Był 28 września 1946 roku. Minęła właśnie godzina piąta. Mieszkańców wsi Retkinia obudził ogromny huk.
- To było coś potwornego! - opowiadał potem jeden z mieszkańców Retkini. - Słychać było rumor, szczęk zgniatanego żelaza, krzyki, jęki ludzi. Pobiegliśmy z sąsiadem w kierunku torów, bo stamtąd dochodziły te dźwięki. Nigdy nie zapomniałem tego widoku.
Okazało się, że pod zamkniętym semaforem stał od pół godziny pociąg z Wrocławia. „Dziennik Łódzki” podał nawet jego numer - 534. Nagle to oczekiwanie na podniesienie semaforu przerwał huk rozgniatanego metalu. Z zakrętu, na ten sam tor, w pełnym pędzie wjechał pociąg pośpieszny z Jeleniej Góry o numerze 502. Jego maszynistą był Mikołaj Rędzia. Gdy zauważył on stojący na jego torze pociąg, zaczął hamować, ale odległość dzieląca dwa składy była zbyt mała. Parowóz z całą siłą uderzył w ostatni wagon pociągu, który jechał z Wrocławia.