W tytoniowych aromatach na Dolnych Młynów

Waldemar Bałda
Wyróżniająca się charakterystycznym aromatem tytoniu ulica Dolnych Młynów zapełniała się, gdy fabryczna syrena oznajmiła koniec pracy.
Wyróżniająca się charakterystycznym aromatem tytoniu ulica Dolnych Młynów zapełniała się, gdy fabryczna syrena oznajmiła koniec pracy. NAC
140 lat temu nad dawnym korytem Młynówki Królewskiej w Krakowie zaczęła działać Kaiserlich-Königlich Tabakfabrik, czyli Cesarsko-Królewska Fabryka Tytoniowa.

Jeszcze całkiem niedawno wieczorny spacer ulicą Dolnych Młynów w Krakowie dostarczał palaczom jakże miłych wrażeń. Zwłaszcza jesienią, gdy w powietrzu dominowała wilgoć, można tam było bezpłatnie nawdychać się aromatów jednoznacznie kojarzonych z papierosami. Ten osobliwy konglomerat zapachu tytoniu i butwiejących liści licznych w okolicy topoli był spécialité de la maison tego zakątka przez ponad 100 lat.

Dominujące na Dolnych Młynów wonie uwiecznił Kornel Filipowicz, piszący dawno temu (w książce „Ulica Gołębia”), iż: „Okolica była też przyjemna, ruchliwa; pobliska wytwórnia papierosów, zwana przez krakowian »cygarfabryką« rozsiewała wokół duszny aromat tytoniu i co tydzień, w sobotę, ożywiała okoliczne szynki i sklepiki. W dzień wypłaty, na długo przed otwarciem szerokiej, warownej, podobnej do wrót więzienia, bramy fabryki, wystawały już na chodnikach matki z dziećmi, prostytutki, wierzyciele i handlarze sznurowadeł, lusterek i prezerwatyw, sklepikarze i dziewczęta pragnące pójść do kina, a potem na spacer - wszyscy czekali, aż syrena oznajmi koniec pracy, a z bramy zaczną wychodzić ludzie z pieniędzmi w kieszeniach”.

Wszystko skończyło się w 2002 r., gdy Philip Morris zaprzestał w centrum Krakowa produkcji. Fabryka papierosów opustoszała. Ostatnio jednak do wielkiego gmaszyska, otoczonego wybujałymi topolami, wraca życie za sprawą nieprzemysłowych czynników wprawdzie, ale jakie to ma znaczenie? Najważniejsze, że malownicze zabudowania nie uległy definitywnej zagładzie.

Ciesząc się ze zmian na lepsze (i rewitalizacji nie zadekretowanej przez beneficjentów unijnych funduszy, lecz stającej się faktem w sposób naturalny, spontanicznie, z wiary w sens takich działań) przypomnieć warto, że geneza dawnej Cygar-Fabryki potwierdza słuszność zapominanej doktryny wiecznej powtarzalności zjawisk: zakład powstał, bo już w trzeciej kwarcie XIX stulecia wielkim problemem miasta był niedostatek miejsc pracy. Czyli z powodów, z jakimi mamy do czynienia także i dziś.

Żeby załoga twierdzy miała co palić

Za „ojca chrzestnego” zakładu uznać trzeba prezydenta Józefa Dietla, nie tylko - jak wiadomo - wielce uczonego profesora uniwersytetu i wizjonera, dzięki któremu Kraków znacznie powiększył swój obszar i ucywilizował okolice wypełnionego kisnącą, nieruchomą wodą, martwego i ślepego koryta Wisły, ale wydostał się także z marazmu gospodarczego, paraliżującego perspektywy rozwojowe. Rajcy pod wodzą Dietla szukali możliwości uruchomienia w mieście dużego zakładu produkcyjnego. Chodziło nawet nie tyle o podatki, ale przede wszystkim o możliwość zatrudnienia nadmiaru bezrobotnych. A że w owych czasach najpewniejszym inwestorem było państwo, jęli czynić starania o zlokalizowanie na miejskich gruntach jakiegoś państwowego przedsiębiorstwa.

Kto konkretnie wpadł na pomysł, by orędować za budową fabryki tytoniu - historia milczy. Trzeba wszelako pochwalić, że pomysł był dobry i umotywowany. Krakowskie zabiegi bowiem poparto poważnym argumentem: władze wojskowe monarchii przymierzały się do radykalnego powiększenia twierdzy, co oznaczało zwielokrotnienie liczebności stałej załogi aż do 12 tysięcy bagnetów. A że żołnierz w tamtych czasach palić musiał, nie ulegało kwestii. Zresztą, regulaminy aprowizacyjne c. i k. armii przewidywały codzienne przydziały tytoniu dla wszystkich ludzi w mundurach. Szeregowi otrzymywali je bezpłatnie, kadra zawodowa korzystała z przywileju nabywania „paliwa” po preferencyjnych cenach. Po co więc wozić tytoń, papierosy, cygara i prymki (porcje tytoniu, przeznaczonego do żucia) z odległych fabryk, skoro taniej wytwarzać je na miejscu?

Argument okazał się ważki, a Kraków dopiął swego. Na wolnym placu przy dawnej Młynówce Królewskiej (i przy młynie, w którym początkowo zlokalizowano produkcję) zaczęto w 1871 r. wznosić budynki C.K. Fabryki Tytoniu (w niemieckim oryginale: Kaiserlich-Königlich Tabakfabrik). 15 lat później, w 1886 r., na jej południowej granicy, czyli na szlaku dzisiejszych Alei Trzech Wieszczów, położono tory kolejowe linii obwodowej (zwanej też cyrkumwalacyjną), poprowadzonej z głównego dworca do okolic obecnego ronda Matecznego. Tam na stacji Kraków Bonarka łączyła się z linią Kolei Transwersalnej, biegnącej z Suchej Beskidzkiej przez Skawinę do Płaszowa (tory zresztą sławne, gdyż uwiecznił je sam Stanisław Wyspiański). Po 20 latach takiego sąsiadowania zakład tytoniowy został odseparowany od kolejowych dźwięków, gdy z inicjatywy prof. Emila Godlewskiego, sumptem Uniwersytetu Jagiellońskiego, rozpoczęto wznoszenie potężnego ceglanego gmachu Collegium Agronomicum, istniejącego do dziś jako siedziba władz rektorskich obecnego Uniwersytetu Rolniczego (obecnie Collegium Godlewskiego).

Budowana przez pięć lat fabryka spełniła oczekiwania. Zatrudniono w niej około 900 osób, przede wszystkim najbardziej dotknięte brakiem własnych źródeł dochodu kobiety, nie tylko krakowianki, bo również niewiasty z podmiejskich wsi. Tak wielka liczba pracownic była pochodną nader nieskomplikowanych procesów technologicznych. Niemal wszystkie czynności w Cygar-Fabryce wykonywano ręcznie. Aby gotowy papieros mógł trafić do magazynów sprzedażnych, zajęcie znajdowało co najmniej sześć grup zawodowych: nakładaczki, zwijaczki, zasuwaczki, wypycharki, obcinarki i pakowaczki. Wypełnione tytoniem gilzy (bibułki) trafiały na hali produkcyjnej do tzw. hord i dopiero z nich przekładano je do paczek, względnie pudełek.

Zatrudnienie w Fabryce Tytoniu było rzeczą ważną. Zakład podlegał państwowemu monopolowi, co oznaczało, że jego pracownicy objęci zostali państwowymi regulacjami, a ich osobiste zaszeregowanie podlegało zasadzie służbowych rang podobnie jak w wojsku, na kolei i w administracji rządowej. Zajmujący wyższe stanowiska mieli np. przywilej paradowania w mundurach, z przypasanymi z okazji ważniejszych uroczystości szablami.

„Królowa Przedmieścia” przy maszynie

Przez lata do Cygar-Fabryki podążała codziennie dziewczyna, za sprawą której dramatopisarz Konstanty Krumłowski wniósł do repertuaru krakowskich scen sztukę „Królowa Przedmieścia”, nie najwyższych może lotów, ale przecież ważną i ubóstwianą przez publiczność. Badacze historii miasta są zgodni, że pierwowzorem bohaterki wodewilu, Mani ze Zwierzyńca, była pracownica zakładu z ul. Dolnych Młynów o imieniu Maria. W kwestii nazwiska pojawiają się już rozbieżności: czy nazywała się Dzierwa, Dzierwa-Zawadzka, czy może Bajus. Biorąc wszystkie tropy pod uwagę najbezpieczniej uznać - np. za Michałem Koziołem - że była to jednak Maria Dzierwa, potem Dzierwa-Zawadzka (drugi człon dodała do nazwiska z wdzięczności za wychowanie przez państwa Zawadzkich). Maria Bajus natomiast miała być tylko uzurpatorką, przedstawiającą się jako muza Krumłowskiego dopiero po śmierci prawdziwej Mani.

Wodewil podbił Kraków. Sam Boy-Żeleński wspominał, iż:

„Sztuka zrobiła się modna, chodzili na nią wszyscy. Zrobił się z tego istny szport, jak się wówczas mówiło. Jeden z młodych literatów, Konrad Rakowski, był na »Królowej Przedmieścia« coś ze 40 razy, umiał ją całą na pamięć i recytował przy każdej sposobności (…)”.

Pisarz i endecki publicysta Adolf Nowaczyński z kolei zanotował:

„(…) byliśmy in gremio, w komplecie, w Parku Krakowskim na… »Królowej Przedmieścia«, wodewilu ze śpiewami, tańcami, kupletami. Przybysz [Stanisław Przybyszewski, ikona cyganerii krakowskiej i dekadentyzmu] się pobeczał”.

Przybyszewski:

„sztukę uznał za arcydzieło, głębokie, przedziwnie przepaściste i takie ci słowiańskie, prasłowiańskie, wysoko ciągnięte… Ten nikczemny Strindberg nigdy ci bracie czegoś lepszego nie napisał… Panu Krumłowskiemu niegodzien rzemyka i trzewików rozwiązać”.

Wielki bunt robotnic

20 lat po uruchomieniu (1896 r.) Cygar-Fabryka zyskała niemałą, choć niepożądaną przez państwowego właściciela, sławę. W zakładzie wybuchł strajk. Część zatrudnionych kobiet zachowała się podobnie, jak angielscy rękodzielnicy w okresie rewolucji przemysłowej. Gdy kosztem 30 tys. złotych reńskich sprowadzono do Krakowa maszynę do produkcji najtańszych (cent za sztukę) papierosów drama, zatrwożone utratą zajęcia robotnice podniosły głowy. Pod pretekstem niemożności porozumienia się z głównym monterem, Niemcem, nie tylko odmówiły pracy, ale i podjęły próbę zniszczenia maszyny. Burzliwe wiece, odbywające się na fabrycznym placu, wzbudziły zainteresowanie lokalnej prasy, dzięki której wieści o strajku odbiły się głośnym echem w Galicji.

Zarząd zakładu motywował chęć zmechanizowania produkcji oszczędnościami. Zwrócił uwagę, iż papierosy, które miałyby być wyrabiane maszynowo, sprowadzane są aż z Hamburga. Groźby redukcji zatrudnienia nie widziano. Obiecano solennie, że ewentualne nadwyżki kadrowe zostaną spożytkowane wewnątrz firmy. Pracownice, odsunięte od ręcznej produkcji papierosów, miały wzmocnić dział produkcji cygar. Ostatecznym argumentem, który skłonił protestujących do odstąpienia od strajku, okazała się zapowiedź wiedeńskiego zarządu monopolu tytoniowego, że jeśli nie dojdzie do wygaszenia emocji, rząd zamknie cały zakład. Robotnice, a raczej ich przywódczynie, chcąc zachować twarz, skupiły się na sprawie mechanika, który rzekomo miał odnosić się do nich, nierozumiejących języka niemieckiego, w niewłaściwy sposób. Zatarg rozstrzygnięto w końcu bezboleśnie. Dyrekcja zobowiązała się na czas montażu i rozruchu zakupionych urządzeń zaangażować tłumacza.

Tak czy owak był to pierwszy w Galicji strajk, zorganizowany przez kobiety i zapewne doświadczenie to zaowocowało utworzeniem w 1907 r. w Fabryce Tytoniu związku zawodowego, a cztery lata później uruchomieniem pierwszego w Krakowie przyzakładowego żłobka (przekształcony później w przedszkole, działał aż do pierwszych lat XXI stulecia).

W państwowym monopolu tytoniowym

Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości ranga krakowskiej fabryki niepomiernie wzrosła. Jako jedyny w kraju państwowy zakład produkujący wyroby tytoniowe stała się siedzibą Polskiego Monopolu Tytoniowego, ustanowionego w 1922 r., a przekształconego w przedsiębiorstwo 10 lat później. Powołanie owego przedsiębiorstwa poprzedzone zostało likwidacją prywatnych wytwórni cygar, cygaretek, papierosów itp. Na przejęcie zakładów, wykup maszyn i odszkodowania skarb państwa musiał wydać ponad 21,8 mln zł.

Maszyny wprowadzono po 20 latach, a tak naprawdę po I wojnie światowej.
Maszyny wprowadzono po 20 latach, a tak naprawdę po I wojnie światowej. NAC

Rozwój PMT oznaczał jednak dla firmy z Dolnych Młynów niejaką degradację. Pod koniec 20-lecia międzywojennego stan zatrudnienia w firmie zmniejszył się w efekcie uruchomienia w Czyżynach nowej fermentowni tytoniu. W starej fabryce pozostało około 750 pracowników, w Czyżynach pracę znalazło 500 osób.

Po II wojnie właściciel się nie zmienił. Firma, przemianowana na Zakłady Przemysłu Tytoniowego w Krakowie, nadal należała do państwa. W pierwszych latach dekady gierkowskiego rozpasania konsumpcyjnego na liniach produkcyjnych pojawił się jakże pożądany przez krajowych nałogowców towar - wytwarzane na licencji amerykańskiej firmy Philip Morris papierosy Marlboro. Mimo żelaznej kurtyny od dawna były u nas towarem szczególnie pożądanym, chociażby dlatego, że palił je każdy porządny bohater hollywoodzkich filmów.

Historia Cygar-Fabryki skończyła się, gdy polska odnoga międzynarodowego koncernu (Philip Morris Polska) zadecydowała w 2002 r. o definitywnym zaprzestaniu przemysłowej eksploatacji zabytkowych obiektów i całość krakowskiej produkcji skoncentrowała w Czyżynach. Zabudowania przy Dolnych Młynów sprzedano hiszpańskiej firmie Immobiliaria Camins, która planowała przekształcić obszar o powierzchni 15 tys. metrów kw. w kompleks hotelowo-mieszkaniowy. Ponieważ ojczyzna inwestora pogrążyła się w kryzysie, od realizacji projektu odstąpiono. Na ratunek niszczejącym budowlom przyszła dopiero Fundacja Tytano, ale jej działalność to już nie czas przeszły dokonany, lecz raczej przyszły, otwierający nowe perspektywy przed obiektami sprzed 140 lat.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Biznes

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia