Rok 1916 był przeklęty; rok 1917 z pewnością będzie lepszy - taką oto noworoczną nadzieję zanotował w swym pamiętniku car Mikołaj II. Z pewnością nie zdawał sobie sprawy z tego, że pozostał mu jeszcze niewiele ponad miesiąc panowania. Tym bardziej nie wiedział, że za zaledwie półtora roku wraz ze swą najbliższą rodziną stanie przed bolszewickim plutonem egzekucyjnym.
Odklejenie od realiów, brak właściwej diagnozy sytuacji, niezrozumienie podstawowych procesów społecznych czy politycznych - to zdarzało się niejednemu z wielkich tego świata - nieszczęsny Mikołaj II nie jest tu wcale wyjątkiem.
Nawet kompletne oderwanie władzy od rzeczywistości nie było wcale w historii zjawiskiem rzadkim. Za to niemal zawsze poprzedzało upadek albo samej władzy, albo jej państwa. Zbyt długie pozostawanie w świecie własnych wygodnych wyobrażeń zawsze kończyło się albo utratą kontaktu z rzeczywistością - a tym samym utratą zdolności reagowania na kryzysy, bo przecież by na kryzys zareagować, trzeba go najpierw w ogóle dostrzec - albo podjęciem katastrofalnych w skutkach decyzji.
Maria Antonina wysyłała paryski lud po bułki, nie pojmując, że ten lud wybiera się już po jej głowę. Stanisław August Poniatowski w akcie desperacji przystępował do targowicy, sądząc, że pozwoli mu to zachować koronę. Franciszek Józef wysyłał w 1914 r. ultimatum Serbii absolutnie pewny, że uda mu się rzucić na kolana ten mały kraj - w efekcie rozpętał I wojnę światową, która zmiotła jego cesarstwo z powierzchni ziemi. Warto przy okazji pamiętać, że i Serbowie nie dali się pokonać Austro-Węgrom do końca wojny.
W czerwcu 1941 r. Józef Stalin kazał dzwonić na skargę do Adolfa Hitlera, biorąc zmasowany atak III Rzeszy na ZSRS za jakąś incydentalną samowolkę któregoś z niemieckich generałów. Cztery lata później sam Hitler planował w swym bunkrze wielką kontrofensywę mającą „odmienić losy wojny”, podczas gdy sowieckie czołgi rozjeżdżały już Berlin.
Zostawmy zresztą Stalina z Hitlerem, wystarczy spojrzeć znacznie bliżej. Na przykład na to, jak na jakieś dwa lata przed ostatecznym upadkiem PRL Mieczysław Rakowski przyszedł do generała Jaruzelskiego z dłuuugim elaboratem, w którym zawarł swoje pomysły na uratowanie walącego się systemu. „Wolnorynkowe” reformy gospodarcze i jednoczesne zaostrzenie linii wobec opozycji - taka strategia miała według Rakowskiego zapewnić świetlaną przyszłość reżimowi Jaruzelskiego. Między innymi w nagrodę za te światłe rady Rakowski został ostatnim premierem PRL - na szczęście dla przyszłych pokoleń systemu jednak nie zdołał uratować. Miło za to pomyśleć, że to właśnie on wypowiadał smętne słowa „sztandar wyprowadzić” na likwidacyjnym zjeździe PZPR. Jaruzelski nie omieszkał odpowiednio wcześniej przekazać funkcji pierwszego sekretarza rozsypującej się partii właśnie swemu błyskotliwemu doradcy - widocznie sam znacznie lepiej oceniał realia.
I Rakowskiego przebija jednak taki płk Jerzy Karpacz - mianowany przez Czesława Kiszczaka szefem SB w... listopadzie 1989 r. Sam Kiszczak naśmiewał się później z Karpacza, że urzędowanie zaczął od wielkiego remontu swego gabinetu, a następnie szykował się, jak gdyby nigdy nic, do rozbudowy swej instytucji.
W historii i polityce pycha naprawdę zawsze poprzedza upadek - w równym stopniu dowodzą tego i historia Cesarstwa Rzymskiego, i dzieje Polski po 1989 r. Warto więc pamiętać, że z kolei pychę - objawiającą się arogancją wobec faktów, nastrojów społecznych i analitycznego wnioskowania - zawsze poprzedza oderwanie od rzeczywistości.