Największa wiktoria Sobieskiego: Chocim 1673 r.

Tomasz Panfil
FOT. WIKIMEDIA CC
Gdy 10 października 1621 r. olbrzymia, lecz pokonana, armia turecka odchodziła spod Chocimia, Rzeczypospolta była u szczytu chwały, z w pełni zasłużoną dumą nosiła tytuł"Antemurale Christianitatis" - "Przedmurza Chrześcijaństwa". Oto krwią i poświęceniem swych żołnierzy zasłoniła skłóconą chrześcijańską Europę przed islamską nawałą.

Pycha nastoletniego sułtana Osmana II, który groził, że zatknie półksiężyce na wieżach krakowskich kościołów i konie napoi w Bałtyku, doprowadziła go do upadku i utraty życia. Pycha polskiej szlachty sprawiła, że Kozacy, którzy ramię w ramię z Polakami i Litwinami bronili chocimskich szańców i chrześcijaństwa, z najcenniejszych sprzymierzeńców stali się najzaciętszymi wrogami. Trzydzieści lat po wielkim, wspólnym zwycięstwie „nienawiść wrosła w serca i zatruła krew pobratymczą” – tymi gorzkimi i prawdziwymi słowami Henryk Sienkiewicz kończył „Ogniem i mieczem”, epopeję o wojnie domowej zwanej także powstaniem Chmielnickiego. Rozpoczął się długi upadek potężnej Rzeczypospolitej, która jednak jeszcze kilkukrotnie pokazała, jaka moc w niej tkwi. Jednym z tych przejawów wielkości była druga bitwa pod Chocimiem rozegrana 10 i 11 listopada 1673 r.

Między Wiedniem a Paryżem

„Concordia res parvae crescunt, discordia vel maximae dilabuntur – Zgoda sprawia, że małe rzeczy rosną, niezgoda nawet wielkie przywodzi do upadku”. Dzieje Rzeczypospolitej w XVII w. mogłyby służyć za idealną ilustrację tego antycznego powiedzenia. Rokosz sandomierski, ciągłe starcia między dworem a sejmem, wojna domowa z Kozakami zdrada króla i państwa, masowe przechodzenie na stronę wroga w czasie „potopu szwedzkiego”, rokosz Lubomirskiego i kolejna wojna domowa, ciągłe spory o konieczność oraz zakres reform, czego skutkiem stało się wypaczenie idei liberum veto i uczynienie z zasady mającej chronić mniejszość, zabójczej dla parlamentaryzmu normy prawnej. Potem narastała wrogość między stronnictwem profrancuskim i prohabsburskim. Wynikiem walki stronnictw stał się nieoczekiwany - i w skutkach nieszczęśliwy - wybór Michała Wiśniowieckiego na króla Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Zakładnik sławy swojego wielkiego ojca i wynik wyrzutów sumienia szlachty, zupełnie nie był przygotowany do wyzwań czasów, w których przyszło mu panować. Mało kto z historyków pozytywnie ocenia jego rządy, a wybitny znawca tego okresu profesor Władysław Konopczyński nie zawahał się nazwać monarchy „zerem w purpurze”, a jego zdolności intelektualne podsumować bon motem „Znał osiem języków i w żadnym nie miał nic do powiedzenia”. Nieudolny król, zupełnie nienadający się na wodza – a monarchy-wojownika potrzebowała wówczas Polska – stał się sztandarem i jednocześnie marionetką stronnictwa habsburskiego. Głową zaś profrancuskiej opozycji (zwanej wówczas malkontentami) był Jan Sobieski, pod każdym względem – może z wyjątkiem zamiłowania do uciech stołu – przeciwieństwo króla Michała.

Król o sobie, hetman o ojczyźnie

Kulminacja wewnętrznego konfliktu zbiegła się w czasie z ostatnim już – co pokazały następne lata – lecz jak zawsze groźnym przebudzeniem agresywnych i zaborczych zapędów Imperium Osmańskiego. Po zdobyciu Krety i upokorzeniu cesarza, Turcja skierowała się przeciwko Polsce. Tymczasem zausznicy słabego króla judzili go przeciwko hetmanowi, jedynemu człowiekowi, który mógł stawić czoła Turkom, Tatarom i Kozakom coraz mocniej zagrażającym południowym i wschodnim granicom Korony. Propaganda dworu królewskiego przedstawiała Sobieskiego jako przeciwnika złotej wolności, ukochanej (i źle wykorzystywanej) idei rzesz szlacheckich. W efekcie, „panowie bracia”, którzy stopniowo, pod wpływem idącego z góry złego przykładu zatracali instynkt państwowy, zaczęli wroga upatrywać nie w Turcji, a w hetmanie. W roku 1671 r. Sobieski zdołał obronić kresy południowowschodnie przed atakami turecko- kozackimi. W sierpniu pobił Tatarów pod Bracławiem – przerażeni siłą i nagłością uderzenia ordyńcy w panice uciekali przed polską jazdą „...rzucali byli złodzieje najpierw ludzi, których byli pobrali, potem żywności różne, potem konie, manatki, siodła spod siebie wyrzucali, a na ostatku koszule i kalesony, a to dla lekkości”. W październiku Sobieski pod Kalnikiem pogromił i Kozaków, i Tatarów. Gdy hetman wrogów w nocy ścigał, a w dzień bił, król Michał z poświęconym mieczem i w takimż hełmie przysłanymi mu przez papieża paradował po Warszawie. A w grudniu sułtan Mehmed IV przysłał listy: żądał wycofania wojsk polskich z Wołynia i Podola oraz oddania tych ziem hetmanowi Doroszence, który złożył sułtanowi hołd lenny. W przeciwnym wypadku groził wojną. Jakoż w maju 1672 r. blisko stutysięczna armia turecka wyruszyła na Polskę. Sobieski miał pod rozkazami niespełna 10 tysięcy żołnierzy, bowiem sporo wojska król Wiśniowiecki zatrzymał przy sobie, by broniło go przed… hetmanem Sobieskim.

Hańba buczacka

W połowie sierpnia sułtan z armią stanął pod Kamieńcem. Była to potężna, lecz przestarzała twierdza, której bronić miało zaledwie tysiąc żołnierzy wspieranych przez ochotników spośród kamienieckich mieszczan. Jednak nie na wiele zdał się zapał załogi dowodzonej przez dzielnego stolnika przemyskiego, pułkownika Jerzego Wołodyjowskiego – tchórzliwe dowództwo poddało Kamieniec zaledwie po tygodniu oporu. Miesiąc później Turcy byli już pod Lwowem – nieprzygotowane do wojny, lecz bogate miasto zapłaciło 80 tysięcy talarów okupu unikając zniszczeń. Tatarzy w poszukiwaniu łupów ruszyli w głąb Polski, docierając do Przemyśla i Leżajska. Korpus hetmański, zbyt słaby, by podjąć walkę z Turkami, ruszył przeciwko tatarskim rozbójnikom. W ciągu 9 dni hetman i jego żołnierze „nigdy prawie nie śpiąc, nigdy się nie rozbierając, ognia nie niecąc, ledwie co jedząc”, przebyli ponad 300 kilometrów, wygrali siedem bitew z tatarskimi czambułami i – co najważniejsze – uwolnili kilkadziesiąt tysięcy ludzi pobranych w jasyr. Uratowane dzieci hetman kazał wieźć do swych dóbr, dając im dom i wyżywienie. W tym czasie przy królu, w obozie pod Gołębiem, zebrało się kilkadziesiąt tysięcy szlachty, która najpierw zawiązała konfederację w obronie króla, a potem z animuszem ruszyła na… dobra Sobieskiego. Gdy konfederaci rozprawiali się z hetmańskimi prosiakami i kurami, komisarze wysłani przez Wiśniowieckiego do sułtana podpisali w Buczaczu upokarzający traktat. Na jego mocy Turcja zagarniała Podole z Kamieńcem. Lecz nie strata olbrzymiej połaci kraju była najgorsza: komisarze zgodzili się co roku wypłacać sułtanowi trybut w wysokości 22 tysięcy dukatów. Tak oto Najjaśniejsza Rzeczpospolita została zdegradowana do roli państwa wasalnego.

Niewart Pac pałaca

W marcu 1673 r. król pojednał się z hetmanem wielkim koronnym i prymasem Prażmowskim, przywódcami opozycji. Relacje były nadal oziębłe, ale nastroje uspokoiły się na tyle, że posłowie zgodnie odmówili ratyfikacji upokarzającego traktatu buczackiego i podjęli przygotowania do kolejnego starcia. Bowiem zniecierpliwiony wielki wezyr żądał natychmiastowej wypłaty trybutu i groził wojną. Sejm uchwalił podatki wystarczające na wystawienie 37-tysięcznej armii wyposażonej w 65 dział. Koszty wystawienia znacznej części polskiej artylerii pokrył z własnej szkatuły papież. Hetman Sobieski postanowił nie czekać na Turków, lecz wkroczyć z armią do Mołdawii, ówczesnego lenna tureckiego. Niepokoje w Stambule zatrzymały sułtana i wielkiego wezyra, zaś groźba moskiewskiego najazdu zatrzymała Tatarów na Krymie, a Kozaków na Zaporożu. Przeciwko sobie miał Sobieski „tylko” dwie armie tureckie: jedna pod Kapłanem paszą stała koło Cecory, druga, dowodzona przez Hussejna paszę, zajmowała dawne polskie umocnienia pod Chocimiem. Największym zmartwieniem Sobieskiego był… hetman wielki litewski Michał Pac. Litwin nie mógł zapomnieć Sobieskiemu, że 20 lat wcześniej panna Orchowska wolała Jana od Michała i przez wszystkie lata szkodził jak mógł Sobieskiemu. Również teraz zapowiedział, że jego 8 tysięcy Litwinów udziału w bitwie nie weźmie. Sobieski wypowiedział wówczas prorocze słowa: „Jeśli Polska ma być wymazaną z rzędu narodów, a sądząc z tego, co się dzieje, można wnosić, iż takie jest jej przeznaczenie, nie zechciałbyś Waszmość pewnie, aby nasze dzieci kiedyś rzeknąć mogły, iż gdyby Pac nie uciekł był, mielibyśmy ojczyznę?”.

Geniusz wodza, męstwo żołnierza

Dziewiątego listopada armia polsko-litewska stanęła pod chocimskim obozem. Siły były mniej więcej równe – po około 30 tysięcy – lecz sojusznikiem Turków był teren. Obóz znajdował się na wyniosłości, z trzech stron dostępu do niego bronił Dniestr i nieprzebyte wąwozy. Jedyną sposobną do ataku stronę chronił wysoki wał i fosa. Dziesiątego do boju weszła polska artyleria. Mocniejsza od tureckiej i liczbą, i kalibrem dział położyła ogień na obozie siejąc śmierć w szeregach doborowych janczarów i spahisów, oraz zwykłych żołnierzy. Potem uderzyła polska piechota, wdarła się na wały, skąd została odparta ze sporymi stratami. Największą korzyścią tego dnia było opuszczenie obozu tureckiego przez oddziały hospodara mołdawskiego Stefana Petryczejki. Chciał on nawet stanąć po polskiej stronie, lecz hetman miał już plan pozyskania o wiele mocniejszego sojusznika. Wieczór przechodził w noc, temperatura spadała, zaczął padać deszcz, potem śnieg. Armia polska stała pod sztandarami w szyku bojowym, na wietrze powiewały proporce na husarskich kopiach, artylerzyści stali przy gotowych do strzału działach z zapalonymi pochodniami w dłoniach. Turcy nie mieli wyjścia: w swych bogatych na południową modłę szytych, lekkich i przewiewnych szatach czekali w gotowości na polski atak. Zimno, wiatr i śnieg przerzedzały ich szeregi bardziej niż armatnie kule. O świcie Sobieski zakrzyknął „Szyję mi uciąć, jeśli za kwadrans ich nie wezmę!” i ruszył na czele swych żołnierzy do ataku. Piechota wdarła się na wały i zaczęła w pośpiechu je niwelować, by otworzyć drogę jeździe. Runęła do ataku husaria, łamiąc szyki Turków. Nie pomógł rozpaczliwy kontratak doborowych spahisów, opór się załamał i Turcy rzucili się do ucieczki. Lecz położenie obozu stało się śmiertelną pułapką: jedni uciekający wpadali do głębokich jarów, „gdzie z końmi łby połamali”, drudzy przyparci do urwistego brzegu rzeki „ginęli, z srogiej skały w Dniestr skacząc”. Zwycięstwo było zupełne. Przestraszony Kapłan pasza bał się ruszyć spod Cecory, załoga Kamieńca nie wychylała nosów zza umocnień, droga na Mołdawię stała otworem. Lecz wciąż obrażony Michał Pac zabrał żołnierzy litewskich do domu. Owoce kolejnego – nie ostatniego – świetnego zwycięstwa polskiego zostały zmarnowane przez warcholstwo i prywatę. „Jeśli Polska ma być wymazaną z rzędu narodów, a sądząc z tego, co się dzieje, można wnosić, iż takie jest jej przeznaczenie…”.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Pozostałe

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia