się i został wciągnięty do samochodu, który natychmiast ruszył.