Był rok 1933. Od kilku miesięcy brunatny reżim umacniał swoją władzę w Niemczech, gdy w Monachium ukazała się książka pod sensacyjnym tytułem „Przed Hitlerem. Pierwsze lata ruchu nazistowskiego”. Jej autorem był 58-letni Rudolf von Sebottendorf - były przewodniczący tajnego rasistowsko-okultystycznego Towarzystwa Thule, które działało w Bawarii w latach 1918-19, czyli tuż przed wejściem przyszłego Führera do świata polityki. W publikacji dowodził, że w dużej mierze to dzięki jego aktywności Adolf Hitler pozyskał narzędzia i kadry, które wykorzystał w marszu na szczyty. We wstępie pisał:
To właśnie do członków Towarzystwa Thule Hitler zwrócił się jako pierwszy i to z nich sformowała się grupa jego wiernych współpracowników. To nasz brat Karl Herrer założył Niemiecką Partię Robotników (Deutsche Arbeiterpartei; DAP). To wreszcie nasi ludzie wydawali «Münchener Beobachter», czyli dzisiejszy «Völkischer Beobachter». Z tych trzech źródeł Hitler stworzył Narodowosocjalistyczną Niemiecką Partię Robotników (NSDAP)
Głoszenie takich tez naturalnie nie spodobało się nazistom i ich wodzowi. Zareagowali natychmiast. Skonfiskowano cały nakład książki, a jej autora aresztowano. Potraktowano go zresztą, jak na tamtejsze standardy, dość łagodnie. Po krótkim internowaniu wydalono poza granice Niemiec. Może uratował go sentyment, jakim darzyli go jego dawni towarzysze tworzący elitę III Rzeszy?
Pewne jest natomiast, że w rewelacjach Rudolfa von Sebottendorfa było wiele prawdy – Thule stanowiło w pewnym sensie organizacyjno-kadrowy fundament NSDAP. Przyjrzyjmy się barwnym kolejom życia tego awanturnika-okultysty i jego tajemniczego ruchu.
Völkisch derwisz
Chociaż pół życia Rudolf von Sebottendorf podawał się za barona, jego pochodzenie w rzeczywistości było skromne. Naprawdę nazywał się Adam Glauer. Urodził się 9 listopada 1875 r. w miasteczku Hoyerswerda w Saksonii. Był synem kolejarza.
Przedwczesna śmierć ojca, która wiązała się z utratą funduszy na dalszą edukację, uniemożliwiła mu dokończenie studiów inżynierskich na politechnice w Berlinie. Młodzieniec zaczął chaotycznie szukać swojej drogi. W 1897 r. zgłosił się, by odbyć obowiązkową służbę wojskową w marynarce. Nie przyjęto go, bo komisja lekarska stwierdziła u niego tendencje do przepukliny. Potem przez kilka miesięcy zarabiał jako korepetytor w Hanowerze. W marcu 1898 r. musiał jednak porzucić to stanowisko, po tym jak uwiódł matkę swoich uczniów i, za pieniądze jej męża, wyjechał z nią w podróż przez Monako, Niceę, Genuę do Lucerny.
Glauer uważał, że jako człowiek bez wyższego wykształcenia, nie ma w Niemczech perspektyw na dobre życie. Dlatego też po miłosnym epizodzie podjął się pracy na morzu. Najpierw na frachtowcach jako palacz, a następnie jako elektryk-mechanik. Odbywał rejsy do USA, krajów Morza Śródziemnego, a nawet do Australii. W czasie wizyty w tej ostatniej, w marcu 1900 r., zbiegł z pokładu, by szukać szczęścia jako poszukiwacz złota. Wyruszył wraz z kolegą-marynarzem w okolice pustynnej osady Coolgradie, gdzie od kilku lat trwała gorączkowa eksploatacja złóż tego kruszcu. Wyprawa zakończyła się tragicznym fiaskiem. Po trzech miesiącach jego towarzysz zmarł, a Glauer, wycieńczony, wrócił na wybrzeże, do portu Fremantle. Tam spotkał pewnego Parsa, który, jak się później okazało, miał spory wpływ na jego późniejsze życie. Mężczyzna zaprzyjaźnił się z nim i dał mu list polecający do swoich przyjaciół w Egipcie. I tak pod koniec lipca 1900 r. Glauer popłynął do Aleksandrii.
Na miejscu Niemiec poznał niejakiego Husejna Paszę - wpływowego tureckiego obszarnika, który blisko współpracował z władcą Egiptu, kedywem Abbasem Hilmim. Turek potrzebował kogoś z wiedzą techniczną, więc zaproponował mu pracę nadzorcy w swoich posiadłościach położonych nad Bosforem, dokładnie między Stambułem a Bursą. Glauer przystał na to. Pozostał w Imperium Osmańskim przez następne przeszło dwa lata.
W tym okresie nie tylko zdobywał doświadczenie zawodowe, jako menadżer i inżynier, ale także zafascynował się kulturą i duchowością Orientu. Najpierw zaintrygowali go derwisze. Potem Husejn Pasza zaznajomił go z tajnikami sufizmu. Następnie pewna zaprzyjaźniona rodzina żydowskich bankierów, co może dziwić w świetle późniejszych poglądów Glauera, zapoznała go z rudymentami kabały. Co więcej, wprowadziła go nawet do loży masońskiej Rytu Memphis-Misraim, mocno osadzonej w gnostycyzmie i okultyzmie. Takie były pierwsze kroki na drodze, która ostatecznie zawiodła go do mistycznego völkizmu.
Pan baron
Glauer czuł się dobrze w Turcji, ale jednocześnie ciągnęło go do ojczyzny. Dlatego też jesienią 1902 r. wyjechał do Niemiec. Mieszkał kolejno w Bawarii, Turyngii i Berlinie. Pracował jako monter w fabrykach. A nawet wziął ślub z córką pewnego farmera. Nie nadawał się jednak do statecznego, normalnego życia. W 1907 r. rozwiódł się. Rok później stanął przed sądem w Berlinie oskarżony o fałszerstwo i kilka innych oszustw. Grunt zaczął mu palić się pod nogami, więc zbiegł do Turcji.
W Stambule Niemiec jeszcze głębiej poświęcił się studiom duchowym. Szukał nici łączących wolnomularzy z Europy z bektaszytami, synkretyczną sektą religijną wyznawaną zwłaszcza przez janczarów, sułtańskich gwardzistów. Założył także własną lożę „paramasońską”. Stawał się też coraz większym konserwatywnym radykałem. Brzydził się: oświeceniową rewolucją, która zmiotła „boski porządek” na Ziemi; komunizmem - jako ideą wynikającą z materializmu; a również, co logiczne, demokracją.
Z uwielbienia dla feudalnego porządku społecznego, wynikała także obsesja Glauera, by zdobyć szlacheckie pochodzenie. Udało mu się to, choć nie wiadomo do końca w jaki sposób. Prawdopodobnie pozyskał sympatię zamieszkałego nad Bosforem niemieckiego barona Heinricha von Sebottendorfa. Ten zgodził się go adoptować. Stąd też przy okazji w 1911 r. otrzymania tureckiego obywatelstwa, Adam Glauer stał się Rudolfem von Sebottendorfem.
Niedługo potem zgłosił się do armii, by bronić swojej nowej ojczyzny przed atakiem koalicji Serbii, Czarnogóry, Bułgarii i Grecji. Odnosząc ciężkie rany, walczył na frontach dwóch kolejnych wojen bałkańskich (1912-13), które zakończyły się dla Imperium Ottomańskiego spektakularną klęską. W przededniu wybuchu I wojny światowej ponownie wrócił do ojczyzny.
Germanenorden i Thule
Nie jest jasne, co von Sebottendorf robił między 1913 a 1915 rokiem. Wiele wskazuje, że znów uwikłał się w różne ciemne interesy. Poza tym nękały go niemieckie władze, próbując wcielić go do wojska, mimo że był już tureckim obywatelem. Jakoś udało mu się wybronić przed pójściem na front. Następnie podjął kolejną próbę ustatkowania się. W lipcu 1915 r. w Wiedniu wziął ślub z rozwódką Bertą Anną Iffland, posażną córką zamożnego berlińskiego przedsiębiorcy. Dzięki jej pieniądzom wreszcie mógł żyć jak na „barona” przystało. W 1916 r. para zamieszkała w Bad Aibling, eleganckim bawarskim spa.
Dobrobyt nie uspokoił ducha von Sebottendorfa. Wręcz przeciwnie. Pewnego dnia znalazł w gazecie intrygujące ogłoszenie, które, jak się później okazało, wystawiło tajne volkistowskie stowarzyszenie Germanenorden. Zachęcało ono przedstawicieli obojga płci - posiadających jasne włosy i niebieskie oczy oraz mogących wykazać się czysto aryjskim pochodzeniem - do wstępowania w swoje szeregi. Jego treść uzupełniały trzy runiczne znaki. To w mig przekonało zafascynowanego ezoteryką awanturnika, że musi się tam zgłosić.
Stowarzyszenie Germanenorden założono w 1912 r. w Berlinie. Działało ono w konspiracji na terenie całych Niemiec. Należeli do niego głównie przedstawiciele elit intelektualnych i finansowych, którzy wykazali swoje nie żydowskie pochodzenie. Miało horyzontalną strukturę organizacyjną, tak jak masoneria. Jego program ideowy oparty był na ariozofii – rasistowskiej doktrynie stworzonej przez austriackiego okultystę i pisarza Guido von Lista - głoszącej wyższość Aryjczyków nad pozostałymi rasami. Aktywiści stowarzyszenia wierzyli, że prehistoryczną siedzibą pierwszych Germanów była kraina zwana Thule (kojarzona z Islandią bądź jakąś nordycką Atlantydą), której wielka cywilizacja została unicestwiona. Za główny cel stawiali sobie zbadanie ich zapomnianej kultury i religii. Następnie zamierzali je odtworzyć i przywrócić pierwszorzędną rolę w społeczeństwie. Dopiero wtedy, jak sądzili, będzie można zbudować „nowe wielkie Niemcy”. Trzeba dodać, że według nich operacja ta mogła zakończyć się sukcesem jedynie wówczas, gdy naród zostałby „oczyszczony” z „obcego rasowo”, a szczególnie żydowskiego, elementu. Wtedy, jak pisał całkiem serio von List, „Germanie mogliby nawet odzyskać utraconą tajemną wiedzę o magicznych właściwościach runów”.
Działacze Germanenorden, jak na neopogan przystało, spotykali się, by świętować przesilenie letnie i zimowe. Symbolem ich ruchu była swastyka.
Rudolf von Sebottendorf dość szybko pozyskał zaufanie Hermanna Pohla, lidera jednego z odłamów Germanenorden. Na początku 1918 r. powierzono mu zadanie rozbudowania mikrych struktur organizacji w Bawarii. Zabrał się do tego z wielką energią. Efekty jego zaangażowania były widoczne już po kilku miesiącach. Członkostwo w landzie podskoczyło z 200 do 1500 osób.
Kwaterą główną bawarskiej gałęzi ruchu stał się modny monachijski Hotel Vierjahreszeiten (niem. „Cztery pory roku”). To tam, w obwieszonych swastykami salach, przy akompaniamencie fisharmonii i żeńskiego chóru, odbywały się najważniejsze uroczystości i mityngi. By odciągnąć od tych zgromadzeń potencjalnie szkodliwą atencję republikanów i socjalistów, wrogo nastawionych do Germanenorden, Sebottendorf postanowił nazwać swoją część organizacji Stowarzyszeniem Thule. Wydawało mu się to po prostu skutecznym kamuflażem.
Od czerwca 1918 r. Thule posiadało własny organ prasowy. Sebottendorf zakupił za 5 tys. marek tygodnik „Beobacher” (niem. obserwator). Zmienił jego nazwę na „Münchener Beobacher und Sportsblatt”. Umieszczony w nim obszerny dział sportowy miał przyciągnąć młodych i tym samym zwiększyć wśród nich poczytność jego antysemickich edytoriali. Towarzystwo wydawało ją do maja 1919 r. Półtora roku później, w grudniu 1920 r., tytuł został zakupiony przez przywódców NSDAP i przemianowany na „Völkischer Beobachter”. Ale nie wyprzedzajmy faktów.
Jesienią 1918 r. Niemcy – zarówno wojskowi jak i cywile – byli wyczerpani trudami I wojny światowej. W całym kraju zaczęły wybuchać niepokoje prowokowane przez sympatyków socjalistów bądź komunistów. W Monachium było szczególnie „gorąco”.
Najpierw 9 listopada 1918 r., po bezkrwawej rewolucji, socjaldemokrata Kurt Eisner proklamował utworzenie Wolnego Państwo Bawarii i stanął na czele jego rządu. Dla Sebottendorfa była to wielka tragedia. Po pierwsze dlatego, że wówczas wygnano Wittelsbachów – dynastię, która nieprzerwanie przez 738 lat rządziła regionem. Po drugie – Eisner był Żydem. Przemawiając do członków Thule, nakazał im walczyć, „dopóki swastyka nie rozświetli mroźnych ciemności”.
Zainicjował zwalczanie lewicowego rządu Bawarii na dwóch odcinkach. Stworzył bojówkę, Kampfbund Thule, która gromadziła broń, prowadziła ćwiczenia wojskowe pod Monachium i planowała akcje dywersyjne. W kolejnych miesiącach jej członkowie walczyli na ulicach stolicy landu z komunistami - działali samodzielnie lub w ramach Freikorpsów. Poza tym najpewniej przyczynił się do powstania w styczniu 1919 r. Niemieckiej Partii Robotników (DAP). Ugrupowanie to, na którego czele stał członek Thule Karl Herrer, miało dotrzeć z volkistowskim przekazem Towarzystwa do klasy robotniczej i wyrwać ją spod wpływów lewicy. Jak wiadomo, to właśnie do DAP we wrześniu 1919 r. przyłączył się Adolf Hitler. W parę miesięcy później zdominował ją i zainicjował zmianę nazwy na NSDAP, czyli Narodowosocjalistyczną Niemiecką Partię Robotników.
Trzeba dodać, że wśród najważniejszych współpracowników Führera nie brakowało byłych członków Thule. Znajdowali się wśród nich: Rudolf Hess (przez długie lata „prawa ręka” Hitlera), Alfred Rosenberg (główny ideolog III Rzeszy), Hans Frank (w czasie wojny Generalny Gubernator), Julius Streicher (dostojnik NSDAP, redaktor naczelny antysemickiego pisma „Der Stürmer”).
Samobójstwo
W kwietniu 1919 r. komuniści przejęli władzę w Monachium. Powołali do życia Bawarską Republikę Rad. Po niecałym miesiącu została ona obalona przez siły Reichswehry i Freikorpsy.
Zanim do tego doszło, w szczycie rewolucyjnego terroru, „czerwoni” rozstrzelali kilku prominentnych członków Thule. Rudolf von Sebottendorf został potem oskarżony przez współtowarzyszy z ruchu o to, że to jego niefrasobliwość przyczyniła się do śmierci kolegów. Z tego też powodu w maju 1919 r. opuścił Bawarię. Potem przez pięć lat jeździł po świecie, by ostatecznie znów osiąść w Turcji, a konkretnie w Stambule. Mieszkał tam, z niewielkimi przerwami, do samej śmierci.
W czasie II wojny światowej pracował dla niemieckiego wywiadu. Odnotowano, że był wyjątkowo bezużytecznym agentem. 9 maja 1945 r. popełnił samobójstwo rzucając się w toń Bosforu.