U amerykańskiego pisarza Philipa Rotha przeczytałem kiedyś bardzo mądre zdanie - z pisaniem o ważnych wydarzeniach trzeba odczekać tak ze 20 lat, żeby się jakoś uleżały. Pewnie dobrze to rozumieją mieszkańcy Krakowa, dla których „trzy” tak naprawdę znaczy „siedem”. Czyli jeśli ktoś z Krakowa mówi, żeby przyjść za trzy dni, to znaczy, że trzeba wrócić za siedem. Dobra cecha - takie wydłużanie czasu reakcji. Zastanawiam się, czy jednak w czasach, gdy wszyscy politycy zajmują się historią, a wśród posłów objawiają się nawet jej „wybitni” znawcy, zasada odczekania przynajmniej 20 lat nie powinna się stać niepisanym prawem. A jak traktować zajmowanie się przez polityków historią i wyrównywanie przez nich rachunków po latach?
Mnie jakoś irytuje załatwianie po latach spraw, które powinny być już dawno załatwione. Jaki sens i znaczenie ma dziś ustawa degradacyjna, odbierająca generalskie wężyki oficerom, którzy byli członkami Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego czy Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, kiedy prawie wszyscy nie żyją? To powinno się stać, ale 30 lat temu.
Wojciech Jaruzelski czy zwłaszcza Czesław Kiszczak powinni być choćby symbolicznie osądzeni, choćby na kary więzienia w zawieszeniu, ale jeszcze za ich życia. Mam poczucie dyskomfortu, że dziś symbolem rozliczenia epoki Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej staje się generał Mirosław Hermaszewski, jedyny polski kosmonauta. On akurat w skład WRON został włączony bez jego wiedzy, a o swoim udziale dowiedział się z telewizji. Hermaszewski był w wojskowej radzie tylko paprotką, jego rola przy wprowadzaniu stanu wojennego była żadna, choć - oczywiście - nasz kosmonauta jakoś specjalnie nie protestował. Niemniej, niezbyt podoba mi się zrównywanie go z Kiszczakiem.
Właśnie, grzechem ciężkim wolnej Polski jest brak rozliczenia zbrodni PRL. Jeśli już próbowano, to były to pojedyncze przypadki. Degradacja z generała brygady na szeregowca była jedyną karą, jaka spotkała najbardziej krwiożerczego ze wszystkich stalinowskich prokuratorów - Stanisława Zarakowskiego. Ten przed wojną prawicowiec, a po wojnie „krwawy prokurator” słynący ze swego barwnego języka („Wysoki Sądzie, wnoszę o rozstrzelanie tej kanalii, szpiega angielskiego” - tak zakończył mowę oskarżycielską przeciwko gen. Józefowi Kuropiesce w 1952 r.) miał na rękach krew wielu ludzi, a spokojnie dożył blisko 90 lat w III Rzeczypospolitej.
Dlaczego nie rozliczono takich przestępców sądowych czy politycznych z okresu Polski Ludowej? Długo by o tym pisać. Bo nie było woli politycznej, bo trzymano się jakiegoś niespisanego porozumienia Okrągłego Stołu, bo wielu ówczesnych polityków zachowywało się haniebnie, nazywając takich ludzi jak Kiszczak ludźmi honoru. I myślę, że wiele naszych całkiem współczesnych problemów wynika właśnie z tego, że na samym początku III Rzeczypospolitej nie udało się choćby symbolicznie zła nazwać złem.
Niestety, ale dziś z tego, czy Czesław Kiszczak będzie tytułowany generałem, naprawdę już nic nie wynika.
Istotą jest, jak jest i będzie oceniany. I to jest właśnie problem, zresztą niedotyczący samego Kiszczaka, tylko szerzej: polskiego siłowania się z wieloma wydarzeniami z naszej historii, z oceną roli, którą odegrało w dziejach wielu Polaków. Cóż, można powiedzieć, że historia jest tylko tym, co niektórzy ludzie uznają za stosowne przekazać następnym pokoleniom, i niczym więcej. Mnie jednak bliższe są słowa Norwida: „Historia jest siłą. Historię nie tylko stanowią wiarogodne zbiorowiska nagich faktów ale i pojęcia, jakie naród o swej własnej wyrabia historii”.
Udanej lektury tego wydania „Naszej Historii” bardzo Państwu życzę i kłaniam się nisko.
Twitter: @pawelsiennicki