Na bunkrach duży ruch
Pniewo jest malutkie. Kiedy wrzucasz koordynaty na GPS w samochodzie, lepiej wybierz Kaławę, bo możesz znaleźć się w Pniewach… ale pod Poznaniem. Przydarzyło się to już paru turystom. Do Pniewa dojeżdża się od strony Międzyrzecza albo od strony Świebodzina „starą eską” - nie ma bezpośredniego zjazdu z drogi ekspresowej S-3, a szkoda.Chociaż właściwie… Droga z Międzyrzecza przez Kaławę do Muzeum Fortyfikacji i Rezerwatu Nietoperzy w Pniewie o każdej porze roku jest malownicza i daje parę minut na wyciszenie.
Większość przewodników i pracowników Muzeum Fortyfikacji i Rezerwatu Nietoperzy w Pniewie dojeżdża z Międzyrzecza, część mieszka w Pniewie lub Kaławie, ale są i tacy, którzy przyjeżdżają tu z Gorzowa, z Wrocławia, z Berlina… Bo praca w Muzeum to nie praca - to stan umysłu.
Prawdziwie gorący czas zaczyna się dla wszystkich od połowy kwietnia, a tak naprawdę wielka inauguracja sezonu turystycznego to długi majowy weekend. Jesienią i zimą jest tu trochę pusto - obszerny parking jest stanowczo za duży dla tych kilku samochodów z rejestracjami z różnych stron Polski i Europy. Za to od maja do września - praktycznie pęka w szwach.
Historia na wyciągnięcie ręki
Międzyrzecki Rejon Umocniony to perła turystyczna regionu lubuskiego - drugi co do wielkości na świecie podziemny obiekt fortyfikacyjny. Pierwsze miejsce zajmuje w tej kategorii Linia Maginot we Francji, a zaraz po niej jest właśnie MRU - 33 kilometry tuneli na głębokości ponad 30 metrów. Łączą one potężne schrony bojowe zwane Panzerwerkami - masywne obiekty wbite w ziemię na głębokość do 40 metrów. Do tego podziemna infrastruktura: dworce kolejki, koszary, magazyny, szyby wind towarowych, pomieszczenia łączności, komory amunicyjne, wjazdy i wejścia techniczne od strony zachodniej i obiekty bojowe - przeważnie wysunięte na wschód…
Wybudowano je w latach 1934 - 1938 na rozkaz Adolfa Hitlera, który w swoich pierwotnych planach napaści na Europę i planował najpierw podbój Francji, przy jednoczesnym zabezpieczeniu wschodniej granicy III Rzeszy przed atakiem armii polskiej idącej na pomoc sojusznikom.
Prace przerwano - również na rozkaz Wodza - po czterech latach od rozpoczęcia, realizując zaledwie 25% pierwotnego szalonego planu - wybudowanie ponad 80 kilometrów podziemnych umocnień. Powodem była zmiana koncepcji strategicznej i opracowanie nowych metod prowadzenia wojny, w których stałe fortyfikacje nie miały swojego miejsca : stal była potrzebna na czołgi - nie na panzerwerki.
Te umocnienia nigdy nie spełniły pokładanych w nich nadziei. Nie obroniły Rzeszy Niemieckiej ani w 1934, ani w 1945 roku. Pod koniec wojny chaos w hitlerowskiej armii , niskie morale, ale również postęp w technice wojennej sprawiły, że broniły się one przez zaledwie kilka dni na niektórych odcinkach. Potężny wysiłek inżynieryjny i finansowy nie dał oczekiwanych rezultatów w postaci odwrócenia losów wojny.
…i biologia na zawołanie
Losy MRU po wojnie bywały różne - własność Ludowego Wojska, potem groźne próby umieszczenia tu składowiska odpadów nuklearnych zakończone słynnym na całą Polskę ( i skutecznym) protestem wiosną 1987 roku.
Stała w ciągu roku temperatura (od 8 do 11 stopni - niezależnie od pogody na zewnątrz) i wysoka wilgotność skłoniła nietoperze do obrania sobie MRU za największe w Europie środkowej i północnej zimowisko. W okresie hibernacji tych stworzeń na ścianach tuneli i w schronach bezpieczny nocleg znajduje blisko 40 tysięcy nietoperzy co najmniej 12 gatunków. Od tych występujących najczęściej, jak Nocek duży, do najrzadszych ( Nocek Bechsteina). Ostatnie zimowe liczenie wykazało obecność 37 700 osobników.
I tak gigantyczny pomnik dość mrocznych czasów stał się największym w Polsce „hotelem” dla niezwykłych latających ssaków…
„Sprzedać” Opowieść, „wciągnąć” w Historię
MRU przyciąga. Ponad 37 tysięcy turystów w zeszłym - pandemicznym przecież - roku.
Podziemne miasto fascynuje swoim ogromem, ponurą historią, nietoperzami, ale każdą historię, każde miejsce trzeba „sprzedać” zwiedzającym, „opakować” w ciekawą, dowcipną opowieść, zaintrygować, zainteresować i wciągnąć. Bo goście są najważniejsi. bo przyjeżdżający tu ludzie chcą się dobrze bawić, pośmiać, odpocząć, czegoś dowiedzieć. I to właśnie często powtarza Leszek - dyrektor Muzeum.
W zeszłym tygodniu miała miejsce - jedna z wielu już w tym sezonie - ośmiogodzinna trasa ekstremalna z fajną mieszaną grupą z Poznania. Pod ziemią prawie 25 kilometrów w osiem godzin: dworce, Główny Wjazd A 64, Pętla Nietoperska… drugie śniadanie w Panzerwerku 722 w towarzystwie paru spóźnionych z wylotem nietoperzy…
W kasie, która jest równocześnie recepcją i sklepikiem z pamiątkami pracują dwie dziewczyny - Jowita i Kamila - to one koordynują wejścia poszczególnych grup, liczbę osób, to one potwierdzają rezerwacje, umawiają przewodników. Poza sezonem ta praca jest do ogarnięcia, ale teraz Jowita i Kamila są uwijają się przez cały dzień jak w ukropie.
Dzwoniły do mnie wcześniej: “Sobota, 6.45, trasa trzygodzinna, 12 osób”.
- 6.45??? Co tak wcześnie???
- Tłok jest i nie ma marudzenia!
Dziewczyny mają rację - jeśli pierwsza grupa startuje o szóstej czterdzieści pięć, to one muszą tu być jeszcze wcześniej - przygotować kasę, dokumenty, otworzyć panzerwerk… Klient nasz Pan.
- Dobra, jestem o 6.30.
Zawsze zjawiamy się wcześniej. Przed trasą ekstremalną robimy odprawę - omawiamy miejsca do zwiedzania, a przy okazji patrzymy, w co są ubrani nasi goście - szczególnie ważne są buty - wodoodporne, za kostkę.
Wieczny dylemat - buty
Buty to wieczny dylemat: pójdziesz w kaloszach - będzie sucho, ale po dwudziestu kilosach po tunelach odparzysz nogę. Pójdziesz w trekkingach - wygodniej, ale jak przemoczysz to miej pretensje do siebie i dygaj parę godzin pochlupując wodą w butach jak Wodnik Szuwarek … A i temperaturka potrafi dać się we znaki. Na dole jest stałe 9 do 11-12 stopni w ciągu roku. I niech cię nie zwiedzie 32 stopnie na dworze w lipcu. Na dole Jaszczur - jak czasem określa się MRU - i tak po paru godzinach dopadnie cię swoimi lodowatymi pazurami i wychłodzi organizm.
Trasy standardowe - krótka (półtoragodzinna) i długa (dwu i półgodzinna) ruszają od godziny ósmej, co pół godziny, a jak przychodzi sezon wakacyjny - co 15 minut. I to tu właśnie pracuje codziennie większość przewodników. Ci, którzy nie obsługują bieżącego ruchu, idą pod ziemię na cztery, sześć, osiem godzin - są jak maratończycy w ciemnościach- wchodzą pod ziemię o siódmej, ósmej rano, a wychodzą o szesnastej, siedemnastej. Taką grupę i ich samych łatwo rozpoznać w tłumie turystów przed muzeum - zmęczeni, w nieprawdopodobnie ubłoconych butach i spodniach budzą zawsze zainteresowanie, a czasem podziw i pytania o wrażenia z podziemi.
Dzisiejsza trzygodzinna trasa to spacerek - jakieś siedem kilometrów, z czego pięć i pół pod ziemią.Uważać trzeba na studzienki drenażowe -jacyś „miłośnicy podziemi” lata temu postawili sobie chyba za punkt honoru zniszczyć je wszystkie i zieją one teraz dwumetrową pustką albo wypełnione wodą czekają na nieostrożnych wędrowców.
„Miłośnicy podziemi”
Ślady działalności „miłośników podziemi” można napotkać w MRU często - puszki, śmieci, odchody, napisy. Nie wszystko da się sprzątnąć na bieżąco. Tadek - muzealny konserwator i złota rączka stara się jak może. Przewodnicy też noszą ze sobą na wszelki wypadek foliowe worki na śmieci i zbierają, jeśli pozwalają na to okoliczności. To prawda - są grupy, które same organizują akcje sprzątania i starają się przestrzegać zasad, które zachowują się profesjonalnie i nie zostawiają po sobie śladów, sprzątają i pielęgnują najlepsze z bunkrowych tradycji.
Ale to wszystko kropla w morzu - dyletanci i wandale-amatorzy przyjeżdżają z całej Polski, często nie mając pojęcia, że są na terenie rezerwatu, włażą do systemu przez rozbite zabezpieczenia, imprezują, brudzą, śmiecą, a potem wrzucają na You Tuba filmiki: „o, tu jeździły wagoniki z węglem”… - brak wiedzy, brak kultury, brak szacunku dla innych. Okres hibernacyjny nietoperzy? Nic im to nie mówi.
Są Bunkrowcy i „bunkrowcy” - ci ostatni uważają system za swój - po prostu „przez zasiedzenie”, „bo oni byli tu zawsze”, „i tak się włamiemy”. Przykro mówić , panowie, ale to wy zapaskudziliście sporą część korytarzy i to po was trzeba sprzątać raz, dwa, trzy razy do roku. I zdaje się, że czasy się zmieniają - świadomość ekologiczna społeczeństwa to kosmos w porównaniu z latami osiemdziesiątym i dziewięćdziesiątymi… Albo zamkniemy i przypilnujemy MRU i zorganizujemy w nim bezpieczny ruch turystyczny, albo „bunkrowcy” zniszczą go bezpowrotnie i zdewastują rezerwat.
Jesteśmy na Friedrichu (jeden z podziemnych dworców). To nieprawda, że wszystkie napisy są paskudne. Te najstarsze mają swoją wartość historyczną, ale mają też przekaz, często wartościowy albo po prostu dowcipny. Mój ulubiony? Właśnie na Friedrichu - „Jaruzelski to srajpompa”.
Prawdziwa jaskinia.
Cała grupa rozgląda się ciekawie - z wielkiego tunelu Głównej Drogi Ruchu kierujemy się w prawo do Grupy Warownej Gneisenau. To tu jest najdłuższy tunel dobiegowy w całym systemie podziemnym - 1200 metrów. Ściany z szarego betonu. W latach sześćdziesiątych wojsko część tuneli pomalowało na biało - tu pozostał szary, „nastrojowy”, oryginalny kolor budowniczych. Po 900 metrach rozwidlenie. Na chwilę pójdziemy w lewo, tunelem w kierunku panzerwerku 720. Na ścianach zaczynają się pojawiać malownicze jaskiniowe nacieki: brązowe we wszystkich odcieniach, pomarańczowe, czarne, białe, żółte. Wstęgi, sople, falbany, sznury… Dużo wody. Woda ścieka ze ścian, jest na posadzce, kapie z sufitu. Prawdziwa jaskinia. Wszyscy patrzą przez moment bez słowa, potem zaczynają robić zdjęcia.
Nie dotykamy ścian. Wszyscy przewodnicy o tym uprzedzają.
A jednak tu też dotarli „miłośnicy podziemi” - na ścianie ślad po wyrwanym dużym nacieku - wygląda jak ropiejąca rana. Obok druga. Takie formy naciekowe tworzą się przez dziesiątki lat. Cieszą oko do czasu aż zjawi się jakiś amator i zerwie. Po co? Nie wiadomo.
Kolor nacieku zależy od tego, co wypłukiwane jest ze ściany: brąz - zbrojenie, biel - zaprawa wapienna, czerń - materiały izolacyjne. Czarne formacje są piękne i rzadsze od innych. Podziwiamy je, robimy zdjęcia. Przy największym i najbardziej efektownym podpis: „Królik” - koślawy napis wykonany wiele lat temu paluchem zanurzonym we wnętrzu pięknej czerni… jakiś bałwan uwiecznił swoją głupotę dla potomnych…
Powrót parędziesiąt metrów i tunelem do panzerwerku 719. Tu już jest sucho i komfortowo. Tunel - koszary - maszynownia - klatka schodowa. Tu się komfort kończy - „dziewiętnaska” jest głębsza od „siedemnastki” - ma około 35 metrów głębokości. Teraz po schodach w górę.
MRU nie potrzebuje zmyślonych opowieści
Po drodze oczywiście są pytania. Mnóstwo pytań. Czy znamy wszystkie odpowiedzi? Na dziewięćdziesiąt dziewięć procent pytań - tak. Na wszystkie - nie. Czy wymyślamy coś na poczekaniu? Nie. Trzeba doczytać, trochę popytać i poszukać. Następnym razem odpowiedź już będzie w głowie. Trudne pytania się zapamiętuje.
MRU nie potrzebuje zmyślonych opowieści- prawdziwa historia tego miejsca jest wystarczająco ciekawa, wystarczy trochę poczytać… Co to znaczy „trochę”? To zależy. Podczas jednego z przewodnickich spotkań przy ognisku Kamil - jeden z młodych - wygłosił w środku imprezy 10-minutowy wykład o płycie pancernej 7 P7 z katalogu z 1942 roku… Trochę poczytał.
Odpowiedzi na niektóre pytania pewnie nie poznamy nigdy. Jaszczur je połknął i nie odda. O gromadzone tu w czasie wojny skarby, o ich powojenny los. O ruskie grupy „trofiejne” buszujące tu w 1945 roku w poszukiwaniu dzieł sztuki, o „listę Grundmana”, niemieckiego kustosza chowającego zagrabione w całej Europie skarby w bezpiecznych miejscach, o skrzynie z napisem „Konigsberg”… I niech tak już zostanie. Czasem warto zostawić pytanie bez odpowiedzi. Tylko tak uruchamia się wyobraźnię.
Zapadnia i Sułtani Kurzu
Grupa powoli zmierza do wyjścia. Czeka na nich jeszcze wisienka na torcie: drzwi-zapadnia. Uruchamiały się za pomocą specjalnego mechanizmu i odsłaniały czterometrową studnię uniemożliwiającą wtargnięcie do wnętrza schronu przez wejście desantowe. Drzwi posiadały przeciwwagę, która unosiła do góry półtonowe stalowe skrzydło czyniąc ze schronu niedostępne miejsce, a samo wejście stawało się śmiertelną pułapką: krótkie spadanie i wieczna cisza…
Odtworzone drzwi z zapadnią to duma muzeum i wielka zasługa Piotra. Na prośbę dyrekcji zajął się przygotowaniem trasy i wyjścia przez panzerwerk 719 i okazało się, że drzwi również można uruchomić. Piotr z kolegami mieli tam spędzić miesiąc - przy wsparciu muzeum skończyli po trzech miesiącach, ale efekty przeszły najśmielsze oczekiwania. Dziś zapadnia - zmasakrowana po wojnie wybuchem - znowu działa. Zabawa jest przednia, więc wszyscy po kolei naciskają pedał i uruchamiają stary mechanizm. Potem, żeby zasłonić otwór zapadni, trzeba stanąć na drzwiach całym ciężarem.
Słychać z daleka silnik. To BTR-152, sowiecki transporter opancerzony - własność i dzieło Piotra właśnie. Ku radości i za niewielką z ich strony opłatą, do dyspozycji turystów są dwa BTR-y: Senior - ma 68 lat i Junior, który jest o rok młodszy. Oba wyremontowane i dopieszczane przez Piotra - szefa i Michała, który jest tu kierowcą-mechanikiem. Senior, Junior, Piotr i Michał - Sułtani Kurzu, Imperatorzy Dziur i Wybojów, Cesarzowie Wertepów… Co tu można więcej powiedzieć? - ta robota ich uwielbia. A oni ją.
Każdy, kto próbował remontować zabytkowy samochód wie z czym to się wiąże. To teraz wystarczy te problemy pomnożyć przez dwa (techniczne) i przez cztery (finansowe) i już macie opieką nad zabytkowym transporterem opancerzonym produkcji sowieckiej z 1954 roku.
Ostra jazda do muzeum. Tym razem Michał „nie widzi przeszkód” i daje równo po wybojach i dziurach - za nami tuman kurzu, a w środku same uśmiechnięte twarze - frajda nieziemska. Dojeżdżamy po paru kółkach wykręconych przez Michała z ułańską fantazją, w galaktyce pyłu i piachu. Michał otwiera, wszyscy wysiadają. Grupa dziękuje Michałowi, polecają się miejscowe atrakcje - bar, park artyleryjski.
Hieronim i Sebastian - jako najmłodsi - dostają jeszcze na pamiątkę mapę systemu. Może kiedyś przyjadą tu na sześć czy osiem godzin. Mówią , że na pewno.
Dotykajcie eksponaty
Przechodzę koło nowego budynku muzeum. Jeszcze zamknięty, jeszcze trwają prace, a wszyscy nie mogą się już doczekać. Ma być oddany we wrześniu w miejsce dotychczasowego lokum, z którego Muzeum korzysta dzięki uprzejmości gminy Międzyrzecz.
Nowy budynek to osobny temat i obiekt ciągłych rozmów wśród pracowników i przewodników. Chcą „być na swoim” i robić na gościach jak najlepsze wrażenie. Bo przecież ich opinia ma największe znaczenie.
Park artyleryjski jak zwykle pełen dzieciaków próbujących rozkręcać całą stojącą tam artylerię - tu nie ma „proszę nie dotykać eksponatów” - tu historia jest po to, aby ją dotknąć, poczuć i posmakować. Włazi się wszędzie i ogląda się wszystko. Na starym budynku, który został już rozebrany, był nawet napis: „NAKAZ FOTOGRAFOWANIA”… Pewnie wróci tu niedługo. No i nasz stary, dobry czołg T-34 przy wyjściu na trasę - jak zwykle oblepiony najmłodszymi turystami.
Za parkiem sklepik z militariami prowadzony przez Jacka - społecznika, oddanego sprawie dawstwa szpiku, popularyzatora walki z białaczką i świetnego człowieka. Potem gofry z lodami, budynek recepcji, na ławeczkach turyści: duzi i mali, chudzi, grubi, młodzi, starzy, z lodami i bez , z hamburgerami i bez… Uśmiechnięci, czekający.
Pod samą recepcją siedzą i odpoczywają - przewodnicy: Andrzej (właśnie schodzi), Czesław (właśnie wyszedł), Bartek-Rumcajs (zejście za 15 minut). Dzisiaj długich rozmów nie będzie. Okazja żeby pogadać jest po sezonie - we wrześniu, październiku. Na zakończenie pracowitego lata.
W recepcji kolejka po bilety. Kamila woła zza szyby:
- O jedenastej długa po angielsku! (Trasa dwuipółgodzinna w języku angielskim)
- OK.
Zmiana obuwia, sprawdzenie latarek. Słychać rozmowę Ani - naszej księgowej - z Tadziem - pracownikiem muzeum: zwykłe sprawy, bez których muzeum nie mogłoby funkcjonować: organizacja ruchu, finanse, rozliczenia, prace porządkowe. Wszystko to, czego nie widzą goście i o czym przewodnicy też rzadko słyszą - ktoś to wszystko przecież załatwia…
Następne zejście…
Za chwilę następna grupa, trzeba ją powitać z uśmiechem, z jakimś dowcipem, żartem i opowieścią. Bo taka wycieczka to zawsze przygoda, wyzwanie i nowe doświadczenie dla obu stron - język nie ma znaczenia. Z każdą osiem pięter w dół i dziewięć pięter w górę. Po drodze ich twarze i pierwsze wrażenie na widok ogromu MRU - to jest nagroda za spotkanie.
Padną pytania, czy da się odpowiedzieć na wszystkie? A może dziś trafi się takie, na które nie ma odpowiedzi? Wtedy trzeba popytać, poczytać, porozmawiać i skonsultować. Żaden z przewodników nie pracuje tu „na pełny etat”, żaden nie jest zawodowym specjalistą od fortyfikacji, każdy ma swój zawód, rodzinę, karierę, ale wszyscy wkładają w MRU wszystko co mają najlepszego - swoją miłość do historii i wiele lat spędzonych na jej poznawaniu. Bo praca przewodnika w MRU to nie praca - to stan umysłu, to pasja.