Gdyńska dzielnica portowa widziała niejedno, a mimo to krzyczący w niebogłosy mężczyzna w stroju Adamowym wzbudził pewną sensację. Być może emocje byłoby mniejsze, gdyby nagus awanturował się latem, jednak rzecz cała wydarzyła się pośrodku… grudniowej nocy. Szczęściem, ktoś litościwy osłonił golasa płaszczem, zaś przybyła na miejsce policja jęła wyjaśniać sprawę.
Jak się okazało, mężczyzną, który narobił tyle zamieszania był grecki marynarz ze statku Arys, który w swej wędrówce po dzielnicy portowej trafił do restauracji International.
„Gdy po wesołej zabawie, chwiejąc się na nogach zamierzał opuścić lokal bez uregulowania należności, właścicielka lokalu przy pomocy pracowników zatrzymała go. Powstała bijatyka. Obezwładniono marynarza, zdjęto z niego ubranie i bieliznę, po czym ubranego jedynie w kapelusz wyrzucono na ulicę. Władze policyjne spisały w tej sprawie protokół i doprowadziły pijanego Greka i jego pogromców do komisariatu”.
Epilog zajścia zapewne nastąpił wkrótce miejsce przed sądem...
Podobnych historii przedwojenna Gdynia znała bez liku, bo też cudzoziemscy marynarze lubili się zabawić. Za najbardziej rozrzutnych uchodzili Anglicy i Amerykanie, którzy zazwyczaj pili do białego rana. Najbiedniejsi byli Chińczycy oraz Sowieci, mogący sobie pozwolić tylko na kawę lub skromny posiłek. Greków postrzegano jako wyjątkowo chytrych, natomiast Hindusów jako umiarkowanych. Podobnie zresztą jak Duńczyków, Niemców, Łotyszy i Finów. Ich przeciwieństwem podobno byli nadmiernie krzykliwi Francuzi i Malajowie.