Gdybyśmy byli podobni do dzisiejszych Włoch, gdybyśmy mieli taką organizację jak faszyzm, gdybyśmy wreszcie mieli Mussoliniego, największego niewątpliwie człowieka w dzisiejszej Europie, niczego więcej nie byłoby nam potrzeba” - tak w 1925 r. na łamach „Gazety Warszawskiej” pisał Roman Dmowski, ojciec polskiego obozu narodowego czasów II Rzeczypospolitej. Choć w XXI w. taka wypowiedź szokuje, w realiach dwudziestolecia międzywojennego nie była niczym nadzwyczajnym. Zresztą ze źródeł historycznych tego okresu - wypowiedzi, manifestów programowych czy akcji w sferze publicznej - wynika, że radykalizm nie był czymś wyjątkowym. I to niezależnie od sympatii politycznych.
Pewne jest, że tuż po odzyskaniu niepodległości przez Polskę w 1918 r. to narodowa prawica najszybciej się zjednoczyła. Dzięki Lidze Narodowej Romana Dmowskiego, istniejącej już od 1893 r., większość przedstawicieli pomniejszych ugrupowań zdołała się dogadać, a podczas wyborów do Sejmu Ustawodawczego wystawiono Narodowy Komitet Wyborczy Stronnictw Demokratycznych. Szybko okazało się jednak, że różnice poglądów tworzą przeszkody nie do pokonania. Pod egidą Dmowskiego pozostali ci, którzy zdecydowali się dołączyć do Związku Ludowo-Narodowego. To właśnie z tej organizacji wyrosły Obóz Wielkiej Polski i Stronnictwo Narodowe. Organizacje tak silne, że obawiali się ich działacze sanacyjni. W okresie szczytowej popularności narodowa opozycja liczyła nawet 300 tys. członków! Dlatego trudno się dziwić wpływom jej działaczy. I temu, że pod wpływem ideologii prawicy - zarówno tej krajowej, jak i zagranicznej - powstawały ugrupowania radykalne.
Kiedy w 1922 r. przez stolicę Wiecznego Miasta przeszedł Marsz Czarnych Koszul, a władzę we Włoszech objął Benito Mussolini, wydarzenie to odbiło się szerokim echem wśród polskich narodowców. Tym bardziej że odrodzona Polska odczuwała skutki galopującej inflacji, wzrastających podatków czy dziury budżetowej raczkującego państwa. Ba, w 1923 r. krakowscy robotnicy wyszli na ulice i polała się krew! W takiej atmosferze nad Wisłą kiełkowała myśl o przeprowadzeniu przewrotu, którego celem była zmiana władzy. „Atmosferę podgrzewały tajemnicze zamachy bombowe, m.in. w Warszawie i, na największą skalę, w Krakowie, gdzie ofiarą ich padła siedziba żydowskich związków zawodowych i redakcja syjonistycznego »Nowego Dziennika«. Autorzy tego ostatniego zamachu (...) zapowiadali dalszą bezwzględną walkę z komunizmem i żydostwem” - piszą Czesław Brzoza i Leon Sowa w „Wielkiej Historii Polski”. Policja Państwowa dwoiła się i troiła, by złapać sprawców, jednak starania śledczych spełzły na niczym. W tej sytuacji obóz sanacyjny oficjalnie zabrał się do tropienia niejawnych stowarzyszeń, które mogłyby zaszkodzić interesowi II Rzeczypospolitej.
Warszawscy pionierzy
Sejmowa komisja śledcza do spraw tajnych organizacji - ciało procedujące w 1924 r. - nie odnotowała spektakularnych sukcesów. Członkowie tego gremium, m.in. Stanisław Kozicki (sam przewodził zakonspirowanej Lidze Narodowej) czy Adam Pragier (szef tajnej organizacji wewnątrzparlamentarnej PPS „Młot”), zajmowali się rozpracowaniem skrajnie prawicowej organizacji, której członkowie działali w Warszawie od listopada 1922 r. To wówczas na terenie II Rzeczypospolitej pojawiło się Pogotowie Patriotów Polskich. Działacze tego dziwacznego ugrupowania nie wykluczali zbrojnego przejęcia władzy, a ich inspiratorem byli faszyści i Benito Mussolini.
Samozwańczym przywódcą okazał się inż. Jan Pękosławski, niegdyś działacz warszawskiej chadecji. Chociaż PPP powstało przed grudniowym zamachem na Gabriela Narutowicza, to jego członkowie, a miało ich być nawet 3 tys. (!), przysięgali na krzyż, który tuż przed egzekucją miał ucałować sam Eligiusz Niewiadomski, zabójca prezydenta. Pikanterii całej sprawie dodaje to, że neofici Pogotowia przysięgali w podziemiach kościoła oo. Kapucynów. Za zdradę tajemnic ugrupowania miała grozić nawet śmierć, jednak z jakichś powodów w kręgach rządowych organizacji nie traktowano zbyt poważnie. Niezależnie od tego, że PPP mogło się pochwalić pionem wojskowym, a jego program zdawał się co najmniej wywrotowy - w zamyśle Pękosławskiego i jego współpracowników związki zawodowe miały przestać istnieć, należało również „unicestwić” wszystkie partie poza Pogotowiem Patriotów - organizacja działała zaskakująco długo.
Chociaż PPP po raz pierwszy pojawiło się oficjalnie już w styczniu 1923 r. podczas pogrzebu Niewiadomskiego - na miejscu werbowano potencjalnych członków - jego kres nadszedł dopiero nocą z 11 na 12 stycznia 1924 r., kiedy aresztowano przywódców ugrupowania. „Było zjawiskiem paradoksalnym, że jakkolwiek temu polskiemu Mussoliniemu przypisywano zamysły prawicowe, Związek Ludowo-Narodowy zdawał się nie wiedzieć o jego istnieniu (…). Natomiast w stronnictwach lewicy piłsudczycy, którzy tam byli porozmieszczani, przedstawiali PPP jako groźną siłę, która sięga wszędzie” - pisał w swoim pamiętniku Pragier. Endecy jednoznacznie odcięli się od Pogotowia Patriotów Polskich, ówcześni posłowie z komisji uznali zaś organizację za „niepoważną i bez żadnego znaczenia”.
„Teraz Bogu dziękuję, że doczekałem się chwili, że moje idee przyoblekły się w ciało, że marszałek Piłsudski wziął bat do ręki i porozpędzał szkodników państwowych, i dzisiaj jestem zupełnie spokojny o losy naszej Ojczyzny, a to tym bardziej, że jestem przekonanym, że gdyby szkodnikom państwowym odrosły uszy, to im je marszałek Piłsudski na nowo obetnie” - po przewrocie majowym pisał w swoich wspomnieniach Pękosławski, który po zakończeniu procesu wycofał się z życia publicznego.
Groźny ekstremizm od połowy lat 20.
Olgierd Grott, autor monografii „Faszyści i narodowi socjaliści w Polsce”, w swojej pracy zwraca uwagę, że zlikwidowanie Pogotowia Patriotów Polskich, paradoksalnie, przyczyniło się do rozpowszechnienia ideologii faszystowskiej w Rzeczypospolitej. Zdaniem tego krakowskiego politologa rozwój partii skrajnie prawicowych w Polsce przypada na rok 1926. To wówczas ukazał się pierwszy numer magazynu „Faszysta Polski”, który reprezentował Stronnictwo Faszystów Polskich. Zdaniem Grotta pierwszą prawdziwie faszystowską partią polityczną w Rzeczypospolitej miała być Wojskowa Organizacja Faszystów Polskich wyrosła na gruncie tajnego i zhierarchizowanego Związku Rycerzy Prawa.
Praca Grotta jest tym cenniejsza, że swoją rozprawę doktorską napisał w oparciu o materiały źródłowe takie jak broszury agitacyjne czy krajowa prasa skrajnej prawicy. W monografii zwraca uwagę przede wszystkim na różnice pomiędzy włoskimi a polskimi faszystami. I dostrzega mnóstwo różnic. Na naszym krajowym podwórku skrajni prawicowcy domagali się powolnej pracy na rzecz zmiany ustroju, a nie żadnej rewolucji. Ich zdaniem główną rolę miał także odgrywać katolicyzm. Słowem: wszelkie działania państwa miały być zgodne z doktryną religii rzymskokatolickiej. Największą i najważniejszą partią odwołującą się do tej doktryny był Radykalny Ruch Uzdrowienia, który w marcu 1934 r. liczył 10 tys. zwolenników. To raczej nie przypadek, że powstał akurat na Śląsku.
„Największym wszakże matecznikiem grup narodowo-socjalistycznych były Górny Śląsk i Zagłębie Dąbrowskie. Już w 1932 r. w Bielsku i Oświęcimiu powstaje Stronnictwo Narodowo-Socjalistyczne, a w Katowicach - Niezależna Partia Narodowych Socjalistów niedoszłego księdza Aleksandra Mieszalskiego. W 1933 r. NPNS łączy się z podobną grupą sosnowieckiego adwokata Wacława Kozielskiego w Narodowo-Socjalistyczną Partię Robotniczą, której członkowie przywdziewają wiśniowe koszule” - w artykule „Faszyzm po śląsku” pisze dr Jarosław Tomasiewicz z Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. A dalej: „Po delegalizacji NSPR w następnym roku na jej gruzach powstają kolejne grupy: Polska Partia Narodowych Socjalistów Warta, Narodowo-Społeczna Partia Radykalna, Narodowo-Socjalistyczna Partia Miast i Wsi, Polska Partia Faszystowska”.
Faszyści ze Śląska
Zarówno Grott, jak i Tomasiewicz za idealnego przedstawiciela polskiego faszyzmu uznają Radykalny Ruch Uzdrowienia, któremu przewodził niejaki Józef Kowal-Lipiński. Sam siebie uważał za „nieskazitelnego obywatela narodowego”. Człowiek nietuzinkowy, który mógł się pochwalić członkostwem w Polskiej Organizacji Wojskowej, w PPS, Związku Strzeleckim czy Związku Powstańców Polskich. Jak pisze Tomasiewicz, działał też w masońskiej Wielkiej Loży Rycerzy Ducha w Królewskiej Hucie. W jaki sposób szef RRU przekonał do siebie potencjalnych działaczy? No cóż, z pewnością nie należał do najskromniejszych, jednak starał się zachęcać na wszelkie możliwe sposoby.
„Wódz nie używa napojów alkoholowych, wyrobów tytoniowych, zrezygnował z wszelkich tańców, hucznych zabaw i gier hazardowych, unika kawiarń, restauracji oraz nocnych lokali” - pisał sam o sobie Kowal, który utrzymywał się m.in. z działalności w branży tytoniowej. Zebranie informacyjne RRU w Goduli ruszyło 21 sierpnia 1933 r., a wszyscy, którzy przyszli na miejsce, mogli czytać populistyczną odezwę wydaną w 50 tys. egzemplarzy. Jak podkreśla Jarosław Tomasiewicz, jej autor doskonale znał realia Śląska i wyczuwał nastroje panujące w środowisku robotniczym, z którego się wywodził.
„Żądamy uspołecznienia i unarodowienia, a nie żydowsko-socjalistycznego upaństwowienia ciężkiego przemysłu jak kopalń, hut, itp. Robotnik powinien być współwłaścicielem warsztatu pracy. Żądamy wprowadzenia ustawodawstwa socjalnego, regulacji rzek, budowy mostów, redukcji podwójnych poborów urzędników, zaopatrzenia bezrobotnych w dostateczny opał, czynsz mieszkaniowy, stałą pracę” - można było przeczytać w ulotce. Jak postulaty te komentuje specjalista? „Ideologia RRU była niespójną mieszaniną wszelkich możliwych idei, haseł i epitetów - chrześcijańskich i wszechsłowiańskich, socjalistycznych i liberalnych, endeckich i sanacyjnych” - pisze historyk z Uniwersytetu Śląskiego.
Władze II Rzeczypospolitej nie pozwalały jednak na rozwój jakiegokolwiek ruchu, który mógłby im zagrozić. A szef Radykalnego Ruchu Uzdrowienia faktycznie zdołał do siebie przekonać Ślązaków. Już miesiąc od zebrania informacyjnego w Goduli oddziały Kowala działały w kilkunastu miejscowościach, m.in. w Lipinach, Nowym Bytomiu, Czarnym Lesie czy Rudzie. Zajmują się przede wszystkim prelekcjami i z czasem zyskują coraz większe wpływy. Sytuacja zaczęła w końcu niepokoić kręgi rządowe. Brakowało jednak pretekstu, by zlikwidować RRU. Gwoździem do trumny ruchu Kowala okazał się incydent z września 1934 r. To wówczas trzech górników zwolnionych z kopalni Anna w Pszowie pobiło na śmierć sztygara. Kilka miesięcy później ruch już nie istnieje, chociaż jego szef nie zaprzestaje działalności. Kowal-Lipiński próbował dostać się do Sejmu w 1938 r., ale - jak się później okazało - został sam jak palec. Uzyskał ledwie jeden głos.
Wielka Polska i narodowy radykalizm lat 30.
Ani „polscy narodowi socjaliści”, ani faszyści nigdy nie uzyskali wielkiego wpływu na to, co działo się na scenie politycznej II Rzeczypospolitej. Co innego narodowcy skupieni wokół takich działaczy jak Roman Dmowski, Stanisław Grabski czy Marian Seyda. Siłą tej części prawicy było to, że zrzeszała różne pomniejsze, acz wyspecjalizowane organizacje, jak choćby Młodzież Wszechpolska skupiająca słuchaczy szkół wyższych, Narodowa Organizacja Kobiet czy Towarzystwo Popierania Przemysłu i Handlu Polskiego „Rozwój”. Niedługo po przewrocie majowym Związek Ludowo-Narodowy przystąpił do reorganizacji własnych struktur. Efekt to powstanie Obozu Wielkiej Polski - tworu, który miał zachować ponadpartyjny charakter i łączyć przedstawicieli różnych grup społecznych.
Co charakterystyczne dla OWP, jego członkowie nosili mundury organizacyjne, ich spotkania zaś przypominały odprawy wojskowe bardziej niż zebrania. Nie oznacza to, że ZLN przestał działać, jednak jego aktywność ograniczała się głównie do parlamentu. Z czasem Związek formalnie zastąpiło Stronnictwo Narodowe. I choć narodowcy zaczynali odzyskiwać wpływy po reorganizacji z 1928 r., czuli też sanacyjny bat nad głową. Wszystko przez antysemickie wystąpienia i inspirowanie zamieszek na tle narodowościowym. Mówi się, że prawdziwy kryzys wybuchł podczas zwyczajnej bójki o... kobietę! Wszystko stało się 23 października 1931 r., kiedy na Uniwersytecie Jagiellońskim doszło do wymiany ciosów między Żydem a Polakiem.
Podczas walki wręcz żydowski student zmarł, ale po kraju rozniosła się wieść, że Żyd napadł na polskiego obywatela Rzeczypospolitej. Ledwie tydzień później na Wydziale Prawa Uniwersytetu Warszawskiego Młodzież Wszechpolska zaczęła postulować wyrzucenie Żydów z uczelni. Błyskawicznie doszło do awantury, bijatyki trwały aż tydzień! Efekt? Do aresztu trafiło 110 studentów, a zajęcia zostały zawieszone na trzy tygodnie. Przemoc rozlała się po całej Polsce, demolowano żydowskie sklepy i stragany. Trudno się dziwić, bo w czasie dwudziestolecia międzywojennego niełatwo było się dostać na uczelnie i zasilić grono lekarzy czy prawników. Jak argumentowali narodowcy, Żydzi nie chcieli się integrować oraz blokowali miejsca pracy oraz nauki dla Polaków. Stąd agresja.
Zamieszki i awantury inspirowane przez działaczy prawicy dawały argument władzy sanacyjnej do rozwiązywania terenowych struktur ruchu narodowego. Doprowadziło to do tego, że 28 marca 1933 r. całkowicie zdelegalizowano Obóz Wielkiej Polski. Z kolei ten krok tylko pogłębił podziały wśród narodowców. Dalszą konsekwencją okazało się powstanie Obozu Narodowo-Radykalnego, który zarówno programem, jak i działalnością wzorował się na rozwiązaniach faszystowskich. Sam ONR również uległ podziałowi na ONR-ABC i ONR-Falangę. Co je łączyło? Działacze odrzucali prace w parlamencie na rzecz „akcji bezpośredniej” - zaostrzenia walki z komunizmem, żydostwem i masonerią. Jak nietrudno się domyślić, ONR nie mógł działać legalnie, a jego przywódcy - Bolesław Piasecki i Henryk Rossman - już w 1934 r., tuż po powstaniu organizacji, wylądowali w obozie dla więźniów politycznych na terenie Berezy Kartuskiej. Jednak nie oznacza to, że skrajna prawica poniosła porażkę.
Nawet działając nielegalnie, narodowcy zyskiwali kolejnych zwolenników. Świadczy o tym to, że w drugiej połowie lat 30. sytuacja na uczelniach wciąż była napięta. Na Uniwersytecie Warszawskim bito żydowskich studentów, żaków wyznania mojżeszowego nie wpuszczano też na uczelnię. Kilka lat po śmierci marszałka Piłsudskiego w 1937 r., kiedy sanacja była w odwrocie, rektor UW zgodził się nawet na słynne getto ławkowe - miejsca podzielono na trzy kategorie. Nie jest też tajemnicą, że w dwudziestoleciu międzywojennym ONR-Falanga podkładała w Warszawie bomby.
„Wielka Polska w naszej wizji to naród i państwo tak potężnie zorganizowanej woli, że nie tylko potrafi uwolnić Rzeczpospolitą od przeszło czterech milionów Żydów, że nie tylko zahamuje ukrainizację czterech i pół miliona ludności kresowej, ale nade wszystko przeniesienie naszego programu w życie uzdolni Polskę do pełnienia misji dziejowej, do samookreślenia jej roli w świecie” - tłumaczył swoim kolegom Piasecki podczas przemówienia z 28 września 1938 r. Okazało się, że Żydów z Polski mieli wypędzić i fizycznie eksterminować dopiero hitlerowcy.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?