Sytuacja ekonomiczna w II Rzeczypospolitej na początku lat 20. była tragiczna. Szalała hiperinflacja. Stale obniżał się poziom życia mieszkańców. Kryzys ten osiągnął swe apogeum jesienią 1923 r. Szczególnie dotkliwie odczuwalny był w Krakowie. Na rynku brakowało węgla i żywności. Dostępne towary sprzedawano po paskarskich cenach. W całym kraju wybuchały strajki, przy czym w dawnej stolicy Polski nastroje były znacznie bardziej zradykalizowane.
5 listopada PPS i związki zawodowe zorganizowały pierwszy wiec. W reakcji na to z Warszawy przysłano dyrektywę zakazującą wszystkich większych zgromadzeń. Mimo to następnego dnia, 6 listopada rano, robotnicy tłumnie stawili się w śródmieściu Krakowa. Naprzeciw nich stanęło wojsko, które ruszyło, by rozproszyć ich bagnetami... i zostało rozbrojone. Dziesiątki karabinów dostały się w ręce robotników. Wtedy zaatakowała kawaleria. Rozpętała się bezładna strzelanina, konie stawały dęba w tłumie, padali zabici i ranni. Robotnicy odpierali kolejne policyjno-wojskowe ataki, dopóki na placu boju nie pojawiły się samochody pancerne i samoloty, które oddały kilka salw do tłumu (jak podawał „IKC”). Władze opanowały sytuację dopiero w południe.
Tego dnia na ulicach Krakowa zginęły 32 osoby, w tym 14 żołnierzy.