Pawłowski snuł opowieść o ojcu żołnierzu AK na podstawie życiorysu... teścia, ojca jego drugiej żony, Władysława Szmigiela, dziadka jego syna z tego związku, Pawła Pawłowskiego. Niestety, historia teścia też nie mogła być użyta przez służby jako cel szantażu, bowiem nie uczestniczył on w powstaniu, a za swoją przeszłość odsiedział w więzieniu.
Donosy na teścia
Sam Pawłowski, już jako aktywny agent służb, we wściekłym i nienawistnym donosie złożonym 31 maja 1955 roku podżegał na swojego teścia, pisząc: „W sprawie Szmigiel Władysław ur. 1900 w województwie poznańskie, pow. Turek, miastko Uniejów. Przed wojną ukończył szkołę śledczą policji, do której sam wstąpił. W czasie rozprawy sądowej po wyzwoleniu został skazany na 6 lat więzienia za «faszyzację Polski przedwrześniowej i tępienie komunistów». Po wyzwoleniu sam z premedytacją wstąpił do partii, chcąc mieć jakiekolwiek partyjne oparcie. W ten sam sposób namówił swoją córkę, że to jej dużo pomoże i się odczepią. Szmigiel Władysław, bojąc się kary, że już w okresie przed wyzwoleniem był w AK, zajmując jedno z kierowniczych stanowisk, nie wyjawił tego na rozprawie i do dnia dzisiejszego ukrywa. (…) Obywatel Szmigiel w rozmowie ze mną wprowadzał mnie na temat polityczny, rzucając Katyń, jakoby tam byli Rosjanie, którzy mordowali polskich oficerów, a nie tak jak ten nasz rząd podaje. (…) Zabronił śpiewać nawet ZMPowskie piosenki. Ciągle odgrażał się, że jak tylko się zmieni, niech przyjdzie zachód, to on nam – to znaczy żonie, dwóm córkom i mnie – pierwszym utnie głowę i na latarnię”. Na donosie dopisano informację: „Meldunek dotyczy ob. Szmigiel – teścia naszego Inf. «Szczery», oraz spraw rodzinnych, jakie są między nimi. Przedsięwzięcie: Na okoliczność ob. Szmigiel odebrać po raz drugi meldunek, uwzględniając w nim tylko skompromitowaną działalność, przynależność do bandy po wyzwoleniu i inne dane świadczące o jego wrogim stosunku do Władzy Ludowej. Następnie meldunek przekazać odnośnym organom Bezpieczeństwa. Dnia 31.08.1955 r. podpisano St. Ofic. Inf. Oddz. II Zarz. I – Pietraniec por.”. Należy przypuszczać, że po takim donosie ostrze represji po raz kolejny zostało mocno wymierzone we Władysława Szmigiela. Pewnie Szmigiel nieraz musiał spotkać się z napastliwością agentów bezpieki, nie zdając sobie sprawy, kto też mógł się temu przysłużyć.
Przekwalifikowany na agenta
Kolejnym członkiem rodziny z AK-owską przeszłością, z którym Jerzemu Pawłowskiemu nie było po drodze, był Wiktor Strawski, siostrzeniec jego trzeciej żony, Iwony, urodzony w 1923 r., podobnie jak jego kuzynka, w Łucku (po wojnie miasto to znalazło się w ZSRR). Wiktor Strawski zapytany przez śledczych o Pawłowskiego, mówił z przekonaniem: „Nie układały się nasze stosunki zbyt dobrze, gdyż byłem przeciwny jego, a właściwie mojej siostrzenicy małżeństwu z nim. On był do mnie uprzedzony, ja do niego...”. Natomiast w dalszej części przesłuchania Wiktor Strawski zdradził: „Zeznaję, że w 1949 roku byłem sądzony i skazany przez Sąd Marynarki Wojennej w Gdyni za przynależność do 27 Dywizji AK i znajomość z członkami nielegalnej organizacji studenckiej. Siedziałem w więzieniu do 1953 roku, po czym zostałem zwolniony i kara została mi zatarta. W chwili obecnej władze nie wymagają, abym nawet o tym fakcie pisał w ankietach personalnych. Wiem, że moja matka pisała podanie do Naczelnej Prokuratury Wojskowej w 1952 roku o darowanie mi kary. Zostałem wtedy skazany na 4 lata więzienia i w zasadzie tyle odbyłem kary. Darowano mi chyba 3 miesiące kary. O faktach tych Pawłowski chyba wiedział. Ja mu osobiście o tym nie mówiłem, ale być może, że ktoś z rodziny mu o tym mówił” – zeznał 13 czerwca 1975 r. podczas przesłuchania w Lublinie. W związku z powyższymi faktami warto zastanowić się, dlaczego członkowie rodziny Pawłowskiego z AK-owskimi przekonaniami byli przez niego sekowani, skoro w opinii publicznej, mijając się z prawdą, przedstawiał się jako wielki sprzymierzeniec bohaterów walczących z sowieckim najeźdźcą. Zdaniem władzy Pawłowski okazał się na tyle gorliwym informatorem, że w niedługim czasie od werbunku został zakwalifikowany jako agent. Świadczy o tym dokument oznaczony klauzulą „Ściśle tajne – Charakterystyka na agenta «Szczery»”, w którym czytamy: „Agent «Szczery» do współpracy z organami Informacji został zwerbowany w dniu 19 sierpnia 1955 r. Werbowany był osobiście przeze mnie i z-cę Szefa Oddziału I-go Zarz. I-go G.Z.I – mjr. Łukowa na uczuciach patriotycznych. Przy werbunku wymienionego wzięto pod uwagę fakt, że uprzednio był on na poufnym kontakcie Kom. ds. Bezp. Publ., podczas kiedy był jeszcze w zrzeszeniu cywilnym [«Papuga »]. Werbunek był konieczny w sekcji szermierczej, gdyż nie było tam agentury, która mogłaby rozpoznawać zawodników tej dyscypliny sportu wyjeżdżających za granicę. Osobą najlepiej nadającą się na werbunek okazał się ag. «Szczery» ze względu na swoiste cechy charakteru potrzebne współpracownikowi org. Informacji. Po werbunku zaczął aktywnie współpracować z organami informacji, okazując dużo chęci i sprytu, dostarczając ciekawe operacyjne materiały, które były systematycznie sprawdzane i okazały się prawdziwe. Dlatego też przekwalifikowano go do kategorii agenta” – napisano.
Talent do kamuflażu
W wyniku intensywnej pracy operacyjnej zdążył rozpracować kilka osób mieszkających na Zachodzie i będących w kręgu zainteresowania służb. Wiele zadań wykonał w związku z mieszkającym we Francji Olgierdem Porębskim. Według meldunków agenturalnych z 26 listopada 1955 r. informatora „Szczerego”: „Do Francji wyjechał za staraniem Francji jako fachowiec do spraw gospodarczych, ekonomicznych (...). We Francji pracuje właściwie przy tajemnicach państwowych – lecz dokładnie mi o tym nie mówił. Pomijał, co robi (...). Nosi się z zamiarem powrotu (...). W jego wypowiedziach o Polsce widać, że nie myśli mieć od razu złotych gór”. I z 12 grudnia 1955 r.: „Rozmowę na temat powrotu do kraju zaczął prowadzić on sam i interesował się zagadnieniami bytu w kraju (...). W rozmowie tej powiedział, że ma brata w wojsku, z którym utrzymywał korespondencję, jednak brat znajdujący się w kraju ją przerwał, widocznie obawiając się represji ze strony władz wojskowych”. Ponadto w ocenie służb ciekawy materiał przedstawił „Szczery” o szukającym kontaktów z polskimi zawodnikami w czasie międzynarodowego turnieju w Austrii obywatel tego kraju Hans Witasek. Według agenturalnego meldunku „Szczerego” z 12 grudnia 1955 r.: „Pierwszą spotkałem jego córkę na zawodach, przywitałem się, zapytałem o zdrowie rodziców i kiedy przyjdą. Przyszli następnego dnia p. południu. Dzień dobry, co słychać w Polsce, jak pan żyje itp. Następnie się zapytał, kiedy się spotkamy popić wina. Przy nim byli już Rydz i Zimoch. Zaproponowałem po finale szabli, zgodziliśmy się wszyscy. W czasie walk, idąc do bufetu, podszedł do mnie Witasek, proponując kawę i zaczął opowiadać, że jakaś świnia mówiła o tym, że myśmy byli na przyjęciu (...). No to ja zacząłem mu mówić, że prawdopodobnie zobaczył nas ktoś z ambasady, jak szukaliśmy pana domu. Ja to podejrzewam tego małego Zabłockiego – powiedziałem, że nie, bo wszyscy chłopcy są porządni”. Ta historia obnaża cechy charakteru „Szczerego” – spryt, wyobraźnię i niezwykły talent do kamuflażu. Sprawa dotyczyła domowego przyjęcia u wspomnianego austriackiego bogacza, na którym byli szermierze: Pawłowski, Zabłocki, Zimoch oraz obywatel Austrii Marian Jurek, o którym to spotkaniu „Szczery” informował por. Pietrańca 30 sierpnia 1955 r., pisząc: „Na tym domowym przyjęciu Witasek zaczął mnie oprowadzać po pokojach, pokazując swoje konto bankowe i wysuwając perspektywy swojego pobytu na Zachodzie. Przez okno pokazał mi, gdzie mieszka jego przyjaciel z ambasady amerykańskiej, który mi da paszport i wizy na wyjazd, gdziekolwiek tylko zechcę. Aż sam widząc moje zastanowienie się, zaproponował mi, że da mi 20 000 lub 30 000 szylingów i zapewni mi pracę u siebie. Ja oczywiście odmówiłem, że niby mam chęć, tylko się boję i na razie nie mogę (...). Zostawił mi także wizytówkę i telefon, gdybym się zdecydował uciec, to on natychmiast po mnie przyjedzie własnym wozem”.
„Perspektywiczny współpracownik”
Ujawnił też treści swoich rozmów z mieszkającym w Austrii Marianem Jurkiem. Według meldunku „Szczerego” z 12 grudnia 1955 r.: „Umówiłem się z nim na kawę do jego dwupokojowego mieszkania (...). Jurek zaczął opowiadać mi pod warunkiem, że nikomu nie powiem, co spotkało go w Polsce. Zostałem zamknięty w UB we Wrocławiu, jak się zgłosiłem zameldować z 8-dniowym opóźnieniem. Przesłuchiwali mnie, dlaczego was, to znaczy zawodników polskich podczas pobytu w Austrii, namawiałem do ucieczki za granicę (...). Poza tym proponowali, abym współpracował z UB za granicą. Ale współpracy odmówiłem, gdyż nie chciałem was szpiegować, bo wy fajne chłopaki (...). Wspominał także o Witasku, że to jest jednak świnia i czarna reakcja, ja wam nie radzę iść na przyjęcie do niego (...). Jurek dał mi stare palto swoje, żebym je wysłał do siostry, oraz bieliznę damską starą (…)”. Zaraz po przeczytaniu tego meldunku por. Pietraniec, sporządzając informację, napisał: „(…) Uważam, że niewłaściwe wykorzystanie materiałów przez prac. Kom. ds. BP przy werbunku Jurka mogło doprowadzić do dekonspiracji t/inf. «Szczery». Jedynie spryt t/inf. «Szczery» usunął cień podejrzeń jego współpracy z Organami Informacji. Być może Jurek, dając stare palto i bieliznę do przekazania siostrze, ma na celu dokładne przekonanie się co do szczerości t/inf. «Szczery». Dlatego też w tym przedmiocie zostanie szczegółowo poinstruowany. Podpisano Pietraniec – por.”. Na pochwały „Szczery” zasłużył także, dostarczając materiały z wyjazdów zagranicznych dotyczące osób zajmujących się handlem różnymi produktami i dolarami. „W dotychczasowej współpracy wykazał duże zdolności, spryt i spostrzegawczość – czytamy w dalszej części charakterystyki. – Potrafi się orientować dobrze w różnych sytuacjach, których trudno przewidzieć, okazuje w tym przedmiocie samodzielność. Niemniej jednak jest czasami lekkomyślny i wymaga w tym kierunku odpowiedniego instruktażu. Ostatnio rozwiódł się ze swoją prawną żoną, pozostawiając dwoje dzieci, w związku z czym płaci alimenty w sumie 1000 zł miesięcznie. Ponadto czyni starania o rozwód, gdyż chce mieć ślub z przybraną żoną, z którą żyje – jedną z artystek Domu Wojska Polskiego. Poza tym jego zachowanie się w życiu osobistym nie budzi zastrzeżeń. Tryb życia prowadzi spokojny, choć sam jest wesołego usposobienia. Korzysta z różnych rozrywek kulturalnych, uczęszcza dość często do teatru. Jest w stanie dyskutować na temat sztuk teatralnych. Pracuje nad sobą i uzupełnia swoje braki w wykształceniu ogólnym. Uczy się także języków niemieckiego i francuskiego, obecnie może się już porozumieć tymi językami. Zasad konspiracji umie przestrzegać należycie. Przyjmowany jest w lokalu kontaktowym. Podejrzany o współpracę z organami Informacji nie jest. Nagród za współpracę z organami Informacji nie otrzymywał i uważam, że niewskazane wynagradzanie jego ze względu na bardzo dobre warunki materialne. Do dalszej współpracy nadaje się i jest perspektywicznym współpracownikiem ze względu na osiągnięcia sportowe w skali międzynarodowej. W związku z czym ma perspektywy wyjazdów za granicę” – podkreślono w charakterystyce na agenta „Szczerego”.
„Zaopiekujemy się wami”
Jak widać, ujawniając poufne wiadomości z przeprowadzonych rozmów, nie tylko zadowalał swoich mocodawców. Wprowadzał ich w zachwyt tym, że w szczególnych okolicznościach potrafił wykazać spryt. To powodowało, że nawet podejrzliwym osobom trudno było uwierzyć, że jest wtyczką bezpieki. Owszem, niełatwo było później identyfikować się z takim obrazem. Dlatego więc należało szukać innych źródeł pozwalających na wyrzucenie z pamięci wstydliwego świadectwa z przeszłości, jakimi bez wątpienia były meldunki agenturalne byłego TW „Szczerego”. Dlatego mając dziś pewną wiedzę, nie można wykluczyć, że Jerzy Pawłowski opowieść o dziadku żołnierzu AK wbijał swoim dzieciom do głów, aby zagłuszyć swoją niewygodną przeszłość. A dzieci oczywiście bezkrytycznie wierzyły w historie opowiadane przez ojca. Tym bardziej że tylko on wiedział, jak było naprawdę. W życiu bywają sprawy, których nawet najbardziej precyzyjne plany nie są w stanie przewidzieć. Rzecz działa się przed mającymi się odbyć w październiku 1955 r. mistrzostwami świata w Rzymie. Pawłowski, wracając z treningu, na odcinku ulic Pięknej i Alei Jerozolimskich w pewnej chwili nagle przystanął. Zakręciło mu się w głowie i ostatkiem sił utrzymał równowagę. Usiadł na ławce, uspokajając się myślą, że powodem osłabienia jest morderczy trening. To była jednak znacznie poważniejsza niedyspozycja. Lekarska diagnoza brzmiała: żółtaczka zakaźna. Znalazł się w szpitalu, gdzie pewnego dnia odwiedziła go delegacja mocodawców z UB: „Wy, kolego Pawłowski – powiedziano mu – nie będziecie nigdy więcej startować. Ale się tym nie martwcie. Zaopiekujemy się wami. Jak wyjdziecie ze szpitala, zgłoście się do nas. A teraz przepraszamy i do widzenia!”. Taka dziwna wizyta dawała Pawłowskiemu wiele do myślenia. To prawdopodobnie wówczas po raz pierwszy zdał sobie sprawę, że jest ważnym agentem dla bezpieki. Niewykluczone, że dla rządzących w Polsce komunistów pozyskanie Pawłowskiego do współpracy było sporym sukcesem operacyjnym, ponieważ jego nazwisko było już znacznie więcej warte niż dziesiątki innych. Popularny sportowiec stojący u progu wielkiej kariery świadomie próbował pogodzić sportowe treningi i to, że musiał agentom służb udzielać odpowiedzi na pytania dotyczące jego znajomych, kolegów i przyjaciół.
Dżentelmen planszy
Wbrew przewidywaniom ubeków, po wyjściu ze szpitala wrócił do codziennych treningów. Pięć dni w tygodniu trenował na planszy, pozostałe dwa poświęcał na sporty uzupełniające i siłowe. Niby stan jego zdrowia systematycznie się poprawiał, ale jednak w dalszym ciągu był na diecie. Musiał też regularnie zgłaszać się na kontrole lekarskie. Dlatego jego plany, że po długim okresie przerwy spowodowanej chorobą dojdzie do swojej najlepszej formy, koledzy przyjmowali z przymrużeniem oka. Sceptyczni byli też kibice. Ale on miał marzenia i energię, dzięki którym pokonywał codzienny wysiłek. W zamian dostał powołanie do kadry narodowej na mistrzostwa świata w Rzymie. Długie i żmudne treningi zaowocowały tym, że pomimo sceptycyzmu wywołanego wcześniejszą chorobą trenerzy zdecydowali, by Pawłowski oprócz swojej koronnej konkurencji, szabli, startował również w turnieju indywidualnym we florecie. Jak miał w zwyczaju, zaskoczył wszystkich, awansując w nim do półfinałów. W szabli, w której czuł się najmocniej, bił się w finale i zajął piąte miejsce. Całkiem nieźle, zważywszy na wcześniejsze trudności i problemy zdrowotne. Nie trzeba dodawać, że będąc człowiekiem wychowanym w duchu walki, z nadzieją patrzył w przyszłość. Chociaż w Rzymie sportowego sukcesu nie osiągnął, to i tak opuszczał mistrzostwa świata w chwale. Ze względu na swoją postawę i szacunek dla rywalizujących z nim zawodników został okrzyknięty dżentelmenem planszy. Otóż z relacji przebiegu walki Pawłowskiego z Węgrem Rudolfem Kárpátim wynikało, że sędziowie, popełniając pomyłkę, niesłusznie przyznali Polakowi punkt. Wówczas to polski szermierz zaprotestował zdecydowanie, tłumacząc arbitrom, że to Węgier trafił pierwszy. „Polegam na pana słowach, panie Pawłowski” – powiedział sędzia, przyznając Kárpátiemu punkt. Tym samym Polak przegrał tę walkę i medalową szansę. Jednak jego gest odbił się szerokim echem nie tylko w sportowym świecie, przez co zyskał ogromny szacunek kibiców, zawodników i ludzi niekoniecznie interesujących się sportem.