Ale… Mity narodowe budowane są dla utwierdzenia tożsamości, dla pokrzepienia ducha w czasach kryzysu, dla wyznaczenia celu dążeń, dla zespolenia marzeń z możliwościami. I wcale nie muszą być prawdziwe zawsze, wszędzie i dla każdego. Ambasador Austrii w Petersburgu Louis Lebzeltern w 1818 r. pisał, że „Polacy są dumni i przywiązani do nazwy kraju, sztandaru i barw narodowych, do armii i konstytucji, aczkolwiek nie ukrywają, że ofiarowano im tylko namiastkę reprezentacji narodowej i cień wolności. Większość Polaków nie ukrywa swego pragnienia przywrócenia Gdańska, Wieliczki i Krakowa, co jest prawdą. Korzystają oni z każdej okazji, aby przedstawić Cesarzowi, że Królestwo Polskie będzie zawsze tylko ciałem, któremu odcięto żyły… Polacy liczą na niezbędną pomoc Cesarza, aby doprowadzić do zjednoczenia z prowincjami Austrii i Prus...”. To jest ta strona narodowego medalu, którą po dziś dzień oglądamy niechętnie. Strona lojalizmu, oddania się na służbę rosyjskiego cara, uznania Aleksandra I Romanowa za prawdziwego króla Polski, jej dobroczyńcę, wiązania przyszłości Polski z losami Rosji. Śpiewając dziś „Boże, coś Polskę”, przepiękną pieśń, hymn naszej tęsknoty i ukochania wolności, rzadko pamiętamy, że napisał ją w 1816 r. Alojzy Feliński, że nosiła tytuł „Boże, zachowaj Króla”, że była hołdem dla cara Aleksandra I, i że takie w niej znajdowały się słowa: Ty, coś na koniec nowymi ją cudy Wskrzesił i sławne z klęsk wzajemnych w boju Połączył z sobą dwa braterskie ludy, Pod jedno berło Anioła pokoju…
Rozszerzenie wewnętrzne
Zaufanie, jakim cieszył się wśród naprawdę znacznej części Polaków car Aleksander i wiara w jego dobre intencje wypływały z naiwnego przekonania, że to, co w traktatach i umowach międzynarodowych zapisane, to jest trwałe i niewzruszalne, że honor wymaga, by umów rzetelnie dotrzymywać. Ileż razy w naszych dziejach najnowszych taka dziecinna wiara była deptana i poniewierana, mimo to wciąż trwała… Gwarancje alianckie w 1939 r., Karta Atlantycka w 1941 r., konferencja jałtańska w 1945 r… Obietnice, obietnice... W czasach Królestwa Polskiego w latach 1815-1830 również wierzono w zapisy traktatów wiedeńskich, które stwierdzały, że dawne Księstwo Warszawskie „…połączone jest z Cesarstwem Rosyjskim. Połączone zaś z nim będzie nieodzownie przez swoją konstytucję… Jego Cesarska Mość zachowuje sobie prawo nadać temu państwu, mającemu używać oddzielnej administracji, rozszerzenie wewnętrzne, jakie uzna za przyzwoite”. Więc społeczeństwo Królestwa Polskiego’ z utęsknieniem czekało na owo „rozszerzenie wewnętrzne”, które rozumiano jako powrót „ziem zabranych”, czyli ziem kresowych przyłączonych do Imperium w pierwszym i drugim rozbiorze. Krokiem następnym mogłoby być owo przywrócenie Wieliczki, czyli piastowskiej Małopolski, przez austriackich zaborców nazwanej Galicją. Gdy przyjrzeć się bliżej, łamie się jeden z pewników XIX-wiecznej polskiej martyrologii, mówiący, że nie mieliśmy szans na niepodległość, bowiem nasi zaborcy ściśle i nieustannie ze sobą współpracowali. Tymczasem w 1828-29 r., gdy Rosja prowadziła na Bałkanach ciężką wojnę z Turcją, Austria zastanawiała się, jak osłabić niedawnego wspólnika i gotowa była wesprzeć Polaków. Jeszcze w 1831 r. jedyny transport broni zakupionej na zachodzie, dotarł do Królestwa przez austriacką Galicję.
Konstytucja
Związek Królestwa Polskiego z Rosją pozornie wydawał się związkiem partnerskim, zaś liberalna konstytucja związek ten spajająca, aktem nienaruszalnym, bowiem – znów wedle traktatów – tylko poszanowanie konstytucji utrzymywało koronę polską na głowach Romanowów. Więc gdy w latach następujących po Kongresie Wiedeńskim w Europie – i nie tylko: w Ameryce Południowej także – wrzało, gdy pojęcia „rewolucja”, „niepodległość”, „liberalizm” rozpalały ludzkie serca, Polacy, którzy najwięcej mieli do zyskania, gdyż najwięcej stracili, czekali na łaskawość carską. Najbardziej zaś na łasce imperatorów Rosji polegać chcieli ci, których społeczeństwo Królestwa Polskiego otaczało czcią: organizatorzy Legionów, szermierze wolności, generałowie Napoleona, twórcy Księstwa Warszawskiego. Oto co pisał, jeden z najznamienitszych, generał Amilkar Kosiński: „Połączenie Polski własnymi naszymi siłami, bez pomocy jednego z mocarstw, jest niepodobieństwem. Lecz, które z nich może nam być użyteczne? Austria i Prusy są nieprzyjaciółmi imienia Polaka. Rosja już nam zrobiła przecie: tej więc trzymać się należało. Trzeba nam zapomnieć krzywd, których doznaliśmy. Wypada nawet nie zważać na to, co się dziś w Królestwie dzieje i co jest przyczyną uskarżania się. Czas to wszystko zagładzi, a korzyści z połączenia Polski dla dobra nas wszystkich wynikłe potrafią wynagrodzić te momentalne cierpienia”.
Zdrajcy i oportuniści
Słusznie twierdzi Jerzy Łojek, że wybuch powstania był historyczną koniecznością. Lecz jego przebieg to ciąg decyzji złych i jeszcze gorszych, podejmowanych przez ludzi obdarzonych zaufaniem przez młodych spiskowców i patriotyczny lud. Słusznie pisał Maurycy Mochnacki: „Żołnierze Grochowa, Ostrołęki i Boremla byli to prawdziwi reprezentanci tej sprawy. Ich dzieła i mogiły pokazują całą energią ludu polskiego, objawiają całą moc rewolucji. Wobec tych wypadków nikną przywary systematów rządowych i występki pojedynczych ludzi”. Lecz nawet on uległ zwodniczemu autorytetowi „znanej osobistości”: gdy 4 grudnia 1830 r. na czele niezłomnych kadetów ze Szkoły Podchorążych maszerował, by obalić władzę szkodzących Powstaniu lojalistów i ugodowców, cofnął się przed Piotrem Wysockim, który – jako szczery patriota, lecz młodzieniec inteligencji niezbyt lotnej, - padł przed kolumną podchorążych na kolana i błagał, by nie obalali „rewolucyjnego rządu”. Społeczeństwo ufało „osobistościom”, bowiem senatorowie niemal jednogłośnie uniewinnili oskarżonych o spiskowanie z dekabrystami, chociaż car domagał się kary. Nie zorientowało się społeczeństwo, że to jego presja wywarła taki efekt, że senaccy sędziowie bardziej niż cara, bali się Polaków. Wśród żołnierzy, często z nizin społecznych pochodzących, tęsknota za wolną Ojczyzną i gotowość do wszelkich dla niej poświęceń była większa i mocniejsza, niż wśród szlachetnie urodzonych tchórzy, kunktatorów i zdrajców. Powstanie zmarnowanych szans, polskie lwy prowadzone do boju nie tylko przez barany, lecz gorzej: przez zdrajców, odszczepieńców, sprzedawczyków. Na nic zdało się męstwo polskich żołnierzy w krwawej bitwie pod Ostrołęką. Na nic ofiara Emilii Plater i tysięcy bezimiennych patriotów: Chłopek nas zdradził, Skrzynka zamknęła, Kruk oko wydziobał, Rybka zatopiła podsumowywał dowódców Powstania – Chłopickiego, Skrzyneckiego, Krukowieckiego i Rybińskiego – żołnierski wierszyk. Gdy we wrześniu 1831 r. kapitulowała Warszawa, a zdemoralizowana przez swych wodzów armia odchodziła na północ, była ona równa liczebnie wyczerpanej armii rosyjskiej i nieporównanie lepiej uzbrojona. Z bólem napisał Mochnacki, że „Żadne powstanie polskie nie zasłużyło sobie na napis: usque ad finem” (aż do końca), a Mickiewicz dodawał ze wstydem: Na Termopilach ja się nie odważę Osadzić konia w wąwozowym szlaku, Bo tam być muszą tak patrzące twarze, Że serce skruszy wstyd – w każdym Polaku. Ja tam nie będę stał przed Grecji duchem – Nie – pierwej skonam, niż tam iść – z łańcuchem.
Szykanowany przez komunistów
Siódmego października 1986 r. zmarł Jerzy Łojek, jeden z najbardziej oryginalnych polskich historyków, badacz suwerenny tak w ocenach historycznych, jak i w osądach odnoszących się do teraźniejszości, przeciwnik trzymania się kurczowego uznanych dogmatów, wybitny specjalista historii ostatnich lat istnienia I Rzeczypospolitej, okresu Powstania Listopadowego oraz relacji między Polską a Rosją od XVIII do XX wieku. Szykanowany przez władze komunistyczne, publikował w podziemiu. W drugim obiegu ukazywały się jego fundamentalne prace o agresji sowieckiej na Polskę 17 września oraz o mordzie katyńskim. W Katyniu zabito mu ojca, Katyń był przyczyną śmierci wdowy po nim: Bożena Mamotowicz-Łojek, współzałożycielka Rodzin Katyńskich, zginęła w Smoleńsku 10 kwietnia 2010 r. Od 2015 r. ukazują się kolejne tomy „Pism wybranych” Jerzego Łojka w opracowaniu prof. Marka Kornata. Możemy zatopić się w lekturze prac poważnych i artykułów publicystycznych – z jednakową pasją pisanych, śmiałych w sądach i osądach. Dla Jerzego Łojka, podobnie jak dla rzymskich historyków, zasada sine ira et studio oznaczała osąd bez lekceważenia i poszukiwanie prawdy bez zapalczywości. Nie oznaczała natomiast uprawianej dzisiaj przez tak wielu „postępowych” historyków „wertfreie Wissenschaft”, nauki wolnej od osądów. Krzewią oni relatywizm norm: rezygnują więc z ocen, ponieważ porzucili tradycyjne normy osądzania, rezygnują z poszukiwania prawdy, gdyż porzucając wartości absolutne (czyli niekwestionowalnie trwałe), zwątpili w prawdy istnienie.
Nagrodą uczta intelektualna
Profesor Łojek każdym swoim tekstem przypominał o wartościach dla Polaka istotnych, z naszej unikatowej historii wynikających. Ponieważ Polskę kochał, nie wahał się mówić prawdy, nawet gdy była ona trudna: „Ujawnianie gorzkiej prawdy o źródłach klęski narodowej w 1830-1831 roku społeczeństwu naszemu nie pochlebia, przekonuje wszelako o możliwości osiągania największych nawet celów własną postawą i własnym czynem”. Pierwsze wydanie „Szans…” wzbudziło niemal ogólnonarodową dyskusję, a niejedna w jej toku wypowiedziana opinia była oskarżeniem Łojka o szarganie narodowych świętości. Mimo to w posłowiu do wydania II, nie wahał się napisać jeszcze mocniej: „Wskazane i konieczne wydaje się stworzenie pojęcia polskiego ruchu antyniepodległościowego w XIX wieku…”, a jako uczestników tego ruchu wskazywał Łojek „znane osobistości” życia politycznego w Królestwie, których obwiniał nie o nieudolność, lecz posunięty do granic służalstwa lojalizm, odrzucenie możliwości odzyskania niepodległości – co było możliwe jego zdaniem w latach 1829-31 – krótko mówiąc: o zdradę. Pisarstwo Jerzego Łojka cieszy się niesłabnącym powodzeniem, o czym świadczy fakt, że wydane dotychczas trzy tomy z tekstami Profesora są trudne do zdobycia, nawet na rynku wtórnym. Pozostaje mi zaprosić miłośników historii na polowanie na wspomniane pozycje: nagrodą będzie prawdziwa uczta intelektualna.