Śląska Atlantyda - na dnie Jeziora Goczałkowickiego 70 lat temu toczyło się życie. Co stało się później? Poznajcie niezwykłą historię

red. / PAP
Śląska Atlantyda - na dnie Jeziora Goczałkowickiego 70 lat temu toczyło się życie
Śląska Atlantyda - na dnie Jeziora Goczałkowickiego 70 lat temu toczyło się życie Wikipedia / W. Pawełczyk
Jeszcze 70 lat temu ta wieś miała ponad 3 tys. mieszkańców. W 1954 roku zostali jednak wysiedleni, a Zarzecze zalano wodą, która dziś trafia do kranów w naszych domach. W miejscu wsi wybudowano bowiem zbiornik goczałkowicki. Budowlańcy zużyli wówczas 960 tysięcy ton różnego rodzaju materiałów budowlanych. Gdyby nimi załadować 20-tonowe wagony kolejowe, to byłoby ich 45 tysięcy. Po zalanej gminie dzisiaj została tylko... jedna ulica Podgroble.

Spis treści

Śląska Atlantyda. 70 lat temu na dnie zbiornika goczałkowickiego toczyło się życie. A później... dzieci grały czaszkami w piłkę

Mieszkańcy dawnego Zarzecza rozpierzchnięci są po całym kraju, ale ich wspomnienia o wiosce zebrała 10 lat temu w dokumencie „Zatopione w pamięci” Aleksandra Fudala-Barańska z Chorzowa, reżyserka filmów o tematyce historycznej m.in. „Tragedia Górnośląska 1945”, „W pogardzie i chwale. Wojciech Korfanty” czy „Szlakiem śląskich powstańców”.

– Na historię Zarzecza natrafiłam przypadkiem w internecie. Zafascynowało mnie zaangażowanie jego dawnych mieszkańców w kultywowanie pamięci – wciąż się spotykają nad brzegiem jeziora, organizują przyjęcia, wydają gazetę, prowadzą kronikę. Tę miłość zaszczepili też młodszemu pokoleniu - jedna z takich osób napisała o Zarzeczu pracę magisterską – powiedziała PAP w 2013 roku Aleksandra Fudala-Barańska, dziennikarka i wykładowca akademicki.

Zobacz zdjęcia nieistniejącej już wioski:

To pamiętniki zaprowadziły ją do Towarzystwa Miłośników Zarzecza w Chybiu, zrzeszającego zarówno mieszkańców, którzy budowę zbiornika pamiętają, jak i kolejne pokolenia zarzeczan. Film powstawał przez trzy lata. Jak opowiadała reżyserka, niektóre fakty odkryte podczas realizacji były wręcz makabryczne.

– W Zarzeczu był cmentarz, który trzeba było przenieść, robili to więźniowie, bo w takim smrodzie nikt inny nie mógł pracować – opowiada reżyserka. – Ludzi trzeba było upijać, żeby byli w stanie zwłoki przenosić – dodaje. Co gorsza, po latach okazało się, że cmentarzysko nie zostało należycie uprzątnięte. – Dochodziło do sytuacji, że dzieci na brzegu jeziora kopały czaszki jak piłki. Wówczas podjęto decyzję o zabetonowaniu dna jeziora – opowiada Fudala.

Tak zaczęto burzyć wieś

Latem 1954 r. mieszkańcy Zarzecza otrzymali urzędowe nakazy opuszczenia domów. To miejsce miał zająć Zbiornik Goczałkowicki – największa inwestycja PRL-owskiego planu sześcioletniego. Do dziś to też największy zbiornik wody pitnej dla mieszkańców Śląska i Zagłębia.

Na dnie przyszłego zbiornika rolnicy po raz ostatni zbierali plony, dzieci kończyły ostatni rok w zarzeckich szkołach. Potem do wsi przyjechała armia junaków, a z nią spychacze. Gospodarze w pośpiechu ładowali dobytek, gdy budowlańcy obracali wszystko w gruz. Ci, którzy zwlekali z wyprowadzką, wielu rzeczy nie zdążyli zabrać.

Rozebrano 340 domów, kościół, dwie szkoły, dwie remizy. Wykarczowano lasy. Cmentarz w pośpiechu ekshumowali więźniowie, toteż kiedy w 1992 roku wody opadły, odsłoniły resztki nagrobków i ludzkie szczątki.

Mieszkańców Zarzecza rozlokowano – jak skrupulatnie policzono – w 72 miejscowościach Śląska i Małopolski

Paradoksalnie to tragiczne zdarzenie nie osłabiło, ale umocniło więź między wygnańcami. „Ta miejscowość chyba naprawdę była bardzo ładna, pełna zieleni. Była też niewielka, a mieszkańcy byli ze sobą zżyci. Do utrzymania więzi przyczynił się też pewnie fakt rozproszenia ich po tylu miejscowościach – nie czuli się tam u siebie, więc podtrzymywali dawne kontakty” – mówiła Aleksandra Fudala-Barańska

Dawni zarzeczanie powołali Towarzystwo Miłośników Zarzecza, które organizuje doroczne zjazdy nad brzegiem zbiornika, wydaje pamiętniki ze wspomnieniami, książki o zalanej ojcowiźnie, zarzecką gazetę, organizuje wystawy...

Obecnie Towarzystwo Miłośników Zarzecza liczy ogółem 98 członków, w tym 54 członków honorowych, zasłużonych dla stowarzyszenia.

Przymusowe wysiedlenia. W zamian rekompensaty

Zarzeczanie, bo tak nadal o sobie mówią dawni mieszkańcy wioski, doskonale jeszcze pamiętają wysiedlenia. – Wszystko działo się od kwietnia do listopada 1954 roku, o tym, że będziemy musieli się wynieść, wiedzieliśmy od 1953 roku – wspominała 13 lat temu w rozmowie z dziennikarzem Dziennika Zachodniego Hermina Przemyk, zarzeczanka, która prowadziła Towarzystwo Miłośników Zarzecza. Łącznie przesiedlono 458 gospodarstw domowych, m.in. do Bielska Białej, Pszczyny, ale także na ziemie odzyskane. Ówczesne władze wysiedlonym zaoferowały jednak rekompensatę.

– Mieszkańcy otrzymali ziemię pod budowę nowego domu oraz materiały budowlane, a jeśli ktoś nie miał możliwości postawienia domu, został skierowany do tzw. domków fińskich. Te powstały m.in. w Jasienicy. Mieszkańcy mogli też przenieść się na ziemie odzyskane.

Mimo, że zarzeczanie pogodzili się już ze stratą swojej miejscowości, podejrzewają, że zalanie wsi było poniekąd decyzją polityczną. – Zarzecze zawsze było osadą bardzo religijną, czemu mało przychylne były ówczesne władze. Może to było powodem, dla którego to właśnie Zarzecze zostało zalane – wspominała w roku 2013 pani Hermina na łamach Dziennika Zachodniego.

Plany, aby na Wiśle powstał zbiornik i zapora, opracowali już Niemcy w 1939 roku, ale miał on powstać na niezamieszkanych terenach w okolicach Bestwiny.

Samo Zarzecze było wioską nie byle jaką - pierwsze wzmianki o nim sięgają 1223 roku

- Pierwsi mieszkańcy Zarzecza to byli bogaci górale, wypasali tutaj bydło, bo były tutaj bardzo żyzne łąki - opowiadała reporterowi DZ nieżyjąca Hermina Przemyk, założycielka i prowadząca przez wiele lat Towarzystwo Miłośników Zarzecza. - Potem gmina się rozrastała, przybywało ludzi. Mieliśmy dwie szkoły dla 400 i 100 dzieci, w gminie były też dwa murowane kościoły - wyliczała pani Her-mina. - Do tzw. kaplicy gołyskiej odbywały się pielgrzymki. Mieszkańcy posługiwali się także własną gwarą, różniącą się od śląskiej. - U nas był napływ góralszczyzny z Żywca, dlatego ta mowa była inna, niż w Chybiu czy Pszczynie - tłumaczyła.

Kiedy ruszyła operacja pod nazwą budowa zbiornika goczałkowickiego łącznie przesiedlonych zostało 458 gospodarstw domowych, m.in. do Bielska Białej, Jasienicy, Czechowic-Dziedzic, Pszczyny, ale także na ziemie odzyskane.

Przesiedlono nas 11 czerwca 1954 roku

- Mieszkaliśmy w kolonii Gołysz. W jednym budynku, który nie należał do nas, żyły trzy rodziny. Dla tych, którzy nie mieli swoich domów, zbudowano bloki, m.in. trzy w Chybiu. Zostaliśmy zapisani do jednego z nich. Przesiedlono nas 11 czerwca 1954 roku. Za jednym zamachem wywieziono trzy rodziny. Przyjechały po nas dwa samochody i do wieczora zabrano nas do bloków. Nie było czasu na zastanawianie się - wspominał w 2016 roku Dziennikowi Zachodniemu Czesław Mrzyk z Chybia, który miał wtedy 16 lat.

Dla wszystkich był to krok w nieznane, ale też pewien kres niepewności, bo przecież przygotowania do przesiedleń zaczęły się już dużo wcześniej - w Goczałkowicach powstało biuro z sądem, gdzie można było załatwić sprawy własnościowe, przychodzili rzeczoznawcy, by wyceniać budynki; dopinano ostatnie szczegóły całej operacji, jak choćby ile samochodów będzie potrzebnych do przewiezienia ludzi.

- Jako młody człowiek byłem zadowolony z przeprowadzki, bo bliżej było do stacji w Chybiu, więc miałem łatwiejszy dojazd do szkoły. Standard mieszkania też był lepszy niż domu w Zarzeczu, bo mieliśmy łazienkę z wodą. W Zarzeczu warunki do życia były ciężkie, teren był obniżony, więc dochodziło do powodzi - dodaje Czesław Mrzyk.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Turystyka

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia