Obóz nazwano oficjalnie Konzentrationslager Posen, a jego zadanie było proste – nie było to miejsce pracy przymusowej, a wprost wyznaczone miejsce śmierci, do którego przywożono Wielkopolan. Mordowano ich w okrutny sposób, a esesmani przydzielani do jego załogi mieli nabywać właśnie tu doświadczenia w torturowaniu i zabijaniu.
- Nie na darmo sami Niemcy nazywali Fort VII mianem Lager der Blutrache, czyli obóz krwawej zemsty: zemsty na powstańcach wielkopolskich i śląskich – mówi Grzegorz Kucharczyk, kierownik Muzeum Martyrologii Wielkopolan – Fort VII. - To nie tylko pierwszy na ziemiach polskich i największy w tzw. Kraju Warty ośrodek eksterminacji polskich elit – to była fabryka śmierci, w której więźniowie usłyszawszy, że będą wywiezieni do innego obozu, Oświęcimia, czy Gross Rosen, traktowali tę wiadomość jako uśmiech losu. Nie wiedzieli oczywiście co ich tam czeka, ale schemat myślenia był taki – wszędzie, byle nie w Forcie VII...
Tu mordowano elitę społeczeństwa
Do Fortu nie przywożono ludzi przypadkowych – trafiali tu powstańcy, wyłapywani na podstawie przygotowanych przez Niemców przed wojna list proskrypcyjnych, profesorowie, nauczyciele, lekarze, duchowni, artyści, przedstawiciele polskiej administracji. Ludzie ci po aresztowaniu trafiali do katowni gestapo w dawnym Domu Żołnierza w Poznaniu, później przywożeni do Fortu i tu – mordowani na miejscu, bądź wywożeni na rozstrzelanie do podpoznańskich lasów, m.in. palędzko – zakrzewskich, w okolicach Rożnowic, czy Dębienka. Tu przywożono też tzw. niedzielników – ludzi, którzy nie wykonywali wystarczająco gorliwie pracy na rzecz okupanta, by przez sobotę i niedzielę, słuchali wrzasków esesmanów, jęków mordowanych więźniów, by poczuli odór cel i po zwolnieniu – pracowali jak najlepiej, by nie narażać się na powrót do tego piekła.
Od schodów śmierci do dzwonu
- Stąd nie było ucieczki, a w pomieszczeniach w grubych murach, będących celami panowała temperatura 8-10 stopni, duża wilgotność i ciemność, bo światło zapalano tylko wtedy, gdy wpadali wściekli esesmani – opowiada Grzegorz Kucharczyk. - Ludzie wyprowadzani na dwór niekiedy nawet tracili wzrok. Więźniowie byli pędzeni na strome wąskie schody, gdzie dźwigając ciężkie kamienie musieli wspinać się na szczyt, gdzie stali oprawcy. Ci kopali z całej siły w głowy wchodzących więźniów, aż ci spadali na dół schodów, skąd ponownie byli gnani na górę. Te serie były powtarzane, dopóki więźniowie żyli i mieli jeszcze siłę by iść. Gdy już leżeli, powodowało to furię oprawców: przecież kończyła się zabawa, a oni chcieli się bawić, do tego były wydawane rozkazy, a więźniowie nie mogli ich już wypełnić. Dobijano więc więźniów, lub wyjątkowo wrzucano do cel. Innymi formami rozrywki były „wycieczki w Karpaty”, gdy zimą polewano stromy stok wodą i kazano więźniom wspinać się, a następnie zsuwać głową w dół, też do takiego samego skutku czy „dzwon”, polegający na tym, że w obozowej łaźni wieszano więźnia na linie głową w dół i huśtano go tak, by jego głowę rozbijać o kamienne umywalki.
W Forcie VII były pierwsze komory gazowe
W październiku 1939 r. w Forcie VII stworzono pierwsze komory gazowe: więźniów truto przywożonym w wielkich butlach tlenkiem węgla. Takie komory działały przez dwa miesiące, bo Niemcy uznali je za mało efektywne: trzeba było czekać 30-40 minut aż ludzie umrą, później ładować zwłoki na samochody i wywozić. Zastąpiły je zatem ruchome komory gazowe, w szczelnych ciężarówkach – tam zmarłych nie trzeba było już wrzucać do samochodów…
- W ten sposób na początku zabijano osoby psychicznie chore: pacjentów szpitala psychiatrycznego w Owińskach i pacjentów kliniki psychiatryczno-neurologicznej Uniwersytetu Poznańskiego – ich mordowanie było elementem akcji nazwanej – w potwornie technicznym języku - eliminacją życia niewartego życia – kończy Grzegorz Kucharczyk.
Nie wiadomo ilu ludzi zamordowano w Forcie VII i w okolicznych lasach, po wywiezieniu z tego miejsca kaźni. Można szacować, że było ich około 20 tysięcy. Niemcy zniszczyli dokumentację, zresztą nie prowadzili jej zbyt skrupulatnie. Wiadomo, że tu zamordowano Mikołaja Kiedacza, prezydenta Poznania, Leona Prauzińskiego, malarza, autora serii obrazów poświęconych Powstaniu Wielkopolskiemu, Jana Skrzypczaka, komendanta poznańskiej chorągwi Szarych Szeregów, Jana Wojkiewicza, delegata Rządu Polskiego w Londynie, czy Franciszka Witaszka, lekarza, szefa Związku Odwetu Okręgu Poznańskiego.
Dziś w Forcie VII znajduje się Muzeum Martyrologii Wielkopolan.
Zobacz też: Kazimierz Raszewski - wielkopolski generał, który zatrzymał Budionnego