Chcieli być jak włoscy faszyści. Pogotowie Patriotów Polskich

Tomasz Plaskota
W zamachu bombowym na Cytadelę w 1923 r. zginęło 28 osób. 89 zostało rannych.
W zamachu bombowym na Cytadelę w 1923 r. zginęło 28 osób. 89 zostało rannych. archiwum
Członkowie tajnej organizacji Pogotowie Patriotów Polskich przysięgali na krzyż, który przed egzekucją miał ucałować Eligiusz Niewiadomski, zabójca prezydenta Gabriela Narutowicza.

Przy blasku świec składali przysięgę w podziemiach kościoła Kapucynów w Warszawie. Za zdradę tajemnic organizacji mieli być karani śmiercią. Planowali krwawy zamach stanu i przejęcie władzy w Polsce. Brzmiało groźnie i strasznie, skończyło się groteskowo. Puentę do ich planów dopisała historia, kiedy zapadały ostatnie wyroki w ich „spisku”, w Warszawie trwał prawdziwy zamach.

Początki I Rzeczypospolitej to okres walki o władzę różnych organizacji politycznych. Szukano nowych dróg i idei. W Polsce, gdzie wszelkie zagraniczne prądy ideowe są modne, na prawicy i lewicy, inspirowano się także faszyzmem, co było wówczas powszechne w całej Europie.

„Wielu z nas, także w naszych własnych krajach demokratycznych, zdarzało się czasem mówić, że to, czego nam trzeba, to jakiś inny Mussolini. Były to czasy, w których turyści i obserwatorzy powracający z Włoch ośmielali się wskazywać, że pociągi chodzą tam zgodnie z rozkładem, ustały strajki, a Włosi przestali podpalać budynki i rozbijać sobie głowy w ulicznych walkach”

- pisał po II wojnie światowej H.L. Matthews, bogatszy o wiedzę, której nie mogli mieć ludzie na początku lat dwudziestych, kiedy władza Duce była odbierana jako rządy spokoju, ładu, zdobyczy socjalnych dla robotników.

Późna jesień 1922 r. nad Wisłą była niezwykle gorąca, emocje polityczne sięgały zenitu. Dzisiejszy spór o Trybunał Konstytucyjny nie jest nawet namiastką tamtej atmosfery. Na początku grudnia 1922 r. Sejm, głównie głosami lewicy i mniejszości narodowych, wybrał na prezydenta Polski Gabriela Narutowicza. Przeciwko temu wyborowi protestowała prawica, w mieście dochodziło do walk ulicznych z policją i przeciwnikami politycznymi. 16 grudnia w warszawskiej Zachęcie Narutowicz zginął od kuli malarza Eligiusza Niewiadomskiego. Strony politycznego konfliktu doszły do wniosku, że należy ostudzić nastroje, bo może dojść do wojny domowej.

W takiej atmosferze pierwsze kroki stawiała organizacja pod nazwą Pogotowie Patriotów Polskich (PPP), która powstała w listopadzie 1922 r. - jej celem było zdobycie władzy poprzez zamach stanu, partie polityczne miały zostać zlikwidowane:

„(…) dopóki nasza Ojczyzna nie skonsoliduje się i nie stanie na zdrowych podstawach, będziemy dążyć do czasowego unicestwienia tych partii i do zjednoczenia wszystkich pod jednym sztandarem ratowania Ojczyzny w PPP”

- głosił program PPP.

Ponadto PPP w swoim programie wzywało do zwalczania związków zawodowych i zwalczania strajków: „Sankcjonować prawem związki zawodowe o charakterze narodowym, które by się stawały łącznikiem między pracownikiem a pracodawcą i tym samym stawałyby się wyrazem solidarności narodowej”. Wzywano również do tego, aby „bezwzględnie niszczyć i łamać strajki polityczne, narzucone przez partie wywrotowe”, „zakazać wszelkich strajków ekonomicznych”, „utrzymywać zasadę poszanowania własności prywatnej”, zmierzać do „bojkotowania na każdym kroku żywiołów naleciałych i wrogich państwowości polskiej”.

Na czele PPP stanął samozwańczy wódz, inżynier Jan Pękosławski, były działacz stołecznej Chrześcijańskiej Demokracji. Na pomysł stworzenia organizacji wpadł po wyborach parlamentarnych w październiku 1922 r. Organizacja miała tajny charakter, on przyjął pseudonim Pretor, wstępujący składał przysięgę wierności w podziemiach kościoła Wszystkich Świętych albo w kościele Kapucynów w Warszawie. Romantyczna sceneria wstąpienia do PPP, blask świec, przysięga, pseudonim, tajemnica i konspiracja sprawiały, że szczególne wrażenie organizacja robiła na młodych ludziach.

Jednak jej członkowie nie byli wyłącznie młodzi. Szacuje się, że organizacja założona przez Pękosławskiego liczyła nawet do tysiąca osób, on sam podawał liczbę 3 tys. członków. Miała swój pion wojskowy, którym kierował pułkownik Witold Gorczyński, z zawodu - jak mówił o sobie - wynalazca, tytuł wojskowy zawdzięczał służbie w tzw. Legionie Puławskim, który w czasie I wojny światowej organizował po stronie rosyjskiej do walki z Prusami.

Według działaczy Polskiej Partii Socjalistycznej miał być agentem ochrany, według swoich zeznań na procesie PPP, po rozwiązaniu Legionu był agentem kontrwywiadu armii rosyjskiej i śledził ruchy wojsk niemieckich. Podczas wojny z bolszewikami, w sierpniu 1920 r., bezskutecznie usiłował uzyskać zgodę na tworzenie w polskiej armii oddziałów ochotniczych do walki z Sowietami. Bardzo energiczny, starał się wyróżniać strojem i wyglądem:

„miał ogromne wąsiska, uczernione chyba czernidłem do butów, bo zawsze lśniące, chodził w bekieszy, w płaskiej barankowej czapce, w butach z cholewami, z cienką szpicrutą”

- opisywał go Adam Pragier.

Obok groteskowych postaci w PPP byli również poważni wyżsi oficerowie, m.in. gen. Jan Wroczyński, mianowany w grudniu 1918 r. przez Piłsudskiego kierownikiem Ministerstwa Spraw Wojskowych, minister w rządzie Paderewskiego. Wroczyński zgodził się na bycie dyktatorem w Polsce.

Do spisku wciągnięto również siedemdziesięcioletniego gen. Józefa Prokopowicza, byłego oficera armii carskiej, który według zeznania Pękosławskiego objął w PPP funkcję instruktora wojskowego i pod pseudonimem Jurand wstąpił do Rady PPP.

Na procesie przedstawił okoliczności wstąpienia do organizacji: „W czerwcu 1923 r. zatrzymał mnie na ulicy jakiś pan i mówiąc, że zna mnie z Rosji, zaczął mi opowiadać o obecnych stosunkach w Polsce, nadmienił, że na 1 listopada szykuje się rewolucja i że wszyscy obywatele powinni należeć do organizacji, która będzie miała na celu przeciwdziałanie jej i niesienie pomocy rządowi w walce z żywiołami wywrotowymi. Jegomość ten, którego zresztą nie znałem, zaproponował mi, abym do tej organizacji się zapisał (…). W kilka dni potem zgłosił się do mnie p. Pękosławski i przedstawił mi program PPP. Program mi się podobał, oświadczyłem jednak, że jestem już tak stary, że nie sądzę, abym mógł się organizacji na coś przydać. Na to odpowiedziano mi, że nikt pracy ode mnie nie będzie wymagać. Następnie byłem obecny na dwóch zebraniach: u ks. Oraczewskiego i u jen. Macewicza”.

Wspomniany gen. Gustaw Macewicz był najcenniejszym wojskowym nabytkiem PPP - były żołnierz armii carskiej oraz Korpusu gen. Dowbora-Muśnickiego, w którym organizował eskadrę lotniczą, a w niepodległej Polsce szef lotnictwa. W jego mieszkaniu przy Al. Ujazdowskich 39 odbywały się zebrania Rady Głównej PPP. Generał Macewicz wystąpił z PPP na rozkaz gen. Dowbora-Muśnickiego, ale kiedy sprawa PPP wyszła na jaw, odwołano go ze stanowiska szefa lotnictwa, a w 1925 r. przeniesiono go w stan spoczynku.

Oprócz wymienionych generałów w zebraniach Rady Głównej PPP uczestniczyli również gen. Adam Galiński i Tadeusz Żukowski, a z wyższych oficerów płk Tomasz Łubieński, ppłk Jan Thierbach. W PPP działał również płk Izmaił Bek Pietrusin-Pietruszewski, który miał być Turkiem z pochodzenia. Prawdopodobnie dzięki jego kontaktom z policją polityczną PPP udało się wprowadzić swoje wtyczki do organizacji komunistycznych. Pękosławski liczył, że może mu się przydać ten człowiek „zdecydowany na wszystko”, ale nie miał do niego zaufania, dlatego trzymał go na dystans.

Do PPP miał należeć również sierżant Józef Muraszko, który zastrzelił byłych oficerów Wojska Polskiego W. Bagińskiego i S. Wieczorkiewicza (skazanych za zamach w Cytadeli Warszawskiej w 1923 r.), eskortowanych do Sowietów, żeby wymienić ich na Polaków. Jedna wersja mówi, że nie byli zamachowcami, a wybuch w Cytadeli był prowokacją wywiadu, aby zamachowców „zalegendować” i wysłać jako szpiegów do Sowietów.

Pękosławski starał się dotrzeć jeszcze do innych wojskowych, szczególnie do tych, którzy mieli wpływ na armię. Do Piłsudskiego podchodził krytycznie, więc nie szukał z nim kontaktu, generałowie Haller i Dowbor-Muśnicki kierowali swoimi organizacjami, dlatego uznał, że nie warto z nimi rozmawiać, bo nie będą chcieli wspierać konkurencyjnej grupy. Udało mu się dotrzeć do gen. Szeptyckiego, ministra spraw wojskowych. Należy przyznać, że był to dziwny wybór, bo w styczniu 1919 r. Szeptycki stłumił prawicowy zamach stanu przygotowany przez księcia Sapiehę i pułkownika Januszajtisa.

Według Szeptyckiego tak wyglądała rozmowa z szefem PPP i jego zastępcą: „Pękosławski w rozmowie zaznaczył, że może nastąpić aresztowanie rządu. Uśmiechnąłem się wówczas i zapytałem: Czy wobec tego i mnie pan również zaaresztuje? - Tak - odpowiedział spokojnie”. Szeptycki wspomina, że po tych słowach przestał traktować swoich rozmówców poważnie.

„Nie rozumiałem, jak mogli z jednej strony opowiadać o ścisłej konspiracji, a z drugiej przychodzić do przedstawiciela rządu i komunikować mu o projekcie aresztowania go”

- ocenił Szeptycki.

Rozmowa przekonała Szeptyckiego, że są to niepoważni ludzie. Nie można jednak liderom PPP, szczególnie Pękosławskiemu, odmówić rozmachu w działaniu i zdolności organizacyjnych. Zebrali wokół siebie około tysiąca osób, w tym wysokich oficerów wojska, dotarli nie tylko do ministra Szeptyckiego, o swoich zamiarach informowali również innych ministrów rządu Witosa, wicepremiera Stanisława Głąbińskiego i ministra spraw wewnętrznych Władysława Kiernika.

Konspiracja bez konspiracji

PPP była organizacją tak „tajną”, że ci, przeciw którym była skierowana, o niej wiedzieli.

„(…) rozchodziły się u schyłku tegoż roku [1923 - TP] wiadomości, że w Warszawie istnieje od niejakiego czasu spisek faszystowski, mający rozległe powiązania z wojskiem i administracją, i sposobiący się do zawładnięcia rządami w kraju” - pisał w pamiętniku Adam Pragier, działacz PPS. - „Nazwiska sztabu tego spisku były ogółowi nieznane, ale poufnie je sobie przekazywano. Ponieważ nazwisko głównego szefa nikomu nic nie mówiło, więc tym bardziej rosła wokół niego aura tajemniczości. Było zjawiskiem paradoksalnym, że jakkolwiek temu polskiemu Mussoliniemu przypisywano zamysły prawicowe, Związek Ludowo-Narodowy zdawał się nie wiedzieć o jego istnieniu (…). Natomiast w stronnictwach lewicy piłsudczycy, którzy tam byli porozmieszczani, przedstawiali PPP jako groźną siłę, która sięga wszędzie, rozporządza dużą ilością broni i zapowiada w bardzo niedalekiej przyszłości rzucenie kraju w odmęt wojny domowej. Jako ratunek wskazywali skupienie się przy Piłsudskim, który jedyny jest zdolny stawić czoło narastającemu faszyzmowi (…). W klubie PPS Moraczewski podawał wiele szczegółów o jego wielkiej sile i o bliskim terminie zamachu”.

Pragier dotyka interesującej sprawy, która pojawiała się w kontekście PPP już w czasach jej istnienia, kto był jej inspiratorem. Lewica zarzucała, że jest to jedna z organizacji założona przez endecję, endecy odrzucali te oskarżenia, pisząc w swojej prasie, że kiedy rząd po zabójstwie prezydenta Narutowicza zabronił rozklejać plakaty, jedyną organizacją, której nie czyniono w tym przeszkód, było PPP. Wykazywano, że radykalizm PPP uderza w endecję, która - działając na gruncie parlamentarnym - nie jest w stanie przelicytować haseł głoszonych przez Pękosławskiego i spółkę.

PPP i zabójca prezydenta Narutowicza

Eligiusz Niewiadomski
Eligiusz Niewiadomski archiwum

Pierwszą publiczną akcją PPP był oficjalny udział w pogrzebie Eligiusza Niewiadomskiego, zabójcy prezydenta Narutowicza. Podczas pogrzebu werbowało ludzi. Jednym z członków organizacji został o. Viator, spowiednik Niewiadomskiego. Członkom PPP wyjaśniano, że krzyż, na który składali przysięgę, całował przez straceniem Niewiadomski.

W programie PPP pojawiło się hasło: „Niech żyje wielka idea śp. Niewiadomskiego: zjednoczenia wszystkich prawdziwych serc polskich!”.

1 listopada 1923 r. na Powązkach PPP organizuje wartę na grobie swojego patrona. Planowano dużą defiladę, jednak nie doszła ona do skutku.

Kres działalności PPP nadszedł w styczniu 1924 r., kiedy policja aresztowała jego władze.

Na wniosek lewicy powołano komisję śledczą mającą wyjaśnić kulisy działania tajnej organizacji, o której zamiarach wiedzieli byli członkowie rządu (upadł 16 grudnia 1923 r.). Oprócz wyjaśnienia spraw związanych z PPP chodziło również o zbadanie działalności tajnej organizacji Honor i Ojczyzna założonej w 1921 r. przez gen. Władysława Sikorskiego, która działała w armii na rzecz poziomu moralnego oficerów. Organizacja przestała działać w 1923 r. 7 marca 1924 r.

Sejm zdecydował o powołaniu nadzwyczajnej komisji śledczej i potępił konspiracyjne metody w polityce. Na czele komisji stanął przewodniczący klubu Związku Ludowo-Narodowego Stanisław Kozicki, członkami byli Józef Chaciński (Chrześcijańska Demokracja), Aleksy Ćwiakowski (PSL-Wyzwolenie), Alfons Erdman (PSL-Piast) i Adam Pragier (PPS).

Stosowano zasadę, że członkowie komisji, aby skutecznie się kontrolować i wyjaśnić sprawę, pracowali po dwóch. W każdej dwójce znaleźli się posłowie z konkurencyjnych klubów parlamentarnych. Tym sposobem szefowi komisji Kozickiemu przyszło pracować z Pragierem, który tak wspominał wyjaśnianie spisku:

„Atmosfera w komisji była z początku kłopotliwa, gdyż stosunki osobiste między posłami z przeciwnych stronnictw były niedobre i powszechnie uważano, że tak być powinno. A praca w komisji wymagała, w niejakim przynajmniej stopniu, wzajemnego zaufania, częstego stykania się, a więc także poprawnego współżycia. Badanie spisku Pękosławskiego przypadło łącznie Kozickiemu i mnie. Z tej racji nieraz siadywaliśmy przy jednym stoliku w bufecie sejmowym, niebaczni, że skutki tego będą niemiłe tak dla niego, jak dla mnie. Jemu i mnie, przyjaciele partyjni dbali o honor domu, zwracali uwagę na zgorszenie, jakie budzi picie herbaty i długa, a cicha rozmowa przeciwników politycznych przy jednym stoliku. Od razu w pierwszej rozmowie powiedziałem Kozickiemu, że mam zamiar prowadzić badania, bez względu na następstwa, jakie ich wyniki mogłyby wywołać dla kogokolwiek. Kozicki powiedział, że w taki sam sposób rozumie swoje zadanie”.

Kozicki i Pragier dotrzymali swoich zobowiązań. Praca w komisji nie była trudna, jak napisał Kozicki w swoim niezwykle interesującym „Pamiętniku 1876-1939”. PPP „okazało się przedsięwzięciem niepoważnym, bez żadnego znaczenia, załatwiliśmy się z nim tedy bardzo prędko”.

Proces i zamach stanu

Proces PPP rozpoczął się 4 maja 1926 r. Zarzuty otrzymało sześć osób: Jan Pękosławski, Witold Gorczyński, Olgierd Michałowski, Tomasz Łubieński, Józef Leśniewski, gen. Jan Wroczyński. W sprawie powołano 154 świadków, także byłych członków rządu Witosa. W akcie oskarżenia stwierdzono, że PPP od lutego 1923 r. była ściśle kontrolowana przez informatorów policyjnych, i zapewne to sprawiło, że władze tak długo tolerowały jej istnienie.

1925 r., policjant Józef Muraszko (prawdopodobnie związany z PPP) prowadzony na rozprawę za zastrzelenie dwóch sowieckich szpiegów
1925 r., policjant Józef Muraszko (prawdopodobnie związany z PPP) prowadzony na rozprawę za zastrzelenie dwóch sowieckich szpiegów archiwum

W listopadzie 1923 r. w sprawie PPP spotkali się ministrowie spraw wewnętrznych i sprawiedliwości, ale nie zdecydowali się na żadne działania. Decyzja o aresztowaniu przywódców organizacji zapadła w styczniu 1924 r., kiedy działał rząd Witosa, zastępujący drugi rząd Grabskiego. Rozprawy toczyły się codziennie, największe emocje były 12 maja, ale nie ze względu na to, co się działo na sali sądowej. Tego dnia w Warszawie rozpoczął się prawdziwy zamach stanu, który skutecznie przeprowadził wytrawny spiskowiec i zamachowiec Józef Piłsudski.

W wyniku walk rozprawa została przerwana na kilka dni.

Wyroki, bardzo niskie, zapadły 19 maja 1926 r. Pękosławskiego i Gorczyńskiego sąd skazał na cztery miesiące twierdzy, Michałowskiego na dwa miesiące, Łubieńskiego na miesiąc, ale nie za zamach stanu, tylko za utworzenie nielegalnego związku bez rejestracji. Wszystkim skazanym na poczet kary zaliczano pobyt w areszcie śledczym, więc nikt nie poszedł siedzieć. Leśniewski i Wroczyński zostali uniewinnieni.

20 lutego 1928 r. na rozprawie apelacyjnej, która odbyła się z inicjatywy Pękosławskiego i Łubieńskiego, wszyscy zostali uniewinnieni. Gorczyński nie złożył apelacji, bo w tym czasie przebywał na badaniach psychiatrycznych. Tak przeszedł do historii zamach stanu. Miał być niezwykle krwawym wydarzeniem, ale na szczęście zakończył się groteskowo.

Tomasz Plaskota

Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia