Antoni Cupryś, "Edison" spod Rzeszowa

Antoni Cupryś z dziećmi
Antoni Cupryś z dziećmi archiwum rodzinne
Samouk wymyślał i konstruował maszyny, opatentował wiele wynalazków. W swej stodole pracował nawet nad konstrukcją… samolotu. Jego sława dotarła aż do stolicy

Straszydle, 8 stycznia 1902 roku. Na świat przychodzi chłopak, któremu na chrzcie dają imię Antek. Ojciec wójt, właściciel młyna. Słowem, wiejska elita, bo i posłuch miał, skoro na wójta go mieszkańcy wybrali. Pieniędzy też mu nie brakuje. Młody Antek trafia do szkoły ludowej, kończy cztery klasy i rychło staje się pomocnikiem ojca w rodzinnym młynarskim interesie. Chłopak jest bystry, szybko się uczy, interesują go szczególnie technika, mechanika i budowlanka. Już w pacholęcym wieku zdradza talent inżynieryjny.

- We wsi był bardzo lubiany, towarzyski, rozmowny, świetny organizator, szczególnie wiejskich zabaw, na które wszyscy licznie chodzili pod jego dom, gdzie wszystko się odbywało. To był fajny gość - wspomina 91-letni Walenty Cupryś ze Straszydla, który doskonale pamięta Antka Cuprysia.

- Można się było do niego udać z niemalże każdym technicznym problemem. Zawsze wiedział, jak to naprawić, ulepszyć, z pozoru szmelc, ale kiedy rzecz wyszła spod rąk młodego Cuprysia, otrzymywała nowe życie - opowiada Stanisław Przybyło ze Straszydla.

Antoni był też niezwykle utalentowanym konstruktorem maszyn. Urządzenia wymyślał od podstaw albo też udoskonalał stare, już funkcjonujące.
- Dorabiał sobie również jako chałupnik sztuft (kolb - przyp. J.P.) do karabinów, które strugał dla fabryki zbrojeniowej - wspomina Jan Przybyło, mieszkaniec Straszydla.

Wiele urządzeń, maszyn i narzędzi sam wykonywał, np. tokarkę, której napędem był pedał i koło od starej maszyny do szycia "Singer". Potrafił zrobić coś z niczego, konstruował przydatne sprzęty w gospodarce i do prac przy domu.

Sam robił plany, chociaż posługiwał się tylko podstawowymi zasadami algebry i geometrii.

- Kiedy rozpoczynał prace nad nowym projektem, zamykał się w pokoju, siadał na łóżku i przykrywał głowę kołdrą. Potrafił tak godzinami przesiedzieć i absolutnie zabraniał wchodzić komukolwiek do pomieszczenia, bo wtedy tracił skupienie, wybijało go to z transu - wspomina Stanisław Przybyło.
To świadczy też, jak silną osobowością twórczą był Antoni Cupryś. Po takiej "sesji" natychmiast siadał do kartki papieru i przelewał na nią to, co udało mu się wymyślić.

Odkryty na nowo

Po latach na ślad zapomnianego wynalazcy ze Straszydla natrafił Aleksander Bielenda, lokalny historyk, opiekun Muzeum Regionalnego w Lubeni z siedzibą w Sołonce, który zbierał materiały do monografii pobliskich wiosek. Zebrał wiele informacji od mieszkańców wsi, którzy pamiętali Cuprysia, poszukiwał na jego temat źródeł pisanych. W gazecie "Zew Rzeszowa" o Antku ze Straszydla ukazały się dwa artykuły z 1936 i 1937, co dowodzi, iż fama o niezwykle zdolnym wiejskim inżynierze samouku dotarła do miasta nad Wisłokiem.

A musiało o nim być głośno, skoro skonstruował wyrzutnię przeciwlotniczą, a także podjął się zbudowania… samolotu. Niestety, obydwie machiny spłonęły doszczętnie w pożarze stodoły, której właścicielem był Cupryś. Ślad po konstrukcjach zaginął.

Antek nie poddawał się. Podjął się wybudowania maszyny do drewnianych gontów dachowych, a także samych gontów, które charakteryzowały się tym, iż były z "tanich płyt, wyrabianych z drzewa miękkiego, a przeznaczonych do krycia dachów, płyt niepalących się ani nie pękających, odpowiednio ciętych i łączonych, które mogą być nadto na swej powierzchni metalizowane celem uzyskania w niedrogi a prosty sposób ich trwałości i odporności przeciwko szkodliwym wpływom zewnętrznym, jak powietrze, wilgoć, słońce, ogień, drobnoustroje itp." - jak można wyczytać w artykule z 10 listopada 1936 roku.

Wynalazca zdecydował się opatentować ten projekt i patent uzyskał! Opatentował też maszynę do ostrzenia kos, która jak czytamy w "Wiadomościach Urzędu Patentowego" otrzymała nr identyfikacyjny, tj. patentowy 18662, a udzielono go w 1933 roku.

W wielkim świecie

Z artykułu z 1937 roku w "Zewie Rzeszowa" dowiadujemy się, iż wieści o wiejskim konstruktorze dotarły i do Warszawy. A kiedy specjaliści ze stolicy zapoznali się z jego patentami i umiejętnościami tworzenia planów projektanckich, zdecydowali się ściągnąć go do Państwowych Zakładów Inżynierii - Fabryki Samochodów "Polski Fiat".

Tam najpierw przydzielono mu stanowisko mechanika "przy remoncie obrabiarek do wyrobu masowej produkcji samochodów". Cupryś trafił więc do renomowanej fabryki i stykał się z ludźmi, którzy parali się dokładnie tym samym, czym sam zawsze chciał się zajmować. Niestety, to też stało się zarzewiem konfliktu, w jaki popadł Antoni z przedstawicielami warszawskiej firmy.

Był świetnie zapowiadającym się błyskotliwym konstruktorem, choć wiejskie pochodzenie sprawiało, że nie miał obycia w wielkim świecie, nie wiedział, jak wykorzystać swoje umiejętności, wśród warszawskich wyjadaczy wydawał się być naiwny. Rychło został oszukany, bo jego patenty przejął ktoś inny. On sam nie uzyskiwał takich profitów, na jakie liczył.

Przed wybuchem wojny, rozgoryczony, powrócił do rodzinnego Straszydla. Tu zapomniał o warszawskim epizodzie, a po wojnie, kiedy ojczyzna była zrujnowana i przyszedł dobry czas dla takich ludzi jak on, postanowił przenieść się na Śląsk, gdzie zatrudnił się jako inżynier, z doskonałymi referencjami z Warszawy. Pracował przy maszynach górniczych, a w Sosnowcu zaangażował się w działalność kas zapomogowych, jak informuje "Monitor Polski" z 1948 roku.

Na przełomie lat 50. i 60. przeniósł się w okolice Koszalina, do miejscowości Dobrzyca w gm. Będzino. Kupił zrujnowany młyn wodny, odremontował go i założył interes wespół z wujem. Sprowadzał zresztą do pracy na Pomorzu mieszkańców swej rodzinnej wsi. Wrócił w okolice Rzeszowa tylko jeden raz - po matkę i po to, by sprzedać ojcowiznę.

W Dobrzycy na dobre pochłonął go interes młynarski. Do nietuzinkowych konstrukcji już nie wracał, a przynajmniej nic o tym nie wiadomo, ponieważ nie ogłaszał się z tym, nie rejestrował wynalazków jak przed laty w urzędzie patentowym. Być może zachowywał je dla siebie, by znowu nie być oszukanym. W Dobrzycy mieszkał aż do śmierci w 1992 roku.

Kto chciał zwerbować genialnego wynalazcę?

Jest jeszcze jeden ciekawy wątek w tej barwnej historii o genialnym konstruktorze ze Straszydla. Jeszcze przed 1936 rokiem, kiedy ukazał się pierwszy artykuł w "Zewie Rzeszowa" informujący o fenomenie młodego wówczas wynalazcy, chłopskiego syna, Antek zgłosił się do urzędu patentowego celem opatentowania swych rewelacji, a miał już na koncie konstrukcje typu militarnego.

I wtedy "oto zjawił się u niego jakiś nieznany i niby tajemniczy osobnik, który pooglądał rysunki i wynalazki, dał trochę pieniędzy, poczem usilnie namawiał Cuprysia do wyjazdu za granicę, twierdząc, że tu w Polsce nie zrobi nic i do niczego nie dojdzie… Paszport i środki na drogę przyobiecał mu sam dostarczyć. Oczywiście. Pewnie do… Abisynji".

Bielenda zapoznawszy się z tym fragmentem artykułu o Antonim Cuprysiu wysnuł teorię, że u chłopskiego konstruktora pojawił się przedstawiciel niemieckiej Abwehry, który próbował zwerbować młodego Polaka do Rzeszy, bowiem widział u niego duży potencjał twórczy. Możliwe, że świadom był tego również autor artykułu, a poprzez wprowadzenie nazwy egzotycznej Abisynii w sposób żartobliwy próbował się odnieść do rosnących w siłę nazistowskich Niemiec.

Jako swoistą puentę przytoczmy inny fragment artykułu z "Zewu Rzeszowa" z 1936 roku: "Twórczość nie jest przywilejem klas. Wybiera dowolnie, wśród szerokich warstw całego społeczeństwa. Pod strzechą słomianą znajdziemy ją też…".

I jeszcze: "Materiał na Edisonów jest. Brak nam tylko tego jeszcze, co tworzy Edisonów i wyprowadza ich na szeroki gościniec dobra powszechnego".

Jakub Pawłowski
NOWINY

Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia